Kłopoty z Michnikiem

Znienawidzony na prawicy, dla lewicy i liberałów też jest niewygodny. Być może dlatego, że jako jeden z nielicznych uczestników polskiej debaty próbuje serio rozmawiać o Kościele. I z Kościołem.

11.12.2016

Czyta się kilka minut

Adam Michnik podczas spotkania w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku, 22.11.2016 r. /  / Fot. Wojciech Strozyk/REPORTER/EASTNEWS
Adam Michnik podczas spotkania w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku, 22.11.2016 r. / / Fot. Wojciech Strozyk/REPORTER/EASTNEWS

Po wyborach 25 października 2015 roku napisał tylko jeden bieżący komentarz polityczny – i zamilkł”, ogłosił jakiś czas temu miesięcznik „Press” w tekście zatytułowanym odważnie „Abdykacja”. Odważnie, bo przecież nawet milczący Adam Michnik nie przestaje być punktem odniesienia w naszych dyskusjach – czy raczej, chciałoby się powiedzieć, biedadyskusjach. Jak bowiem nazwać ekscytację („A to niespodzianka: Michnik też pisał do Kiszczaka”) redaktorów portalu Niezależna.pl odkryciem w prywatnych archiwach generała listu Michnika z 11 grudnia 1983. „Na razie nie wiemy, co obecny naczelny »Gazety Wyborczej« pisał w ’83 r. do Czesława Kiszczaka, ale na pewno spróbujemy się dowiedzieć” – deklarowali autorzy noty, pozostający w błogiej nieświadomości, że ów list, pisany w komunistycznym więzieniu, drukowany w podziemiu i na emigracji, stał się klasykiem polskiej epistolografii i pisarstwa antykomunistycznego.

Pal jednak licho niezależną od elementarnej wiedzy redakcję prawicowego portalu: kilka tygodni wcześniej postacią naczelnego „Wyborczej” zajął się w jednej z homilii wiceprzewodniczący Episkopatu, ówczesny metropolita łódzki, a obecnie nasz krakowski arcypasterz. Nawiązując do pisanego przez Michnika w 1987 r. tekstu o zagrożeniach dla polskiej transformacji związanych z trzema fundamentalizmami: nacjonalistycznym, który podporządkowuje całą przestrzeń społeczną interesowi narodowemu; religijnym, który łączy przestrzeń duchową ze świecką, oraz moralistycznym, który chce narzucić porządek moralny w polityce, abp Marek Jędraszewski w gruncie rzeczy uczynił Michnika odpowiedzialnym za całe zło III RP.

„Tę wypowiedź można odszyfrować jako lęk przed przywróceniem właściwego fundamentu dla życia politycznego i społecznego – mówił arcybiskup. – To lęk przed takim fundamentem, którym jest Pan Bóg. Dalej ten człowiek obawia się fundamentu moralnego, jakim jest 10 przykazań, opowiadając się tym samym za relatywizmem moralnym, za tym, że każdy może mieć swoją prawdę i według niej żyć oraz narzucać ją innym. Na koniec, bojąc się nacjonalizmu, uderzył ten człowiek w to, co jest najbardziej istotne dla całej naszej wielkiej tradycji – w patriotyzm. Ten człowiek nie chciał, by nasze życie po ’89 roku kształtowało się według tych trzech słów tworzących jeden wielki program dla Polski – Bóg, Honor, Ojczyzna”.

Zostawmy na boku retoryczną figurę „ten człowiek” – nie takie padały z ambon, z nie takimi musiał się też oswajać Adam Michnik przez kilkadziesiąt lat publicznej działalności. Przyznajmy zresztą: odpłacając często pięknym za nadobne, piętnując i osądzając swoich oponentów z równą łatwością jak oni jego. Może tylko czasem z lepszym tytułem do tego, by to robić – większe prawo do powiedzenia „Odpieprzcie się od generała” ma przecież ktoś, kogo tenże generał dobrych parę lat trzymał w kryminale, niż korzystający z łaski późnego urodzenia tropiciel „resortowych dzieci” do pryncypialnego oburzania się z tego powodu.

