Kościół Pana Jerzego

Kościół nie może bać się świata – on ma się bać o świat. I nie ma się bać człowieka, ale o człowieka – tym bardziej ma się o niego bać, kiedy ten człowiek jest zdechrystianizowany.

30.01.2012

Czyta się kilka minut

Na początku roku, gdy królowie zwykli wychodzić na wojnę, Dawid wyprawił Joaba i swoje sługi wraz z całym Izraelem. Spustoszyli oni ziemię Ammonitów i oblegali Rabba. Dawid natomiast pozostał w Jerozolimie. Pewnego wieczora Dawid, podniósłszy się z posłania i chodząc po tarasie swego królewskiego pałacu, zobaczył z tarasu kąpiącą się kobietę. Kobieta była bardzo piękna. Dawid zasięgnął wiadomości o tej kobiecie. Powiedziano mu: To jest Batszeba, córka Eliama, żona Uriasza Chetyty. Wysłał więc Dawid posłańców, by ją sprowadzili. Kobieta ta poczęła, posłała więc, by dać znać Dawidowi: Jestem brzemienna. Wtedy Dawid wyprawił posłańca do Joaba: Przyślij do mnie Uriasza Chetytę. Joab posłał więc Uriasza do Dawida. Kiedy Uriasz do niego przyszedł, Dawid wypytywał się o powodzenie Joaba, ludu i walki. Następnie rzekł Dawid Uriaszowi: Wstąp do swojego domu i umyj sobie nogi! Uriasz opuścił pałac królewski, a za nim niesiono dar ze stołu króla. Uriasz położył się jednak u bramy pałacu królewskiego wraz ze wszystkimi sługami swojego pana, a nie poszedł do własnego domu. Przekazano wiadomość Dawidowi: Uriasz nie wstąpił do swego domu. Dawid zaprosił go, aby jadł i pił w jego obecności, aż go upoił. Wieczorem poszedł Uriasz, położył się na swym posłaniu między sługami swojego pana, a do domu swojego nie wstąpił. Następnego ranka napisał Dawid list do Joaba i posłał go za pośrednictwem Uriasza. W liście napisał: Postawcie Uriasza tam, gdzie walka będzie najbardziej zażarta, potem odstąpicie go, aby został ugodzony i zginął. Joab obejrzawszy miasto, postawił Uriasza w miejscu, o którym wiedział, że walczyli tam najsilniejsi wojownicy. Ludzie z miasta wypadli i natarli na Joaba. Byli zabici wśród ludu i sług Dawida; zginął też Uriasz Chetyta. Postępek jednak, jakiego dopuścił się Dawid, nie podobał się Panu.

2 Sm 11, 1-4a. 5-10a. 13-17. 27c

Mówił dalej: Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo. Mówił jeszcze: Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i staje się większe od jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu. W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli [ją] rozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom.

Mk 4, 26-34

1

Czytania, których wysłuchaliśmy, są przeznaczone na dzisiejszy dzień – nie były wybierane specjalnie na potrzeby tej Mszy i tego kazania. A przecież w dużej mierze przywołują one myślenie i wiarę Pana Jerzego. Zwłaszcza to, co mówił i w co wierzył o Kościele.

2

Pierwsze czytanie pokazuje nam Kościół w figurze Dawida. To nie jest prosta figura, bo jest to figura Dawida-grzesznika. „Dawid” to znaczy „umiłowany” przez Boga – Boży wybraniec dopuszcza się grzechu. I ten grzech nie jest jego prywatną sprawą.

W tekście oryginalnym zdanie: „Postępek, którego dopuścił się Dawid, nie podobał się Panu” brzmi tak naprawdę: „mowa (słowo/ /wypowiedź), której dopuścił się Dawid, nie podobała się Panu”. Dawidowi wydawało się, że nikt nie widzi jego grzechu, a tymczasem ten grzech stał się mową – gorszącym przesłaniem, antyświadectwem. Tak zawsze jest z grzechem Bożych wybrańców – ludzi przez Boga obdarowanych (a Kościół jest wspólnotą takich właśnie ludzi). Nawet jeśli ich grzech zostaje popełniony w absolutnym ukryciu, wcześniej czy później staje się publicznym zgorszeniem. W konsekwencji ktoś, kogo postawiono na świeczniku, zamiast dawać światło, rozsiewa wokół siebie ciemność.

Dawid z dzisiejszego pierwszego czytania jest obrazem Kościoła, który jest grzeszny i który potrzebuje nawrócenia. Mówimy czasem, że Ecclesia semper reformanda, ale to jeszcze za mało, ponieważ kiedy mówimy, że jakaś struktura potrzebuje reformy, to jeszcze nie mówimy o grzechu i winie. Coś może nie działać, ktoś może być zapóźniony, jakieś metody mogą nie przystawać do rzeczywistości – wtedy mówimy o potrzebie reformy.

Ale oprócz formuły Ecclesia semper reformanda jest jeszcze inna: Ecclesia semper purificanda – Kościół jest stale wezwany do tego, żeby się oczyszczać. Nie tylko zmieniać, ale też oczyszczać. Jest wezwany do tego, żeby zrobić rachunek sumienia, żeby zobaczyć, że dopuszcza się win i zgorszenia. Zobaczyć, że nawet tajemne jego grzechy są tak naprawdę zgorszeniem dla świata.

