Kiedy feministka zostaje matką

Agnieszka Graff: Mam wybór: mogę opakować męskość mojego synka w szaty wojownika i zafundować mu miecz. Mogę też zbudować wokół męskości narrację opiekuńczą.

23.11.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Konrad Pustoła
/ Fot. Konrad Pustoła

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Jak wychowuje się syna?

AGNIESZKA GRAFF: Z wywieszonym jęzorem. Gonię za nim, jest ruchliwy. Staram się dawać mu przestrzeń, ale też trochę go dyscyplinować, choćby przez codzienne rysowanie szlaczków, za czym naprawdę nie przepada. A jeśli idzie o równościowe zapędy – zostawiam to mężowi. W końcu chodzi o dobry męski wzorzec. Panowie razem gotują – zależy mi, by Staś miał przekonanie, że czynności domowe są również sprawą męską.

Poza tym nie lubię słowa ,,wychowanie”. Po prostu: kocham moje dziecko i spędzam z nim dużo czasu. Jego tata – podobnie. Staś ma pięć i pół roku, czeka nas szkoła, a tam rozmaite niespodzianki, więcej frustracji i przymusu.

To też część wychowania: szukanie przedszkola czy szkoły, która będzie odpowiadać wrażliwości dziecka i światopoglądowi rodziców.

Szkoły jeszcze nie wybraliśmy, ale w jednej kwestii mamy jasność: nie chcemy, by Staś chodził na religię, bo sami jesteśmy niewierzący. Jednocześnie chciałabym uchronić go przed ostracyzmem i trudnymi wyborami, których nie będzie jeszcze w stanie udźwignąć. Nie chciałabym, by znalazł się w klasie, w której jako jedyny nie uczestniczy w katechezie. Nie chcemy ćwiczyć naszego światopoglądu kosztem Stasia. Na razie mówimy mu o różnych religiach, o tym, że ludzie wierzą w różne rzeczy, i o tym, że my nie wierzymy, ale to szanujemy. W związku z tym mają miejsce dziwne wydarzenia, np. Staś na karuzeli poinformował kolegę, że Boga nie ma, a kolega na to, że owszem jest, na co on, że nie ma... omal nie doszło do bójki. Byłam świadkiem krótkiej i natychmiast przerwanej wojny religijnej toczonej na terenie jordanka.

Dziecko chce mieć świat klarownie objaśniony.

W naszym domu słowem kluczem jest ,,szacunek”: ludzie są różni, ale równi. Szanujemy różne poglądy, ale nikt nam nie może mówić, w co mamy wierzyć.

Oczywiście religia nie jest ani jakimś tabu, ani głównym tematem. Rozmawiamy o tych sprawach tylko wtedy, gdy pyta. Jestem przekonana, że dziecku nie wolno wciskać odpowiedzi na pytania, których jeszcze nie stawia. Gdy Staś chciał wiedzieć, czy wszyscy „umarniemy”, powiedziałam, że tak, i przedstawiłam różne opowieści o śmierci, które na mój rozum był w stanie przyjąć. Wkrótce w piaskownicy ogłosił dwulatkom: czy wiecie, że wszyscy „umarniemy”? A towarzystwo w ryk. Dla nich było za wcześnie.

W żadnym momencie nie dałam się skusić na popularne w moim środowisku formy wychowania, nie chcę wpychać Staszka do getta ideowego. Niby podoba mi się filozofia szkół waldorfskich, ale nie chcę go odcinać od klocków Lego – dla mnie symbolu dzieciństwa. Nie zostawiam go na wiele godzin przed telewizorem, nasz limit to 20 minut, jednak pomysł, by go w ogóle nie oglądał, wydaje mi się również przesadzony.

Byle nie zarazić dziecka własnymi neurozami.

