Poza zasadą prywatności

Rebecca Solnit nie udziela porad, ale jej książki bywają czytane tak, jak czyta się poradniki. Z oczekiwaniem, że znajdziemy w nich życiową mądrość, przepis na szczęście.

11.10.2021

Czyta się kilka minut

 / JUDE MOONEY / MATERIAŁY PRASOWE
/ JUDE MOONEY / MATERIAŁY PRASOWE

Dla milenialsów – tych myślących, czytających i lewicowych, rzecz jasna – jej nazwisko jest niczym marka. Kojarzy się z gniewnym odrzuceniem przemocy, nadzieją na lepszy świat i pewną ogólniejszą, dość nietypową w naszej narcystycznej epoce myślą: że społeczne zaangażowanie nadaje życiu sens.

Solnit pisze nieustannie, jest autorką dwudziestu książek, z czego dziewięć ukazało się po 2014 r. Trump (jego wybór, prezydentura i spektakularny koniec), ruch #MeToo, kampanie #NotAllMen i #YesAllWomen, kolejne odsłony zmagań z katastrofą klimatyczną, transfobia i związane z nią pęknięcie w feminizmie – na każdy z tych tematów znajdziecie w sieci esej Solnit, a pod nim setki komentarzy. Jak to się stało, że sześćdziesięcioletnia pisarka stała się głosem młodego pokolenia? Na czym polega fenomen Solnit?

#mansplaining

Sława przyszła do niej w 2008 r., gdy „Mężczyźni objaśniają mi świat” – esej napisany pod wpływem impulsu, w jeden poranek, za namową przyjaciółki – niespodziewanie dla niej samej podbił internet, stając się wiralem. Niezorientowanym wyjaśniam, że oznacza to miliony odsłon, lawinę udostępnień i niezliczone komentarze w mediach społecznościowych.

Punktem wyjścia „Mężczyzn...” jest anegdota, dziś tak powszechnie znana, że pełni funkcję legendy. Oto podczas rozmowy na przyjęciu mężczyzna streszcza, na podstawie przeczytanej recenzji, zawartość pewnej książki. Tokuje, nie daje sobie przerwać i długo nie przyjmuje do wiadomości, że właśnie rozmawia z jej autorką. W opowieści tej nie chodzi tylko o przemądrzałych panów, stanowiących zmorę wielu imprez towarzyskich. Chodzi o kobiece doświadczenie znikania, milczenia, wręcz nieistnienia. O głęboko zakorzenione w kulturze przekonanie, że autorytet i posłuch przysługują mężczyznom, my zaś jesteśmy od tego, by słuchać i podziwiać.

Tekst trafił w czuły punkt, wyprzedzając o kilka lat ruch #MeToo, a Solnit zaczęto kojarzyć z neologizmem mansplaining, który ukuła anonimowa komentatorka tekstu. Słowo to oznacza skłonność mężczyzn do wymądrzania się, także (a może zwłaszcza) wtedy, gdy nie mają pojęcia, o czym mówią, a słuchaczką jest obeznana w danym temacie kobieta. Hasztag ­#mansplaining do dziś funkcjonuje w mediach społecznościowych (klasyka gatunku to opowieści o mężczyznach wyjaśniających kobietom, jak działa cykl menstruacyjny). O polski przekład tego słowa toczono swego czasu boje – decyzją tłumaczki Anny Dzierzgowskiej stanęło na „panjaśnieniu”.

Nie tylko feminizm

Solnit jest feministką, to jasne. Ale jest też pisarką non-fiction o ogromnym dorobku, którego znaczna część nie dotyczy kwestii kobiecej, albo dotyczy jej marginalnie. Są tu erudycyjne prace na pograniczu krytyki sztuki i historii kultury; są teksty ocierające się o reportaż i manifest polityczny; są osobiste eseje i wspomnienia.

