Kopia bezpieczeństwa

KS. GRZEGORZ STRZELCZYK, teolog: Kościół niechętnie ogłasza dogmaty. Ujęcie w słowa tego, co Bóg o sobie objawił, jest zawsze karkołomne. Przecież wierzę w Boga opisanego wyznaniem wiary, a nie w tekst wyznania.

11.08.2018

Czyta się kilka minut

Wielki Odpust Wniebowzięcia NMP, Kalwaria Pacławska, sierpień 2013 r. / ANDRZEJ SIDOR / FORUM
Wielki Odpust Wniebowzięcia NMP, Kalwaria Pacławska, sierpień 2013 r. / ANDRZEJ SIDOR / FORUM

MACIEJ MULLER: Jest Ksiądz dogmatykiem.

KS. GRZEGORZ STRZELCZYK: Jestem.

Gdybym chciał Księdza obrazić, powiedziałbym, że jest Ksiądz dogmatyczny.

Dopiero gdyby pan sugerował, że jestem sztywny i nie potrafię czytać wydarzeń w ich kontekście, zacząłbym się obrażać.

W języku codziennym to mało szlachetny epitet.

Dogmat wyznacza nieprzekraczalną granicę, a współczesna kultura lubi granice przekraczać – chyba stąd się to bierze.

Było o Księdzu, teraz o mnie. Czy jeśli nie rozumiem dogmatu o transsubstancjacji, mogę przystępować do komunii?

No pewnie. Wiara orientuje się za pomocą dogmatów, ale nie sformułowania są istotą sprawy. Wystarczy na zasadzie zaufania Kościołowi wierzyć, że po spożyciu konsekrowanego chleba nastąpi zjednoczenie z Chrystusem. Nie musi pan wiedzieć, jak w technicznym języku teologicznym Kościół opisuje przemianę eucharystyczną. Dogmat jest bardziej potrzebny temu, kto w Kościele naucza – aby temu, który ufa, nie wskazać błędnej drogi.

A są warunki minimalne? Sam Ksiądz mawia, że gdyby z Polakami chwilę pogadać o Chrystusie, spora część okazałaby się monofizytami, wierzącymi, że Jezus był Bogiem chodzącym po ziemi.

Nieświadome wyobrażenie niezgodne z dogmatem nie jest herezją i nie stanowi przeszkody dla zbawienia. Kłopoty zaczynają się na poziomie życia wspólnotowego, bo nieprecyzyjnie wyrażona wiara będzie niezdolna do weryfikacji praktyki życia kościelnego: chodzi o to, jak się będziemy modlić, postrzegać relacje między Bogiem a światem, rozumieć miejsce człowieka w świecie itd.

Załóżmy, że przekonuje mnie starożytna herezja Ariusza, według której Chrystus jest stworzeniem. Jestem jeszcze w Kościele?

Skoro Chrystus nie jest Bogiem, to pańskie życie nie zmierza do przebóstwienia, a Eucharystia nie jednoczy pana z Bogiem... Dogmat o dwóch naturach Chry- stusa – boskiej i ludzkiej – chroni nas przed utratą właściwie całej soteriologii: czyli tego, co Kościół rozpoznał na temat zbawienia.

Natury Chrystusa są według dogmatu chalcedońskiego (451 r.) niezmieszane, nierozdzielne, nierozłączne... Trudna mowa. Na ile powinienem rozumieć ten dogmat?

Wystarczy wyznać jednego Chrystusa w dwóch naturach jako prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka. Dokładne zrozumienie tego, co wyrazili Ojcowie soborowi, to sprawa drugorzędna. Oczywiście jeśli kogoś zalewa lawina pytań, to powinien szukać odpowiedzi, bo inaczej jego wiara może się załamać.

Jeśli relację człowieka z Bogiem porównać do ludzkiej, między małżonkami, to czym w małżeństwie byłyby dogmaty? Wiedzą o potrzebach żony, o tym, kim ona jest?

Dogmat to moment, w którym żona mówi: tak ma być i koniec. Dla męża kluczowe jest samo wypowiedzenie przez nią tej zasady – zrozumienie, dlaczego tak jest, może mieć charakter procesu. Prawdopodobnie im głębsze zaufanie w relacji, tym mniej to wyjaśnienie potrzebne... Gdyby żona stwierdziła np., że w uprawianiu seksu na coś się nie zgadza, mąż może dociekać, dlaczego, a może uznać: OK, nie do końca rozumiem, ale ufam.