Staś jest najpogodniejszą osobą w naszej rodzinie. Mam świadomość, że to się będzie zmieniać: dziecko wystawione na wiedzę o komplikacji świata ma trudny orzech do zgryzienia. Wśród moich żydowskich przyjaciół od lat toczy się rozmowa, kiedy dziecku powiedzieć o Zagładzie. Jedenastoletnia córka koleżanki wróciła kiedyś ze szkoły rozedrgana. Zapytała: „To oni ich wszystkich zabili?!”. Moment uświadomienia sobie tej potworności jest wejściem w następny etap życia.

W ogóle to ja mam chyba konformistyczny stosunek do dzieciństwa.

Czyli?

Uważam, że powinien to być czas w miarę możliwości pogodny, kiedy na przyszłość gromadzi się zasoby dobrej energii. Ma być zwyczajnie, przewidywalnie. Staramy się o tej samej godzinie jeść i kłaść się. Nie wynika to z wiary w dobroczynne skutki dyscypliny, tylko w to, że życie jest na tyle skomplikowane, iż powinny w nim istnieć sprawy, nad którymi nie trzeba się zastanawiać. One są bazą.

I jeszcze miłość jako baza.

To oczywiste. Warto ją sobie od czasu do czasu deklarować.

Ale wróćmy do dawkowania dzieciom trudnej wiedzy o świecie. Jako dziewczynka byłam wielką miłośniczką Janusza Korczaka. „Kajtka czarodzieja” przeczytałam chyba kilkanaście razy. A Stasia od Korczaka odrzuca. Dla współczesnego kilkulatka mroczne książki z naszego dzieciństwa są nie do przełknięcia. Może na świecie jest weselej?

A może Korczak jako powieściopisarz zwyczajnie się zestarzał? Bo jako autor pism pedagogicznych nadal nie ma sobie równych. „Jak kochać dziecko”, pisane w 1918 r., nie straciło na aktualności.

W książce Korczaka o wychowaniu jest dużo słusznych tez, w tym te dotyczące szacunku do dziecka, jego autonomii, ale też potrzeby bliskości i czułości. Natomiast wypowiada je językiem pełnym przekonania, że kobiety są jednak głupie i należy je pouczyć. Korczak jest mądry, ale paternalistyczny. Myślę, że gdybym na jakichś warsztatach spotkała kogoś takiego, to bym z nich zwyczajnie wyszła.

Mnie w Korczaku podoba się to, że promował kobiecą intuicję. Nawoływał kobiety, by słuchały bardziej siebie niż poradników czy nawet wskazówek lekarza.

Na pewno przydałoby się ostrzeżenie przed mową ekspercką. Sama, gdy zaczynałam być mamą, czytałam mnóstwo poradnikowych tekstów i byłam skołowana.

Przed wojną, zanim ludzie zaczęli migrować ze wsi do miast, starsze kobiety przekazywały młodszym tę wiedzę. Dziś książka bywa dla młodej matki jednym źródłem informacji na temat rodzicielstwa.

Zdarza się też tak, że matka jest blisko, a córka się z nią zwyczajnie nie zgadza. Usłyszałam sporo takich opowieści podczas dyskusji o „Matce feministce”.

Zostając matką kobieta uświadamia sobie, jakie było jej dzieciństwo. Staje się dużo bardziej współczująca i otwarta na trudności, z którymi borykała się matka. Ale też wraca pamięć krzywd i błędów.

Trudna sprawa: dzieci są bardziej wyrozumiałe dla ojców, nawet jeśli są nieobecni.

Ostatnio Staś z rozbrajającą szczerością powiedział: „Bo mama mi wszystko da”. A ja pomyślałam: „No tak, jestem zasobem naturalnym”. Ale w którymś momencie mu czegoś ważnego nie dam i będzie kłopot. Bardzo chciałam macierzyństwa, byłam otwarta na różne jego wymiary, także te bolesne. Nie zamierzam przed nimi uciekać ani mieć o to pretensji. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.