Drogę pisarską zaczęła jako krytyczka sztuki, a ciekawili ją artyści osobni, pomijani przez krytykę głównego nurtu („Secret Exhibition” – „Sekretna wystawa”).Kolejna książka to obrazoburcza reinterpretacja historii Dzikiego Zachodu – bez lukru, bez nostalgii, łącząca ludobójstwo Indian z destrukcją przyrody i współczesną turystyką („Savage Dreams” – „Dzikie sny”). Ma też Solnit na swoim koncie feministyczną książkę dla dzieci („Cinderella Liberator” – „Kopciuszek Wyzwolicielka”), eksperyment literacki z pogranicza kilku gatunków („A Field Guide to Getting Lost” – „Przewodnik terenowy: jak się zgubić”) i niezliczone teksty o lewicowym aktywizmie: antywojennym, na rzecz środowiska naturalnego, przeciw broni atomowej, na rzecz praw rdzennej ludności.

O aktywizmie feministycznym i LGBTQ zaczęła pisać stosunkowo późno, skupiając się na kwestii przemocy wobec kobiet i swoim osobistym długu wobec społeczności queer w San Francisco. Zanim zasłynęła jako pogromczyni mansplainerów, była już znana jako autorka eseju „Nadzieja w mroku” (2004) i wydanej rok wcześniej biografii fotografa Eadwearda Muybridge’a „River of Shadows” („Rzeka cieni”), za którą zdobyła m.in. National Book Critics Circle Award. To właśnie o tej książce opowiadał mężczyzna na wspomnianym przyjęciu.


Magdalena Nowicka-Franczak: Solnit oprowadza czytelników po galerii niemych kobiet. Niektóre milczą dosłownie, inne krzyczą na próżno.


 

W Polsce dopiero zaczynamy ten bogaty dorobek poznawać. Wydawnictwo Karakter wydało dotąd cztery książki: „Mężczyźni objaśniają mi świat” (tłum. Anna Dzierzgowska, 2017), „Zew włóczęgi” (tłum. A. Dzierzgowska i Sławomir Królak, 2018), „Nadzieja w mroku (tłum A. Dzierzgowska i S. Królak, 2019) i „Matka wszystkich pytań” (tłum. Barbara Kopeć-Umiastowska, 2020). W przygotowaniu jest ostatnia, a zarazem ­najbardziej osobista książka Solnit „Recollections of My Nonexistence” („Wspomnienia z mojego nieistnienia”, 2020).

Głos Solnit

W niektórych jej tekstach aż gęsto od zdarzeń, nazwisk, statystyk i cytatów. Taki jest „Zew włóczęgi” – erudycyjna i rewolucyjna zarazem historia „chodzenia” od spacerujących filozofów i poetów, aż po masowe demonstracje, od Sokratesa, przez Rousseau, po współczesne siłownie, gdzie do chodzenia służą maszyny. Nie jest to jednak ani akademicka historiografia, ani dziennikarstwo. Mamy do czynienia z eseistyką – gatunkiem, którego sercem jest wyrazisty podmiot mówiący i jego (lub jej) szczególna relacja z czytelnikiem (lub czytelniczką). Esej (od francuskiego essayer) to próba – wysiłek przemyślenia czegoś gruntownie, swoista wędrówka po świecie myśli. Obcując z tym gatunkiem idziemy za głosem autora, zaprzyjaźniamy się z nim (lub z nią). Wypada więc spytać, jaki to głos? Czego od nas chce?

W przypadku Solnit jest to głos osoby, która zna się na rzeczy, ale jest też ciekawa wielu innych spraw, a poza tym – jeśli tylko się zgodzimy – gotowa na pewien czas zmienić temat. Domaga się od nas otwartości i zaangażowania, gotowości do pójścia za nią tam, gdzie akurat poniosły ją myśli. Można się od niej sporo dowiedzieć o świecie: o zachodnim wybrzeżu i San Francisco, z którym jest od lat związana, o polityce, sztuce i filozofii, o oszałamiającym krajobrazie zachodnich stanów, o dziwnych zwyczajach Indian Pit River (związanych z wędrowaniem) i niemniej dziwnych obyczajach beatników (związanych z mizoginią). Jednak nie dla tej wiedzy czyta się Solnit, lecz dla szczególnego rytmu i tonu jej prozy. Jej głos jest ciepły i kobiecy, ale pewny siebie, pogodny, ale nieco zadziorny. Bywa wściekły, poirytowany, znużony. Bywa nieustępliwy, ale jest w nim jakaś ujmująca kruchość. Jest taki, jak publiczna twarz Rebekki Solnit – kto oglądał jej zdjęcia w sieci, kto słuchał jej publicznych wystąpień, ten wie, o czym mówię.

