Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy dociera do ciebie, że to jednak prawda, że stało się, że robak śmierci wgryzł się w ciało przyjaciela, nieuchronnie zjawiają się pytania. Dlaczego? Dlaczego teraz? Dlaczego tak?
Prawdopodobnie są to złe pytania, pytania, które prowadzą donikąd. Mimo to chęć, by zadawać je wciąż na nowo, jest przemożna. Zmusza nas do tego nasza bezradność, czasem poczucie winy, najczęściej lęk. Każdy, kogo spotykasz, przychodzi spytać o to samo. Tworzy się przestrzeń zrozumienia, której podstawą jest niezrozumienie. „Dlaczego?” „Nie wiem”. „Dlaczego teraz?” „Nie mam pojęcia”. „Dlaczego tak?” „Nie umiem powiedzieć”.
W świecie nieuporządkowanym żyć nie sposób, trzeba więc „uporządkować” tę śmierć, dopisać do niej jakąś rację. Kto patrzy na śmierć oczyma wiary, może ten obowiązek przerzucić na Boga. Mówi się, że Bóg jest panem życia i śmierci. Co to znaczy, że jest panem? To znaczy, że powołuje do życia, kiedy chce, i powołuje do śmierci, kiedy uzna, że tak jest dobrze. Mówi się: „Widocznie Bóg tak chciał”. Ale tu pojawia się pewne niebezpieczeństwo. Wiąże się ono z tym domniemanym „chceniem” Boga. Czy Bóg – przynajmniej taki, o jakim mówią Ewangelie – rzeczywiście może „chcieć” śmierci? Czy kochający Bóg może „chcieć” śmierci tego, kogo kocha? Czy nie jest raczej tak, że Bóg „chce” zawsze i tylko życia?
Jedna z chrześcijańskich odpowiedzi na pytanie o śmierć brzmi właśnie tak: Bóg pozwala na śmierć z miłości do życia. Oto kończy się życie wśród złudzeń i zaczyna życie prawdziwe. W śmierci opada z człowieka to, co przypadkowe, aby uwolnione zostało to, co trwałe, co jest jego prawdziwą istotą. Byłem kiedyś na pogrzebie kogoś, kto należał do wspólnoty neokatechumenalnej. Na tym pogrzebie panowała radość. „Weź mnie do nieba, weź mnie do nieba, bo przecież tak jest dla mnie najlepiej”, huczał cały kościół. W kolejnych wystąpieniach podkreślano, że dopiero teraz zmarłego spotka prawdziwe szczęście. Skończył się czas tęsknoty, oczekiwania, niepewności. Nikt nie zadawał sobie pytań „dlaczego?”, choć zmarły odszedł nagle, zostawiając żonę i małe dzieci. Była w tym jakaś konsekwencja: skoro niebo jest miejscem najlepszym, skoro zmarły żył dobrze i modli się za niego cała wspólnota – a więc na pewno do nieba trafi – nie ma powodu płakać. Tak jest dobrze, tak jest najlepiej.
Istnieje jednak także inna chrześcijańska odpowiedź na kwestię śmierci. Mówimy wtedy: „Nie rozumiem, co się stało, a nawet nie godzę się z tym. Nie chcę, żeby moi przyjaciele umierali nagle, żeby ich dzieci zostawały bez matki lub ojca. Nie akceptuję tego, ale wiem, że Bóg chce, abym z tego zła, z tego nieszczęścia wyprowadził jakieś dobro”. Istotą chrześcijaństwa jest bowiem na zło odpowiadać dobrem, na śmierć – życiem, na nieszczęście – komunią. Nawet jeśli nie wiemy, dlaczego stało się tak, a nie inaczej, wiemy przynajmniej tyle: zło dobrem zwyciężaj.
W istocie rzeczy religijne przeżywanie śmierci – zwłaszcza śmierci nagłej, szczególnie niepokojącej – jest namysłem nad wszechmocą Boga. „Czy Bóg nie mógł tego powstrzymać?”. Można odnieść wrażenie, że jakiś obraz Boga w takiej chwili umiera. Człowiek musi się zmierzyć również i z tą śmiercią. Najgłębsza chrześcijańska nadzieja opiera się bowiem nie na obrazie Boga, którego można zobowiązać do działania modlitwą, ale na obrazie Ukrzyżowanego, który mówi: „Pragnę”. Oto Bóg, który mi ufa i chce na mnie polegać. Bardzo wymagający – bardziej, niż gdyby był wszechmocny.
W naszym sklepiku internetowym książka Wojciecha Bonowicza z autografem i w cenie promocyjnej! „Alfabet Tischnera” za 29,90 zł Sprawdź: wislna12.na.allegro.pl