Kiedy buddyzm sięga po przemoc

Jako twarz walczącego, politycznego buddyzmu trafił na okładkę „Time'a” – dziś rozmawia z „Tygodnikiem”. Terror w dziejach jego religii ma swoją historię.

26.05.2014

Czyta się kilka minut

Buddyjski mnich Ashin Wirathu, przywódca antymuzułmańskiego ruchu 969, klasztor w Mandalay, Birma, listopad 2013 r. / Fot. JONAS GRATZER / LightRocket / Getty Images
Buddyjski mnich Ashin Wirathu, przywódca antymuzułmańskiego ruchu 969, klasztor w Mandalay, Birma, listopad 2013 r. / Fot. JONAS GRATZER / LightRocket / Getty Images

To był najbardziej nieprzyjemny wywiad, jaki miałem okazję przeprowadzić (zob. dalej). Dłuższy pobyt w Birmie uświadamia, jak wielkim, skrytym poparciem cieszy się wśród tamtejszej inteligencji mnich Ashin Wirathu z Mandalaj, ale w całym mieście tylko jeden tłumacz nie bał się ze mną pojechać. Klasztor obstawiony był przez tajniaków, a rozmowa, przebiegająca w nerwowej atmosferze, została nagrana przez jego asystentów, zrobiono mi też dziesiątki zdjęć, przystawiając aparat do twarzy. Mnich-fotograf miał podbite oko.

Przed siedzącym na podwyższeniu Wirathu zastałem oddających pokłony brodatych mężczyzn. Zapytałem tłumacza, kim są. Odpowiedział, że to Hindusi pokłóceni z muzułmanami. Przyszli prosić o radę i pomoc. Na koniec Wirathu wręczył mi płyty DVD z jego kazaniami oraz materiałami wideo oskarżającymi muzułmanów o eksterminację buddystów. Potem byliśmy śledzeni aż do hotelu.

Rewolucja mnichów

Kiedy dowiedziałem się, że zaginął należący do muzułmańskiej firmy samolot Malaysia Airlines (na pokładzie znajdowały się dwie osoby z fałszywymi paszportami, a więc potencjalni zamachowcy), pomyślałem: buddyści. To mógł być bezprecedensowy przypadek zamachu dokonanego przez jedną z ekstremistycznych organizacji buddyjskich, takich jak birmański ruch 969, kierowany przez Wirathu.

W 2007 r. media obiegły sensacyjne obrazy z Birmy. Na ulice wyszły tysiącemnichów w proteście przeciwko drastycznej podwyżce cen i starły się z reżimową armią (Tatmadaw). Wspólnota mnichów (Sangha) liczy około 400 tys. osób, mniej więcej tyle, co birmańska armia. To jedyna siła, która może sprzeciwić się wojsku. Wśród liderów buntu przeciw dyktaturze w 2007 r. był młody mnich U Gambira, który pokazał światu wizerunek zaangażowanego społecznie mnicha-rewolucjonisty.

Kiedy w 2012 r. wybuchły krwawe walki między buddystami i muzułmanami, spłonęło wiele wsi i miasteczek, a na okładce „Time’a” pojawił się sam Wirathu z podpisem „twarz buddyjskiego terroru”, media przekonywały nas, że przemoc w wykonaniu buddystów jest zjawiskiem nowym i nieznanym. To nieprawda.

Państwo religijne

Buddyzm przywędrował na terytorium dzisiejszej Birmy z południowych Indii przed X w., gdy ziemie te zamieszkiwał przybyły z Tybetu lud Pyu. Przez Himalaje spływał do ich państwa naród wojowniczych jeźdźców, Bamar, Birmańczyków, którzy zbudowali nad rzeką Irrawaddi swoją stolicę – Bagan. Birmański król Anawratha namawiany przez buddyjskich misjonarzy ogłosił w XI w. Therawāda, Szkołę Starszych (konserwatywną odmianę buddyzmu) religią państwową. To ona stała się spoiwem jego imperium. Władca miał zmierzać do budowy perfekcyjnego, sprawiedliwego społeczeństwa poprzez realizację założeń dhammy, nauk Buddy. Stwarzał warunki do dobrobytu społeczeństwa i wspierał Sanghę, budując kolejne świątynie i wspomagając ją finansowo, Sangha zaś legitymizowała jego władzę.

W Bagan stanęło 10 tysięcy złotych pagód, a Birmę zaczęto nazywać Złotą Ziemią. Marco Polo na ich widok wpadł w podziw. Klasztor buddyjski pełnił funkcję szkoły. Mnisi wędrowali na peryferie, szerząc nową wiarę, rytuały i władzę polityczną. Sacrum przenikało się z profanum, i tak pozostało do dziś. Kiedy w 2007 r. na ulicach Rangunu stanęły naprzeciw siebie Sangha i Tatmadaw – wszyscy żołnierze byli mnichami, zaś wielu mnichów było żołnierzami junty. Buddyzm w Birmie stał się krwiobiegiem społeczeństwa. Próba pozbycia się go skazywałaby je na śmierć.

