Komisarz Tusk

Wyobraźmy sobie na chwilę, że to możliwe: co by się stało, gdyby obecny premier zniknął z polskiej polityki?

17.09.2012

Czyta się kilka minut

Posiadanie własnego człowieka na stanowisku przewodniczącego Komisji Europejskiej, czyli szefa ścisłej władzy wykonawczej UE, to okazja, o której większość krajów członkowskich może tylko marzyć. Jednak w Polsce rewelacje tygodnika „Der Spiegel”, że Europejska Partia Ludowa mogłaby poprzeć kandydaturę Donalda Tuska na to stanowisko w 2014 r., spowodowały jedynie, że premier tłumaczył się z tego, co w każdym innym europejskim kraju byłoby dla polityka powodem do dumy, świadectwem zarówno jego autorytetu, jak też siły kraju, który reprezentuje.

DWÓCH SAMCÓW ALFA

Przyjmijmy, że „Spiegel” jest dobrze poinformowany i najsilniejsza partia w europarlamencie rzeczywiście zgłasza kandydaturę Donalda Tuska, który zostaje kolejnym po Barroso przewodniczącym Komisji Europejskiej – z większymi uprawnieniami i w momencie rozstrzygającym dla dalszych losów UE.

Pierwsze, optymistyczne założenie jest takie, że Polak staje się jednym z politycznych liderów Unii, która przetrwała kryzys i wykorzystała go do wykonania paru istotnych kroków na rzecz ściślejszej integracji fiskalnej i politycznej. W 2014 r. Grecja jest co prawda nadal „chorym człowiekiem Europy”, ale jej dłuższa, niż przewidywano, kuracja okazuje się dla reszty kontynentu stosunkowo tania. Hiszpania i Włochy z kolei, dzięki odważnym operacjom Europejskiego Banku Centralnego, nie są już ofiarami spekulantów. Dzięki powrotowi rentowności ich obligacji do poziomu sprzed kryzysu obsługa długu publicznego przestaje być problemem dla dwóch największych gospodarek południa Europy. Kontynent przygotowuje się do kolejnych kroków integracyjnych, strach przed niestabilnością strefy euro ustępuje nawet wśród Polaków. Klucze do decyzji, czy wejść do strefy euro, czy znaleźć się w czołówce państw projektujących plany głębszej integracji UE, znajdują się w ręku polskiej klasy politycznej. Strefa euro, unia bankowa, unia polityczna, kolejny traktat europejski, zwany „nową konstytucją UE”: Warszawa staje przed szeregiem wyborów, od których zależy to, czy zaprzepaścimy osiągnięcia całej naszej polityki zagranicznej po 1989 r.

Mając przedstawiciela w najściślejszej władzy wykonawczej UE, zyskujemy nieco większe możliwości dokonania tych wyborów na warunkach bardziej bezpiecznych i opłacalnych. Donald Tusk jako przewodniczący Komisji Europejskiej staje się polskim atutem w tej grze. Ale czy ów atut zostanie wykorzystany, rozstrzyga jak zwykle polska polityka wewnętrzna.

Problemem polskiej polityki od 10 już lat są Donald Tusk i Jarosław Kaczyński oraz trudne stosunki między nimi. Po 2005 r. obaj konsekwentnie budowali lojalność swoich plemion na dogmatach „antykaczyzmu” i „antytuskizmu”. Dlatego, aby odbudować minimalny konsensus w jakiejkolwiek sprawie, także w obszarze polityki zagranicznej i europejskiej, plemieniu PO trzeba rzucić głowę Kaczyńskiego (lub przynajmniej oddalić go nieco od bieżącej polityki krajowej), a plemieniu PiS (ciągle licznemu, mającemu też swoje media i swój język bitewny) trzeba rzucić pod nogi głowę Tuska (lub przynajmniej nieco oddalić go od bieżącej polityki krajowej).

