Krzyk nad przepaścią

Muzyka tragicznie zmarłego skrzypka Zbigniewa Seiferta wraca z nową siłą na scenę jazzową. Nie tylko w Polsce.

14.07.2014

Czyta się kilka minut

Zbigniew Seifert (1946-1979) / Fot. Raymond Clement
Zbigniew Seifert (1946-1979) / Fot. Raymond Clement

Musicie zapłacić za tę orkiestrę. To moja ostatnia płyta. Umieram” – mówił do amerykańskich producentów Zbigniew Seifert w listopadzie 1978 r., kiedy w studiach legendarnego Capitolu, dla którego nagrywali Miles Davis, Nat King Cole czy Beatlesi, pracował nad albumem „Passion”. Strony szybko doszły do porozumienia: sekcja smyczkowa Gene’a Orloffa została opłacona. Polski skrzypek zmarł trzy miesiące później.


Pasja


W otwierającym album utworze tytułowym nie słychać walki, jaką od trzech lat Seifert prowadził ze złośliwym nowotworem. Słychać za to bębny Jacka DeJohnette’a – dziś ikony jazzowej perkusji, członka słynnego tria Keitha Jarretta – i perkusjonalia brazylijskiej gwiazdy ECM-u, Nany Vasconcelosa. Słychać odważnego, choć stawiającego dopiero pierwsze dorosłe muzyczne kroki Johna Scofielda – dziś jednego z najważniejszych gitarzystów w historii jazzu. Do tego Eddie Gomez na basie i Richie Beirach przy fortepianie. No i „Zbiggy” – jak nazywali go Amerykanie, z niezwykłą surowością i determinacją egzekwujący swoją muzyczną wolę.

Wola była tym silniejsza, że nowotwór po dwóch latach zawiesił wyrok, który uniemożliwił Seifertowi grę na skrzypcach. Podobno raka obezwładnili wtedy nie onkolodzy, ale tajemniczy uzdrowiciel, który przyjął skrzypka w Londynie. Znachor-cudotwórca zniknął jednak tak szybko, jak się pojawił, nie kończąc terapii.

W tytule albumu „Passion” nie ma odniesień religijnych. To energia Zbiggy’ego i szacunek, jakim darzyli go inni muzycy, sprawiły, że producent zasugerował nazwanie krążka właśnie tak. Album pełen jest nowoczesnej, miejscami nawet tanecznej, funkowej muzyki. Z drugiej strony, w sercu płyty znalazły się swojsko, słowiańsko brzmiące kompozycje na skrzypce i tę wywalczoną przez Seiferta smyczkową orkiestrę.

Wkrótce po zakończeniu pracy nad albumem artysta wraz z żoną przeniósł się do Buffalo, do jednej z najnowocześniejszych klinik onkologicznych na świecie. Choć czuł się tam znakomicie – pod opieką m.in. polskich lekarzy – jego organizm nie wytrzymał dwóch kilkunastogodzinnych operacji usunięcia komórek rakowych z płuc, wątroby i kości. W nocy z 14 na 15 lutego 1979 r. Zbigniew Seifert zmarł na zawał serca. Miesiąc później prochy artysty zostały złożone na cmentarzu Rakowickim w jego rodzinnym Krakowie.


Modelarz


35 lat później rodzina Seiferta przekazała stworzonemu w Bibliotece Narodowej Archiwum Jazzu Polskiego pamiątki po artyście. Są wśród nich świadectwa, dyplomy, szkolne tarcze, a nawet jeden z samolotów, które młody Zbyszek zawzięcie konstruował. Pracownia modelarska znajdowała się kilka kamienic od jego domu przy Zwierzynieckiej. Latem puszczał z kolegami na Błoniach szybowce i repliki maszyn z czasów II wojny. Choć prawdziwym marzeniem chłopca było zasiąść za sterami prawdziwego samolotu, szybko stało się jasne, że wada wzroku przekreśli jego karierę w lotnictwie.

