Wołanie o umowę

Program budowy nowej Polski wymaga nie tylko "oczyszczenia przez lustrację najnowszej historii. Ludzie muszą czuć, że to są "ich zmiany, że nie są przymusowymi konsumentami narzucanych szybko, nawet w najbardziej szlachetnym celu, "centralnych i niedokładnych ustaw.

30.01.2007

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Europejczycy zwykle zawierali Umowy Społeczne, gdy było już naprawdę niedobrze - ludzie szukali pracy i chleba, a państwo niezbyt liczyło się na międzynarodowej scenie. Wystarczy spojrzeć na irlandzki "Programme for National Recover" z 1987 r. czy hiszpański Pakt z Moncloa z 1991 r. Trudno dziś taką potrzebę dostrzec w Polsce.

Jesteśmy w Unii Europejskiej, jesteśmy w NATO, cieszymy się przyjaźnią USA. Mamy wysoki, prawie sześcioprocentowy wzrost gospodarczy, stosunkowo mały, bo 30-miliardowy deficyt budżetowy, rośnie popyt, eksport wzrósł o 20 proc., ceny są niskie, inflacja słaba, bezrobocie spada, napływają inwestycje i fundusze europejskie, sklepy są pełne, coraz więcej jest mieszkań i samochodów.

Zwolennicy rządu utrzymują, że będzie jeszcze lepiej, bo struktura "nadbudowy" zostanie gruntownie zreformowana przez Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Już zlikwidowano WSI, uchwalono ustawy lustracyjne, zorganizowano Centralne Biuro Antykorupcyjne, wprowadzono 24-godzinne sądy, zlikwidowano służbę cywilną jako swoistą korporację urzędniczą, uproszczono procedury w sądach gospodarczych, powołano zespół ds. korupcji w służbie zdrowia; przyznano "becikowe", więcej pieniędzy dostaną lekarze, nauczyciele, policjanci, wojskowi, twórcy, rolnicy poszkodowani przez klęskę suszy, pracujący w Londynie unikną podwójnego opodatkowania, a przedsiębiorcom znajdującym się w trudnej sytuacji pomoże rząd.

Życie na kredyt

Dlaczego zatem pracodawcy i związkowcy z Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych rok temu doszli do wniosku, że Umowę Społeczną należy budować? Dlaczego z takim uporem naciskają w Komisji na rząd, by zacząć wreszcie praktycznie realizować podjętą przez nich w marcu 2006 r. Uchwałę nr 29, określającą tematy do negocjowania?

Otóż dlatego, że zawodowo zajmują się obserwacją zjawisk, których przeciętny zjadacz chleba nie widzi: mamy dość wysoki wzrost gospodarczy - ale także 500 mld zł długów, które osiągnęły poziom ostrzegawczy i mogą zagrozić finansom państwa oraz wejściu do strefy euro. Termin spłaty zadłużenia w Klubie Paryskim (7,25 mld euro!) przypada na rok 2009. Mamy "tylko" 24-miliardowy deficyt, ale potrzeby pożyczkowe państwa w tym roku przekraczają 46 mld zł. Wzrósł eksport, ale dalej mamy deficyt handlowy i import większy o 664 mln zł. Napływają fundusze europejskie, ale umiemy je wykorzystać tylko w 30 proc., co grozi przykręceniem kurka przez Unię Europejską (już z tego powodu ważniejsze dla naszej przyszłości było obsadzenie komisji budżetowej Parlamentu Europejskiego niż walka o komisję spraw zagranicznych). W ostatnich miesiącach odnotowaliśmy też spadek tempa wzrostu bezpośrednich inwestycji zagranicznych i nowych zamówień w przedsiębiorstwach produkcyjnych. Owszem, popyt Polaków rośnie i nakręca wzrost gospodarczy, ale za pożyczone pieniądze. W ciągu ostatniego roku zadłużenie gospodarstw domowych zwiększyło się o 20 proc. Kredytów mieszkaniowych zaciągnęliśmy o 50 proc. więcej niż rok temu. Trzeba będzie je spłacić - tylko jak, skoro pensja polskiego pracownika stanowi zaledwie jedną czwartą wynagrodzenia pracownika europejskiego. Polski pracodawca zaś, choćby chciał, nie może jej podnieść, bo w ogólnym koszcie zatrudnienia wynagrodzenie pracownika wynosi zaledwie 45 proc. Reszta to podatki, parapodatki oraz inne narzuty obciążające firmę, które są kierowane do marnotrawiącego w dużym stopniu pieniądze podatników budżetu państwa (o czym alarmował chociażby NIK, jeszcze pod kierownictwem obecnego prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego).

