Histeryczni sceptycy

Jeden tylko polityk okazał się wystarczająco twardy, aby zagrać prezydencją przeciwko Platformie. Tym politykiem jest Jarosław Kaczyński. Z jego strony, a także z ust polityków PiS, usłyszeliśmy tylko szyderstwa.

19.07.2011

Czyta się kilka minut

/rys. Mirosław Owczarek /
/rys. Mirosław Owczarek /

PiS i PO przez ostatnie sześć lat do tego stopnia zdestabilizowały politykę krajową, że próba osłonięcia się dzisiaj przez Donalda Tuska prezydencją i Unią Europejską w kampanii wyborczej wydaje się najrozsądniejszym pijarowym posunięciem. Nie tylko zresztą pijarowym, bo radykalny eurooptymizm zaprezentowany przez premiera w przemówieniu inaugurującym polską prezydencję jest całkowicie zgodny z polską racją stanu. Został zrozumiany i dobrze przyjęty przez najważniejsze siły europejskiej polityki: chadeków, socjalistów, "zielonych". Wszyscy, którzy realnie Unię Europejską budują, a w czasach kryzysu starają się ją ratować, zrozumieli przesłanie Tuska nie tyle jako diagnozę dzisiejszego stanu Unii czy strefy euro, ale jako deklarację politycznej woli narodu, dla którego integracja europejska oznacza polityczne, społeczne i ekonomiczne "być albo nie być". Strefa euro jest naszym głównym partnerem handlowym, od niej zależy los polskiej gospodarki. Unia Europejska daje nam polityczną osłonę, z której korzystał nawet Jarosław Kaczyński, gdy przyszło mu walczyć z rosyjskim embargiem na polską żywność. Także nasz "Plan Marshalla", który trafił do Polski pół wieku później niż do krajów "starej Europy", dociera do nas z Brukseli, a nie z Waszyngtonu, zarówno w postaci gigantycznego strumienia pieniędzy, jak też impulsu modernizacyjnego.

Opozycja i Europa

Eurooptymizm Tuska zaatakowali wyłącznie politycy reprezentujący w europarlamencie populistyczny margines, który zupełnie jawnie korzysta z mechanizmów unijnej polityki, aby Unię niszczyć. A głównym napędem swoich, nieraz skutecznych politycznych kampanii uczynił lęk Anglików, Holendrów, Austriaków... przed "nową Europą", której obywatele, także Polacy, okradają ponoć mieszkańców "starej Europy" z ich ciężko wypracowanych bogactw.

Osłonięcie się przez Donalda Tuska prezydencją sparaliżowało tę część opozycji i tych politycznych konkurentów Platformy w kraju, którzy zachowują jakąkolwiek odpowiedzialność za państwo. Leszek Miller czy Aleksander Kwaśniewski wezwali do wsparcia Tuska w czasie prezydencji, nawet jeśli kąśliwie wyrażali się o pominięciu "europejskich" zasług polityków nienależących do PO. Marek Siwiec bronił w europarlamencie Tuska przed krytyką ze strony polskich i zachodnioeuropejskich eurosceptyków. Minister rolnictwa z PSL próbuje przełamać monopol PO na pijarowe korzystanie z prezydencji, rozdając w Brukseli polskie truskawki i przedstawiając wyniki swoich negocjacji w kwestii dalszych unijnych dopłat, które poprawiły sytuację polskich rolników. Jeden tylko polityk okazał się wystarczająco twardy, aby zagrać prezydencją przeciwko Platformie. Tym politykiem jest Jarosław Kaczyński. Z jego strony, a także z ust polityków PiS, którzy albo starają się Kaczyńskiemu przypodobać, albo też konkurują z nim o poparcie o. Tadeusza Rydzyka i najbardziej eurosceptycznej części PiS-owskiego elektoratu, usłyszeliśmy szyderstwa, epitety, ataki nie tylko na Tuska, ale także na Sikorskiego, który akurat wizerunek Polski w Brukseli buduje w sposób poprawny. A "Partnerstwo Wschodnie", którego jest współautorem, wciąż pozostaje osiągnięciem polskiej polityki w UE deklasującym jakiekolwiek wymierne rezultaty polityki europejskiej uprawianej przez Jarosława Kaczyńskiego czy Annę Fotygę.