3

Może ktoś zapytać, czy wolno w taki sposób mówić o Kościele? Czy wolno tak mówić o Kościele w Polsce? Niektórzy mówią, że czas jest niedobry dla Kościoła. Że wiara i Kościół są z wielu stron atakowane. Czy w takim czasie wolno w ten sposób mówić o Kościele? Czy moment jest po temu odpowiedni?

Co by napisał Pan Jerzy? Zapytałby zapewne, dlaczego katolicy w Polsce nie mają być traktowani jak dorośli ludzie. I napisałby coś więcej, bo tak pisał 50 lat temu, kiedy zaczynał się Sobór i kiedy w komunistycznej Polsce było rzeczywiście ciężko: że jeśli Kościół znalazł się w sytuacji, która mu nie sprzyja, to tym bardziej musi być radykalny, tym bardziej musi żyć Ewangelią i tym dokładniej musi robić rachunek sumienia. Dla Pana Jerzego to nie była kwestia taktyki, tu szło o coś znacznie głębszego: o coś, co także dzisiaj jest ważnym tematem do przemyślenia.

Chodzi mianowicie o rozumienie tego, czym w ogóle jest Kościół; na czym polega jego misja i jego relacja do świata – zwłaszcza wtedy (!), gdy ten świat wydaje się zdechrystianizowany. Otóż to właśnie taki świat domaga się po stronie Kościoła nie strachu, lecz otwartości.

Jest taki tekst Pana Jerzego, który bardzo mocno do mnie przemawia: „Źródłem postawy otwartej w Kościele nie jest poczucie zagrożenia Kościoła, lecz poczucie zagrożenia świata. Zagrożenia przez rosnącą niewiarę, dechrystianizację”... To niesamowite stwierdzenie. Kiedy w świecie rośnie niewiara, dechrystianizacja, to zagrożony jest świat, nie Kościół – w tej obserwacji zawiera się rzeczywiste rozumienie tego, po co Kościół jest. Bo Kościół nie ma się bać świata, on ma się bać o świat. I nie ma się bać człowieka, ale o człowieka – tym bardziej ma się o niego bać, kiedy ten człowiek jest zdechrystianizowany. W ostateczności przecież wszystkie problemy świata i człowieka są pochodną kryzysu duchowego – rodzą się (najgłębiej rzecz ujmując) na poziomie ducha. A kto – jeśli nie Kościół – ma zejść z człowiekiem i światem na ten właśnie poziom, z odpowiednim do niego lekarstwem?!

Ktoś powie: to jest paradoks. Ale to jest czysty paradoks ewangeliczny. Kiedy sytuacja Kościoła nie wydaje się optymistyczna (albo nawet optymalna), kiedy jest trudniej, niż było, Kościół tym bardziej musi się nawracać, tym bardziej musi mówić do siebie o swoim grzechu i tym lepiej musi się odnajdywać w figurze Dawida – grzeszącego wybrańca Boga.

4

Ale jest też drugi obraz Kościoła – zapisany w dzisiejszej Ewangelii. To obraz Kościoła, który jest niezależny od ludzkiej słabości. Obraz Kościoła, który jest mocny mocą Boga. Czy ludzie Kościoła śpią, czy czuwają – ziarno z przypowieści najpierw przekształca się w źdźbło, potem w kłos, a potem w plon. Rolnik nie wie, jak to się dzieje, ale ma do czynienia z ziarnem Królestwa Bożego. Owoc przychodzi automatycznie (jest w tej Ewangelii greckie słowo αυτόματη). Niezależnie od tego, czy jest noc, czy dzień (światło czy ciemność), jest takie życie kościelne, które bierze się z Boga – niezmiennie i przy wszystkich naszych ograniczeniach. Jest w Kościele świętość niezależna od naszego grzechu; stałość przy całej naszej zmienności.

Tekstów, które pokazują równowagę tych dwóch wymiarów Kościoła, znajdziecie u Pana Jerzego bardzo wiele: „Kościół jest niezmienny i zmienny zarazem. Niezmienna jest jego istota, esencja jego nauki, niezmienna i zawsze ważna jest Ewangelia. Formy, w których Kościół żyje, metody, którymi oddziaływa – zmieniają się. Bo Kościół jest zjawiskiem historycznym, należy do historii... Kościół jest zmienny, bo jest ludzki – jest boski i ludzki zarazem. Jest boski, święty i niezmienny w swej genezie i funkcji, w treści Objawienia, w depozycie wiary i obyczajów. Jest ludzki, niedoskonały i zmienny w warstwie instytucjonalnej, w interpretacji Objawienia, w formach kultu i pobożności, w ludziach, którzy się nań składają”. Kościół można zrozumieć tylko wtedy, kiedy się zobaczy oba te wymiary, kiedy się usłyszy pierwsze i drugie czytanie.