Neutralność i rzeź

Pod koniec XVIII w. u wybrzeży królestwa pojawili się brytyjscy kupcy i żeglarze. Zamienili położoną nad rzeką wioskę złożoną z paru trzcinowych chat, w tętniący port, do którego zaczęli ściągać kupcy z całego świata. Ulicami Rangunu wędrowali oprócz Birmańczyków Portugalczycy, Chińczycy, Hindusi, Malajowie, Tajowie i Ormianie.

W wyniku trzech wojen birmańskich w XIX w. Brytyjczycy zdobyli cały kraj. Gdy po drugiej wojnie w 1852 r. z Rangunu zostały zgliszcza, zapragnęli Londynu w sercu tropików – i go zbudowali. Rangun staje się jedną z najnowocześniejszych metropolii w Imperium, a delta Irrawaddi – spichlerzem świata. Buduje się linie kolejowe, z Londynu kursują regularnie pasażerskie parowce Bibby Line i Henderson. Powstają kamienice w stylu wiktoriańskim i olbrzymi gmach Sekretariatu.

Do Birmy napływa tłum taniej hinduskiej siły roboczej i już na przełomie wieków w Rangunie imigranci przewyższają liczebnością Birmańczyków. Razem z nimi z Indii przybywają muzułmanie, którzy budują meczety. Rośnie klasa hinduskich lichwiarzy, którzy w chwilach kryzysów ekonomicznych przejmują ziemię Birmańczyków, budząc powszechną nienawiść. Brytyjczycy ściągają też do Rangunu Żydów, którzy budują synagogę. Od połowy XIX w. aktywnie działają tu również chrześcijańskie rodziny misjonarskie (głównie baptyści), które prowadzą swoje misje wśród mniejszości etnicznych (ich liczbę szacuje się dziś na około 135). Bambusowe kościoły stają w dolinach zamieszkanych przez łowców głów Naga. Krzyże wiszą na szyjach Karenów i Kaczinów. W Rangunie obok złotych buddyjskich pagód stają zbudowane z czerwonej cegły katedry. W jednym mieście, dzielnicy, a nawet na jednej ulicy spotykają się tu wszystkie główne religie świata, nawet animizm (Birmańczycy uprawiają kult bożków opiekuńczych – natów).

Brytyjczycy realizują strategię, która pozwala im trzymać zajmujące czwartą część świata Imperium w ryzach: nie ingerują w sprawy religijne kolonii. Sangha, która przywykła do szczególnych relacji z władzą, tę neutralność postrzega jako potwarz. Brytyjczycy rezerwują sobie również prawo do nieściągania butów w pagodach. Po kraju krąży coraz więcej ulotek nawołujących do buntu wobec kolonialistów.

Sangha staje się fundamentem birmańskiej walki o niepodległość. W latach 30. XX w. na scenę wkraczają poprzednicy U Gambiry. Polityczni mnisi, wykształcony w Indiach U Ottama i U Wisara, wykorzystują buddyzm i środki masowego przekazu, by zgromadzić wokół siebie tłumy wyznawców, a brytyjski sekularyzm postrzegają jako zagrożenie już nie tylko dla buddyzmu, ale i dla narodu. Brytyjczycy karzą ich pobytem w więzieniu. Prezydent Stowarzyszenia Młodych Mężczyzn Birmy (YBMA) wypowiada zdanie, które przejdzie do historii: „Kim jest Birmańczyk? Birmańczyk jest buddystą”. W kraju wybucha rebelia Saya Sana, którą Brytyjczycy brutalnie tłumią, ale Birmańczykom przybywa męczenników. Na ulicach Rangunu nacjonalistyczne bojówki buddyjskie wszczynają bijatyki z noszącymi się na modę zachodnią rodakami. W 1930 r. dochodzi do rzezi.

W dniu śmierci Gandhiego w Rangunie strajkują hindusi, a do pracy przychodzą za nich Birmańczycy. Kolejnego dnia hindusi wracają do pracy, wyśmiewając stojących u bram zakładów Birmańczyków, których ogarnia szał. Ginie około 500 hindusów zarzynanych na ulicach z zimną krwią. Kolejna fala rozruchów wybucha latem 1938 r. Konflikt podsyca gazeta „Thuriya”, która publikuje fragmenty książki autorstwa muzułmanina uderzające w buddyzm.

Iskrzy też między hindusami a muzułmanami. Już w 1893 r. podczas festiwalu ­Bakr-i-id dochodzi do pierwszego starcia. Tuż pod hinduską świątynią muzułmanie chcą poderżnąć gardło krowie, którą hindusi uznają za świętą. Władze miejskie sprowadzają policję, muzułmanie czynią swoje. Świątynie i chodniki spływają krwią, z okien lecą pociski, którymi obrywają brytyjscy oficerowie, z trudem zaprowadzając porządek.

