Król Herod w Białogardzie

Gdybym była działaczką ruchu antyszczepionkowego, wydałabym przyjęcie na cześć lekarzy i urzędników, którzy doprowadzili do ucieczki małżeństwa z nowo narodzoną dziewczynką ze szpitala.

22.09.2017

Czyta się kilka minut

Szpital w Białogardzie, 17 września 2017 r. /  DOMIN SE / EAST NEWS
Szpital w Białogardzie, 17 września 2017 r. / DOMIN SE / EAST NEWS

Wrzesień – miesiąc rozmów o wojnie, wspomnień z wakacji, ludzików z kasztanów, resztek opalenizny na dekolcie i wciąż jeszcze ładnie prowadzonych zeszytów. Przede wszystkim jednak to miesiąc pierwszej sezonowej infekcji. Pogoda się spsiła, a dzieci wróciły do szkół i przedszkoli, pula wirusów i bakterii znów elegancko się miesza, atakując co mniej odpornych, którzy potem sprzedają to swoim rodzicom, a ci innym rodzicom itd., itd.

Wrześniowy masowy spadek odporności zmusza zatem do refleksji nad ulotnością życia i słabą konstytucją ludzkiego organizmu, który tak łatwo może zostać pokonany przez byle bakterię. Zwłaszcza odkąd mamy ruchy antyszczepionkowe.

Być może jako dziecko lekarskiej rodziny mam nie tylko głowę zrytą indoktrynacją Big Pharma, ale i żyły pełne rtęci z licznych szczepionek, które w życiu przyjęłam. Ruchy antyszczepionkowe jawią mi więc się jak ci nieszczęśni luddyści, którzy w pierwszej fazie rewolucji przemysłowej niszczyli krosna i inne maszyny, próbując zawrócić kijem Tamizę. Tym razem ruch zawracania kijem Tamizy, Sekwany, Wisły i rzeki Hudson może niestety odnieść sukces. Wystarczy, że będzie ich odpowiednio dużo i że się zawezmą. Sytuacje zaś jak ta z Białogardu – gdzie rodzice porwali swoje dziecko, by nie poddać się procedurom medycznym – mogą przynieść im pozytywne skutki. Nic nie robi tak dobrze na promocję ruchu niż sensowny i efektowny męczennik dla sprawy.

Gdybym była działaczką ruchu antyszczepionkowego, wydałabym przyjęcie na cześć lekarzy z Białogardu i urzędników państwowych, którzy doprowadzili do ucieczki małżeństwa z nowo narodzoną dziewczynką ze szpitala. Wzniosłabym toast naparem z kombuczy, chwaląc imię tych, którzy dali mi tyle wiatru w żagle.

W tej sprawie bowiem miesza się wszystko ze wszystkim, a w takiej wspaniale mętnej wodzie pseudonaukowe wywody antyszczepionkowców mogą rozkwitać jak algi w wodach Zatoki Puckiej w upały.

Wiem, jak ciężką i odpowiedzialną pracę wykonują lekarze – znam to z domu. Wiem, jak bardzo obkuci wiedzą z ­Google’a i negatywnie nastawieni do służby zdrowia bywają pacjenci i ich rodziny – byłam pacjentką nie raz i mam internet w telefonie. Ale w sprawie białogardzkiej jak na dłoni widać podstawowy problem, z którym chyba powinniśmy się zmierzyć – pseudonauka wygrywa, bo daje ludziom poczucie sprawczości wobec systemu, który nie tłumaczy swoich procedur i który nie przekonuje, dlaczego właściwie wierzyć mu trzeba. A przecież dzisiaj (prawie) wszyscy chociaż troszkę kłamią.

Być może faktycznie lekarze z Białogardu nie mieli wyjścia i zgodnie z ustawą o zawodzie lekarza musieli powiadomić o sprawie sąd. Ale to już wyłącznie skutki o wiele szerszego problemu. Stugłowa hydra o imieniu pseudonauka szczerzy się do nas z odmętów sieci. A tymczasem naukowcy zbyt zajęci odcinaniem jej głów przestali się przejmować tym, by opowiadać zwykłym ludziom o nauce prawdziwej. Semiotyk kultury Marcin Napiórkowski analizując sukcesy ruchu antyszczepionkowego pisze, że mity w rodzaju opowieści o spisku wielkich firm farmaceutycznych są dużo bardziej atrakcyjne dla odbiorcy niż historie o radykalnym zmniejszeniu odsetka dzieci umierających we wczesnych latach dzieciństwa. Można dzięki tej opowieści o Big Pharma poczuć się jak bohater – a zatem porwać dziecko ze szpitala, uciekać przed wymiarem sprawiedliwości, kryć się niczym święta rodzina przed Herodem. Ale – myśląc szeroko – czyż nie jest to winą naukowców, że nie zadali sobie trudu, by ze swojej opowieści o udanej walce z zagrożeniem chorobami takimi jak odra czy polio uczynić nie mniej atrakcyjny mit?

W sprawie białogardzkiej wybrzmiewa też kwestia umownie zwana „rodzić po ludzku”. Plany porodu, z którymi kobiety jadą do szpitali, zbyt często zostają wśród rzeczy w szpitalnej szafce. O bezduszności personelu medycznego zapisano już wiele stron. Podmiotowość rodzącej kobiety w niektórych placówkach bywa ułudą, nawet dziś – wiele lat po rozpoczęciu tej znakomitej akcji, która dała wielu z nas śmiałość, by formułować żądania wobec lekarzy i położnych. 

W końcu to o nasze życie zazwyczaj idzie – nic dziwnego, że trochę nas nosi, gdy nie wiemy dokładnie, co się z nami zaraz stanie. Bardzo możliwe, że najbardziej potrzebną, a zapewne również najtańszą reformą służby zdrowia powinno być wprowadzenie obowiązkowych i trwających kilka długich semestrów zajęć z rozmowy z pacjentami, także tymi, którzy wydają się zbyt głupi, zbyt denerwujący czy zbyt nafaszerowani wiedzą z internetu. Tak, żeby nam nie uciekali spod skalpela i nie porywali swoich dzieci, by je przed nami chronić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2017