5

Syntezy obu tych wymiarów dostarcza nam w Ewangelii przypowieść o maleńkim ziarnie gorczycy, z którego wyrasta wielkie drzewo. No bo, powiedzcie sami, kto jest najmniejszy w Kościele? W Kościele zawsze najmniejszy jest grzesznik. Św. Paweł mówi o sobie: „Jestem najmniejszy ze wszystkich apostołów i niegodzien jestem zwać się apostołem” (1 Kor 15, 9). Wyobrażacie sobie Kościół bez Pawła? A wyobrażacie go sobie bez Augustyna – jednego z największych doktorów Kościoła, który przez lata nie mógł sobie poradzić z własnym grzechem? A Dawid, ten cudzołożnik, kłamca i morderca – czy nie stał się na kolejne trzy tysiące lat nauczycielem modlitwy dla Żydów i chrześcijan? Jest moc Boga w Kościele, która przez grzesznych ludzi (a nie jakoś obok czy mimo nich) dokonuje wielkich rzeczy.

Oczywiście wspominając Pana Jerzego, można tę przypowieść odczytać jeszcze inaczej. Jacy świadkowie byli mu najbliżsi w Kościele? O kim pisał jako o syntezie Ewangelii? O ludziach, którzy wybierali skromne środki – o Matce Teresie albo o Pawle VI, który zrezygnował z tiary. Zawsze, kiedy portretował ludzi, były dla niego ważne cztery cnoty – ubóstwo, odwaga, otwartość i służba. To był dla niego Kościół otwarty. To znaczy także: Kościół pokonstantyński, Kościół, który już nie sięga po środki, jakie towarzyszyły mu przez całe wieki – nie dlatego, że tamte środki zawsze były złe, ale dlatego, że teraz trzeba inaczej. W „świadkach Ewangelii”, których pokazywał, była zakodowana ta logika ziarnka gorczycy – z tego, co się wydaje małe, wyrasta coś wielkiego. To jest Kościół Pana Jerzego.

6

Pytałem kard. Franciszka Macharskiego, co by powiedział o Panu Jerzym. Odpowiedział jednym słowem: Sobór. Na Soborze Kościół zobaczył samego siebie jako posłanego do świata. To jest ta niesamowita definicja z Konstytucji o Kościele w świecie współczesnym, że Kościół w Chrystusie jest „jakby sakramentem, to znaczy znakiem i narzędziem zjednoczenia człowieka z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego”. Oznacza to, że Kościół ma cele poza sobą samym; że Kościół ma cele w świecie. Nie wtedy służy chrześcijaństwu, kiedy służy samemu sobie, ale wtedy, kiedy służy światu.

Myślę, że Pan Jerzy był na służbie tej definicji Kościoła. Jego życie naznaczył bardzo głęboki i bardzo poważny namysł nad Kościołem – ale namysł dokonywany z racji na świat i na człowieka. To nie było tylko dziennikarstwo, to było proroctwo (prorok to ktoś, kto rozumie rzeczywistość w świetle Słowa Bożego). I to nie było tylko „robienie gazety”, to był udział w zbawczej misji Kościoła.

W liście do kard. Karola Wojtyły z 1969 r. Jerzy Turowicz pisał: „Należąc do szeregów inteligencji katolickiej w Polsce, stanowimy integralną część Kościoła polskiego, jesteśmy w sprawy tego Kościoła zaangażowani, poczuwamy się do współodpowiedzialności za ten Kościół, to jest do tej części odpowiedzialności, która na nas przypada”. Kiedy ktoś nie tylko „robi gazetę”, ale wchodzi w misję Kościoła – tę misję, którą dzisiaj nazywamy ewangelizacją – wie doskonale, że musi to robić razem z Kościołem, dlatego że ewangelizacja nie jest niczyim prywatnym dziełem, jest zawsze dziełem Kościoła.

7

Są takie teksty Pana Jerzego jeszcze z lat 60., kiedy mówi on o jedności w Kościele. Mówi, że trzeba mieć wyczucie, dlatego że to, co nas łączy, jest absolutnie większe od tego, co nas dzieli. W dobie Soboru pokazuje figury dwóch kardynałów – Ottavianiego, który był szefem Świętego Oficjum i wszyscy opisywali go jako skrajnego „konserwatystę”, oraz Alfrinka z Holandii, opisywanego jako „progresista”. I przestrzega: niech się nikomu nie wydaje, że to, co różni tych dwóch, jest większe od tego, co ich łączy...

To duch, który jest nam wszystkim bardzo potrzebny. Myślę, że jest bardzo potrzebny także naszemu środowisku – temu, które się zebrało na tej Mszy wokół Pana Jerzego. Pozwólcie, że na tym skończę. 

Kazanie bp. Grzegorza Rysia wygłoszone podczas Mszy św. w intencji Anny i Jerzego Turowiczów 27 stycznia 2012 r. w krakowskim kościele św. Anny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kardynał, arcybiskup metropolita łódzki, wcześniej biskup pomocniczy krakowski, autor rubryki „Okruchy Słowa”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Doktor habilitowany nauk humanistycznych, specjalizuje się w historii Kościoła. W latach 2007-11… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2012