Zdolności manualne i konstruktorska wyobraźnia pozostały w nim już na zawsze. Widać to w listach do rodziny, w których szczegółowo rysował plany swojego dortmundzkiego mieszkania. Samodzielnie projektował i – mimo że jako skrzypek powinien uważać na dłonie – zbijał drewniane meble. Sam też zaprojektował okładki swoich płyt: „Passion” i „Solo Violin”.


Gołda Meir


Na jego talencie do skrzypiec poznano się bardzo szybko. Ze szkoły muzycznej przynosił świadectwa z wyróżnieniem. Po lekcjach jednak brał pod pachę saksofon i szedł grać jazz do kawiarni Feniks czy słynnego w Krakowie Helikonu. Klasyka i skrzypce sobie – muzyka Coltrane’a i saksofon sobie.

Po zdobyciu tytułu magistra sztuk Seifert odłożył skrzypce na szafę, by dać się ponieść jazzowej fali. Ta zaś z miejsca wyniosła go na szczyty. Przez pięć lat, grając na saksofonie altowym, współtworzył kwintet Tomasza Stańki. „Taki zespół to się ma raz w życiu – mówił niedawno trębacz. – Zbyszek od początku był moją prawą ręką. Zawsze wiedział, co ma grać. Wyróżniała go jego miłość do muzyki, jego pasja do jazzu”. Muzycy, jak wspomina Stańko w książce „Desperado”, nadawali sobie ksywki: on był „Marleną”, Janusz Muniak „Gretą Garbo”, Bronek Suchanek „Sofią Loren”, a Seifert… „Gołdą Meir”. „Może przez urodę nam się tak skojarzyło? Miała podobne okulary”.

Kwintet grał coraz odważniej, coraz głębiej wchodził w świat free jazzu, czym zyskiwał sobie coraz większą popularność w Europie. Podczas jednego z koncertów-warsztatów w Berlinie Zachodnim Seifert znalazł się w orbicie ówczesnych gwiazd, a dzisiejszych legend muzyki improwizowanej: byli tam Don Cherry, Peter Brötzmann, Steve Lacy, Han Bennink. Jak później wspominał, to pod wpływem doświadczeń wolnej improwizacji i za namową Stańki postanowił zabrać w świat jazzu także swoje zakurzone skrzypce. Słychać je już na drugiej płycie zespołu, „Jazzmessage From Poland”. Z czasem muzycy zaczęli szukać własnych dróg: kwintet rozwiązał się po pięciu intensywnych latach. Po jednym z koncertów w Niemczech skrzypek postanowił zostać za granicą.


Człowiek ze światła


W RFN Seifert nie musiał długo czekać na propozycje. Pianista Joachim Kühn, kontrabasista Palle Danielsson, saksofoniści John Surman i Charlie Mariano to tylko niektórzy z tych, którzy chcieli słyszeć w swej muzyce jego skrzypce.

Nie uszło to uwadze Joachima-Ernsta Berendta, nazywanego wtedy „papieżem europejskiego jazzu”. Choć Seifert do ostatniej chwili wahał się, czy nie podpisać umowy z ECM, wytwórnią Manfreda Eichera, to właśnie dla Berendta i oficyny MPS nagrał album „Man of the Light” – uchodzący dziś za najlepszy w jego karierze. W „Swing Journal”, największym na świecie magazynie jazzowym, obwołano go płytą dekady. Choć tytuł był dedykacją dla McCoya Tynera, pianisty kwintetu Johna Coltrane’a, to właśnie do Seiferta przylgnął przydomek „Człowiek światła”.

W tym samym czasie skrzypek dostał zaproszenie z amerykańskiej wytwórni Capitol. W Nowym Jorku nagrał album „Zbigniew Seifert”, z udziałem m.in. braci Michaela i Randy’ego Breckerów, oraz „Violin”, wspólną płytę z supergrupą Oregon.