Wszyscy nieświadomie powtarzamy pewien schemat, i to nie tylko wobec własnych rodziców, ale wobec starszych o pokolenie osób obu płci. Od starszych kobiet domagamy się akceptacji i wsparcia, a jak starszy mężczyzna nas sponiewiera, uznajemy to za część naturalnego porządku. Wierzę, że to się zmieni, kiedy rodzicielstwo przestanie być instytucją podzieloną na dwie niesymetryczne części. Kiedy straci aktualność przekonanie, że matka cię kocha bezwarunkowo, a ojciec warunkowo. Jedno i drugie będzie kochało bezwarunkowo na tym etapie, na którym dziecko takiej miłości potrzebuje, i jedno i drugie będzie brało udział w wychowaniu.

Na razie obowiązek wychowania spada głównie na matkę. A jak ktoś się zastanawia, dlaczego jakiś konkretny mężczyzna sobie w życiu nie radzi, też winna jest matka.

Trywialna prawda: z pokolenia na pokolenie proces wychowawczy jest sprawą kobiety. Patriarchalna kultura reprodukuje się przez kobiecy przekaz. Babka matkę, a matka córkę informuje o nieważności kobiecego życia, o konieczności obsługiwania mężczyzn. Wniosek: trzeba dopuścić, a nawet trochę przymusić mężczyzn do opieki nad dziećmi.

Dla wielu kobiet to abstrakcja.

Według badań przeciętny ojciec polski spędza z dzieckiem 10 minut dziennie – to brzmi jak żart. W moim środowisku tak nie jest. W szatni przedszkola spotykam tyle samo matek, co ojców. Nowe ojcostwo stało się faktem i będzie wydawać owoce. Współczesny ojciec jest coraz częściej zaangażowany, odpowiedzialny, decydujący, uczestniczący. Jasne: można się w tym miejscu zacząć zastanawiać, jak zrobić, żeby nasz partner był chętny do tego rodzaju aktywności – jak samej się odrobinę wycofać. Ale sprawa ma też wymiar społeczny. Jestem przekonana, że dla polityki społecznej kluczowe jest wprowadzenie urlopów ojcowskich i egzekwowanie przez państwo alimentów.

12 procent – tyle się ich obecnie ściąga.

Na dodatek są żenująco niskie – sądy potrafią orzekać po 200-300 zł. Sąd uważa, że mężczyzna płaci tyle, ile może, zgodnie z informacjami, które podał, a kobieta musi sobie poradzić; nie ma wyjścia, to jej sprawa. Dziecko w polskiej kulturze i praktyce prawnej jest nadal odpowiedzialnością matki. To trzeba zmienić na wielu frontach, również w szkole. Świadomie szukam dla syna nauczycieli mężczyzn. Niech doświadczy męskiej opiekuńczości.

Dla innego rodzica opiekuńczy mężczyzna może okazać się podejrzany.

To prawda. Opiekuńczy mężczyzna kojarzony jest z gejem, a gej to prawie pedofil. Prawicowa homofobia przejawia się m.in. w tych skojarzeniach. Z wielką krzywdą dla wszystkich, nie tylko gejów. Lęk przed oskarżeniem o to, że ktoś jest gejem, powoduje np., że matki nie uczą swoich synów empatycznych zachowań. I otacza nas tłum smutnych, kalekich emocjonalnie twardzieli.

Kilka lat temu przetłumaczyłam książkę adresowaną do dzieci: opowieść o Williamie, który chciał mieć lalkę. Zaprzyjaźniona właścicielka księgarni powiedziała, że ten tytuł w ogóle się nie sprzedaje. Kiedy matki biorą książkę do rąk, odkładają z niesmakiem. Ta pani z księgarni uważa, że kobiety odbierają zachętę do wychowywania opiekuńczych chłopców jako niebezpieczeństwo dla ich orientacji seksualnej.

Jak to zmienić?

