Kościół nie na dystans

W ciągu tego roku Franciszek wniósł do Kościoła nowy styl zachowania, nowy język i nowe priorytety. Ale także nową wrażliwość religijną, w której dużą rolę odgrywają zmysły.

18.03.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Natacha Pisarenko / AP / EAST NEWS
/ Fot. Natacha Pisarenko / AP / EAST NEWS

W adhortacji „Evangelii gaudium” papież Franciszek trzy razy mówi o zapachu. We wstępie do książki kard. Gerharda Ludwiga Müllera mówi z kolei o smaku. W jego słowniku pojawiają się także „stęchlizna” i „zaduch”. W strategii ewangelizacyjnej ważne miejsce zajmuje dotyk. Jak widać, Franciszek nader często odwołuje się do zmysłów. Czy chodzi tylko o zaskakującą metaforykę?

ŻARŁOK I PIJAK

Zmysły nieodłącznie kojarzą się z przyjemnością. Są nie tylko narzędziem naszej fizykalnej percepcji świata, ale także źródłem różnego rodzaju doznań, w tym także rozkoszy. Wystarczy wywołać w sobie skojarzenia z przymiotnikiem „zmysłowy”: zmysłowy taniec, zmysłowa kobieta, zmysłowe wiersze. To, co zmysłowe, staje się szybko synonimem tego, co erotyczne, podniecające, a stąd już niedaleko do grzechu. Tak rozumiana przyjemność nie ma w Kościele dobrej prasy. Mówi o tym zresztą sam Franciszek, gdy w swojej adhortacji pisze o „chorobliwym poszukiwaniu powierzchownych przyjemności”. Ale może istnieje nie tylko ta niedobra przyjemność, skoro papież – jakby dla przeciwwagi – nie waha się przed sformułowaniami typu: „duchowa przyjemność bycia Ludem Bożym”?

W „Evangelii gaudium” papież mówi, że „aby być autentycznymi ewangelizatorami, trzeba także rozwinąć duchowe upodobanie bycia blisko życia ludzi”. Inaczej mówiąc, chce, aby pozostawanie w bliskości z ludźmi dawało nam poczucie duchowej przyjemności. Na potwierdzenie konieczności nauczenia się takiego stylu Franciszek przywołuje przykłady „zmysłowego” zachowania się Jezusa. Jezus spogląda z miłością, pozwala namaścić swoje stopy, je i pije z grzesznikami, co przecież spotkało się z wyraźną naganą, wszak powiedziano o Nim „żarłok i pijak”. Jezus nie stronił od ludzi, towarzystwa, biesiad, bezpośredniego – także fizycznego – kontaktu: pozwolił się dotykać kobiecie cudzołożnej, a św. Jan podczas Ostatniej Wieczerzy spoczywał – ni mniej, ni więcej – na Jego piersi.

I dzisiaj nie może być inaczej, przecież nie da się ewangelizować na dystans, bez bliskości, a nawet dotyku. Papież pisze, że „Jezus chce, abyśmy dotykali ludzkiej nędzy, abyśmy dotykali cierpiącego ciała innych”. Trzeba uciekać od pokusy „dystansu w stosunku do istoty ludzkiej udręki”, a poprzez wejście w kontakt z konkretnym życiem powinniśmy poznać „moc czułości”, której nie da się przecież ani doświadczyć, ani okazać bez zmysłów. Czułe bowiem bywają nie tylko spojrzenia i słowa, ale także objęcia i pocałunki.

