Kodeks w głowie

Wśród rozstrzelanych w lipcu 1941 r. był prof. Roman Longchamps de Bérier, jeden z najwybitniejszych prawników II Rzeczypospolitej, z którego osiągnięć polskie prawodawstwo korzysta do dzisiaj.

13.07.2011

Czyta się kilka minut

Nazywam się Roman Longchamps. Mam 6 lat. Mieszkam w Rynku numer 10" - zanotował w pierwszej klasie w zeszycie do ćwiczeń z języka polskiego. Był czerwiec 1890 r. Lwów, stolica austriackiej Galicji, wkraczał dopiero w złoty okres rozwoju, a przyszły profesor prawa i jeden z najwybitniejszych polskich cywilistów XX wieku opisywał swój dom w mieście, w którym jego przodkowie mieszkali już od prawie 200 lat.

Mimo obco brzmiącego nazwiska rodzina Longchamps zdążyła w tym czasie dać wiele dowodów patriotycznego zaangażowania: już pierwszy jej przedstawiciel w Polsce, kupiec i bankier Franciszek, był w XVIII w. członkiem rady miejskiej Lwowa, wybrano go nawet na prezydenta. Ród ten w potrzask złapała w Polsce wielka historia: przodkowie Romana byli członkami legionów gen. Dąbrowskiego, brali udział we wszystkich polskich XIX-wiecznych powstaniach. Sześciolatek, zapisując pierwsze zdania o Lwowie, mógł już pewnie słyszeć o tradycjach rodziny, choć pewnie nie przypuszczał, że i on sam, już w 1918 r., stanie do walki o miasto.

Spotkanie z mistrzem

Niewiele wiadomo o młodzieńczych latach Romana Longchamps de Bérier. Uczęszczał do lwowskiego konserwatorium, gdzie uczył się grać na pianinie, zapisał się również do Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" - szkoły postaw patriotycznych. Nie zdecydował się jednak pójść w ślady ojca, lekarza wojskowego, i jesienią 1901 r. zapisał się na Wydział Prawa i Umiejętności Politycznych Uniwersytetu Lwowskiego im. cesarza Franciszka I. Słuchał tam wykładów m.in. prof. Oswalda Balzera i prof. Ernesta Tilla - ten ostatni miał się potem stać jego mistrzem i promotorem. Studia wyglądały wtedy zresztą zupełnie inaczej niż teraz: udział w zajęciach był nieobowiązkowy, nauka trwała cztery lata, a w jej trakcie zdawano tylko trzy egzaminy. W 1905 r. uzyskał absolutorium, rok później został doktorem praw.

Od razu po studiach rozpoczął pracę w Prokuratorii Skarbu. Była to instytucja reprezentująca interesy Skarbu Państwa w sądach i urzędach. Jej pracownicy udzielali na przykład konsultacji dotyczących konstruowania umów z dziedziny handlu czy - prężnie się wtedy w Galicji rozwijającego - przemysłu naftowego. Była to prawnicza kuźnia kadr - w latach międzywojennych mówiono nawet o "szkole Prokuratorii" - w ciągu kilkunastu lat pracy w tej instytucji Roman Longchamps de Bérier przeszedł wszystkie stopnie urzędniczej kariery.

Równocześnie pozostał związany z Uniwersytetem Lwowskim (od 1919 r. Jana Kazimierza). Wciąż uczestniczył w seminariach profesora Tilla, zgłębiając wiedzę na temat prawa prywatnego. W 1907 r. uzyskał stypendium na wyjazd naukowy do Berlina. Tam zetknął się z wybitnymi niemieckimi uczonymi: być może to w trakcie zajęć prowadzonych przez prof. Theodora Kippa rozpoczął badania nad istotą osób prawnych. Zwieńczeniem kariery naukowej była habilitacja na podstawie pracy "Studia nad istotą osoby prawniczej" w sierpniu 1916 r. Cztery lata później, już w niepodległej Polsce, Naczelnik Państwa Józef Piłsudski mianował Romana Longchamps de Bérier profesorem zwyczajnym prawa cywilnego w Uniwersytecie Jana Kazimierza.

Odrodzona Polska odziedziczyła po państwach zaborczych trzy różne systemy prawne. Szybko zaszła potrzeba ujednolicenia przepisów, a w dziedzinie prawa cywilnego niezbędne okazało się stworzenie nowego kodeksu. Już w 1919 r. Sejm uchwalił ustawę o Komisji Kodyfikacyjnej. Jednym z jej wice­przewodniczących został prof. Ernest Till, który w następnych latach wciągnął do pracy nad nowymi przepisami swojego najzdolniejszego ucznia - Romana Longchamps’a.