Polska gospodarka nie jest strukturalnie przygotowana na recesję, której pomruki zaczynają dobiegać ze Stanów Zjednoczonych (przegrzanie rynków budowlanych, ogromny deficyt budżetowy). W systemie globalnym, do którego należymy, nie można tego lekceważyć. Koniunktura nie trwa wiecznie i na dekoniunkturę trzeba przygotować się wtedy, kiedy gospodarcze słońce świeci mocno. Pamiętajmy, że w 1997 r. odnotowaliśmy siedmioprocentowy (!) wzrost gospodarczy, by zejść z nim do zera w 2000/2001.

Owszem, mamy niskie ceny, ale niższe o 18 proc. zbiory zbóż w ubiegłym roku i niższe o 39 proc. zbiory ziemniaka ceny te wywindują. Zmniejsza się bezrobocie (dziś 14,8 proc.), ale głównie kosztem wyjazdów za granicę młodych, wykształconych Polaków, których rząd zamierza zastępować niskokwalifikowanymi Białorusinami i Ukraińcami. Bezrobocie wśród 24-latków wynosi aż 30 proc.! Jeżeli dodać do tego 12-procentowe ubóstwo w skali całego społeczeństwa, to jest o czym w Polsce rozmawiać w perspektywie przyszłości. I budować Umowę Społeczną, by solidarnie eliminować mankamenty. Choćby w interesie naszych dzieci.

Centrum niechcianego dialogu

Główny dziś problem polega na tym, że rząd niechętnie rozmawia o Umowie. Jego przedstawiciele rzadko i bez stosownych pełnomocnictw pojawiają się na posiedzeniach zespołów problemowych Trójstronnej Komisji do Spraw Społeczno-Gospodarczych, w których obok pracodawców i związkowców ustawowy obowiązek uczestnictwa mają przedstawiciele rządu. Gdyby byli obecni, gdyby została zawarta Umowa Społeczna, to prawdopodobnie górnicy czy lekarze nie zapowiadaliby strajków generalnych. Są one wyraźnym sygnałem ostrzegawczym, który może się "rozlać" na inne grupy zawodowe, i wyraźną wskazówką. Potrzebny jest autentyczny pakt społeczny, wychodzący naprzeciw bolączkom, tlącym się pod powierzchnią sukcesów ekonomiczno-finansowych w gospodarce. Tymczasem strona rządowa udaje gotowość do dialogu. Uczciwiej postąpił premier Jarosław Kaczyński, który swoją niewiarę w powodzenie Umowy Społecznej dobitnie wyraził trzy tygodnie temu w rozmowie z sześcioma liderami Komisji Trójstronnej: do tej pory Komisji nie udało się dogadać w najważniejszych sprawach, dochodzenie do porozumień jest długie, politycznie niezbyt przydatne, negocjacje to groźba nacisków lobbingowych na rząd, które przedłużą proces szybkich zmian i budowę nie tyle IV Rzeczypospolitej, co nowej Polski.

