Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie ma dobrego teatru bez konwencji, którą twórcy mogą się bawić dowolnie bądź trzymać się jej założeń ze śmiertelną powagą. Nieznajomość konwencji naraża nieubłaganie na śmieszność. Stąd problem z werdyktem tegorocznego Forum.
„Polskie Davos” nieświadomie zmierza w stronę komedii dell’arte, gatunku wywodzącego się z błazeńskich popisów na dworach średniowiecznych możnowładców i z katalogiem charakterystycznych, stereotypowo wyciosanych postaci. Arlekin kocha tam najczęściej Kolombinę. W Krynicy miłość eksploduje pomiędzy przedsiębiorcami a każdą nową władzą. W komedii dell’arte kupcowi Pantalone wydaje się, że kontroluje rzeczywistość, a jest tylko pionkiem w czyjejś grze. To samo można powiedzieć o luminarzach polskiego biznesu.
W apogeum wakacyjnych protestów przeciwko zmianom w sądownictwie przedsiębiorcy siedzieli jak mysz pod miotłą, obserwując, w którą stronę zmierza rozgrywka. Nieśmiały głos dali dopiero pod koniec, w dodatku mężnie skryci za plecami swoich konfederacji, rad i innych ciał gremialnych. Pośród protestujących aktorów, dziennikarzy, a nawet sędziów nie pojawiała się ani jedna twarz z okładki „Forbesa” czy „Pulsu Biznesu”, choć zmiany proponowane przez gabinet „ekonomicznego człowieka roku” zagrażały właśnie przedsiębiorcom; dość wyobrazić sobie, jak po ich przeforsowaniu wyglądałby gdzieś na prowincji pierwszy z brzegu proces o unieważnienie przetargu lub odszkodowanie za opieszałość organów skarbowych.
Przedsiębiorcy mogą oczywiście gremialnie wierzyć „dobrej zmianie”, tak się jednak składa, że poza protokołem ostro ją krytykują. Być może wierzą, że wystarczy na to plasterek dorocznego rytualnego okadzenia władzy w Krynicy, wtedy jednak trzeba by im przypomnieć o innej postaci komedii dell’arte. Gadatliwym Pulcinelli, zwanym także Poliszynelem.©