Roi się w tej prozie od pięknych zdań. To jasne, że nie powstały przypadkiem, że za każdym z nich kryje się namysł i praca redakcyjna. Są eleganckie, aż ma się je ochotę przepisać i oprawić. „O ile zdołałam ustalić, być kobietą oznacza wiecznie coś robić źle. A przynajmniej tak jest w patriarchacie” (to z „Matki wszystkich pytań”). „Zadaniem wielkiego opowiadacza historii jest uważnie przyglądać się opowieściom, stanowiącym podszewkę tej opowieści, którą nam przydzielono, wyciągnąć je na wierzch, a czasem wręcz nas od nich uwolnić” (to z „Call Them by Their True Names” – „Nazwij ich po imieniu”). A oto zdanie, które ociera się o kicz, ale dotyka centralnej dla Solnit kwestii – imperatywu nadziei: „Przeszłość odsłania się w blasku dnia i przemienić się może w pochodnię, którą nieść będziemy w noc, jaką jest dla nas przyszłość” („Nadzieja w mroku”).

To o nas

Solnit buduje z czytelni(cz)kami głęboką więź, opartą na zaufaniu i wspólnocie wartości. Dlatego od czasu do czasu może sobie pozwolić na patos. Wspólnie stawiamy czoło własnej bezradności – wobec przemocy, okrucieństwa, autorytarnej władzy. Pakt autorki z czytelni(cz)- kami polega na uznaniu, że obie strony są podatne na zranienie, a świat, nasz wspólny świat – pogrążony w głębokim kryzysie. „To o mnie” – typowa reakcja na sposób, w jaki Solnit pisze o przemocy wobec kobiet i kobiecym gniewie. „To do nas” – tak jej słynny tekst o nadziei odbierają osoby, które szukają duchowego paliwa w beznadziejnej, wydawałoby się, walce ze zmianą klimatyczną, mizoginią, rasizmem czy homo- i transfobią.

Solnit z lekceważeniem wypowiada się o technikach „spontanicznego pisania”, z których słynął choćby Jack Kerouac. Nie przepada też za typową dla współczesnej literatury zwierzeniowej wylewnością. Jej twórczość jest zawsze o czymś, stanowi efekt niezliczonych lektur, namysłu, wysiłku i determinacji. Pisze też o własnej pracy – z szacunkiem, niekiedy z dumą, wspominając o przemocowym domu rodzinnym, z którego wyrwała się w wieku szesnastu lat. Chętnie oddaje hołd tym, którzy jej w drodze do siebie pomogli. Są tu artyści i artystki, przyjaciele i wydawcy, ważne miejsce zajmuje brat, aktywista, który wciągnął ją w działalność przeciw testom nuklearnym w Nevadzie. Do „własnego głosu” dochodziła powoli. Musiała pozbyć się wyuczonej w szkole dziennikarstwa hemingwa­yowskiej „prostoty”, ale też oczyścić swój styl z nadmiaru stylistycznych wygibasów, abstrakcji, erudycyjnych wycieczek, ironicznych gierek – i nauczyć się pisać „od serca”.

„Pragnęłam języka, który będzie prosty i klarowny, gdy tego domaga się temat, ale czasem klarowność wymaga komplikacji” – pisze w „Recollections”. Musiała też zdobyć miejsce do pracy. „Własny pokój”, o którym pisze często przez Solnit przywoływana Virginia Woolf, to w jej przypadku mieszkanko w San Francisco, wynajęte na początku lat 80. Pisze o nim z czułością, opisując każdy kąt i oddając hołd pewnemu Czarnemu Mężczyźnie, który umożliwił jej niezupełnie legalne zdobycie tej przystani. Pisze też przejmująco o biurku, przy którym powstają jej teksty. Ale dość o tym, nie chcę zdradzać zbyt wiele, by nie psuć polskim fanom lektury.