Czyli w podejściu do dogmatu potrzebna jest bezkrytyczność?

Tego nie powiedziałem. Sam mam tak, że jeśli w wierze nie rozumiem czegoś, co po ludzku jest do ogarnięcia, to nie mogę się normalnie modlić, a czasem nawet spać, dopóki tego nie pojmę – choćby w bardzo uproszczony sposób.

Ale przed chwilą Ksiądz powiedział, że dogmaty mamy przyjmować na wiarę.

To nie znaczy, że nie mamy dociekać ich treści. Niemniej w Kościele są ludzie, którym głębsze zrozumienie nie jest do niczego potrzebne. Można żyć na bardzo niskim poziomie świadomości dogmatycznej i zostać świętym. Są też tacy, ­którzy bez zrozumienia nie przeżyją. Żadna z tych dróg nie jest lepsza.

Dogmat wymaga wiary w jednym punkcie: że Kościół się nie pomylił, rozpoznając prawdę. Że np. Ojcowie z Chalcedonu, kiedy uchwalali dogmat o dwóch naturach, rozpoznali to, o co chodziło w objawieniu.

Trudno znaleźć listę dogmatów.

Bo czegoś takiego nie da się sporządzić. Jakie przyjąć kryteria liczenia? Weźmy wyznanie wiary: ile w nim jest dogmatów?

Chyba w każdej linijce po kilka...

No właśnie. Ich wyliczanie nie ma sensu. W starożytności nikt nie myślał w kategoriach biurokratycznego porządku, nieraz niełatwo rozstrzygnąć, co w danym tekście jest dogmatem, a co powiedziano przy okazji.

Na przykład?

Potocznie mówi się, że sobór efeski (431 r.) ogłosił dogmat o Bożym rodzicielstwie Maryi. Ale on nie ogłosił definicji, nie podał wyznania wiary, tylko uznał za wyraz prawdziwej wiary listy pisane przez Cyryla Aleksandryjskiego do Nestoriusza. Nie uczynił z nich jednak tekstów dogmatycznych. Jak więc stwierdzić, co jest dogmatem? Trzeba zbadać, o co Ojcowie spierali się na soborze i co chcieli rozstrzygnąć. Tutaj chodziło głównie o kwestię: czy wolno używać wobec Maryi tytułu Bogurodzicy.


Czytaj także: Edward Augustyn: Ostatni dogmat


Inny przykład: sobór trydencki w XVI wieku zdogmatyzował liczbę sakramentów. Wiadomo, że Ojcom chodziło – wobec sporów z protestantami – o określenie, że jest ich nie mniej niż siedem. Ale w tekście czytamy: „nie mniej i nie więcej”. Badając przebieg sporów soborowych dochodzimy do wniosku, że dogmatem jest na pewno to pierwsze sformułowanie. Drugie pojawiło się na pewnym etapie redagowania dokumentu, nie było wprost przedmiotem ówczesnych sporów i dlatego prawdopodobnie należy je postrzegać jako wypowiedź niższej wagi.

Właściwie dopiero Ojcowie Soboru Watykańskiego I (1869–1870) posługują się na tyle precyzyjnymi kategoriami, że po samych sformułowaniach łatwo poznać, że np. nauczanie o nieomylności papieża jest zdefiniowanym dogmatem, nauczanie o prymacie jurysdykcyjnym ma zaś niższą rangę.

Skoro nie istnieje zamknięty zbiór twierdzeń, które katolik powinien znać, to skąd ma wiedzieć, w co wierzyć?

To, że nie ma formalnego spisu, nie przeszkadza w tym, że biorąc dane twierdzenie możemy określić, z jaką dozą pewności Kościół je głosi. W podręcznikach neoscholastycznych wymieniano kolejne twierdzenia, przy każdym umieszczając kwalifikację teologiczną – czy chodzi o dogmat, czy o rangę fidei proxima – blisko dogmatu, ale bez wypowiedzi ostatecznej.

Co ma taką kategorię?

Zdaje się, że w zamyśle Jana Pawła II takim miało być „ostateczne rozstrzygnięcie” w sprawie tzw. kapłaństwa kobiet. W tej kategorii można też umieścić niektóre z rozstrzygnięć zawartych w konstytucjach dogmatycznych Soboru Watykańskiego II. Ojcowie, formułując np. nauczanie o jednym źródle objawienia (Piśmie i tradycji), nie chcieli ogłaszać dogmatu, ale wyrazić w sposób zobowiązujący wiarę Kościoła – wobec trwającego w tej kwestii sporu. Podobnie rzecz ma się z kolegialnością biskupów.