Premier zdaje się jednak nie uwzględniać tego, co myślą i czują Polacy. Mimo koniunktury gospodarczej aż 86 proc. spośród nas twierdzi, że ich sytuacja materialna nie poprawiła się, a nawet pogorszyła; w gospodarce nie będzie już lepiej, a nawet będzie gorzej (77 proc.). Premier zdaje się nie widzieć, że blisko 89 proc. Polaków nie ufa sobie, 80 proc. nie przychodzi na żadne zebranie, 76 proc. nie należy i nie chce należeć do żadnej organizacji. Ponad połowa ocenia sytuację w polityce jako bardzo złą, a trzy czwarte z nas nie wierzy, że się poprawi. Na takiej bierności (w krótkim okresie dość wygodnej dla rządzących) nowej Polski się nie zbuduje. Autentyczne i głębokie zmiany wymagają aktywności społecznej, która musi być przez rząd inspirowana. Można zrozumieć premiera, że jego rządowi, rozrywanemu groźbą koalicyjnych rozłamów, spieszy się, zaś konsultacje społeczne są długie. Lecz nowej Polski nie stworzy się na trwałe przy takim nastawieniu Polaków.

Program budowy nowej Polski wymaga nie tylko "oczyszczenia" przez lustrację najnowszej historii. Wymaga on szerokiego poparcia dla zmian ze strony środowisk bezpartyjnych i organizacji pozarządowych - od gminy, poprzez powiat i województwo, do szczebla centralnego. Ludzie muszą czuć, że to są "ich" zmiany, że nie są przymusowymi konsumentami narzucanych szybko, nawet w najbardziej szlachetnym celu, "centralnych" i niedokładnych ustaw. Narzucanych z powodów niezbyt zrozumiałych, obserwując degrengoladę na publicznej scenie: walki w polityce, afery i nienawiść. One zmuszają ludzi do odwracania się od spraw własnego środowiska i całego państwa. I powodują pogardę. Młodzi Polacy nie tylko dlatego tak gremialnie opuszczają kraj, że szukają wyższych wynagrodzeń. Nie chcą mieć nic wspólnego z "polskim kotłem". Odwracają się od nas, dorosłych, którzy chcą im "wybudować nową Polskę". Ich apele o opamiętanie się polityków niewiele znaczą. 6 października ubiegłego roku, na dzień przed zapowiadanymi w stolicy demonstracjami partii politycznych, liderzy Trójstronnej Komisji zorganizowali w warszawskim Centrum Partnerstwa Społecznego (nomen omen "Dialog") "Spotkanie na Szczycie" z szefami partii zasiadających w Parlamencie. Przybyli Jarosław Kaczyński, Andrzej Lepper, Roman Giertych, Wojciech Olejniczak, Waldemar Pawlak. Złożono propozycję odwołania manifestacji, czemu sprzyjał premier. Jednak nieobecność Donalda Tuska zdjęła temat z wokandy. Również oferta zawiązania paktu o nieagresji w polityce w imię ograniczenia epidemii nienawiści została zapomniana zaraz po wyjściu z "Centrum Dialogu".

Dlatego potrzebna jest Umowa Społeczna, pisemna i monitorowana przez całe społeczeństwo.

Potem nastąpiła cisza

17 października ubiegłego roku w "Stanowisku Wspólnym" księdza prymasa Józefa Glempa i sześciu szefów organizacji z Trójstronnej Komisji znalazła poparcie koncepcja budowy Umowy Społecznej. Inicjatorzy zyskali dla niej przychylność Kościoła, co ze szczególnym zadowoleniem powinno zostać przyjęte przez Prezydenta RP, który o konieczności zawarcia umowy mówił co najmniej dwukrotnie: zaraz po objęciu swojego urzędu i podczas uroczystości Święta Niepodległości 11 listopada. Skierował on jednak do BCC pismo, w którym stwierdzał: "Gospodarka Polski i państwo polskie stoją przed wieloma zadaniami, których realizacja będzie tworzyć przestrzeń dla rozwoju przedsiębiorczości i sprzyjający klimat dla inwestowania. Priorytetem polityki gospodarczej jest wysoki i stabilny wzrost gospodarczy oraz solidarne korzystanie z jego owoców. Wymaga to wspólnego wysiłku i porozumienia - władz państwowych, pracodawców i pra­cowników. Polsce potrzebna jest swego rodzaju nowa umowa społeczna, jednocząca partnerów społecznych wokół diagnozy najważniejszych problemów, wykorzystania szans, przed którymi stoi państwo polskie, oraz określająca sposób dzielenia wspólnego dorobku. Czuję się współautorem tej inicjatywy i tak jak deklarowałem - między innymi na ubiegłorocznym spotkaniu z Komisją Krajową NSZZ "Solidarność - pragnę być promotorem takiego społecznego dialogu. Zamierzam jako Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej wspierać ideę umowy społecznej moim zaangażowaniem i opieką. To bardzo istotne, że prace nad nią przybrały już konkretny kształt, poprzez konsultacje nad projektem »Gospodarka-

-Praca-Rodzina-Dialog« na forum Komisji Trójstronnej, z udziałem rządu, trzech organizacji związkowych i czterech organizacji pracodawców - wśród nich Business Centre Club".