Ważniejszy problem tkwi w tym, że nasz nowy metropolita zwyczajnie myli się w ocenie redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. „Ten człowiek” jest przecież jednym z najwierniejszych sprzymierzeńców polskiego Kościoła. Dużo wierniejszym w każdym razie od cynicznie wykorzystujących ołtarz polityków, którzy tak licznie stawili się niedawno na jubileusz Radia Maryja. Choć chętnie i często opowiada o swoich kłopotach ze stosowaniem się do dziesięciorga przykazań, stanowią dlań jedyny możliwy fundament ładu społecznego.

Być może także na tym polega dzisiejszy kłopot z Adamem Michnikiem.

Polskie pytania

„Adam Michnik jest instytucją. Zamieszkuje naszą polską nieśmiertelność” – rozpoczynał ponad ćwierć wieku temu pierwszą w III RP poważną krytykę autora książki „Kościół, lewica, dialog” Paweł Śpiewak. „Jedni go uwielbiają, uznając za niepodważalny autorytet, naśladują w piśmie i w mowie. Inni, chcąc uzyskać tożsamość, wybierają go swoim przeciwnikiem”. Tekst ukazał się w „Res Publice” 26 lat temu, ale nadal pozostaje jedną z najtrafniejszych analiz twórczości Michnika, zwłaszcza od jej strony językowej.

„A.M. jest pisarzem stanowczych i mocnych sformułowań”, zauważa Śpiewak. „Pisze dobitnie, jakby wyraźnie wybijał tylko rytm »Historii«. Sięga po wielkie słowa”. Tylko czy aby w ferworze walki i dla walki nie gubi czasem ich sensu? Czy jego samego nie gubi nadużywanie patosu („ten nas zwykle rozdyma i oddala od rzeczywistości, trudnej i niejasnej”, pisze Śpiewak)?
Pytania zadawane w 1990 r. nie straciły na aktualności. Niemiłosiernie nadużywane przez Michnika frazy „lękam się” albo „brzydzę się” (dużo w jego tekstach odwołań do kategorii emocjonalnych lub estetycznych), przymiotnik „czarnosecinny” i rzeczownik „ciemnogród”, doczekały się niejednego parodysty; nawet recenzent „Economista” narzekał kiedyś na charakteryzujący jego pisarstwo apokaliptyczny ton.

Inny problem to nie najszczęśliwsze bon moty, w stylu głośnej prognozy o murowanym zwycięstwie w wyborach prezydenckich Bronisława Komorowskiego, któremu miałoby zaszkodzić jedynie przejechanie po pijanemu na pasach niepełnosprawnej zakonnicy w ciąży. Trudno też, by zwolennikowi równego traktowania spodobało się takie oto powyborcze porównanie, które padło z ust Michnika podczas rozmowy z portalem Wirtualna Polska: „Bywa, że piękna kobieta zapomni się i odda się na krótko jakiemuś łajdakowi. A potem trzeźwieje i wszystko wraca do normy. I ja wierzę, że Polska wytrzeźwieje”.

Co gorsza jednak: jest Adam Michnik zakładnikiem formułowanych bardziej serio, za to równie pełnych retorycznej przesady diagnoz polskiej rzeczywistości. Choć mowy nienawiści nad Wisłą nigdy nie brakowało, nie pojawiły się tutaj przecież szubienice i stosy, przed którymi tyle razy przestrzegał w ciągu ostatnich dekad. Jarosław Kaczyński, owszem, dławi niezależność Trybunału Konstytucyjnego, ale nie zleca, jak Władimir Putin, mordów politycznych i nie fałszuje wyborów. Prowadzone przez IPN procedury lustracyjne nie zamieniły kraju w eksplodujące szambo.

Retoryczna przesada i polemiczny temperament autora „Z dziejów honoru w Polsce” to także przyczyna (zwłaszcza w świetle wieloletniej, codziennej niemal aktywności publicystycznej), dla której w kraju roi się od osób, które – mniejsza o to, czy słusznie – poczuły się przez Michnika publicznie wyszydzone. Są tacy, z którymi naczelny „Gazety” chodził nawet do sądów, żądając przeprosin za jakieś wypowiedziane publicznie bzdury (na liście pozwanych znaleźli się m.in. Jarosław Kaczyński, Jarosław Gowin, Antoni Macierewicz, Andrzej Zybertowicz, Roman Giertych czy Jarosław Marek Rymkiewicz), równie wielu pewnie jest takich, którzy poczuli się odtrąceni czy nie dość miłowani.