W Polsce można czasem odnieść wrażenie, że dogmatem jest post piątkowy.

Przez wieki Kościół gromadził wiele cennych przekonań i sposobów wyrazu wiary. Dzisiaj niekoniecznie te najcenniejsze leżą na wierzchu... Spieramy się często o rzeczy drugorzędne, a nie o rdzeń wiary. Można sobie np. przyjąć, że najważniejsze w liturgii jest zorientowanie kościoła, a w przyjmowaniu komunii postawa klęcząca. Dogmatyk jednak wzruszy ramionami i powie, że to wszystko nie ma znaczenia, bo nie wpływa na skutek sakramentu. Kłótnia bierze się stąd, że ktoś się przywiązuje do tezy płynącej z jego prywatnej wrażliwości i zaczyna ją głosić jako quasi-dogmat – wyklinając przy okazji myślących inaczej.

Dlaczego zarówno kwestia natury Chrystusa, jak i wniebowzięcia NMP mają rangę dogmatu? Ta druga sprawa jest chyba mniej istotna.

Jeśli jakaś prawda została ogłoszona dogmatem, nie oznacza to jeszcze, że jest kluczowa dla zbawienia. Dogmatyzacja mówi o stopniu pewności rozpoznania prawdziwości danego przekonania. Zwróćmy uwagę, że nie istnieje formalnie osobno ogłoszony dogmat o faktycznym zmartwychwstaniu Chrystusa, prawdzie dla naszej wiary centralnej. Ona nie wymaga ogłoszenia dogmatycznego. Bo po co?

Kościół w ogóle niechętnie ogłasza dogmaty. Gdyby nie intensywne zabiegi Konstantyna Wielkiego, nie doszłoby do ułożenia Credo nicejskiego (325 r.). Ujęcie w słowa tego, co Bóg o sobie objawił, jest zawsze karkołomne, bo zdani jesteśmy na nasz język i zdolności poznawcze. Tomasz z Akwinu powiedział, że akt wiary nie zatrzymuje się na tym, co jesteśmy w stanie wypowiedzieć, ale sięga do rzeczywistości ostatecznej. Wierzę w Boga opisanego wyznaniem wiary, a nie w tekst wyznania. Tomasz używa terminu enuntiabile: to, co jesteśmy w stanie powiedzieć. Cała dogmatyka to chodzenie wewnątrz enuntiabile. Bóg jest o krok dalej. Dogmat wskazuje drogę – nie jest punktem dojścia.

Jezus posługiwał się przypowieściami, nie precyzował prawd wiary. A orzeczenia soborowe, sięgając po kategorie filozofii greckiej, precyzują i definiują. Dlaczego wtłoczyliśmy poezję w kanciastą prozę?

To naturalne, że wyrażamy prawdę objawioną, sięgając po język kultury, w której żyjemy. Stąd helleńskie tło pierwszych dogmatów. Ale w tym „wtłaczaniu” nie chodziło o zabawę pojęciową, tylko o rozstrzygnięcie tego, jak należy czytać ową poezję. A dokładniej jeszcze – kim jest jej autor. Wczesne dogmaty dotyczą właśnie tego. Jeśli przyjmiemy, że Chrystus nie jest Bogiem, będziemy zupełnie inaczej czytać cały Nowy Testament. Podobnie jeśli osłabimy realność Jego człowieczeństwa. Dogmatyzując, nie zastępujemy nauczania Chrystusa naszym, raczej chronimy się przed interpretacją Pisma niezgodną z wyjściowym doświadczeniem. Dogmat określa ramy interpretacyjne, ma hermeneutyczny charakter.

Cztery Ewangelie to cztery różne opowieści o Jezusie. Nie jest tak, że dogmat chce na siłę ujednolicić objawienie, które jest źródłowo pluralistyczne?