PiS za, a nawet przeciw

PiS nie jest oczywiście pierwszą twardą opozycją w historii III RP "siedzącą na karku" rządzącym. Twardą opozycją dla rządu AWS było SLD, twardą opozycją dla rządów PiS była Platforma. Jednak twarda opozycja, która chciałaby rozliczyć Platformę ze skuteczności jej polityki europejskiej, sama powinna jakąkolwiek spójną i konsekwentną politykę europejską posiadać. W przypadku dzisiejszego PiS-u i dzisiejszego Jarosława Kaczyńskiego na pewno tak nie jest. Polityka europejska Prawa i Sprawiedliwości to dzisiaj zlepek nie tylko niekonsekwentnych, ale całkowicie ze sobą sprzecznych haseł i gestów. Zaprzeczających sobie w sposób kompromitujący, niekonsekwentnych do śmieszności. Kiedy kierujący ponoć pracami parlamentarnego zespołu PiS ds. prezydencji w UE Jarosław Sellin ogłasza, że hasłem polskiej prezydencji powinna być "Solidarna Europa", ma się to nijak do dzisiejszej wrogości PiS wobec ratyfikacji przez Polskę Karty Praw Podstawowych, której solidarność społeczna jest głównym tematem rozpisanym na szereg konkretnych zobowiązań z obszaru praw socjalnych, związkowych czy prawa pracy. Nie da się też w żaden sposób "Solidarnej Europy" budować w koalicji z najbardziej chyba antysolidarystyczną siłą polityczną w dzisiejszej Unii, jaką są Torysi Camerona. Ci sojusznicy PiS w europarlamencie przy każdej okazji kontestują unijny budżet, szczególnie w wymiarze finansowych transferów do krajów "nowej Europy". A w samej Anglii uprawiają brutalną propagandę antyimigracyjną, wręcz ksenofobiczną, krytykując otwarcie tamtejszego rynku pracy na "przybyszów z nowej Europy", przede wszystkim Polaków, którzy zdaniem samego Camerona i jego ministrów "zabierają Anglikom zasiłki i pracę". Nawet prawicowy Orban wybrał w europarlamencie jako sojusznika Fideszu Europejską Partię Ludową, czyli chadecję, bo wie, że tylko silna Unia osłoni Węgry. Politycy PiS lubią się na Orbana powoływać, ale nie posiadają nawet drobnej cząstki jego politycznego sprytu.

Kadry decydują o wszystkim

Innym obszarem, w którym PiS nie ma dorobku, jest polityka personalna. Platforma wprowadziła do instytucji unijnych Jerzego Buzka i Janusza Lewandowskiego. Dzięki zajmowanemu przez Lewandowskiego stanowisku Komisarza ds. Budżetu Tusk może w kampanii wyborczej użyć argumentu, że transfery finansowe do Polski wyniosą w kolejnym okresie budżetowym osiemdziesiąt miliardów euro. Platforma dysponuje w Brukseli Jackiem Saryusz-Wolskim, Różą Thun, przejętą od lewicy Danutą Hübner... postaciami, które nawet jeśli reprezentują różne nurty polityki unijnej, to ich pozycja w europarlamencie przekłada się w sposób znaczący na pozycję i wizerunek Polski.

Tymczasem PiS nie ma polityka, którego pozycja w Brukseli byłaby w jakikolwiek sposób zauważalna. Choć zabrzmi to brutalnie - miejsca zajmowane przez PiS w europarlamencie są dla polskiej polityki w UE zmarnowane. Michał Kamiński, Paweł Kowal, Marek Migalski, którzy zajmowali się kwestiami ważnymi, są dziś poza PiS-em. Konrad Szymański, który w PiS-ie pozostał i jest kompetentny, działa raczej w cieniu, gdyż nie zaspakaja potrzeby tępego, absurdalnego eurosceptycyzmu.

Przeglądając tematy wystąpień innego europarlamentarzysty PiS Ryszarda Legutki, ze zdumieniem zauważamy, że najwięcej jego interwencji i deklaracji dotyczy prześladowań chrześcijan na świecie. Rzecz bez wątpienia istotna, tyle że Unia angażuje się w obronę praw człowieka, bez względu na wyznanie prześladowanych. A ponawiana pod adresem instytucji unijnych krytyka, że "zapominają o prześladowanych chrześcijanach", jest tylko jedną z najbardziej instrumentalnych form politycznego eurosceptycyzmu. W większości przypadków, a już na pewno w przypadku Ryszarda, niemającego nic wspólnego z realną religijną żarliwością. Jest trochę kompromitujące, że człowiek, którego doktorat ("Dylematy kapitalizmu") był jednym z najbardziej kompetentnych głosów w polskim sporze o wolny rynek, i który był ministrem edukacji w rządzie PiS, wykazuje na forum europarlamentu zupełnie śladowe zainteresowanie kształtowaniem wspólnotowych polityk w obszarze edukacji czy gospodarki. Legutko ożywił się politycznie właściwie raz i to w sprawie nieprzynoszącej mu chwały. Gdy jego kolega Marek Migalski, wówczas związany z PiS-em, uraził prezesa Kaczyńskiego zbyt niepokornym wpisem na blogu, Legutko firmował swoim nazwiskiem "oddolną" inicjatywę na rzecz usunięcia Migalskiego z zespołu PiS.