Kiedy po wybuchu II wojny światowej Japończycy zdobywają i palą Rangun, Brytyjczycy wysyłają do dżungli jedną z najbardziej elitarnych formacji wojskowych – czinditów, którzy kosztem tysięcy ofiar odbijają Birmę. Na krótko, bo ta w 1948 r. staje się niepodległym krajem. Jedyną instytucją, która przetrwała rządy Imperium Brytyjskiego, jest Sangha. W 1962 r. w wyniku zamachu stanu rządy przejmuje na pół wieku junta. Generałowie świadomie wykorzystują symbole religijne i buddyjskie rytuały gromadzenia zasług do scalenia i legitymizacji swoich rządów, prowadzą politykę dyskryminacji etnicznej i religijnej. W ogólnokrajowej prasie ogłasza się nazwiska darczyńców dla Sanghi, a wysokość datków staje się kryterium przynależności do klasy społecznej i bliskości do centrum władzy.

Odwrócone misy

Tylko Sangha posiada moc delegitymizacji władzy poprzez rytuał odwrócenia mis jałmużnych – thabeik hmauk. Codziennie o poranku mnisi, którzy nie mogą zarabiać pieniędzy, wychodzą na ulice, by zbierać jałmużnę. Wierni mogą w ten sposób zdobywać sobie zasługi, budując jakość swojej karmy, determinującej status przyszłego wcielenia. Odwrócenie misy zdarza się w sytuacjach nadzwyczajnych, jest wyrazem społecznej dezaprobaty. Mnisi zrobili to w 2007 r. w trakcie Szafranowej Rewolucji brutalnie zdławionej przez wojsko. Ale trzy lata później junta oddała władzę, przynajmniej formalnie. Odbyły się wybory. Przyszła odwilż. Generałowie wypuścili z aresztu domowego laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla, Aung San Suu Kyi. Odżyły konflikty etniczne i religijne. Wolność słowa szybko zastąpiła wolność do mowy nienawiści. Birma zapłonęła, i płonie nadal.

Przyczyną konfliktu między buddystami a muzułmanami, który pochłonął już setki ofiar, jest kwestia Rohingya. Rohingya to muzułmanie zamieszkujący w liczbie około 3 milionów birmański stan Arakan przy granicy z Bangladeszem. Reżimowe władze odmawiają im obywatelstwa, wielu to bezpaństwowcy pozbawieni jakichkolwiek praw. Uważani za najbardziej skrzywdzoną społeczność na kontynencie, żyją w skrajnej biedzie.

Zamieszki wybuchły w 2012 r. w stanie Arakan, gdzie miejscowi buddyści starli się z Rohingya w mieście Maugdaw, i szybko rozprzestrzeniły się na cały kraj, docierając do Rangunu. Władza nie zrobiła wiele, by zapobiec rzezi. Ulica wierzy, że było jej to na rękę. Chaos w kraju jest dla wielu argumentem za powrotem do rządów silnej ręki.

Rośnie w siłę grupa mnichów buddyjskich zaangażowanych społecznie, którzy walkę o demokrację i – jak podkreślają – o prawdę wywodzą wprost z nauk Buddy. Noszą komórki i tablety, latają samolotami, wędrują ulicami, rozpuszczają się w społeczeństwie. Sangha przetrwała kolonializm, ale wszyscy zadają sobie pytanie: czy przetrwa modernizacyjny napór w kraju przez dekady izolowanym od świata? Trwa dyskusja, jaka jest teraz jej rola i co zrobić, by nie dopuścić do odpływu wiernych, którzy ze smartfonami w dłoniach ruszają do globalnego wyścigu po zysk.

Gdy Ashin Wirathu trafił na okładkę „Time’a”, historia buddyjskiej nietolerancji i agresji, a także figury zaangażowanego politycznie mnicha, liczyła już wieki. Wirathu uwięziono w 2003 r. po tym, jak został oskarżony przez juntę o podsycanie konfliktu religijnego. W centralnej Birmie doszło wtedy do zamieszek, zginęło wielu muzułmanów. Został wypuszczony w wyniku amnestii politycznej w 2010 r. I znów – ulica wierzy, że jest marionetką w rękach armii i twardogłowych.

Stoi na czele zdelegalizowanej niedawno nacjonalistycznej organizacji buddyjskiej 969, oskarżanej o podsycanie nienawiści do muzułmanów. Jej początki sięgają 1997 r., gdy po kraju zaczęła krążyć broszura zatytułowana „969”, wzywająca buddystów do oznaczania buddyjskich domów i biznesów tym numerem. Nie wzywała do agresji religijnej. Trzy lata później w obiegu podziemnym pojawiła się jednak kolejna publikacja wzywająca otwarcie do dyskryminacji religijnej i rasowej. Znak 969 pojawił się na samochodach, motorach i nad drzwiami buddyjskich domów. Jedno jest pewne: za ruchem 969 i samym Wirathu stoją majętni ludzie, którzy sponsorują produkcję i dystrybucję setek tysięcy broszur i książek.


ANDRZEJ MUSZYŃSKI jest pisarzem i reporterem. Wydał m.in. „Południe” i nominowaną w tym roku do Nagrody Nike „Miedzę”. Stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2014