Przekaz objawienia na poziomie Ewangelii jest pluralistyczny, ale samo objawienie – nie. Pismo jest źródłem objawienia, ale samo nie jest objawieniem. Pozorne zunifikowanie przez dogmat jest potrzebne po to, żeby bezpiecznie czytać razem np. Ewangelie Jana i Marka. Bez dogmatu o dwóch naturach Chrystusa możemy odnieść wrażenie, że opowiadają o zupełnie różnych Zbawicielach. Dzięki dogmatowi wiemy, w jakich granicach opowieści o Jezusie mogą się bezpiecznie różnić, i wiemy też, co je spaja. Nie cenzurujemy żadnego z tych tekstów, ale nadajemy im wspólny kanał interpretacyjny. Dogmat jest potrzebny, by bezpiecznie istniała różnorodność.

No dobrze, ale kiedy w dobrej wierze Ojcowie soborowi opisali Chrystusa słowem „współistotny” (homoousios), zaczęła się wielka awantura o to, że użyto wyrażenia filozoficznego, niebiblijnego.

Użyto go, bo posługiwał się nim Ariusz, według którego Jezus, jako pierwsze stworzenie, współistotny Ojcu nie był. Chrześcijaństwo przyjęło ogromne pokłady pozabiblijnej myśli greckiej, ale nie robiło tego ani szczególnie entuzjastycznie, ani – tym bardziej – bezkrytycznie. Wiele pojęć w tym procesie modyfikowano.

Czyli mieszkańców Afryki lub Azji Kościół ewangelizuje za pomocą dogmatów sformułowanych w kulturze greckiej?

Przekazanie wiary zdefiniowanej w kategoriach innej kultury to szalenie trudna rzecz. Trzeba szukać wewnątrz kultury docelowej takich kategorii, które będą w stanie wyrazić sens dogmatów.

W starożytności do Credo dopisywano kolejne elementy. Dlaczego dzisiaj nie wyznajemy co niedzielę wiary w nieomylność papieża albo wniebowzięcie NMP?

Ponieważ sobór efeski (431 r.) zakazał modyfikowania Credo nicejskiego.

To dlaczego w średniowieczu dopisaliśmy do niego filioque (wyznanie, że Duch Święty pochodzi zarówno od Ojca, jak i Syna), wywołując wielką awanturę prowadzącą do schizmy wschodniej?

Bo autorzy dopisku chyba nie byli świadomi zakazu... Alkuin, który na dworze Karola Wielkiego prawdopodobnie rozpowszechniał tę zmodyfikowaną wersję Credo, nie znał pełnych tekstów starożytnych soborów. Z punktu widzenia kanonicznego popełnił błąd, ale w dobrej wierze.

Nie lepiej byłoby wykonać krok w tył?

Ta dyskusja już jest za nami. Jan Paweł II stwierdził, że Credo z Nicei jest wyznaniem Kościoła – i kiedy katolicy spotykają się z prawosławnymi, odmawiają je w tamtej formie. W Kościele zachodnim zachowujemy jednak wersję z filioque, bo ona ma ponad tysiącletnią tradycję. Kasowanie tego elementu byłoby czymś bezprecedensowym.

Czy żeby być ortodoksyjnym, trzeba przyjmować wszystkie dogmaty?

Na pewno nie można świadomie żadnemu zaprzeczać. Ale nie każdy musi być w centrum naszej duchowości. Np. dogmat o wniebowzięciu nie dotyczy istoty tego, co potrzebne do zbawienia.

To po co formułowano ten dogmat? Bo papież miał nabożeństwo do Maryi?

Nie tylko papież – w doświadczeniu wiary Kościoła to przekonanie dojrzało na tyle, by je zdefiniować, kładąc kres ewentualnym sporom i wątpliwościom. Trzeba też pamiętać, że pewne środowiska bardzo nalegały na zdefiniowanie innych jeszcze dogmatów – np. że Maryja jest wszech- pośredniczką i współodkupicielką. W tym przypadku ważne jest też to, że czegoś nie ogłoszono...

Istnieje hierarchia dogmatów?

Tak, choć nie ma dokumentu, który by je porządkował. Kryterium jest to, jak dana prawda ma się do naszego zbawienia. Jeśli ktoś nie wie, że Chrystus jest Bogiem, to problem jest poważny. Jeżeli nie wie, że Maryja „po dopełnieniu życia ziemskiego z ciałem i duszą została wzięta do nieba” – niekoniecznie. Maryja jest jedną ze świętych, nie od niej zależy moje zbawienie. Można poprzez jej wstawiennictwo lub przykład trafić do Chrystusa, ale jeśli żyjemy inną pobożnością – nie szkodzimy swojemu zbawieniu.

Czy teologowie dalej zgłaszają postulaty dogmatów?