Przemoc i patriarchat

Nie sposób sprowadzić pisarstwa Solnit do feminizmu, ale absurdem byłoby ją czytać z pominięciem tego wątku. Jak sama chętnie przyznaje, jest to feminizm jednego tematu – szeroko pojętej ­przemocy wobec kobiet. Chodzi o skalę zjawiska: od zaczepek, molestowania, po przemoc domową, gwałty i morderstwa. Chodzi też o jego niewidzialność: o łatwość, z jaką ofiarom przemocy odmawia się wiarygodności, o powszechne lekceważenie roli przemocy w codziennym życiu kobiet.

Nie, nie wszyscy mężczyźni są sprawcami. Tak, wszystkie kobiety są potencjalnymi ofiarami – zagrożenie przemocą to ekosystem, w którym żyjemy. Kształtuje nasz stosunek do świata i do samych siebie. Nie chodzi zatem tylko o to, że ktoś może cię zgwałcić w ciemnym zaułku, lecz o wpajany nam od dzieciństwa lęk i ostrożność. O poczucie, że przestrzeń (zwłaszcza miejska, zwłaszcza w nocy) nie należy do ciebie. W jednym z wywiadów Solnit żartuje, że wszystkie jej książki są „sekretnie” feministyczne. Istotnie, kwestia wszechobecnej i nieustannie lekceważonej przemocy rzuca cień na wszystko, o czym pisze: tożsamość, twórczość, aktywizm, wolność i prawo do swobodnej wędrówki.

Pewien mężczyzna spytał mnie ostatnio, na jakiej „metodologii” Solnit oparła swoją tezę o męskiej skłonności do objaśniania kobietom świata. Cóż, Solnit nie ma metodologii. Ma talent literacki i niesłychane wprost ucho do centralnych bolączek nurtujących nasze czasy. Jest też pewna swoich czytelniczek: „Każda kobieta wie, o czym mówię. Istnieje pewien rodzaj tupetu, który utrudnia kobietom działanie na wszelkich polach: powstrzymuje je przed zabieraniem głosu, a zarazem sprawia, że nawet jeśli odważą się go zabrać, ich głos pozostaje niesłyszalny, zmusza młode kobiety do milczenia, pokazując im (podobnie jak na przykład zjawisko molestowania na ulicy), że ten świat nie należy do nich. Tresuje nas w wątpieniu we własne siły i w samoograniczaniu się, pozwalając zarazem mężczyznom ćwiczyć się w niczym nieuzasadnionej nadmiernej pewności siebie” (tłum. A. Dzierzgowska). Tak, wiemy, o czym mówi Solnit, i naprawdę nie jest nam do tego potrzebna „metodologia”.

Co ciekawe, wiedzą to także coraz liczniejsi mężczyźni – zwłaszcza młodzi, bo to oni świadomie odrzucają patriarchat i pracują nad tym, by kobiet nie zagłuszać. Częścią tej lekcji jest konstatacja, że życie heteroseksualnej kobiety naprawdę nie musi być skupione na miłości romantycznej i dzieciach. W „Matce wszystkich pytań” Solnit rozprawia się z założeniem, że tylko macierzyństwo nadaje kobiecemu życiu sens, a w „Recollections” świadomie gra z konwencją romansu i miłosnego zwierzenia: tu i ówdzie wspomina o „moim ówczesnym chłopaku” (wygląda na to, że było ich wielu), ale nigdy nie podaje szczegółów. Nie chodzi tu tylko o dyskrecję, raczej o zaznaczenie, co jest w życiu naprawdę ważne.