Ówczesny szef Kancelarii Prezydenta Andrzej Urbański zwołał dwa spotkania robocze, w trakcie których liderzy pracodawców i związkowców zobowiązali się do przygotowania tematów negocjacyjnych. Przygotowano je. Po tym nastąpiła cisza. Nie wiadomo, czy i jak pracuje powołany przez premiera zespół ds. Umowy Społecznej. Odbyło się jedno spotkanie z udziałem pracodawców i związkowców i dziś panuje wśród nich opinia, że sceptycyzm szefa rządu wobec Umowy przeniósł się na dynamikę pracy zespołu.

Tymczasem kocioł nierozwiązanych kwestii gospodarczych i społecznych osiąga temperaturę, której schłodzenie wymaga nowych rozwiązań i wyzwolenia dodatkowej energii w postaci autentycznego społecznego poparcia dla dalszych zmian. Starzenie się naszego społeczeństwa (13 milionów rencistów i emerytów; dziś na jednego pracującego przypada prawie jeden niepracujący!), ujemny przyrost naturalny (minus 7,5 tys. ludzi w 2004 r.), ogromny wzrost liczby niepełnosprawnych, groźba załamania się systemu rent i emerytur - to fakty.

Umowa Społeczna musi w pierwszym rzędzie odnosić się do zagadnień ekonomiczno-finansowych. Partnerzy społeczni muszą solidarnie przesądzić o zakresie i harmonogramie odkładanej ciągle reformy finansów publicznych (np. likwidacja zasiłków dla fałszywych bezrobotnych). Te uzgodnienia, w sprzężeniu zwrotnym, określą dalej kształt komplementarnych do Umowy rozwiązań w takich "obszarach negocjacyjnych" jak system podatkowy (i jego wpływ na wzrost inwestycji, innowacyjność i zatrudnienie), zakres prywatyzacji, poziom płacy minimalnej (i jego wpływ na ograniczenie bezrobocia i ubóstwa), czas pracy, wiek emerytalny, redukcja kosztów pracy, system zabezpieczenia społecznego (m.in. emerytury górnicze czy inwestycje w służbę zdrowia). A więc tych spraw, o które obijamy się jak kule bilardowe, nie mogąc zbudować jednoznacznego i klarownego systemu strategii na długie lata naszego państwowego życia.

Ale porozumienie ekonomiczno-finansowe to zaledwie część zagadnienia. Wyzwolenie energii do budowania IV Rzeczypospolitej czy nowej Polski wymaga zgody rządzących na autentyczną społeczną rozmowę i budowanie społeczeństwa obywatelskiego. W prostej linii - wymaga chęci zaangażowania do współdecydowania o sprawach kraju zarówno ludzi, jak i całych grup społecznych, niezorganizowanych lub zrzeszonych w organizacjach pozarządowych (w reprezentatywnych ustawowo i zweryfikowanych orzeczeniem sądowym, organizacji pracodawców i central związkowych - członków Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych, zrzeszających lub zatrudniających setki tysięcy pracowników).

Wydaje się, że tym rząd nie jest zainteresowany. A przecież jego przystąpienie do Umowy Społecznej byłoby początkiem naprawy połamanego dziś dialogu społecznego i obywatelskiego.

Dziedzictwo i tabu

David Putnam, najwybitniejszy znawca społeczeństwa obywatelskiego, określa je jako społeczność, w której istnieją aktywni, myślący o interesach ogółu obywatele, zależności polityczne oparte są na zasadach równości, a stosunki społeczne opierają się na zaufaniu i współpracy. Jest więc w Polsce nad czym pracować!