Tak – mój ulubiony zaproponował Heribert Mühlen odnośnie tożsamości Ducha Świętego. Dogmat trynitarny mówi, że w Bogu jest jedna natura i trzy osoby. Dogmat chrystologiczny – że w Chrystusie są dwie natury i jedna osoba. Można by więc sformułować pneumatologiczny – że Duch Święty to jedna osoba w wielu osobach. Mühlen wyłapuje fundamentalną sprawę, że Duch Święty się nie wciela, tylko „wosabia” – następuje specyficzny sposób połączenia między Nim a osobami, w których działa. Prywatnie jestem przekonany, że to dość trafne uchwycenie prawdy objawienia.

Ma to szanse przebicia?

Nie, bo dogmaty dotyczące rdzenia wiary Kościół formułuje tylko w sytuacji ostrego sporu. W przeciwnych wypadkach nie grzebiemy w tych kwestiach.

Dogmat to coś stwierdzonego raz na zawsze?

Ogłoszenie dogmatu to powiedzenie: tu jest granica rozumienia, tą drogą dalej iść nie można. Kiedy rozstrzygnięto w IV wieku kwestię boskości Chrystusa, zamknęło to część dyskusji, ale otwarło kolejne pytania, dotyczące np. wewnętrznej „struktury” Zbawiciela. Po zdefiniowaniu tych kwestii wiemy więcej o objawieniu i zaczynamy widzieć w świetle tego inne prawdy wiary. I wykonujemy kolejny krok, i kolejny. Więc na zawsze, ale z otwarciem na nowe interpretacje.

Sięga się do starych dogmatów, żeby je ulepszyć?

W sensie wydobycia nowych aspektów albo wypowiedzenia ich na nowo w kategoriach językowych zrozumiałych dla współczesności – jak najbardziej. Na tym polega praca dogmatyka. Dogmatu chalcedońskiego przytoczonego in extenso nikt nie zrozumie, bo nie żyjemy dziś w kulturze śródziemnomorskiej V w. Dogmaty czytane dzisiaj dosłownie prowadziłyby do herezji. Np. słowo „osoba” oznacza dzisiaj bardzo autonomiczną jednostkę. I kiedy powiemy, że Bóg jest w trzech osobach, stosując to znaczenie, popadamy w herezję tryteizmu, wiary w trzech autonomicznych wobec siebie Bogów.


Czytaj także: s. Barbara Chyrowicz: Wniebowzięta i wniebowzięci


Ale to nie wszystko. Dogmaty niosą długofalowe konsekwencje myślenia o całości wiary. Sobór chalcedoński stwierdził, że Chrystus jest współistotny Ojcu co do bóstwa, ale ludziom co do człowieczeństwa. Dzisiaj myślimy o człowieku w sposób bardzo zindywidualizowany. Tymczasem starożytny dogmat wymaga od nas korekty: przecież mamy dogmatycznie uchwaloną współistotność ludzi między sobą. Osoby boskie są współistotne i to jest fundament ich jedyności. To samo możemy powiedzieć o ludziach. W pewnym sensie człowiek jest jeden. To ma kluczowe znaczenie do zrozumienia tego, jak działa zbawienie. Jeden człowiek został nim dotknięty – i zostaliśmy zbawieni wszyscy. Ojcowie w IV wieku nie mogli wiedzieć, że ich sformułowania będą kiedyś ratowały chrześcijańską antropologię przed indywidualizmem. Na tym przykładzie widzimy, że dawne dogmaty mówią nam dziś rzeczy bardzo świeże.

Rahner pisał, że „myślenie wcześniejszych pokoleń nigdy nie jest miejscem odpoczynku dla myślenia późniejszych pokoleń”, i że „to, co jest tylko nagromadzone, tylko przekazane bez nowego, własnego wysiłku, psuje się jak manna”.

Podpisuję się pod tym obiema rękami. Dzięki dogmatom rozpoznajemy coś z objawienia i są to najważniejsze rzeczy, które możemy powiedzieć o rzeczywistości. Ale nie mamy tu do czynienia z zabytkami, czyli godnymi czci formułami, które wystarczy powtarzać. Nie, właśnie ze względu na szacowność tych formuł musimy w każdym pokoleniu starać się zrozumieć je na nowo.

A czy dogmatom nie zagraża rozwój nauki? Czy neurobiologia nie rozsadzi np. chrześcijańskiego myślenia o duszy?