Powrót do świata

Krytykom zdarza się narzekać, że brakuje im u Solnit introspekcji i psychologicznej głębi. Tu padają porównania z Maggie Nelson, autorką słynnych „Argonautów”. Istotnie, nawet w książkach wspomnieniowych Solnit unika emocjonalnego ekshibicjonizmu, typowego dla amerykańskiej literatury zwierzeniowej i modnej ostatnio autofikcji. W jej pisarstwie „ja” jest wszechobecne, ale jest to „ja” uspołecznione, polityczne, zanurzone w świecie i światem zafascynowane. Oto centralny paradoks jej pisarstwa: wszechobecność autorskiego „ja” przy jednoczesnej odmowie udziału w kulturze terapeutycznego zwierzenia. Solnit nie pisze po to, by skierować naszą uwagę na swoje życie. Pisze o kwestiach publicznych, wspólnych nam wszystkim. Ale jej zaangażowanie ma charakter emocjonalny, jest zaangażowaniem miłosnym, nadającym sens istnieniu. W ostatnich latach krąży wokół koncepcji public love (miłości społecznej).

Solnit wie doskonale, że pisze dla pokoleń wychowanych w narcystycznej kulturze. Wszelkimi sposobami umacnia się nas w przekonaniu, że liczy się tylko prywatność, wnętrze, starannie zaprojektowane „ja”, jego wybory i jego relacje z innymi, równie wsobnymi „ja”. Sensem życia ma być osobiste spełnienie, jednostkowy rozwój, poszukiwanie indywidualnego przepisu na szczęście. W efekcie doprowadziliśmy świat na skraj przepaści, dopuściliśmy do steru ludzi pokroju Trumpa, a wielu z nas popadło w poczucie pustki, jałowości i beznadziei.

Solnit proponuje powrót do świata, do wspólnoty, zaangażowania, odpowiedzialności. W jednym z wywiadów mówi o tym otwarcie: „Chcę, żeby osobiste historie prowadziły poza sferę prywatności, chcę wyjść poza pułapkę pamiętnikarstwa. Dość już naczytałam się osobistych wspomnień, które brzmią jak coś, co można opowiedzieć terapeucie – ten szczególny rodzaj solipsyzmu spod znaku »cały ja – cały czas« (...) Trzeba to przekroczyć, łącząc swoją osobistą historię z większymi opowieściami – uświadamiając sobie, że inni ludzie cierpią, że inne rzeczy dzieją się na świecie, że nawet przeżywając wielką osobistą tragedię, możesz zostać oczarowany przez coś fascynującego, coś, co przyjdzie do ciebie i cię porwie”.

Zdania te dotyczą „Field Guide to Getting Lost”, lecz sądzę, że oddają charakter całej twórczości Solnit. To pisarstwo zanurzone jest w indywidualnym doświadczeniu – jej własnym – ale prowadzi dalej, daleko poza prywatność. ©

REBECCA SOLNIT (ur. 1961) – pisarka, historyczka i aktywistka. Autorka ponad dwudziestu książek z zakresu ekologii, feminizmu, zmian społecznych i amerykańskiej historii. Do tej pory w Polsce ukazały się cztery publikacje autorki: „Mężczyźni objaśniają mi świat”, „Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne”, „Nadzieja w mroku” oraz „Matka wszystkich pytań”. 19 października w USA premierę będzie mieć jej najnowsza książka – „Orwell’s Roses” („Róże Orwella”). Publikuje na łamach „The Guardian”. Wchodzi w skład zarządu organizacji Oil Change International.

Na Festiwalu Conrada będziemy rozmawiać z REBECCĄ SOLNIT m.in. o tym, jak wygląda współczesny patriarchat i na czym polegają dziejące się na naszych oczach zmiany kulturowe. Dlaczego współczesny feminizm – i jej własna twórczość – jest tak mocno skupiony na problemie przemocy? Zapytamy o sytuację polityczną w Stanach Zjednoczonych po czteroletnich rządach Donalda Trumpa i możliwe kierunki, w jakich podążać będzie amerykańskie społeczeństwo. Spotkanie poprowadzi Agnieszka Graff.

Nagranie spotkania będzie dostępne 21 października o godz. 20.00 na kanale FB TygodnikaFb Conrad Festival, kanale YouTube KBF oraz platformie PLAY KRAKÓW.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2021