Początek XX w. był twórczym okresem dla europejskiego prawodawstwa. Powstawały nowe kodeksy, a na niektórych ślad odciskały wybitne prawnicze osobistości. Także na pracę Sekcji Prawa Cywilnego polskiej Komisji Kodyfikacyjnej wielki wpływ miały wzajemne stosunki obu profesorów. "W naszym komitecie kodyfikacyjnym brak nam szanownego Pana bardzo - pisał do Longchamps’a prof. Till w grudniu 1924 r. - Schodzimy się teraz regularnie, pomijając czas feralny...".

Uważano, że nowy polski kodeks cywilny powinien być oparty na samodzielnych podstawach, tak aby odpowiadał "potrzebom narodu i kulturze prawnej". Pomimo ambitnych założeń, nie udało się doprowadzić do przygotowania pełnego projektu - powstało jednak kilka ważnych działów. Wśród nich prawo o zobowiązaniach - jego twórcami byli profesorowie Till i Longchamps. Ten ostatni kierował pracami nad przepisami po śmierci swojego mistrza. Ostateczny projekt został przyjęty w 1933 r. i wszedł w życie - na mocy rozporządzenia prezydenta, aby uniknąć "psucia projektu" w parlamencie - w połowie 1934 r. Zdaniem prof. Andrzeja Mączyńskiego kodeks zobowiązań był największym osiągnięciem polskiej nauki prawniczej XX wieku - oryginalną myślą, łączącą modele germański i francusko-włoski, możliwą do wdrożenia na terenie niepodległej Polski.

- Jest w tym zawsze głęboki sens, aby całość nowych przepisów "nosił" w głowie jeden człowiek - mówi ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier, jeden z krewnych Profesora, dziś kierownik Zakładu Prawa Rzymskiego UJ. - A dzisiejszy kodeks cywilny czerpie z przedwojennego prawa zobowiązań.

Roman Longchamps de Bérier wprowadził też do rzeczywistości prawnej wiele nowych rozwiązań, których adaptacją były potem zainteresowane również inne państwa. W kolejnych latach miało się to stać przyczyną częstych wyjazdów profesora na kongresy prawne za granicę.

Nazywał rzeczy po imieniu

Roman Longchamps de Bérier, który w czasach pracy w Komisji Kodyfikacyjnej był już prawnikiem o ogólnopolskiej renomie, nie zaniedbywał dydaktyki. Napisał popularny potem jeszcze przez wiele lat wśród studentów prawa "Wstęp do prawa cywilnego". Jego dziełem jest jeden z najwybitniejszych polskich podręczników prawniczych ubiegłego wieku - "Zobowiązania", który i po wojnie doczekał się wznowień.

Dlaczego do książek przedwojennego lwowskiego profesora studenci prawa sięgają nawet dziś? - Roman Longchamps nie bał się definicji, umiał w prosty sposób przedstawiać skomplikowane czasem konstrukcje prawne - wyjaśnia ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier. - Pisał zrozumiałym językiem, nazywając rzeczy po imieniu. Dziś komentarze prawne bardzo często kończą się tam, gdzie zaczyna się problem. Pamięć o profesorze Romanie jest wciąż bardzo żywa w Polsce, zwłaszcza w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, na którym regularnie wykładał i gdzie był przez krótki czas dziekanem prawa - mówi ksiądz profesor.

Jakże inne były wtedy czasy dla akademików! Na zajęcia do Lublina przyjeżdżał profesor Longchamps o dzień wcześniej, aby - jak wcześniej zapowiadał listownie - "móc przed rozpoczęciem wykładów złożyć uszanowanie Waszej Magnificencji i innym lubelskim kolegom oraz porozumieć się co do godzin i sali wykładowej". Podróżował do Lublina raz na dwa tygodnie przez całe między­wojenne dwudziestolecie. Stał się częstym gościem i figurą rozpoznawalną na lubelskim dworcu kolejowym: Lublin był często dla niego przystankiem w drodze do Warszawy na kolejne posiedzenia Komisji Kodyfikacyjnej.

Równolegle rozwijała się kariera uniwersytecka profesora. Już w roku akademickim 1923/24 sprawował godność dziekana. Od 1926 r. kierował Zakładem Prawa Cywilnego na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. W 1934 r. wybrany został na prorektora UJK. Obowiązki rektora uniwersytetu pełnił m.in. po głośnej rezygnacji ze stanowiska rektora prof. Stanisława Kulczyńskiego.

