Krótka opowieść o ludzkiej ułomności

Afera VatiLeaks 2, obok najdzikszych spekulacji na temat chciwości papieskiego dworu, zasiała ziarno niepokoju o to, czy papieskie reformy idą w dobrą stronę. I o to, czy Franciszek wybrał się na tę wojnę z odpowiednimi sojusznikami.

15.11.2015

Czyta się kilka minut

Papież Franciszek przyjmuje gości w swoim dwupokojowym mieszkaniu w Domu Świętej Marty. Watykan, listopad 2013 r. / Fot. Antonello Nusca / POLARIS / EAST NEWS
Papież Franciszek przyjmuje gości w swoim dwupokojowym mieszkaniu w Domu Świętej Marty. Watykan, listopad 2013 r. / Fot. Antonello Nusca / POLARIS / EAST NEWS

Rewelacje ujawnione w książkach „Via Crucis” Gianluigiego Nuzziego i „Avarizia” Emiliana Fittipaldiego, powstałych dzięki wykradzionym z Watykanu dokumentom, wywołały rzecz jasna ogromny skandal. Na pierwszych stronach gazet wylądowała informacja, że Franciszek i sekretarz stanu kard. Pietro Parolin mieszkają w Domu św. Marty na 50 m2, a tymczasem watykańscy dostojnicy – w tym wielu już emerytowanych – żyją w luksusowych apartamentach, nierzadko dziesięć razy większych. Kard. Leonardo Sandri – 502 m2, kard. Marc Ouellet – 467, kard. Velasio De Parolis – 445, kard. Franc Rodé – 409. Opublikowana lista tak komfortowo mieszkających hierarchów liczy kilkadziesiąt nazwisk. Dalece większe oburzenie wzbudziło jednak to, że były sekretarz stanu kard. Tarcisio Bertone, choć mieszka na – zaledwie! – 370 metrach, apartament wyremontował sobie m.in. za 200 tys. euro z kasy fundacji zbierającej fundusze dla zespołu watykańskich szpitali dziecięcych Bambino Gesù. Czyli z pieniędzy na chore dzieci.


Każdemu z hierarchów, których mieszkania trzeba mierzyć w arach, towarzyszy służba – prowadzące dom siostry zakonne. Kardynała Bertonego, który pisze teraz swoje wspomnienia, obsługują cztery zakonnice plus sekretarz. Nikt nie potrafi zrozumieć, jak się to ma do „ubogiego Kościoła”, o który walczy Franciszek, i po co dostojnym starcom takie luksusy.


Co gorsza, ujawniono, że zaledwie dwa z każdych dziesięciu euro świętopietrza – czyli składek wiernych z całego świata na dobroczynną działalność papieża – trafia do adresatów, czyli do biednych. Resztę Kuria wykorzystuje na własne potrzeby.


Wymiana grzeczności
Watykan posiada na terenie Rzymu ponad 5 tys. nieruchomości. Jak wynika z wykradzionych dokumentów, w 715 z nich lokatorzy nie płacą czynszu w ogóle, a w setkach innych czynsz jest śmieszny – od dwóch do stu euro miesięcznie. Nie chodzi tylko o mieszkania służbowe. Ale nawet gdyby, to i tak trudno zrozumieć, dlaczego dobrze zarabiający wysokiej rangi watykańscy urzędnicy mieszkają praktycznie za darmo.


Zresztą w większości watykańskich mieszkań czynsz jest sporo niższy od rynkowych cen wynajmu. Sytuacja budzi poważne podejrzenia o kumoterstwo i korupcję przy gospodarowaniu tymi nieruchomościami. Nie sposób pojąć, dlaczego Carlo Giovanardi, minister w rządach Silvia Berlusconiego, kupił od Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów ogromne mieszkanie za połowę ceny rynkowej.


Równie niezdrowa wydaje się sytuacja, w której watykańskie apartamenty, nierzadko za grosze, wynajmują włoscy politycy i ludzie ze świecznika. Np. w jednym z nich, w samym sercu Wiecznego Miasta, mieszka były już burmistrz Rzymu Ignazio Marino, zmuszony do rezygnacji z powodu niekompetencji i matactw finansowych.


Innym przypadkiem, który budzi podejrzenia o „wymianę grzeczności”, choć o kilka szczebli niżej, są karty uprawniające do zakupów w watykańskim supermarkecie i na stacji benzynowej, gdzie wszystko jest o ok. 20 proc. tańsze (bez VAT). Formalnie z tego przywileju powinno korzystać 5 tys. osób pracujących w Watykanie oraz emerytów. Tymczasem, jak wynika z watykańskich dokumentów, w tej chwili posiadaczy cennych kart jest aż 41 tys.


Coś musi być na rzeczy, skoro moja włoska sąsiadka, wyobrażając sobie, że posiadam w Watykanie nie wiedzieć jakie znajomości, prosiła, żebym jej taką kartę załatwił. I pytała, ile to będzie kosztować.