Niby normalne rzeczy, kiedy ma się do czynienia z publicystą i redaktorem o wyrazistych i z pewnością prowokujących polemiki poglądach na rozpalające emocje wielu Polaków sprawy. W tym sensie zabawne bywa czasem czytanie żalów kogoś skrzywdzonego faktem, że Michnik go obśmiał albo nie zechciał mu wydrukować jakiegoś tekstu. Z drugiej strony faktycznie był taki czas (zwłaszcza w latach poprzedzających aferę Rywina, gdy grono wyznawców dogmatu o nieomylności autora „Z dziejów honoru w Polsce” było najbardziej hałaśliwe), kiedy bycie przez niego skrytykowanym skazywało niemal na infamię. Zapytajcie Tomasza Jastruna.

Życie jest gdzie indziej

Generalnie jednak, podobnie zresztą jak w czasach PRL, Adam Michnik pełni dziś funkcję – by użyć frazy ważnego dlań myśliciela – „abstrakcyjnego symbolu ujemnego”. Dziesiątki rodzimych kadetów Bieglerów w rodzaju Rafała Ziemkiewicza odmieniają jego nazwisko przez wszystkie przypadki, nie odwołując się już do tekstów. Co można zbyć cytatem ze Szwejka, że „panowie oficerowie w ogóle mało czytują, a tu jeszcze podczas wojny światowej…”, i uznać za świadectwo kondycji współczesnego dziennikarstwa, w którym najważniejszym gatunkiem okazują się ostatnio internetowe memy. Ale można też uznać za porażkę samego Michnika.

Najbardziej – obok Jana Tomasza Grossa i o. Tadeusza Rydzyka – znienawidzony polski publicysta pozostaje przecież publicystą najbardziej nieczytanym, i to nie tylko przez prawicowych oponentów (tym ostatnim można by skądinąd podsunąć przygotowaną przez niego monumentalną antologię „Przeciw antysemityzmowi”, z sugestią, by stała się instrumentem ich polityki historycznej jako łamiące zachodnie stereotypy świadectwo polskiej odwagi i uczciwości intelektualnej). Tekstów i książek Michnika nie cytują aspirujący do schedy po nim publicyści o randze Sławomira Sierakowskiego i popularności Tomasza Lisa (choć naczelnemu „Newsweeka” zdarza się robić z Michnikiem wywiady); nie przywołują ich także autorzy ważnych książek rozliczeniowych, jak Jan Sowa albo Andrzej Leder. W swoim zasypanym książkami gabinecie w siedzibie Agory pozostaje oddzielony nawet od młodszych redaktorów „Gazety”, z których najciekawsi (np. Grzegorz Sroczyński) coraz głośniej kwestionują sensowność dalszego pogłębiania rowów między PiS-em a anty-PiS-em i pytają o rachunek sumienia III RP, nie zgadzając się na kwitowanie wszystkiego frazą o „nieuchronnych kosztach transformacji”.

O tym, że ich życie jest gdzie indziej, świadczy także „Magazyn Świąteczny”, w którym tematy interesujące szefa zepchnięto do działu „Adam Michnik poleca”. Jeśli „Gazeta” drukuje jego większe artykuły, są to zwykle odczyty przygotowywane dla zagranicznych uczelni lub teksty okolicznościowe: nekrologi lub świadectwa przyjaźni. Publikowane ostatnio w odcinkach „Nieślubne dzieci polskiego Października’56” (zawierające ciekawe skądinąd rozważania na temat wyparcia z dzisiejszej pamięci idei tamtego przełomu) pochodzą z księgi pamiątkowej przygotowywanej na 60. urodziny Włodzimierza Borodzieja.

Takie czasy

Trudno oczywiście nie zastanawiać się nad ceną, jaką zapłacił – on i wielu przedstawicieli pokolenia budowniczych III RP – za przejście z pozycji Cezarego Baryki do obozu Szymona Gajowca. Również w tym kluczu dałoby się np. interpretować, dla tak wielu oburzające i nie do przyjęcia, szukanie przezeń wspólnego języka z postkomunistami. Czy to nie także dzięki osławionej „fraternizacji” Michnika obóz SLD odegrał ważną rolę przy wprowadzaniu Polski do UE i NATO?

