Kontrolujący i kontrolowani

Niemieckie media cieszą się w świecie dobrą opinią: jako niezależne, zakorzenione w demokracji, krytyczne wobec rządzących i chronione przez prawo. Tym bardziej paradoksalnie zabrzmi konstatacja, że przyczyn tak wysokiej oceny systemu medialnego Niemiec szukać należy - podobnie jak przyczyn prawie wszystkich społecznych osiągnięć współczesnych Niemiec - w "niemieckiej katastrofie lat 1933-1945.

16.01.2006

Czyta się kilka minut

Rudolf Augstein, redaktor naczelny tygodnika "Der Spiegel", opuszcza areszt /
Rudolf Augstein, redaktor naczelny tygodnika "Der Spiegel", opuszcza areszt /

Wtedy, przez 12 lat istnienia "Tysiącletniej Rzeszy", niemieckie dziennikarstwo właściwie przestało istnieć: dziennikarze stali się propagandystami - najlepsi, po zmobilizowaniu, trafiali do tzw. kompanii propagandowych Wehrmachtu - a same instytucje i tytuły, prasowe oraz radiowe (a to właśnie radio było wówczas najpopularniejszym medium masowym) zostały "zglajchszaltowane", czyli wprzęgnięte w służbę państwa i ideologii. Ich artykuły i programy ustalali nie redaktorzy, ale Ministerstwo Propagandy niejakiego Josepha Goebbelsa.

I, niestety, trzeba to powiedzieć, ówcześni niemieccy żurnaliści w ogromnej większości zdecydowali się służyć narodowemu socjalizmowi z własnej woli (oczywiście, pomijając tych, którzy z powodów rasowych czy politycznych byli prześladowani bądź wyemigrowali). Bardziej już upaść cech dziennikarski nie mógł, a upadek jego był głęboki i hańbiący.

Wszelako upadek ten okazać miał się także szansą, szansą na "nowy początek". Bo na gruzach, jakie pozostały dosłownie i w przenośni po totalnej klęsce Niemiec w 1945 r., powstać mogło jedynie coś totalnie nowego.

"Położnikami", którzy pomagali w narodzinach nowych niemieckich mediów, byli zachodni alianci. Oni - dziennikarze i redaktorzy z Ameryki i Wielkiej Brytanii, wychowani w duchu demokracji i liberalizmu, którzy po 1945 r. znaleźli się w okupowanych Niemczech, najczęściej w mundurach brytyjskich lub US Army - okazali się naprawdę wybitnymi nauczycielami. Zaś powojenni Niemcy okazali się pojętnymi uczniami - i to zarówno ci młodzi, którym oszczędzone zostało "nazistowskie ukąszenie", jak i eksnaziści, weterani z kompanii propagandowych, było nie było fachowcy w swojej branży. Obecność tych ostatnich w kształtującym się na nowo krajobrazie medialnym była prawdopodobnie nie do uniknięcia.

Po 1945 r. jak grzyby po ulewnym deszczu wyrastać zaczęły więc nowe tytuły i nowe stacje radiowe, początkowo pod aliancką kontrolą. Zgoda aliantów, tzw. licencja, wymagana była także do założenia np. nowego tygodnika. Potem "dzieci" zaczęły się usamodzielniać; zresztą taka była też intencja "rodziców": stworzyć coś nowego i pozwolić mu żyć i funkcjonować na wolnym rynku, na dobre i na złe.

Z drugiej strony, szukający pozytywnych wzorów niemieccy dziennikarze i redaktorzy najczęściej orientowali się wedle modeli brytyjskich i amerykańskich. Nie był to wybór zły. Powstały wtedy magazyn informacyjny "Der Spiegel" (do dziś lider na rynku tygodników) wzorował się na amerykańskim tygodniku "Time", ilustrowany tygodnik "Stern" za wzór wziął nowojorski "Life". Dzienniki, jak "Die Welt" (koncernu Springera) czy "Frankfurter Allgemeine", chciały być takie, jak dzienniki nowojorskie czy londyńskie. Zaś stacje publicznego radia (a potem i telewizji) takie, jak brytyjskie BBC, "matka mediów elektronicznych".

A kiedy 23 maja 1949 r. powstała Republika Federalna Niemiec, w prawodawstwie nowego państwa wolność słowa zajęła miejsce poczesne, jak nigdy w nowożytnej niemieckiej historii. "Każdy ma prawo do wyrażania i rozpowszechniania swoich opinii w słowie, piśmie i obrazie (...). Gwarantuje się wolność prasy i wolność informowania poprzez radio i film. Wszelka cenzura jest zakazana" - mówił art. 5 przyjętej wówczas ustawy zasadniczej.