Wiele krytyki spadło na watykańskie mechanizmy beatyfikacji i kanonizacji. Bo z dokumentów, które wyciekły, wynika, że pochłaniają one ogromne pieniądze. Np. starający się o kanonizację Franciski Any de los Dolores wpłacili na konto watykańskiego banku IOR prawie pół miliona euro. Zaś zabiegający o beatyfikację matki Leoniny Milito – 116 tys. euro. Pieniądze te trafiły jednak głównie na fundusz inwestycyjny IOR.


Jak pokazują owe dokumenty, ogromne sumy pochłaniają studia prawnicze świeckich postulatorów (bo są i tacy). Andrea Ambrosi, posiadający konto w IOR, za swoje usługi od amerykańskiej fundacji starającej się o beatyfikację Fultona Johna Sheena (1895–1979) – porywającego telewizyjnego kaznodziei – w samym tylko 2011 r. pobrał 127 tys. euro. Niejako akredytowany przy Kongregacji ds. Kanonizacyjnych Ambrosi prowadzi kilkadziesiąt takich spraw i ponoć – jak sugeruje w „Avarizia” Emiliano Fittipaldi – gwarantuje końcowy sukces nie tylko z racji kompetencji. Z jakiegoś powodu wyłącznie należąca do rodziny Ambrosich drukarnia ma prawo drukować dokumenty składane potem w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.


W obu książkach wiele miejsca poświęcono matactwom banku IOR, a także nieprawidłowościom finansowym w APSA (Administracji Dóbr Stolicy Apostolskiej), która funkcjonuje również jako bank centralny Watykanu. Z dokumentów wynika, że obie instytucje prowadziły transakcje budzące podejrzenia o pranie pieniędzy, służąc również za przechowalnię gotówki dla łapowników i unikających podatków świeckich. Co prawda IOR zamknął ponad 5 tys. kont, choć nie ujawnił komu, lecz nadal obsługuje ponad setkę tajnych cyfrowych rachunków i kryje informacje przed rewizorami papieża.


Ponadto, podobnie jak IOR, niezbyt chętne do współpracy z rewizorami papieża mają być też watykańskie dykasterie. Autorzy piszą również o wielokrotnym przepłacaniu tych samych od lat włoskich firm za prace wykonane dla Watykanu.


Zemsta i ambicje
Pozostaje wierzyć, że – jak oświadczył watykański rzecznik ks. Federico Lombardi, a potem sugerował sam Franciszek – obie książki opisują dokumenty już papieżowi znane i są w przytłaczającej większości wyblakłą fotografią przykrej rzeczywistości, która – za sprawą prowadzonych reform – już nie istnieje. Niemniej reformatorzy też budzą wątpliwości.


Jak się okazuje, australijski kardynał George Pell, szef utworzonego w lutym 2014 r. Sekretariatu ds. Gospodarczych Stolicy Apostolskiej – czyli niejako potężnego ministerstwa gospodarki i finansów, które przejęło, choć może lepiej napisać: „próbuje przejmować”, kontrolę nad watykańskimi finansami – też wydaje pieniądze lekką ręką. Jego departament – co pisze, przedstawiając dokumenty, Fittipaldi – wydał w pierwszych pięciu miesiącach aż pół miliona euro! M.in. na luksusowe meble, w tym ponad 4 tys. euro na szafkę pod umywalkę. Istny majątek pochłonęły przeloty kard. Pella i jego współpracowników klasą biznes, nierzadko za ponad tysiąc euro, podczas gdy ten sam lot tanimi liniami kosztowałby grosze. Poza tym hierarcha przywiózł ze sobą asystenta – swego dawnego ekonoma – któremu Watykan płaci co miesiąc 15 tys. euro (bez podatku) i wynajmuje mieszkanie w Rzymie (3 tys. euro czynszu).


Największe wątpliwości budzi oczywiście papieska nominacja do mającej uzdrowić watykańskie finanse i gospodarkę komisji COSEA (powstała w lutym 2014 r.) dla obojga „zdrajców”, którzy przekazali potem dziennikarzom tajne dokumenty. Trudno odgadnąć, dlaczego i po co w tej komisji zasiadła lobbystka i specjalistka od public relations Francesca Chaouqui, dość efektowna 32-latka. Pani specjalistka publikowała w internecie swoje roznegliżowane zdjęcia (choć owszem, w towarzystwie męża), a potem – już jako członkini komisji – tweety o tym, że Benedykt XVI cierpi na białaczkę, a kard. Bertone jest oszustem i zdrajcą. Może nominowana została dlatego, że jej mąż komputerowiec budował w Watykanie system zabezpieczeń przed hakerami?


Inaczej sprawy mają się z hiszpańskim księdzem Luciem Vallejo Baldą, mianowanym sekretarzem COSEA, który przebywa teraz w watykańskim areszcie. Choć z wykształcenia teolog, był przez lata błyskotliwym ekonomem swojej hiszpańskiej diecezji, więc zna się na rzeczy, a do watykańskiej prefektury spraw ekonomicznych przyszedł w 2011 r. z polecenia arcybiskupa Madrytu.


