Kino epoki politycznej

Sztuka jest zawsze odzwierciedleniem rzeczywistości; czasami ukazuje ją bezpośrednio, innym razem staje się - świadomie bądź nie - jej bladym refleksem. W polskim kinie panuje dziś wręcz moda na tematy społecznie istotne. Dowodzi tego również festiwal Etiuda Anima 2005.

04.12.2005

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu Naomi Levari "Pobór" /
Kadr z filmu Naomi Levari "Pobór" /

Od tego roku Etiuda podzielona została na dwa niezależne konkursy: szkolnych etiud i animacji (także tych profesjonalnych). Łącznie przyjęto do nich 182 filmy (47 w konkursie etiud i 137 animacji), które stanowią świetną panoramę młodego kina. Jednak obraz, jaki się z niej wyłania, nie napawa wielkim optymizmem. Bo filmy młodych twórców zbyt często grzeszą dosłownością, która opowieść podporządkowuje narzucanej z góry ideologii. Tak wyglądają corocznie przedstawiane brytyjskie dokumenty o antyglobalizacyjnym wydźwięku, w podobną nutę uderzają irańskie animacje, które za warsztatowym minimalizmem kryją patriotyczne i narodowościowe treści.

Nie jest jednak tak, że reżyserzy kryją się za fabularnymi schematami i uciekają w głośne tematy zamiast kreować na ekranie odrębny świat, odsłaniając przy tym własną wrażliwość. Wśród “politycznych" filmów zaprezentowanych na tegorocznej Etiudzie niemało jest dzieł udanych, czasem wybitnych. To przypadek “Mojego miejsca" Leszka Dawida, który zdobył Grand Prix “Złotego Dinozaura".

Romek (w tej roli świetny aktor-amator Roman Ślefarski) mieszka w prowincjonalnym miasteczku, gdzie spędza czas, godzinami grając na perkusji. Chłopak izoluje się od ludzi (w tym także od własnego ojca), jednak w pewnym momencie musi skonfrontować się z rzeczywistością. Leszek Dawid ukazał - jak nikt od dawna - zderzenie młodego człowieka z brutalnym światem kapitalizmu. Świetnie zagrana etiuda Dawida słusznie porównywana jest z “Personelem" Kieślowskiego. To dzieło pulsujące energią, kryjące pod obrazem nostalgię, ale nie rozpacz. “Moje miejsce" było najdojrzalszym filmem festiwalu, szczerą wypowiedzią wybitnego młodego twórcy. To poruszająca historia człowieka zagubionego, nieumiejącego odnaleźć się w rzeczywistości.

Zgoła odmiennego bohatera sportretował zdobywca “Srebrnego Dinozaura" Paweł Wysoczański w swoim “Punkcie widzenia". Jego Maciek studiuje na drogiej uczelni, gra w tenisa, z lubością chadza do siłowni, do sprzątania mieszkania wynajmuje mniej zamożnego studenta, sam lepiej czuje się w nocnych klubach. Dwudziestokilkuletni chłopak nie zaprząta sobie głowy jakimikolwiek problemami, a w przyszłość patrzy z nieco bezzasadnym optymizmem. Wysoczański z sarkazmem portretuje postać młodego pozera. Gdyby traktować ten film jedynie jako reżyserskie zmyślenie, można by go uznać za nieco wysiloną zgrywę. Jednak z powierzchownego i groteskowego portretu bohatera przebija autentyzm, uprawomocniony zwłaszcza w ostatniej scenie. Może więc “Punkt widzenia" w fabularnym obrazie zawarł ziarno smutnej prawdy?

Filmy Dawida i Wysoczańskiego to próby ukazania sytuacji młodego człowieka w świecie. Pierwszy opowiada o swoim bohaterze z wrażliwością, drugi z sarkazmem. “Moje miejsce" jest utworem znakomitym, “Punkt widzenia" zaledwie sprawnym warsztatowo. Nie mam jednak wątpliwości, że nagrody dla obu tych twórców są świadomym gestem jury, które na tegorocznej Etiudzie szczególnie doceniło “społeczną wagę podnoszonych tematów", jak napisano w uzasadnieniu werdyktów.

Także trzeci z nagrodzonych filmów, izraelski “Pobór" Naomi Levari, wprowadza do filmowej dyskusji głos na temat konfliktu pokoleń i politycznej sytuacji Izraela. Bohaterem jest Yoav, pacyfista z lat 60., którego syn chce na ochotnika wstąpić do armii. Między mężczyznami rozgrywa się dramat, który odsłania prawdę o przemijalności ludzkich ideałów. Choć “Pobór" daleki jest od formalnej wirtuozerii, etiuda Levari unosi ciężar tej na wskroś ideologicznej opowieści.

Wśród propozycji konkursowych warto też wspomnieć udane “Nazwisko i numer, proszę" szwedzkiego reżysera Gorkiego Glassera-Müllera oraz - chyba niedoceniony - “Ślub" Krzysztofa Rzączyńskiego. Cieszy fakt, że wśród 47 filmów przyjętych do konkursu, to właśnie polskie produkcje prezentowały najwyższy poziom. Nazwiska opiekunów artystycznych: Wojciecha Marczewskiego, Juliusza Janickiego i Filipa Bajona sygnowały dzieła nienaganne pod względem warsztatu, mądre i dojrzałe. Możemy więc bez obaw czekać na fabularne debiuty takich twórców jak Dawid i Rzączyński.

***

Gorzej od fabuły ma się polska animacja, choć festiwal pokazał, że i w świecie próżno dziś szukać w tej dziedzinie twórców wybitnych, wypracowujących odrębny styl i potrafiących czarować widza mądrymi opowiadaniami. Konkurs “Anima", do którego przyjęto aż 135 tytułów, rozczarował. Filmy albo epatowały widza rozbuchaną feerią środków wizualnych, albo zbyt łatwo ulegały ideologizacji.

Grand Prix “Złoty Jabberwocky" otrzymała estońska animacja “Karl i Marilyn" autorstwa Priita Pärna. To efektowna żonglerka popkulturowymi ikonami, próba zabawnej gry konwencjami filmowymi i symbolami czerpanymi ze współczesnej kultury. Szkoda tylko, że w tej przydługawej historii zbyt wiele jest nonsensu i wulgarnej dosłowności.

Bardziej uzasadnione było przyznanie pozostałych nagród filmom “Pan Głowa" Koji Yamamury oraz “Ichthys" Marka Skrobeckiego. Oba łączą mądre przesłanie z wizualną atrakcyjnością. Film Yamamury to wdzięczna interpretacja tradycyjnej japońskiej historii “Rakugo", o człowieku, któremu po połknięciu wiśniowej pestki na głowie wyrasta drzewo, “Ichthys" zaś to wspaniała lalkowa animacja, której twórcy posługując się chrześcijańskimi symbolami opowiadają historię długiego oczekiwania i spełnionej nadziei.

***

Konkurs animacji nie dorównał więc poziomem o wiele skromniejszemu konkursowi etiud. To właśnie prezentowane w Krakowie filmy fabularne dają spójny obraz świata, ich twórcy łączą warsztatową biegłość z wrażliwością. W ich obiektywach społeczne problemy zyskują nowy wymiar. Tak dzieje się u Leszka Dawida, Naomi Levari i Gorkiego Glassera-Müllera. Czy krakowska Etiuda & Anima stanie się kolejnym (po Berlinale i Krakowskim Festiwalu Filmowym) festiwalem prezentującym kino politycznie i społecznie zaangażowane? Czy filmy muszą być równie polityczne jak epoka?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2005