Wybór Donalda Tuska na szefa Komisji, gdyby łączył się z jego realnym odsunięciem się od polityki krajowej, mógłby dać szansę na wygaszenie nienawiści, jaką plemię PiS odczuwa dziś do polskiej polityki, ze szczególnym uwzględnieniem naszej polityki europejskiej. Rafał Ziemkiewicz nie ziałby taką nienawiścią do polskiego państwa, gdyby zamiast Tuska reprezentował je Gowin albo Schetyna (no i oczywiście, gdyby wybrani przez nich ludzie wpuścili go ponownie do mediów publicznych). Z kolei Stefan Niesiołowski nie ziałby taką nienawiścią do wszystkich na prawo od niego, gdyby ich liderem i reprezentantem w jego oczach nie był Jarosław Kaczyński.

Wybór Donalda Tuska na szefa Komisji Europejskiej mógłby więc dawać szansę na ostudzenie nienawiści, tak wygodnej do uprawiania polityki partyjnej, i tak niszczącej dla państwa. Pod warunkiem, że subtelnemu oddaleniu się Tuska towarzyszyłoby symetryczne oddalenie się Jarosława Kaczyńskiego. Musiałaby to być polityczna emerytura, gdyż dla Jarosława Kaczyńskiego nie ma dziś oferty szefa NATO lub choćby honorowego prezesa globalnej Partii Herbacianej. Nie twierdzę, że to sprawiedliwe, ale tak po prostu jest.

Dwa scenariusze, które przedstawiam poniżej, są polityczną fikcją (z pewnymi tylko elementami poważnej analizy i normatywnej zachęty) i wychodzą z tej samej przesłanki: czarny scenariusz opiera się na założeniu, że Tusk, nawet w Brukseli, pozostaje centralną postacią polityki krajowej, a razem z nim centralną jej postacią pozostaje Kaczyński. Scenariusz pozytywny opiera się na założeniu, że Tusk jest pierwszym polskim liderem (chyba nie tylko w III RP, ale wręcz w całej historii umęczonego przez tak liczne wieki kraju) zdolnym do przeprowadzenia cywilizowanej sukcesji.

MIAŁEŚ CHAMIE ZŁOTY RÓG

Donald Tusk zostaje przewodniczącym Komisji, jednak nie ma zamiaru wycofywać się z polskiej polityki partyjnej. Zamiast oddać władzę w PO, likwiduje wszystkich silnych ludzi w swojej partii. Schetyna nie jest już nawet szefem sejmowej komisji spraw zagranicznych, a co ważniejsze, jego ludzie w regionach (a także paru innych wyrazistych i energicznych polityków Platformy) tracą swoje pozycje. Dzięki nowej „nocy długich noży” Tusk może ręcznie sterować partią z Brukseli, jednak do wyborów parlamentarnych jesienią 2015 r. jego podwładni startują kompletnie pozbawieni energii. Premierem i szefem PO zostaje Ewa Kopacz, a szarą eminencją rządu jest Tomasz Arabski, który latając między Brukselą i Warszawą, zapewnia Tuskowi nie tylko nadzór nad posiedzeniami Rady Ministrów, ale także obecność in spe na spotkaniach piarowego sztabu produkującego (z udziałem posła Pawła Olszewskiego) esemesowe strategie Platformy, mniej więcej tak samo udane jak akcja blokowania Lechowi Kaczyńskiemu dostępu do samolotu. Niesnaski pogłębiają się też na linii Pałac Prezydencki–Kancelaria Premiera. Tomasz Siemoniak nie wie, któremu panu służyć, i zostaje odwołany z funkcji szefa MON.

Ponieważ Tusk próbuje rządzić jednocześnie w Brukseli i w Warszawie, także Jarosław Kaczyński ma z kim walczyć, a jego zwolennicy („wolni Polacy”) mają kogo nienawidzić. Prezydenckie wybory wygrywa, co prawda, Bronisław Komorowski (w drugiej turze, z Jarosławem Kaczyńskim, który ponownie uzyskuje zaskakująco dobry wynik), jednak w atmosferze oskarżeń Tuska o „zdradę Polski za judaszowe brukselskie srebrniki otrzymane od Putina i Merkel” PiS wygrywa wybory parlamentarne i tworzy rząd.