Rezygnacja Kulczyńskiego miała związek ze sprawą tzw. gett ławkowych, czyli zarządzeń określających miejsce, które w czasie zajęć mogła zajmować młodzież żydowska. Na wielu polskich uczelniach starały się je wprowadzić organizacje związane z Obozem Narodowo-Radykalnym. Już w listopadzie 1932 r., z powodu zamieszek, na krótko zawieszono zajęcia na Uniwersytecie Jana Kazimierza. Na pierwsze postulaty utworzenia gett ławkowych władze uczelni zareagowały odmownie, ale presja ze strony środowisk skrajnych wciąż się utrzymywała. Kiedy tuż przed Bożym Narodzeniem 1938 r. wszechpolacy zablokowali drzwi wejściowe, nie wpuszczając na teren uczelni Żydów, miara się przebrała i rektor Kulczyński złożył dymisję.

W takich to warunkach wykonywanie obowiązków rektora musiał tymczasowo przejąć prof. Roman Longchamps de Bérier. Zobligowany do tego upoważnieniem Senatu uczelni, wydał w styczniu 1938 r. zarządzenie, na mocy którego członkowie stowarzyszeń studenckich powinni zajmować miejsca po prawej, zaś "studenci należący lub mający prawo należeć do stowarzyszeń akademickich żydowskich" - po lewej stronie sal. Zarządzenie, które miało mieć wyłącznie charakter porządkowy, nie przyniosło rezultatów. Na sale wykładowe wciąż wbiegali od czasu do czasu prawicowi bojówkarze, a wielu Żydów odmówiło podporządkowania się nowym zasadom. Zdaniem badaczy życiorysu prof. Longchampsa, jego decyzja nie wynikała z przekonań ideowych, ale trudnej sytuacji panującej wtedy na uniwersytecie oraz uchwały Senatu. Napięcie na polskich uczelniach miało się utrzymać do samego początku wojny.

W czerwcu 1939 r. profesora Long­champsa wybrano na stanowisko rektora. Obowiązki zaczął pełnić 1 września. Kadencja rektora UJK trwała wtedy dwa lata. Gdyby odbyła się bez przeszkód, profesor kończyłby ją latem 1941 r. Ale latem 1941 r. świat wyglądał już zupełnie inaczej. Lwów miał za sobą półtoraroczny okres sowieckiej okupacji, a w czerwcu, po przetoczeniu się frontu, nastała władza niemiecka.

Śmierć z synami

O pierwszej w nocy z 3 na 4 lipca 1941 r. do mieszkania przy ulicy Karpińskiego 11 zapukali dwaj esesmani. W domu znajdowali się wtedy: Profesor z żoną i czterema synami oraz kuzynka z synem i córką. Jeden z Niemców wyczytał nazwisko Profesora i zażądał potwierdzenia. Esesmani zachowywali się obcesowo: mieli wytrącić Profesorowi z ręki papierośnicę, zabronić zabrania płaszcza i uniemożliwić pożegnanie z żoną.

Longchamps zapytał o przyczynę aresztowania - nie udzielono mu jednak odpowiedzi. Zażądano, aby ubrali się też trzej synowie Profesora: 25-letni Bronisław, 23-letni Zygmunt (obaj byli absolwentami Politechniki Lwowskiej) oraz 18-letni Kazimierz. W domu pozwolono pozostać jedynie najmłodszemu, wówczas 13-letniemu Janowi. Po rewizji, zniszczeniu radia i zrabowaniu biżuterii, esesmani wyprowadzili Profesora i trzech synów z domu - cała akcja trwała nie dłużej niż kilka minut.

Ojciec i trzej synowie zginęli jeszcze tej samej nocy, na Wzgórzach Wuleckich, kwadrans po trzeciej. Jacek E. Wilczur, wychowany we Lwowie historyk i politolog, w książce "Do nieba nie można od razu" zanotował swoje wspomnienia z tamtych dni: "4 lipca. Dzisiaj żołnierze wyjechali późno wieczorem i widziałem, jak ładowali broń. Wiemy już na pewno, że biorą oni udział w egzekucjach. Wracając przywieźli ze sobą dwa samochody ubrań cywilnych, okularów, butów i teczek. (...) Na ubraniach nie było krwi, ale były za to powalane ziemią i gliną. Podoficer kazał nam dokładnie przeglądać kieszenie i całą zawartość wrzucać do walizy. Wozy wróciły z Wulki, a żołnierze klęli dojazd do tej części miasta.

5 lipca. Dzień był podły. Żołnierze dwukrotnie wyjeżdżali: raz nad ranem, a raz późno wieczorem. (...) Z drugiego wyjazdu, to jest wieczornego, żołnierze przywieźli sporo odzieży. Dzisiaj, w czasie czyszczenia ubrań, poplamiliśmy sobie ręce krwią, która częściowo zdążyła skrzepnąć".

Korzystałem z: Graż yna Połuszejko, "Obco brzmiące nazwisko będziesz nosił... Rodzina Longchamps de Bérier", Lublin 2001; Adam Redzik, "Roman Longchamps de Bérier (1883-1941)" [w]: "Kwartalnik prawa prywatnego", Rok XV: 2006, z. 1.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2011