Żadna z przyjmowanych później ustaw nie mogła stać w sprzeczności z tymi kilkoma zdaniami, tyleż prostymi, co dobitnymi. Konstytucja to podstawowa i najważniejsza "broń" każdej instytucji medialnej: gazety, radia, stacji telewizyjnej. Owszem, w 1956 r. powołano Niemiecką Radę Prasową, organizację grupującą (nieobligatoryjnie) wydawców i stowarzyszenia dziennikarskie, która opracowała coś w rodzaju kodeksu etycznego dla zawodu dziennikarskiego. Od czasu do czasu Rada ogłasza publiczne połajanki, gdy jakaś gazeta czy stacja radiowa bądź telewizyjna złamie zasady. Oświadczenia takie mają jednak tylko wymiar moralny, nie prawny.

Niemcy są krajem sfederalizowanym. W ramach podziału władzy i kompetencji między organa centralne (federalne) a krajowe (landowe) ustalono, że media nie podlegają jurysdykcji organów federalnych; kwestie ich ochrony oraz ich kontroli określają ustawy przyjmowane przez parlamenty poszczególnych landów (krajów związkowych, jak np. Bawaria czy Saksonia). Tych jest 16, co oznacza 16 ustaw, po części różnych - od restrykcyjnych, jak ustawa obowiązująca w Kraju Saary, niewielkim landzie nad granicą z Francją, po bardzo liberalne, jak w Berlinie (bo stolica Niemiec jest zarazem landem). Zasadniczo ustawy te służą raczej ochronie dziennikarzy, niż ich kontrolowaniu czy ograniczaniu; określają ich prawa i obowiązki, jak prawo dziennikarza do uzyskania informacji od urzędów państwowych, do ochrony źródeł informacji czy zobowiązanie do podawania prawdy.

Oczywiście, w 60-letniej historii powojennych Niemiec co chwila dochodziło do ataków czy prób ingerowania przez państwo w wolność słowa. Najsłynniejszą była tzw. afera "Spiegla" na początku lat 60., gdy bez nakazu sądowego policja przeszukała hamburską redakcję magazynu, konfiskując dokumenty, zaś redaktor naczelny na trzy miesiące trafił do aresztu pod zarzutem "zdrady stanu" ("Spiegel" ujawnił dokumenty, rzekomo tajne, o kiepskim stanie niemieckiej armii).

Przez społeczeństwo Niemiec Zachodnich przetoczyła się w odpowiedzi fala protestów; odbywały się demonstracje w obronie wolności słowa, a "Spiegel", ochrzczony "działem szturmowym demokracji", odwoływał się do sądów - i wygrał. Rząd federalny kanclerza Adenauera musiał odtrąbić odwrót, a ówczesny minister obrony Franz-Josef Strauss, pomysłodawca "najazdu" na redakcję tygodnika, został zmuszony do dymisji. Zwycięstwo "Spiegla" okazało się zarazem zwycięstwem demokracji i krokiem milowym w procesie budowy nowej kultury politycznej w Niemczech.

Wracając do zasad: podobnie jak prasa zorganizowane są media elektroniczne. Także stacje publicznego radia i TV, finansowane z abonamentu, są niezależne od rządu w Berlinie i podlegają ochronie oraz kontroli poszczególnych landów oraz ich demokratycznych instancji. Ich sytuację i niezależność określają stosowne akty prawne, zaś ich statuty gwarantują "trzymanie polityki na dystans" od ich codziennej pracy; nad ich finansami i programami czuwają tzw. rady medialne, ale z głosem doradczym, nie decyzyjnym. Te swego rodzaju "rady nadzorcze" składają się z przedstawicieli istotnych grup społecznych (jak Kościoły, związki zawodowe, instytucje kulturalne, a także - niestety - partie polityczne), i to one wybierają dyrekcje poszczególnych stacji. Trudno się dziwić, że czasem dochodzi tu - znowu: niestety - do decyzji personalnych, motywowanych partyjnymi sympatiami, a nie kompetencją. I oczywiście - oczywiście, bo ludzie są tylko ludźmi - od czasu do czasu dochodzi do sytuacji, gdy politycy próbują wpływać na kształt programów. Ale do tej pory takie próby były raczej odpierane, jeśli było trzeba, to i przy pomocy sądów.

Wolność słowa to dobro. To także instrument kontroli, bez którego demokracja nie może funkcjonować. Dziennikarz, jeśli jest dobrym dziennikarzem, zawsze będzie dla polityka niewygodny. Polityk z kolei, niezależnie, czy jest dobrym politykiem czy złym, zawsze będzie wodzony na pokuszenie, aby dziennikarzem manipulować czy wręcz na niego naciskać. Ale aby do tego doszło, potrzebne są dwie strony: manipulator oraz manipulowany. W demokratycznym społeczeństwie z niezawisłymi sądami - tego dowodzi historia powojennych Niemiec - być dobrym dziennikarzem to już nie kwestia odwagi, ale przyzwoitości.

Przeł. Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2006