ZAPACH ŚWIĘTOŚCI

Są takie metafory zmysłowe, które nie wywołują w nas już zaskoczenia czy zdziwienia. Przyzwyczailiśmy się do nich. Przecież niejednokrotnie słyszeliśmy o wzroku wiary, smaku słowa Bożego czy zapachu świętości (odor sanctitatis). Być może właśnie do tej ostatniej metafory odwołuje się papież Franciszek, gdy przywołuje w swojej adhortacji „zapach bliskiej obecności Jezusa”, gdy mówi o ewangelizatorach mających „zapach owiec” czy też o „zapachu Ewangelii”. Jak się wydaje, wszystkie te obrazy mają swoje pierwotne źródło w Drugim Liście św. Pawła do Koryntian, gdzie Apostoł mówi o roznoszeniu „woni poznania Chrystusa”, a samych chrześcijan nazywa „miłą Bogu wonnością Chrystusa” (2 Kor 2, 14-15). Komentując to zdanie, Orygenes napisał, że według niego „każda cnota ma swą własną miłą woń, która stanowi jej istotną cechę. I odwrotnie – grzechy cuchną”. Ten mistrz odczytywania sensów duchowych mówił, że imię Jezusa jest „rozlanym pachnidłem”, a dusze nim pobudzone „pełne zapału i gorliwości biegną za Nim w woni jego pachnidła; nie idą powoli i nie kroczą niespiesznie, lecz podążają szybkim biegiem i w pośpiechu”. Za ewangelizatorem „pachnącym Jezusem” i dzisiaj pobiegną ludzie – chce nam chyba powiedzieć papież.

Kiedy Franciszek mówi o ewangelizatorach, którzy zostają przeniknięci zapachem owiec, maluje on obraz bezpośredniej bliskości, jaka wytwarza się między pasterzem a owcami. Wspólnota ewangelizacyjna jest zobowiązana, by – wkraczając w życie ludzi – skracać dystans, a w ten sposób wspólnota „bierze na siebie ludzkie życie” – podobnie jak pasterz bierze owcę na ramiona, dając się jednocześnie przeniknąć jej zapachem. Kiedy mówi o „zapachu bliskiej obecności Jezusa”, odwołuje się z kolei do naturalnego zjawiska zapachu ludzkiego ciała, co nabiera tutaj oczywiście znaczenia metaforycznego i duchowego. I ten wątek znajdziemy u Orygenesa, który o kobiecie namaszczającej stopy Jezusa pisze, że „otrzymała z powrotem olejek przesycony charakterystycznymi cechami Jego ciała”, co oznacza, że „poczuła zapach Słowa Bożego”.

BEZINTERESOWNOŚĆ SMAKU

O ile „smaczne” jest synonimem tego, co dobre, przyjemne czy wyśmienite, to przecież sam smak może być już bardzo różny. Można poznać smak goryczy, jak się to stało w przypadku Jezusa, któremu podano gąbkę nasiąkniętą octem. Można też dostąpić duchowego smaku manny, która jest typem Eucharystii. O tym właśnie pisał autor Księgi Mądrości, gdy mówił o chlebie anielskim, który zdolny jest „dać wszelką rozkosz i wszelki smak zaspokoić” (Mdr 16, 20). Słowa te zresztą jeszcze do niedawna wykorzystywano w liturgii jako wezwanie poprzedzające modlitwę przed błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem. Nie wiem, dlaczego z tych słów zrezygnowano. Czyżby dlatego, że nie godzi się łączyć Najświętszego Sakramentu z rozkoszą, nawet duchową?

We wspomnianym już wstępie do książki kard. Müllera Franciszek mówi o „smaku bezinteresowności” i „smaku czynienia dobra”. Otóż bezinteresowność i dobro są smaczne „tylko dlatego, że pięknie jest je czynić”. Franciszek odwołuje się więc do tego, co można by nazwać niepraktycznością smaku czy też brakiem związku między smakiem a jakimś użytecznym celem. Dążenie do osiągnięcia przyjemnego smaku potrawy jest przecież celem samym w sobie i niczego nie gwarantuje. Smaczne potrawy wcale nie muszą być pożywne, a te, które pozbawione są smaku czy też charakteryzują się nieprzyjemnymi smakami, np. goryczą czy kwaśnością, bywają zdrowsze od słodkich i niebiańsko-podniebiennych. Czyż nie smacznie, to znaczy przyjemnie, jest być dobrym? – pyta więc Franciszek. Bo bycie dobrym powinno być przecież czymś bezinteresownym, czymś bezcelowym. Dobro jest dla dobra, tak jak smak jest dla samego smaku.