Jarosław Kaczyński po zwycięstwie stawia sobie za punkt honoru odizolowanie Tuska od wpływu na politykę krajową, choćby za cenę ochłodzenia stosunków z UE. Z kolei osłabiona Platforma nieustająco apeluje do Tuska o pomoc w wewnętrznym konflikcie z PiS, a także o wykorzystanie w tym konflikcie wszystkich dostępnych narzędzi unijnego nacisku. Unia Europejska staje się najważniejszym narzędziem w wojnie polsko-polskiej. Nowy premier nie eksperymentuje już z dziennikarską niezależnością i kolejnym (po nowelizacji ustawy o KRRiTV) prezesem telewizji publicznej nie zostaje Bronisław Wildstein, ale od razu Andrzej Urbański (szefostwo programów informacyjnych obejmuje Jacek Karnowski). Na wszystkich kanałach publicznych mediów prowadzona jest wojna z „układem narodowej zdrady”. Bruksela awansuje do rangi stolic rozbiorowych.

To nie realne poglądy Kaczyńskiego pchają go do takich gestów. On antyeuropejski nigdy nie był, na co dowodem choćby miękkie negocjowanie Traktatu lizbońskiego. Uderza w Brukselę z tego samego powodu, dla którego Tusk się Brukselą posługuje: uważa, że rywal zablokował go przy użyciu instrumentów unijnych. Rzeczywiście, Bruksela oprotestowuje kolejne „orbanowskie” i „rumuńskie” kroki Kaczyńskiego: przejęcie banku centralnego i ustawową likwidację jego niezależności, ograniczenie niezależności Sądu Najwyższego, przejęcie, osłabienie, skrócenie kadencji większości instytucji, które w ładzie unijnym pozostają odizolowane od bieżącej polityki partyjnej.

W tym samym czasie podejmowane są decyzje kluczowe dla nowego europejskiego porządku. Drzwi do strefy euro, do unii bankowej, do głębszej unii politycznej zostają przed Polską zatrzaśnięte (zresztą w panującej nad Wisłą atmosferze też nikt nie ma głowy, żeby się takimi głupotami przejmować). Warszawa znajduje się w politycznej i ekonomicznej próżni. Ani Cameron, ani Obama nie spieszą z poparciem. Bliska PiS-owi idea Polski jako amerykańskiego lotniskowca w Europie, a także idea osi Waszyngton–Londyn– –Warszawa–Tel Awiw nie wypala. A raczej wypala, ale jedynie w głowie nowego ministra spraw zagranicznych, Witolda Waszczykowskiego.

CUD NAD WISŁĄ

Donald Tusk przed wyjazdem do Brukseli zostawia partię w rękach grupy silnych liderów, z którymi lojalnie współpracuje, szanując ich podmiotowość, nawet jeśli – w jego przekonaniu – czasami się mylą. Kaczyński po przegranej z Ziobrą w pierwszej turze wyborów prezydenckich wycofuje się z polityki. PiS wygrywa bój o rządy nad prawicą wynikiem 18 proc. kontra 6 proc. Solidarnej Polski, taktycznie wspartej przez resztki PJN. Po lewej stronie, pod Olejniczakiem jako słabym liderem oraz Millerem i Palikotem jako jego silnymi zastępcami, rodzi się centrolew (pod cichym, ale znaczącym patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego). Polska socjaldemokracja, mimo licznych jeszcze dziwactw i niepokojących nostalgii, staje się trzecią ważną siłą obok dwóch polskich prawic. To jej lista w wyborach do europarlamentu uzyskuje drugi wynik, minimalnie po PO i minimalnie przed PiS-em.