Nie. Owszem, każe nam zreinterpretować pewne wyobrażenia antropologiczne o współistnieniu duszy i ciała – ale one nie są zdogmatyzowane. Żaden dogmat nie opisuje tego, w jaki sposób w człowieku współistnieją rzeczywistości duchowa i materialna w odniesieniu do biologii.

Ale jeśli świadomość byłaby jedynie funkcją materii, to kiedy umrę, nie będzie mnie.

I dlatego potrzebujemy wiary w duszę, czyli w to, że mimo iż ciało umiera, to pozostaje jakiś wymiar człowieka, który trwa w Bogu. Przez wieki sądzono potocznie, że dusza jest przestrzenią przetwarzania danych. Dziś wiemy, że dane są przetwarzane w mózgu. Więc może dusza jest... kopią bezpieczeństwa?

Umieszczaną w chmurze?

W tej metaforze chmurą jest Bóg. Jesteśmy w Niego wpięci cały czas. Dusza zaś jest tym, co owo wpięcie umożliwia – także wtedy, kiedy tracimy ciało. Tylko w chmurze dane są przejściowo. Dlatego po śmierci człowiek jest bezradny, nie może nic już zrobić dla swojego zbawienia.

Wierzę, że Kościół przy ustalaniu dogmatów rozpoznaje dzięki Duchowi Świętemu to, co jesteśmy w stanie z prawdy Bożej ująć ludzkim umysłem. Jestem więc spokojny co do przyszłych odkryć naukowych. Nie grozi im kolizja z wiarą, bo nie ma dwóch światów i dwóch odrębnych porządków poznania.

Nie zdarzyło się nigdy, żeby odkrycie naukowe zmusiło Kościół do weryfikacji któregoś z dogmatów?

Potocznego rozumienia dogmatu – jak najbardziej. Dogmat głosi, że Bóg stworzył świat, a potoczny sposób jego rozumienia może skutkować przekonaniem, że uczynił to sześć tysięcy lat temu w ciągu niecałego tygodnia. Trzeba było to myślenie przewartościować – ale czy to narusza dogmat?

My już wiemy, że nie, ale paru ludzi po drodze zginęło z tego powodu.

Tak... To skutek głupoty niektórych ludzi Kościoła. Dlatego tak ważne jest odróżnianie tego, co jest w dogmacie esencjonalne, a co jest np. przyzwyczajeniem interpretacyjnym.

S. Małgorzata Borkowska krytykuje w swoich ostatnich książkach księży, którzy uważają dogmatykę za teorię, odległą od „realnego” przeżywania wiary.

Zasadniczy problem to moim zdaniem sposób nauczania teologii. Metoda neoscholastyczna nakazywała wykuwanie na pamięć twierdzeń, nie trzeba było rozumieć, skąd się wzięły, ani odnosić ich do codziennego doświadczenia wiary. Przez całe pokolenia krwiobieg dogmatyczny nie miał wielkich szans przekładać się na rzeczywiste głoszenie słowa Bożego. Kiedyś prowadziłem rekolekcje dla grupy niemłodych już księży i dałem im do przeczytania tekst z Chalcedonu. Nikt z nich nie widział go wcześniej na oczy, nie mówiąc już o wykorzystywaniu np. w osobistej modlitwie. A to drugi co do ważności po Credo nicejskim tekst dogmatyczny.

Czy rozstrzygnięcia moralne się dogmatyzuje?

Nieomylne nauczanie w Kościele dotyczyć może wiary i moralności, ale określenie „dogmat” tradycyjnie rezerwuje się dla orzeczeń dotyczących treści wiary. Moralność jest w pewnym sensie pochodną dogmatu, konsekwencją naszego rozumienia Boga, stworzenia i siebie samych. Jeżeli mam rozpoznać, co jest grzechem, najpierw muszę wiedzieć, jaki jest Bóg. Jeżeli Bóg jest Trójcą, to grzechem będzie uciekanie od wspólnoty z bliźnimi. Jeżeli Bóg miłuje grzeszników i odrzuconych, grzechem będzie ich niemiłowanie. ©℗

KS. GRZEGORZ STRZELCZYK jest teologiem specjalizującym się w chrystologii, adiunktem w Katedrze Teologii Dogmatycznej i Duchowości Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Obecnie także dyrektor Ośrodka Formacji Diakonów Stałych Archidiecezji Katowickiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2018