SŁODYCZ PANA

W życiu duchowym jest także miejsce na słodycz. „Jak słodko jest stać przed Ukrzyżowanym lub na kolanach przed Najświętszym Sakramentem i być po prostu przed Jego oczyma!” – pisze papież w „Evangelii gaudium”. Być może jest to echo wezwania psalmisty: „Skosztujcie i zobaczcie, jak słodki [dobry] jest Pan” (Ps 34, 9), co przypomni w swoim Pierwszym Liście św. Piotr, pisząc do pierwszych chrześcijan o „zasmakowaniu, że słodki jest Pan” (1 P 2, 3). Franciszek wspomina także o „słodkiej radości z miłości Chrystusa” oraz o „słodkiej radości z ewangelizowania” – w tym ostatnim miejscu cytując zresztą Pawła VI. Smaki – jak wiadomo – mogą być zwodnicze, a słodycz nie musi zapowiadać wcale dobra, dlatego papież pisze o „pokusie przywiązania do słodkawego smutku bez nadziei”. Słodkawość jest tutaj synonimem fałszu, jest bowiem czymś, co daje wprawdzie wrażenie słodyczy, ale w rzeczywistości to tylko pozór, powierzchowność, maska, która skrywa smutek.

Przeciwieństwem słodyczy w życiu duchowym jest gorycz. Orygenes pisał, że ci, którzy postępują zgodnie z zasadami Bożymi, „pomnażają słodycz słów Bożych”, „kto zaś grzeszy i postępuje przewrotnie (...) za pomocą naturalnej goryczy grzechu całą słodycz przemienia w gorycz”. Franciszek z kolei powie, że „zamknięcie się w sobie oznacza kosztowanie gorzkiej trucizny osamotnienia”. Papież często ucieka się do takich zmysłowych opozycji: otwarcie – słodycz, zamknięcie – gorycz. Podobnie jest w przypadku zmysłu powonienia, gdzie otwarcie wspólnoty symbolizowane jest przez zapach, a Kościół zamknięty i skoncentrowany na sobie to pomieszczenie pełne stęchlizny i zaduchu.

BÓG NA CO DZIEŃ

Można by postawić tezę, że odwoływanie się do zmysłów jest elementem szerszej strategii stylistycznej Franciszka. W jego adhortacji, ale także we wcześniejszych przemówieniach, homiliach i codziennych rozważaniach w Domu Świętej Marty spotykamy bardzo dużo nawiązań do codziennego doświadczenia, co znajduje swój oddźwięk w wyrażeniach raczej kolokwialnych i potocznych niż – jak by należało się spodziewać – właściwych dla stylu wysokiego.

Czy jednak rzeczywiście nagromadzenie metafor i porównań wziętych ze świata zmysłów jest tylko zabiegiem stylistycznym? Wydaje się, że nie. Franciszek wpisuje się w długą tradycję postrzegania Kościoła jako ciała, które – analogicznie do ciała fizycznego – posiada duchowe zmysły: duchowy smak, duchową woń, duchowy dotyk. Te trzy zmysły różnią się od dwóch pozostałych, którymi są wzrok i słuch. Widzenie i słyszenie są czynnościami, które funkcjonują mimo dystansu między podmiotem poznającym a przedmiotem poznania. Słyszeć i widzieć można nawet na dużą odległość, obie te czynności dają się też transmitować za pomocą środków technicznych. Inaczej się ma rzecz z powonieniem, smakiem, dotknięciem. Wciąż jeszcze nie potrafimy tego przekazywać na odległość. Zmysły te domagają się bliskości, bezpośredniości, a wręcz materialnego zjednoczenia. Po wtóre, zmysły te generują bezpośrednią reakcję ciała, którą odczuwa się namacalnie. Woń wibruje w nozdrzach, smak rozlewa się po języku i podniebieniu, dotyk czasami wywołuje reakcję całego ciała.

Kościół Franciszka jest Kościołem bezpośredniej, namacalnej wręcz bliskości. I choć zrazu brzmi to obco i dziwnie, ci, którzy go tworzą, rozpoznają się wzajemnie po zapachu, smaku, dotknięciu. Dystans oznacza chłód, bliskość jest synonimem przyjemności. Franciszek woła o Kościół ludzi sobie bliskich, dlatego jedną z ważniejszych dla niego kategorii jest czułość: czułość Boga względem ludzi i czułość ludzi między sobą. Czy da się wyobrazić czułość bez zmysłów? Nawet jeśli ciało jest „tylko” mistyczne, a zmysły – duchowe? Franciszek przypomina, że bycie w Kościele wcale nie musi być pozbawione przyjemności. Przeciwnie – jedynie Kościół ludzi, którzy doznają przyjemności bycia w nim, dla innych jest pociągający.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2014