Zdarza się, że w Stasiu budzi się mały mężczyzna. Taka chłopska energia, duma i agresja. Mam wtedy wybór: mogę opakować tę męskość w szaty wojownika i zafundować mu miecz albo spluwę. Druga opcja: zbudować wokół męskości narrację opiekuńczą. Dziesiątki razy bawiliśmy się w ratowanie kotka z pożaru. Ja byłam kotkiem, który utkwił na drabince, a Staś dzielnym strażakiem, który wynosił mnie z ognia. Nie odbieram synowi męskości, pokazując jednocześnie, że może być kojarzona z odpowiedzialnością.

Fazę wojownika przechodzi każdy chłopiec – to pozostaje poza wolą dorosłych.

To w dużej mierze kwestia wzorców kulturowych, ale pewnie nie tylko.

Nie potwierdziły mi się wyobrażenia z czasów, kiedy czytywałam radykalne genderowe książki utrzymujące, że różnica płci jest wyłącznie kulturowym konstruktem. Widzę różnice rozwojowe wynikające z biologii. Dziewczynki i chłopcy mają odrębne zestawy zachowań, ale tę ich inność można wzmacniać lub osłabiać. Chłopców nie ubierajmy wyłącznie w wojowniczość, a dziewczynek w różowe księżniczki, które szkodzą im na ambicję i odbierają pewność siebie.

Segregacja płciowa jest dziś silniejsza niż w czasach, gdy biegałam po podwórku. Do głowy nikomu nie przychodziło w latach 70. czy 80., że wszystkie dziewczynki muszą być ubrane na różowo. A wśród zabawek naszych dziadków i rodziców znajdowały się szmaciane lalki, które nie były traktowane wyłącznie jako zabawka dziewczyńska, tylko miniatura człowieka.

Znasz książkę ,,Różowe życie” Amandy Eriksson? Bohaterka marzy o różowych ubraniach, ale wyemancypowana mama na to nie zezwala. Z pomocą przychodzi dziadek: farbuje materiał na róż i szyje z wnuczką sukienki.

To ciekawe, że dziadkowie są obsadzeni w roli odmieniaczy życia dziecka wbrew rodzicom. Williamowi lalkę też kupuje babcia.

A może ta historia mówi jeszcze o czymś: że dorośli powinni się liczyć bardziej z potrzebami dziecka.

Powinni, ale jak dziecko zechce wstąpić do Młodzieży Wszechpolskiej lub do jakiejś sekty, to już się robi mniej komfortowo. Z jednej strony jest ryzyko przymusu, nadmiernej kontroli, z drugiej – nadmiernego luzu. Dziecko ma oczywistą potrzebę niewyróżniania się, ale jak daleko chcemy za nią podążać?

Smuci mnie, gdy widzę, że ateista wbrew własnym przekonaniom chrzci i posyła dziecko na religię – całe to udawanie katolików po to, by nie stała mu się krzywda.

Ty też zostałaś wychowana przez ateistów, którzy wysłali Cię na religię.

To nie takie proste. Po pierwsze, moja mama nie była całkiem ateistką. Po drugie, w latach 70. i 80. chodzenie na religię było oznaką sprzeciwu wobec komuny, a nie uległości wobec Kościoła. Ale był też element presji, konformizmu. Kiedyś na Manifie spotkałam dziewczynę z żydowskiej rodziny, z którą chodziłyśmy do podstawówki. Przypomniała mi, że ja, jako dziecko w lekcjach religii uczestniczące i nieświadome swoich żydowskich korzeni, bardzo intensywnie ją nawracałam, oczywiście razem z innymi dziećmi. Ta krucjata była na granicy przemocy: straszyłyśmy ją piekłem i siłą próbowałyśmy zaciągnąć na katechezę.

Jak byłaś wychowywana?

