W muzyce i dalej

Jeden z największych twórców w całej historii jazzu (obok Armstronga, Ellingtona, Parkera i Davisa) zapytany na rok przed śmiercią o plany na najbliższe dziesięć lat, odpowiedział: "Chciałbym zostać świętym.

22.09.2006

Czyta się kilka minut

John Coltrane (1926-1967) /
John Coltrane (1926-1967) /

Stał się obiektem kultu, nawet w ściśle religioznawczym sensie tego słowa. W San Francisco znajduje się (wchodząca w skład Afrykańskiego Kościoła Ortodoksyjnego) świątynia pod wezwaniem św. Johna Coltrane'a. Nabożeństwa odbywają się co niedzielę w południe. Biskup Franzo Wayne King, odziany jak należy w purpurę i białą komżę (tyle że na szyi ma taśmę od saksofonu), z piuską na głowie, rytmicznie przechadza się za lektorium, łącząc proroctwa biblijne z muzyką. Nisko, z tyłu stoi portret Coltrane'a, powiększone zdjęcie z okładki płyty "A Love Supreme".

Sam John Coltrane (23 września 1926 - 17 lipca 1967) byłby mocno zażenowany taką sytuacją. Owszem, muzyka bywała dla niego także aktem religijnym. Swoją przemianę w roku 1957 (porzucenie narkotyków i alkoholu) uznał za łaskę od Boga. Deklarował, że "wierzy we wszystkie religie"; oczywiście, postawę taką trudno uznać za wykonalną, ale też dla Trane'a (od dawna był tak nazywany) zdanie to było metaforą zasadniczego nastawienia na duchowość, co potwierdzają inne jego wypowiedzi. Kościół św. Johna Coltrane'a byłby więc dlań ograniczeniem zarówno instytucjonalnym, jak i niedopuszczalną koncentracją na jego osobie.

Inna rzecz, że zapytany na rok przed śmiercią o plany na najbliższe dziesięć lat, odpowiedział: "Chciałbym zostać świętym". Działo się to na konferencji prasowej, może więc oznaczało tylko żartobliwy bon mot, rzucony natrętnym a niekompetentnym dziennikarzom. Jeśli jednak potraktować te słowa poważnie, to kto wie, czy najlepszym porównaniem nie byłby pewien bohater "Dżumy", również zastanawiający się nad problemem świętości. W każdym razie, jak twierdzi Lewis Porter, autor znakomitej monografii muzyka ("John Coltrane. His Life and Music", 1998), nie chodziło Trane'owi o śmierć i kanonizację.

A jest w muzyce i postaci Coltrane'a coś pięknego i pociągającego. Takie skupienie twórcy - i słuchacza - na dźwiękach, które otwiera jakieś przestrzenie już pozamuzyczne. Osoby wierzące pewnie mogą słuchać "A Love Supreme" oraz wielu innych dzieł Trane'a w sposób, w jaki kiedyś słuchano Bacha. Innym zaś muzyka ta oferuje wystarczająco wiele pogłębionych doznań, estetycznych i egzystencjalnych. Żeby zaś nie było zbyt wzniośle: płyt tego saksofonisty słuchali również lewacy ze studenckiej rewolty '68 roku, tyle że, hm, robili to po linii awangardy.

Panuje powszechna zgoda co do rangi Johna Coltrane'a: był to jeden z czterech-pięciu największych twórców w całej historii jazzu (obok Armstronga, Ellingtona, Parkera i Davisa). To uznanie nie oznacza jednak równie powszechnej aprobaty dla wszystkich dzieł tego muzyka, i nie idzie tu o spory dotyczące tej czy innej płyty. Kwestionowany bywa istotny czas jego działalności, kiedy tworzył dzieła doprawdy radykalne, przekraczające konwencje i dotychczasowe estetyczne granice. Trudno wyobrazić sobie krytyka sztuki, który odrzucałby dzisiaj np. malarstwo niefiguratywne. Tymczasem zdarzają się jeszcze krytycy jazzowi potępiający późniejsze nagrania Trane'a. Ich (owych krytyków) namiętne antycoltrane'owskie filipiki w sumie przecież, negując, potwierdzają niesłabnącą świeżość tej muzyki, siłę jej oddziaływania. Akceptację zaś mniej przewrotną utwory Coltrane'a znajdują w licznych - i z różnych stron - sięgnięciach do jego płyt. Pozostanę przy polskich przykładach. Kompozycje artysty stały się twórczą inspiracją zarówno dla innowacyjnego skrzypka Zbigniewa Seiferta, jak i dla jazz-rockowego Jarosława Śmietany. Swoją muzykę odnosi do Trane'a poszukujący mainstreamowiec Piotr Baron, lecz amerykański saksofonista był także jednym z patronów przywoływanych przez yassowców. Całkiem niedawno coltrane'owskie wyzwanie podjął skrzypek Mateusz Smoczyński, przychodzący do jazzu z muzyki poważnej.