„Takie czasy”, można by powiedzieć, cytując tytuł jednej z jego książek, że racje Gajowca nie są w modzie, a jednoznaczność Baryki wydaje się fascynująca nie tylko na lewicy. Ale zasadniczy problem z Michnikiem – i związany z tym paradoks – polega na czymś jeszcze innym niż spór o bezalternatywność polskich przemian: głównym tematem jego refleksji jest przecież od lat rola Kościoła i religii w naszym życiu, co dla wielu uczestników dzisiejszej debaty publicznej wydaje się kwestią odległą jak średniowiecze.

Trudno oczekiwać, by teksty Michnika na ten temat czytali z uwagą ludzie prawicy – mogłoby im to niepotrzebnie skomplikować rzeczywistość. Trudno też, by robili to ludzie, którzy – jak wspomniany Jan Sowa – nazywają Kościół pijawką i pasożytem. Ale arcybiskupi tegoż Kościoła?

Wśród pokaźnej listy tekstów nieprzeczytanych jest np. esej, w którym Michnik rozważa postawione kiedyś przez kard. Ratzingera pytanie, czy Piłat, wydając Jezusa na śmierć, był demokratą. Nie we wszystkim się zgadza („Proces Jezusa nie ilustruje – sądzę tak wbrew opinii Josepha Ratzingera – systemu demokracji relatywistycznej, gdzie decydować ma »prawda większości«, lecz jest prototypem mordu sądowego, gdzie o wyroku decyduje rozjuszony motłoch. To nie »demokracja relatywistyczna« – jak chce Ratzinger – wydała wyrok na Jezusa, lecz fanatyzm tłumu, który wierzył, że jest w posiadaniu prawdy objawionej, i oportunizm Piłata, który wolał być w zgodzie z tłumem niż z osamotnionym skazańcem”), ale traktuje poprzedniego papieża serio, jak mało który z laickich intelektualistów. Zapraszać takich na debaty (co Benedykt XVI robił np. z Julią Kristevą, Franciszek z Zygmuntem Baumanem, a Jan Paweł II z wieloma myślicielami podczas sympozjów w Castel Gandolfo), szukać płaszczyzny porozumienia, a nie postponować.

Być może u źródeł niechęci, jaką budzi Michnik z jednej strony u młodej polskiej lewicy, z drugiej zaś u tych, którzy swój medialny sukces chcieliby zbudować na opisywaniu ludzi Kościoła jako żądnych kasy i władzy pedofilów, są takie oto deklaracje: „Demokrata-sceptyk podziela – najzupełniej szczerze – opinię Josepha Ratzingera, że »w dzisiejszych czasach zasadniczym problemem jest ślepota, którą nasz rozum wykazuje względem pozamaterialnego wymiaru rzeczywistości«. Przecież żyjąc bez lęku przed Sądem Ostatecznym, demokrata-sceptyk wie, że »prawda« i »wolność« nie są wartościami, które pochodzą z prostej, rozumowej kalkulacji; wie, że angażując się w obronę tych wartości, ryzykując swoje bezpieczeństwo, a nieraz i życie, czyni tak, bo chce być posłuszny jakiemuś głosowi wewnętrznemu, który nazywa głosem sumienia. Ów głos jest potrzebny każdej debacie publicznej w państwie demokratycznym. Gdy ten głos zamiera, debata przeobraża się w targowisko próżności, gdzie chamstwo i kłamstwo królują niepodzielnie”. Albo puenta wspomnianego eseju, zawierająca jednoznaczne odwołania do Boga i Ewangelii: „Demokrata-sceptyk dobrze wie, ilu ważnych rzeczy nie wie: o świecie, o ludziach, nawet o samym sobie. Dlatego, pełen sceptycyzmu wobec samego siebie, powtórzy słowa św. Pawła z Listu do Filipian: »Na koniec, bracia, wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – to bierzcie pod rozwagę«. Bierzmy tedy to wszystko pod rozwagę, nie pytając nieustannie i natarczywie o przynależność do Kościoła i zgodność z ortodoksją. Pewne pytania pozostawmy następnym pokoleniom. Lub – Panu Bogu…”.

Refleksja Michnika o Polsce i polskości (nie ta doraźna i faktycznie nieinteresująca, której horyzont wyznacza chwilowy zwycięzca boju o rząd dusz, niemal rówieśny naczelnemu „Gazety” Jarosław Kaczyński) rozpięta jest między biegunami, które symbolizują dwa nazwiska: Witolda Gombrowicza i kard. Stefana Wyszyńskiego. Jeśli jednego z nich zabraknie – deklaruje autor „Z dziejów honoru w Polsce” – polska kultura będzie nieprawdziwa.