Dość egalitarnie jak na tamte czasy. Nie byłam np. bita, jak większość koleżanek z podstawówki. Byłam jedynaczką wyrastającą w domu intelektualistów, traktowali mnie trochę jak małą dorosłą. To idiotyczne, ale nieco tęskniłam za tą opresywną normalnością. Ale też lata 70. to była zupełnie inna norma społeczna: niekarmienie piersią, chodzenie z kluczem na szyi, zimny chów. Moja mama uważa, że gadka o bliskości i szacunku do dziecka to jakieś fanaberie.

Twoja mama nie zrezygnowała z kariery naukowej po Twoim urodzeniu. Ty wzięłaś urlop wychowawczy.

Jako dziecko miałam nianię, było też oczywiście przedszkole, potem świetlice, zajęcia pozaszkolne. Celem mojej mamy było stworzenie sytuacji, w której dziecko nie będzie przeszkadzało w pracy, ale będzie dobrze zaopiekowane. Moja perspektywa jest inna. Przez pierwsze trzy lata życia Stasia kombinowałam, jak nie wypaść z obiegu zawodowego, ale jednak nie pozwolić, by praca przeszkadzała w sprawie najważniejszej: w byciu z synem, budowaniu więzi. Wydawało mi się przez moment, że będzie tak zawsze, że najbliższe 18 lat z głowy, no trudno. Ale dziś Staś ma pięć i pół roku i jego marzeniem jest, by jakiś kolega zaprosił go na całe popołudnie, najlepiej z nocowaniem. Więc to się jednak zmienia.

Ten czas z maleńkim dzieckiem to nie patriarchalna opresja – to jest cenne, to ważny kawałek mojego życia. Jestem w tym zresztą dość typowa. Uświadomiłam sobie, że bliskościowe macierzyństwo jest częścią dyskursu równościowego kobiet młodszych. Tym starszym wydaje się być totalną ściemą, elementem konserwatywnego światopoglądu.

Pokolenie naszych rodziców ma inny bagaż doświadczeń: w latach 70. i 80. było o tyle łatwiej, że praca mniej angażowała, a państwo oferowało socjalne przywileje, np. żłobki i przedszkola były ogólnodostępne.

Być może za pięć lat powiem: przesadziłam z bliskością i szacunkiem, może lepiej by było na dystans i restrykcyjnie. Ale jakoś nie sądzę. Jeśli miałabym wybrać jedną wartość, którą chcę mojemu dziecku wpoić, byłaby to empatia. A to wymaga obecności, uwagi, wspólnych doświadczeń. Właściwie jedyne sytuacje, w których reaguję ostro, to te, gdy pojawia się przemoc. Wkraczam, gdy widzę męczenie zwierząt, choćby ślimaków. Wkroczyłam też widząc, że Staś z kolegą na placu zabaw dokuczają chłopcu z widoczną niepełnosprawnością. A czy mój syn postanowi zostać sportowcem, czy intelektualistą – to kwestia jego predyspozycji. Nie szaleję też z zajęciami dodatkowymi. Dzieci znajomych chodzą na 7-8 zajęć tygodniowo. Ja myślę: „Niech się trochę ponudzi, otworzy na świat”. Empatia w wychowaniu wydaje mi się kluczowa i jednocześnie trudna do przemycenia.

Bo?

Bo całe środowisko rówieśnicze jest przede wszystkim rywalizujące. Pięcioletnie dzieci porównują między sobą, co kto ma. Gadżety, zabawki, tablety, rowerki. Z wiekiem sprawa się rozkręca. Pogarda dla biednych, podziw dla bogatych. To mnie autentycznie martwi. Zabrzmi naiwnie, ale chcę, żeby mój syn był dobrym człowiekiem.


AGNIESZKA GRAFF (ur. 1970) jest amerykanistką, tłumaczką, wykładowczynią Ośrodka Studiów Amerykańskich oraz Gender Studies UW. Autorka kilku książek; w tym roku ukazały się „Matka feministka” (patrz tekst niżej) oraz „Graff. Jestem stąd” – rozmowa przeprowadzona przez Michała Sutowskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2014