Temu przyciąganiu trudno się dziwić. Dźwięk Coltrane'a, wyrazisty i rozpoznawalny, tworzy muzykę intensywną i gęstą, zwartą, a zarazem wskazującą kierunki wielu dalszych, możliwych rozwiązań. Trane, komentując swoją współpracę z Theloniousem Monkiem, podkreślał wolność, doznawaną w trakcie gry z tym pianistą. Ten proces, jak widać, trwa, skoro tak wielu wychodzi od muzyki Coltrane'a, by kilka ważnych kwestii rozstrzygnąć dla siebie.

Z Monkiem Trane grał w roku 1957 (wspomnianym już), przełomowym dla saksofonisty. Muzyk sesyjny oraz, m.in., tenorzysta pierwszego kwintetu Milesa Davisa, staje się liderem. W ciągu następnych dziesięciu lat geniusz Trane'a okazuje się szybszy od czasu: odkrycia, arcydzieła i radykalne prekursorstwo splatają się w gęstą sieć. Coltrane najczęściej gra tak, jakby między jednym a następnym dźwiękiem saksofonu chciał po drodze wydobyć jeszcze wszystkie możliwe muzyki. Takie podejście doprowadzić musiało do przekroczenia granic tonalności. Trane nie tylko przyswoił sobie stylistykę free, ale radykalnie ją poszerzył. Nie do końca rozumieli go nawet niektórzy muzycy z jego własnego, wielkiego kwartetu, współtworzący te rewelacyjne nagrania. W 1967 zarejestrował kilka utworów jedynie z udziałem perkusisty. Tę muzykę można uznać za próbę swoistego przewartościowania wcześniejszej gry, to znaczy artysta raz jeszcze, na nowo, łączy tutaj free z konstrukcją. A z innego punktu widzenia: w tych właśnie dźwiękach domyka się Coltrane'owskie wszystko.

Krótki przewodnik płytowy

Przewodnik aż nadto fragmentaryczny i skokowy, gdyż płyt Coltrane'a jest mnóstwo. Przy tytułach podaję rok nagrania danego albumu. W wypadkach, gdy Coltrane (lub jego zespół) nie był jedynym artystą sygnującym płytę, jest to zaznaczone.