Ziobro i Kurski nawet nie udają, że los UE ich obchodzi. Uciekli kiedyś z polskiej polityki przed chwilową niełaską Jarosława Kaczyńskiego, wrócą, kiedy przyjdzie czas go obalać. Potrafią zorganizować kompromitującą Polskę "wystawę smoleńską", potrafią zorganizować kompromitujące Polskę wystąpienie o. Rydzyka, ale budowanie Unii ich nie interesuje. Jacek Kurski był autorem telewizyjnej oprawy do orędzia Lecha Kaczyńskiego, w którym prezydent tłumaczył, dlaczego zwleka z ratyfikacją traktatu lizbońskiego. Kurski straszył wtedy Polaków obrazami biorących ślub gejów (okazali się Kanadyjczykami, a nie "europejczykami") i mapą Rzeszy Niemieckiej. Z tym większym zdziwieniem dowiadujemy się dziś od samego Kurskiego, że właśnie do Brukseli postanowił "wyemigrować", uchodząc wraz z rodziną przed prześladowaniami ze strony Platformy.

Żenujący charakter miało promowanie przez PiS o. Rydzyka, który po latach przedstawiania Unii jako tworu totalitarnego, zagrażającego tożsamości Polaków, właśnie forum europarlamentu wybrał, by poskarżyć się na totalitaryzm panujący w Polsce. To wszystko byłoby nawet zabawne, gdyby nie to, że te zachowania wyrażają cały dzisiejszy potencjał polityki europejskiej największej polskiej partii opozycyjnej.

Jałowe emocje

Firmowanie takiej polityki własnym nazwiskiem jest dla Jarosława Kaczyńskiego poniżające. Kiedyś potrafił mówić rzeczy niepopularne, dzisiaj jest tubą najbardziej irracjonalnych lęków części elektoratu PiS i najbrutalniejszego cynizmu części swego partyjnego aparatu. Stał się marionetką Rydzyka, Ziobry, Kurskiego, podczas gdy w swojej głowie wciąż jeszcze uważa się za ich lidera i wodza. Lech Wałęsa, którego Kaczyński nie znosi, mimo swego "ludowego" pochodzenia, z perspektywy czasu okazał się przywódcą politycznym bez porównania silniejszym niż Prezes PiS, tak chętnie przyznający się do "inteligenckiego Żoliborza". Żeby pokonać Mazowieckiego, Wałęsa także "uruchomił" w swojej "wojnie na górze" resentyment antyinteligencki, nieufność wobec Zachodu, nawet szczypta antysemityzmu tam się pojawiła. Po czym, gdy wygrał prezydenturę, całkowicie te wszystkie populistyczne emocje i nuty zdusił. Co kosztowało go zresztą drugą kadencję i późniejszą niełaskę prawicowego elektoratu, ale pokazywało, że jest przywódcą, który używa populistycznych emocji, lecz im nie ulega. Kaczyński w trakcie politycznej kariery całkowicie uległ emocjom, które chciał tylko wykorzystać do zbudowania monopolu własnej partii i własnej osoby po prawej stronie polskiej sceny politycznej i ideowej. Eurosceptycyzm, lęk przed Brukselą, niechęć do Zachodu - emocje, które próbował instrumentalnie wykorzystać w celu mobilizacji prawicowego elektoratu, ostatecznie go zjadły. Pozbawiły go jakiejkolwiek możliwości zbudowania racjonalnej koncepcji polskiej polityki w Europie, którą mógłby dziś przeciwstawić polityce prowadzonej przez Platformę. Choćby po to, żeby naprawić ewentualne błędy i niedokonania PO. Jarosław Kaczyński stara się oczywiście być w sporach o polską prezydencję wyraziście obecny, tyle że jest to obecność jałowa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2011