Wokół skandalu narosło mnóstwo plotek i jeszcze więcej sprzecznych, karkołomnych teorii spiskowych. Ale wszystko wskazuje na to, że wyciek dokumentów nie był wcale – jak chcą liczni watykaniści, a nawet sekretarz włoskiego Episkopatu bp Nunzio Galantino – efektem wielkiej, antypapieskiej zmowy konserwatystów. Nie był też emanacją walk frakcyjnych między watykańskim „betonem” i „postępowcami”. Jeszcze trudniej uwierzyć, że – co stwierdził watykanista „Corriere della Sera” Massimo Franco – sprawcy poświęcili się dla sprawy i w dramatycznym geście chcieli pokazać światu matactwa za Spiżową Bramą, by w ten sposób pomóc papieżowi, a opierających się reformom postawić pod pręgierzem opinii publicznej.


Nie sposób też, jak pośpiesznie uczyniła cała światowa prasa, łączyć VatiLeaks 1 – gdy korespondencję Benedykta XVI ujawnił jego kamerdyner – z obecnym skandalem, ochrzczonym VatiLeaks 2. A tym bardziej uznać, że to prefiguracja abdykacji Franciszka. VatiLeaks 2 to co najwyżej krótka opowieść o ułomności natury ludzkiej.


Chaouqui postąpiła zgodnie z naturą swego zawodu, czyli szukała wpływów i pieniędzy za sprawą posiadanych, a pozyskanych nie zawsze uczciwie, informacji i dokumentów. Zresztą jej przedziwne zachowania i tweety spowodowały, że Watykan zrezygnował z jej usług już w maju 2014 r.


Dwa miesiące wcześniej ks. Vallejo Balda dowiedział się, że wbrew zapowiedziom kard. Pella nie został wiceszefem powołanego wówczas Sekretariatu ds. Gospodarczych. Ponoć gwoździem do trumny dla karier obojga była superkosztowna feta, którą wydali dla rzymskiej śmietanki towarzyskiej z okazji kanonizacji Jana XXIII i Jana Pawła II, co miało bardzo zirytować Franciszka.


Z sygnałów płynących z Watykanu i wyzutych z histerii komentarzy wynika, że przecieki były aktem zemsty i efektem zawiedzionych ambicji. A przy okazji próbą pokazania, że reforma watykańskich finansów bez usług odrzuconej pary idzie źle, a przeprowadzają je niegodni papieskiego zaufania ludzie.


Nie znaczy to wcale, że papież może teraz spać spokojnie.


Kontrola kontrolera
W Watykanie nadal dzieją się bardzo niepokojące rzeczy. W czerwcu ktoś włamał się do komputera mianowanego przez Franciszka rewizora generalnego Watykanu, Libera Milonego, zaś w marcu ubiegłego roku włamywacze dostali się w nocy do pałacu Kongregacji. Z kas i biurek zginęły grosze, ale opróżniona została szafa z tajnymi dokumentami, m.in. komisji COSEA. Część dotyczącą wielkiego skandalu banku IOR z lat 70. ubiegłego wieku (chodziło m.in. o pranie mafijnych pieniędzy) złodzieje odesłali do Watykanu pocztą. Być może wkrótce ukażą się kolejne książki, choć trudno wykluczyć, że – jak obawia się włoska prasa – wykradzione dokumenty służą teraz szantażowi.


Wszyscy kibicują papieżowi w walce o uporządkowanie zabagnionych watykańskich finansów, o wyrugowanie z Kościoła – cytując niedawne słowa samego Franciszka – „żyjących jak faraonowie biskupów-aferzystów” i kultu mamony (w ubiegłą środę okazało się, że były opat klasztoru na Monte Cassino okradł współbraci i wiernych na 600 tys. euro). Słychać jednak płynące z Watykanu narzekania, że kard. Pell, sam niestroniący od luksusów, działa ze zniechęcającą do współpracy arogancją. Przede wszystkim krytycy wskazują, że hierarcha dąży do podporządkowania sobie watykańskich finansów w całości. A to grozi przechyłem w drugą stronę i nie jest sytuacją zdrową. Zwłaszcza że nie jest specjalnie jasne, kto ma kontrolować kontrolera.


Nie sposób też wykluczyć, że krytyka tej i innych decyzji personalnych papieża, jak i podjętych przezeń kroków, jest dziełem tych, którzy woleliby, żeby wszystko pozostało po staremu.


Środowa informacja rzecznika prasowego Watykanu ks. Lombardiego o tym, że Watykan wszczął dochodzenie przeciw autorom „Via Crucis” i „Avarizia” za ujawnienie w książkach tajnych dokumentów, też nie została przyjęta najlepiej. Włoska prasa uważa, iż to strzelanie do posłańców. I sugeruje, żeby watykańscy śledczy zajęli się najpierw bohaterami tych książek. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2015