O takie relacje walczyła przecież "Solidarność" i opozycja demokratyczna, z której wywodzą się prezydent i premier. Ich wdrażanie to akceptacja przez rząd tematów negocjacyjnych Umowy dotyczących powoływania gminnych i powiatowych komisji dialogu społecznego oraz rad pożytku publicznego, zwiększenie uprawnień istniejących już komisji wojewódzkich (tzw. WKDS-ów), możliwości wyłaniania reprezentacji określonych środowisk i zrzeszeń jako ciał dialogu w poszczególnych dziedzinach życia społecznego i gospodarczego (konferencje Mediów, Ekologów, Kongres Kultury). To również zmiany w regulaminach Sejmu i Senatu, które muszą poszerzyć zakres tzw. "wysłuchań publicznych" oraz zwiększenie ilości osób uprawnionych do wnoszenia społecznych projektów ustaw; także obowiązek urzędników państwowych i samorządowych prowadzenia konsultacji społecznych w trakcie stanowienia prawa lokalnego i państwowego.

Poważne potraktowanie Umowy Społecznej jako narzędzia budowania społeczeństwa obywatelskiego - podstawy nowej Polski - musi odnosić się do tematów konstytucyjnych: możliwości wprowadzenia prawa skargi do Trybunału Konstytucyjnego dla związków zawodowych i organizacji pracodawców (art. 79 Konstytucji RP), poszerzenia prawa organizacji pozarządowych do składania wniosków do Trybunału o orzekanie zgodności ustaw i przepisów prawa z ustawą zasadniczą i ustawami międzynarodowymi, jak również do zasadności przekształcenia Senatu RP w izbę samorządowo-społeczną, która zapewniałaby większą reprezentatywność organizacjom społeczeństwa obywatelskiego (na wzór Słowenii).

Do społecznej umowy muszą zostać włączone także tematy "tabu", na które monopol mają politycy: ordynacja wyborcza do Sejmu oraz telewizja publiczna.

Obecna ordynacja hamuje aktywność obywateli i chęć do społecznego angażowania. Dowodem niska, zaledwie 40-procentowa frekwencja w ostatnich wyborach do Sejmu. Nie jest ona, jak twierdzą politycy, dowodem braku dojrzałości Polaków do korzystania z narzędzi demokracji - ale wyrazem racjonalnej oceny sytuacji. Poglądu, że ta ordynacja jest formą dyktatu partii politycznych, a nie swobodnym wyborem do Sejmu ludzi, których znamy i których widzielibyśmy w parlamencie; że generuje ona korupcję polityczną i lansuje fikcyjne programy, które są realizowane po wyborach przez egzotyczne koalicje rządzących; a "języczkiem u wagi" całego państwa są partie ze szczątkowym poparciem społecznym. Jednym słowem: w Umowie trzeba podjąć dyskusję nad jednomandatowymi okręgami wyborczymi do Sejmu.

Telewizja publiczna ma w swojej misji zapisany dialog społeczny i budowanie społeczeństwa obywatelskiego. Za to płacimy abonament, który przynosi TVP ponad 500 mln zł rocznie, a więc blisko 30 proc. przychodów spółki. Właśnie - spółki, nastawionej na zysk, z którego rozliczany jest Zarząd TVP, który zmuszony jest uwzględniać przede wszystkim poglądy polityków oraz rynku, domagającego się sensacji, seksu i krwi. To napędza reklamodawców. Misja już dawno zeszła na daleki plan. Dominuje monolog (jeżeli nie bełkot) polityczny, przy jednoczesnym braku weryfikacji populistycznych opinii, choćby przez przedstawicieli organizacji pozarządowych, które od telewizji zostały odsunięte. Mimo że artykuł 25. ustawy o radiofonii i telewizji nakłada na kierownictwo TVP obowiązek przedstawiania poglądów organizacji pracodawców i związków zawodowych na równi z poziomem nagłaśniania wypowiedzi dotyczących polityki. W ramach Umowy Społecznej powinniśmy ustalić, w jaki sposób "telewizja publiczna" może przekształcić się z komercyjnej w telewizję autentycznie publiczną, wpajającą poglądy propaństwowe, etyczne i przedsiębiorcze - zwłaszcza młodzieży. To ważniejsze od obowiązku noszenia mundurków szkolnych i ewidencji młodzieży sprawiającej kłopoty.