  • "Thelonious Monk with John Coltrane", Riverside 1957. Niezwykle ważne dla Trane'a spotkanie. Monk dostrzegł i, pracując z Coltrane'em, potwierdził wielkość i wyjątkowość jego talentu. W nagraniach obaj przekraczają własne style, by lepiej współbrzmieć z partnerem. Saksofonista pasjonująco rozgrywa muzyczną zmienność zbliżeń i oddaleń.
  • "Blue Train", Blue Note 1957. Trąbka, puzon i saksofon tenorowy, kilka nut unisono - krótsza odpowiedź fortepianu i kontrabasu. To się powtarza, dęte zaczynają różnicować swoje linie, wchodzi perkusja, a spośród dętych pozostaje tenor i od razu odjeżdża w natchnioną, przepiękną solówkę. Bardzo przyjemna płyta, pełna radosnych brzmień. Ciekawe kombinacje saksofonu z pozostałymi dętymi.
  • Miles Davis, "Kind Of Blue", Columbia 1959. Zdaniem większości historyków i krytyków, najważniejsza płyta jazzu. Słuchana z perspektywy Coltrane'a, przedstawia pewien paradoks. Otóż są chwile, gdy Trane wydaje się skupiony wyłącznie na swojej grze, odpływa w wytwarzanej przez nią samoistnej przestrzeni - a zarazem najdoskonalej realizuje muzyczne idee lidera.
  • "My Favorite Things", Atlantic 1960. Jeden z najbardziej transowych utworów Trane'a. Krótko rozkołysuje się sekcja, zaraz wchodzi lider z saksofonem sopranowym. Wszyscy grają w uniesieniu i zapamiętaniu. Coltrane wielokrotnie improwizował później na tym temacie podczas koncertów; bywało, że wraz z zespołem grał to przez blisko godzinę.
  • "The Complete 1961 Village Vanguard Recordings" (4 CD), Impulse! Dostępna całość daje lepsze pojęcie o tym, jak przebiegały cztery wieczory występów Coltrane'a w słynnym nowojorskim klubie, jak różnie mógł grać te same tytuły. Tak więc, m.in., czterokrotna, cokolwiek mistyczna podróż do Indii (tyle razy Trane gra kompozycję o takim tytule) i ekstatycznie rozpędzona, porywająca ścieżka "Chasin' The Trane", grana na trio, bez fortepianu.
  • "Ballads", Impulse! 1961, 1962. Od tej płyty warto zacząć słuchanie Trane'a, wystarczy elementarna wrażliwość. Muzyka spokojnie płynie, robi się dobrze, w uszach i głowie. Dopiero gdy lepiej zna się Trane'a, słychać, że każda nuta jest tu (jakby to ujął Przyboś) niewybuchła.
  • Duke Ellington & John Coltrane, Impulse! 1962. Muzyka delikatna i subtelna, przejmująco łagodna. Obaj liderzy traktują się z wielkim taktem i respektem. I jak obaj słuchają się nawzajem!
  • John Coltrane and Johnny Hartman, Impulse! 1963. Trane jako akompaniator? Niekoniecznie, aczkolwiek wielki kwartet towarzyszy tu śpiewakowi. Płyta niezwykłej urody, ze zdumiewająco powściągliwym saksofonem, który niekiedy zaledwie leciutko zaznacza nuty. Wiele powietrza w tej muzyce, wystarczy włączyć i z ukojeniem oddychać.
  • "A Love Supreme", Impulse! 1964. Absolut. Żarliwa muzyka religijna, Coltrane traktował tę kompozycję jako swój dziękczynny dar dla Boga. Oczywiście, nie jest to wyłączny sposób odbioru, niemniej i tak słuchacz wzniesie się ponad siebie i powróci przemieniony. A przy tym jak bardzo logiczna jest tu muzyczna narracja.
  • "Ascension", Impulse! 1965. Jakże efekciarscy byli niektórzy komentatorzy, piszący na przykład o czterdziestominutowym orgazmie. E tam, bez przesady. Ekspresja zbiorowej improwizacji, maksymalne stężenie stylu free, lecz jest w tym i zamysł, i porządek.
  • "First Meditations", Impulse! 1965. Pierwsze, bo (o czym za chwilę), pojawiły się jeszcze inne. Te, kwartetowe, są przystępniejsze, choć i tak wystarczająco hitchcockowskie: na początku jest ekstatyczne porwanie, a potem jeszcze intensywniej. Olśniewający album.
  • "Meditations", Impulse! 1965. Oto jest, moim zdaniem, album trudniejszy niż "Ascension". Kwartet wzmocniony o drugi saksofon i jeszcze jedną perkusję - i ostre free. Słuchacz musi się nieźle nastarać, żeby nadążyć za tą muzyką. Ale warto, wtedy naprawdę doceni się kompozycję "Love": długa, medytacyjna introdukcja basisty, po czym Trane, najpierw spokojnie, zaczyna kołować (lotnicze skojarzenie jak najbardziej na miejscu)
  • "Interstellar Space", Impulse! 1965. Tylko duet, Coltrane na tenorze i dzwonkach oraz Rashied Ali na perkusji, a doprawdy, zgodnie z tytułem, kosmicznie. Z tym że Kosmos to nie nastrojowo rozgwieżdżone niebo, ale rozpędzona energia światła i zmienna rytmiczna pulsacja.

AP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2006