„Polska bez Kościoła to czarny obraz” – mówi wprost, polemizując z przedstawicielami antyklerykalizmu politycznego. W kwestii aborcji uważa, że „prawo powinno być bardziej liberalne, choć narzucać pewne ograniczenia, ale obyczaje powinny być surowe. To obyczaj powinien zabraniać aborcji, a nie prawo”. Wyznaje przy okazji, że sam posyłał dzieci na religię i że nie ma nic przeciwko krzyżowi w Sejmie (za to ma wiele na temat sposobu, w jaki został zawieszony). Uważa, że załamanie się Kościoła na wzór zachodni będzie katastrofą dla Polski, bo „Kościół to jedyne miejsce, gdzie zwykli ludzie dowiadują się, co jest dobre, a co złe”.

Kościół, lewica, dialog

Oczywiście wiele zjawisk w Kościele go niepokoi (czy nie są to aby zjawiska niepokojące również papieża Franciszka?), ale uważa, że odpowiedzią nie może być agresywny antyklerykalizm; trzeba raczej wrócić do pytania, za jakie treści i wartości szanujemy chrześcijaństwo. „Religia może sprzyjać wolności lub zniewoleniu – pisze. – Doświadczenie mojego pokolenia jest jednoznaczne: religia służyła wolności, pozwalała odzyskiwać godność, prostować zgięte karki; uczyła pokory wobec wartości i niepokory wobec możnych tego świata. Obecność religii w mowach i pismach wielkich szermierzy wolności: Lincolna, Bonhoeffera, Martina Luthera Kinga, Mazowieckiego była dla nas oczywistością; Havel przestrzegał przed bezrefleksyjnym ateizmem. Rozumiał, że integryzm antyreligijny jest równie niebezpieczny jak integryzm religijny”.

Dla Michnika zasada rozdziału (najlepiej życzliwego) Kościoła od państwa jest fundamentem ładu demokratycznego. Fundamentem jest także szacunek dla cudzych wierzeń religijnych i pełnia praw dla Kościoła. Jeśli wyznawcę takich poglądów nowy metropolita krakowski chciałby zepchnąć do narożnika, z kim przyjdzie mu urządzać diecezję i kraj?

„Sądzę, że nasz Kościół źle definiuje zagrożenia. Zagrożeniem może być nihilizm, a nie gender. Zagrożeniem może być kompletna banalizacja aborcji, a nie in vitro” – powiada Adam Michnik. Uzupełnijmy tę diagnozę obserwacją, że zagrożeniem dla Kościoła nie jest postawa demokraty-sceptyka, równie jak biskupi zaniepokojonego „czarną aksjologiczną dziurą”.

Leszek Kołakowski pisał kiedyś, że tradycja chrześcijaństwa domaga się czegoś więcej niż tylko rezygnacji z nienawiści: „Mamy ponadto – pisał – dobro świadczyć naszym prześladowcom, modlić się za wrogów naszych. Czy i to żądanie, gwałt naturze czyniące, może uchodzić za powszechną powinność? Na to tylko najbanalniejsza odpowiedź się nasuwa: można być pewnym, że jest i zawsze będzie bardzo niewielu takich, którzy prawdziwie do tego wymagania dorośli; ale na barkach tych nielicznych rozpiera się gmach cywilizacji i to niewiele, do czego my jesteśmy zdolni, im zawdzięczamy”. „O tych słowach mojego Mistrza staram się nigdy nie zapominać, także wtedy, gdy wysłuchuję nienawistnych bredni o. Tadeusza Rydzyka, tak chętnie wspieranego dzisiaj przez niektórych polskich biskupów. Oznacza to, że choć wielu z nas spogląda dziś na Kościół katolicki z niepokojem, to przecież wciąż z ufnością odczytują Dekalog i Kazanie na Górze” – pisał Adam Michnik.

Można by na tych kilku zdaniach ułożyć spóźniony toast urodzinowy. Dużo lepiej niż na jakże typowej skądinąd dla Michnika frazie: „Jak posadzili cię na tego białego konia, którym miał do Polski wrócić generał Anders, to nie możesz się na nim zesrać”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2016