Było jasne, że kariera Zbiggy’ego nabiera tempa. Że spełnia się amerykański sen, który śnił niemal każdy europejski jazzman. Mówiło się, że następny krążek nagra z muzykami swego guru, Johna Coltrane’a: perkusistą Elvinem Jonesem i McCoyem Tynerem.

Choroba nowotworowa rozwijała się jednak w jego organizmie już od kilku lat. Potrafił targować się z nią jak mało kto. Muzyka dawała mu siłę. Operacje w klinice w Buffalo miały przedłużyć jego życie o jeszcze trzy lata.


Music for Zbiggy


Pod tym tytułem po śmierci Seiferta ukazała się płyta z jego niemieckimi nagraniami z lat 1974-76. 30 lat później z inicjatywy gitarzysty Jarka Śmietany powstał krążek „A Tribute to Zbigniew Seifert”. Wśród towarzyszących zespołowi Śmietany skrzypków – gwiazd takich jak Didier Lockwood, Mark Feldman czy Krzesimir Dębski – znalazł się 23-letni wówczas gorzowianin Adam Bałdych. Dziś należy do elity europejskiego jazzu. Jego ostatnia płyta została wyróżniona nagrodą Echo, otwierającą drzwi największych klubów i festiwali jazzowych. Do sklepów trafił właśnie trzeci krążek Bałdycha, „New Tradition”. Obok interpretacji „Lamentacji Jeremiasza” Thomasa Tallisa, „Canticles of Ecstasy” Hildegardy z Bingen i Chopinowskiego Preludium e-moll znalazła się na nim kompozycja Seiferta „Quo Vadis”.

„Jego muzyka jest jak krzyk człowieka, który stoi nad przepaścią i chce powiedzieć całemu światu o swojej miłości do życia – pisze w mailu z Rumunii Adam Bałdych. – Seifert daje mi wiele siły. Tworzył, przełamując bariery muzyki, jednocześnie przełamując bariery swojej choroby. Wiedział, że jego muzyka przekaże pokoleniom więcej o jego osobowości, o jego emocjach, niż jakiekolwiek słowa. Często gdy myślę sobie o tym, co kieruje mną, gdy gram, myślę o Seifercie...”.

Bałdych koncertuje dziś w całej Europie. 17 lipca wystąpi w Krakowie, by w duecie z pianistą Piotrem Orzechowskim zagrać utwory Seiferta, w ramach Letniego Jazzowego Festiwalu Piwnicy pod Baranami. Wtedy też po raz pierwszy spotkają się uczestnicy I Międzynarodowego Jazzowego Konkursu Skrzypcowego im. Zbigniewa Seiferta. Spośród 63 kandydatów z 17 krajów do półfinału zakwalifikowało się 10 młodych skrzypków, po jednym z Francji, Niemiec, Japonii, Słowacji, Hiszpanii, USA i aż czterech z Polski. Każdy z finalistów będzie musiał przygotować interpretacje dwóch kompozycji Seiferta. 18 lipca w podkrakowskich Lusławicach odbędzie się finał, dzień później – koncert galowy w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie. Nagroda główna wynosi 10 tys. euro.

Cel konkursu jest prosty: wyłonić jazzowego skrzypka, który talentem mógłby mierzyć się z Seifertem. A także przypomnieć publiczności „Człowieka światła”, artystę, którego najlepsza muzyka prawdopodobnie dopiero miała powstać, a który i tak osiągnął największy międzynarodowy sukces dla polskiego jazzu. Przypominanie to jest tym trudniejsze, że jego płyty są białymi krukami czarnego krążka. Większość z nich nie doczekała się jeszcze reedycji na kompakcie. Muzykę Seiferta można znaleźć na YouTube, jednak nie tam powinno bić źródło pamięci o jednym z największych jazzowych skrzypków.


I Międzynarodowy Jazzowy Konkurs Skrzypcowy im. Zbigniewa Seiferta odbędzie się między 16 a 19 lipca w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2014