Jan Krzysztof Bielecki (premier) i Grzegorz Schetyna (silny lider PO) mają rozwiązane ręce i nie są już skazani na PSL. Pierwszy rząd Platforma tworzy co prawda z Solidarną Polską Cymańskiego i Ziobry (po kryzysie w połowie kadencji dojdzie do odwrócenia koalicji i wicepremierami w kolejnym rządzie będą Miller i Palikot, gdyż Olejniczak ustąpi zastępcom, samemu poświęcając się budowaniu silnej partii), wcześniej centroprawicowy rząd podpisze z opozycyjnym centrolewem uzgodnienia o wspólnej polityce europejskiej, co pozwoli Polsce przystąpić do strefy euro i ratyfikować nową konstytucję europejską, posuwającą do przodu unię polityczną i pozwalającą po raz pierwszy powołać wspólne europejskie siły zbrojne.

UE nie jest już argumentem w wewnętrznej partyjnej wojnie na wyniszczenie. Polscy liberałowie, chadecy, konserwatyści i socjaldemokraci, zamiast Europą szantażować, straszyć lub korumpować, zaczynają realizować swoje rzeczywiste europejskie ambicje i poszerzać kompetencje, które w kolejnej kadencji pozwolą im wraz z programem modernizacji państwa przedstawiać własne alternatywne programy polityki europejskiej.

Kadencja Polaka na stanowisku szefa Komisji okazuje się punktem zwrotnym nie tylko dla Polski, ale dla całego regionu. W Czechach z polityki odchodzi eurosceptyczny Klaus, a nowy rząd wielkiej koalicji Socjalistów i Partii Obywatelskiej podejmuje – nie bez wpływu Polski – decyzję o wejściu Czech do strefy euro i ratyfikowaniu przez ten kraj nowej europejskiej konstytucji. Orban rządzi Węgrami przez kolejną kadencję, ale to właśnie mediacja polskiego przewodniczącego KE prowadzi do złagodzenia eurosceptycznego kursu Węgier, które staną się członkiem strefy euro cztery lata po Polsce, ratyfikując także nową konstytucję Europy. Kolejny ukraiński rząd ratyfikuje wstępną umowę o akcesji do UE, nawet jeśli warunki akcesji nie są na razie przez Ukrainę spełnione.

LEPIEJ JUŻ BYŁO

Polak na najwyższym stanowisku w Unii Europejskiej może zatem oznaczać zarówno zrealizowany koszmar, jak też spełnione marzenie. Aby zrealizował się koszmar, wystarczy, żeby polska klasa polityczna (a także znaczna część obsługujących tę klasę mediów) zachowywała się tak, jak zachowuje się dzisiaj.

Aby przy tej okazji spełniły się nasze marzenia, wystarczy, żeby polscy politycy (i media) znów zaczęli się zachowywać tak, jak zachowywali się, przygotowując polską akcesję do NATO czy negocjując warunki naszej akcesji do UE. Albo tak, jak zachowali się w czasie pomarańczowej rewolucji lub przy negocjowaniu nowego traktatu europejskiego, kiedy to Miller i Cimoszewicz traktowali czołowych polityków PO i PiS jak politycznych partnerów, mogąc także liczyć na ich państwową lojalność. Wszyscy pamiętamy czasy, kiedy Geremek, Kwaśniewski, Miller, Rokita, Tusk i bracia Kaczyńscy, zachowując wszystkie ideowe i polityczne różnice, będąc twardymi konkurentami w walce o władzę, potrafili jednocześnie lojalnie osłaniać kluczowe dla polskiego państwa działania w naszej polityce zagranicznej i europejskiej. A było to tym istotniejsze, że dla krajów takich jak Polska – krajów średniej wielkości, odbudowujących swój mocno nadwyrężony potencjał – konsensus wokół polityki zagranicznej to racja stanu. Od właściwie ułożonej siatki sojuszy zależy bowiem istnienie lub nieistnienie takich państw.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2012