Państwo dla ludzi

Można powiedzieć, że tego rodzaju Umowa Społeczna jest zadaniem zbyt śmiałym i zbyt ambitnym. Ale przecież mamy wprawę i sukcesy w zawieraniu paktów społecznych w trudnych sytuacjach, wystarczy przywołać porozumienia gdańskie, szczecińskie czy jastrzębskie, które dały początek "Solidarności"; porozumienie Okrągłego Stołu, które rozpoczęło okres III Rzeczypospolitej i nasze członkostwo w NATO i Unii Europejskiej; wreszcie - Pakt o Przedsiębiorstwie Państwowym z lutego 1993 r.

Na pewno sam proces dochodzenia do Umowy jest przedsięwzięciem bardzo skomplikowanym i czasochłonnym. Wymaga zastosowania inżynierii organizacyjnej i negocjacyjnej, czego dopiero się uczymy. Początek Umowie winna dać Trójstronna Komisja ds. Społeczno-Gospodarczych i rozszerzać negocjacje stopniowo o organizacje zrzeszone m.in. w Radzie Działalności Pożytku Publicznego, a później o parlament. Ale formuła samej Komisji musi zostać zmieniona. Nie może ona funkcjonować jako przybudówka jednego z ministerstw (obecnie w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej). Musi być niezależną instytucją na wzór Biura Rzecznika Praw Obywatelskich, z profesjonalnym sekretariatem i budżetem zasilanym przez Skarb Państwa, czyli z podatków wszystkich obywateli. Instytucją, w której rząd, pracodawcy i związkowcy będą partnerami społecznymi nie tylko z nazwy. A przewodniczący nie będzie nominowany spośród ministrów, lecz wybierany przez partnerów społecznych. Etapem przejściowym powinno być m.in. uniezależnienie Komisji od kalendarza pracy rządu (co dzisiaj dezorganizuje jej prace) i skierowanie do niej reprezentanta rządu w randze wicepremiera, odpowiedzialnego wyłącznie za dialog społeczny, koordynującego w tym względzie działania ministrów, sekretarzy stanu i wojewodów jako przewodniczących Wojewódzkich Komisji Dialogu Społecznego.

Powodzenie Umowy, mimo poparcia Sejmu i apelu z 6 grudnia 2006 r. o przyspieszenie nad nią prac, uzależnione jest od postawy prezydenta i premiera. Jeżeli Lech i Jarosław Kaczyńscy mają świadomość, że Historia rozliczy ich z tego, czy budowali państwo dla ludzi i z ludźmi, to perspektywa porozumienia społecznego jest realna. Innymi słowy - jeżeli potraktują czasowe przecież posiadanie władzy, co wynika z istoty demokracji, nie jako posiadanie jej dla niej samej, lecz jako środek do celu, jakim jest nowa Polska, to dialog społeczny i społeczeństwo obywatelskie przestaną być traktowane jak zawada, a zaczną być zarówno metodą, jak i celem.

Można wyobrazić sobie, że do Umowy Społecznej w wymiarze tu opisanym jednak nie dojdzie. Oczywiście istnieje możliwość jej zastąpienia Umową między pracodawcami i związkowcami dla przyjęcia ważnych socjalnych i gospodarczych projektów bez udziału rządu i parlamentu. Ale nie będzie to umowa na miarę wyzwań i szans, które przed nami stoją.

Dziś jesteśmy w klubie najsilniejszych i najbogatszych państw świata. Mamy koniunkturę. I musimy ją wykorzystać.

MAREK GOLISZEWSKI jest prezesem BCC, wiceprzewodniczącym Komisji Trójstronnej, przewodniczącym zespołu ds. rozwoju dialogu społecznego w Polsce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2007