Kawa z dmuchawca

Jesienią, kiedy jestem w Moskwie i nie mam co robić, idę na Twerski Bulwar.

30.09.2013

Czyta się kilka minut

Wyszukuję ławeczkę w ciągnącym się między dwiema szerokimi jezdniami parku. Udaję, że nie słyszę szumu stojących w korku aut, i czekam, aż miasto samo do mnie przyjdzie.

Z Twerskiego widać wszystko jak na dłoni. Wielkie miasto odbija się jakby w małej kropelce wody. Jest Moskwa obrzydliwie bogata, pewna siebie, tarasująca byle jak zaparkowanymi maybachami przejazdy i chodniki. Przyjechała właśnie na obiadek do Cafe Puszkin, która jest tym bardziej modna, im bardziej nieprzyzwoite ceny proponuje. Jest Moskwa biedna, posiwiała, siedząca skromnie na ławeczkach, karmiąca ptaki okruchami chleba kupionego za marną emeryturę.

Jest też Moskwa pachnąca perfumami i rozmarzona. To piękne artystki biegnące na próbę do teatru. Ludzie tłoczący się przed jego wejściem – ubrani jak na wielkie święto. Jest i Moskwa śmierdząca, paskudna. Wyszła na świat z ciemnych tuneli metra. Grzeje w jesiennym słońcu owrzodzone ciała, bije wszy buszujące po głowach i pije dziwne wynalazki. Ona nie oczekuje już niczego od życia.

Trafia się i Moskwa zakochana – studenci i ­studentki piją piwo z butelek, całują się namiętnie. Dziś nikomu niczego nie zazdroszczą: ani odświętnych strojów, ani limuzyn. Proza życia jeszcze się zdąży o nich upomnieć, ale teraz to oni są najszczęśliwsi na świecie.

Czasem ku placowi Puszkina ciągną na kolejną demonstrację opozycjoniści – od lat te same twarze. Za nimi kordony milicji i okratowane autobusy, do których będą ich zaraz wpychać za zakłócanie porządku publicznego.

Pewnego jesiennego dnia siedziałem jakby nigdy nic i czytałem ósmy numer społeczno-politycznego miesięcznika „Gorizont”, który wyszedł w 1988 r. pod redakcją Jewgienija Efimowa. Skąd wytrzasnąłem tę staroć? Zabijcie mnie: nie pamiętam, ale radość była wielka, bo to jedno z kultowych pism głasnost’i i pierestrojki. Dziś można umrzeć ze śmiechu: takie to chude, biedne i niedoredagowane. Na okładce ruda wiewiórka wcina orzecha – zupełnie od czapy. W środku fotografia naiwnego politycznego plakatu: „Poszukuję pełnych inicjatywy, twórczych przyjaciół. Pierestrojka”. Napuszona rozmowa z uczestnikami XIX wszechradzieckiej konferencji partyjnej. Kapitalny tekst o Malenkowie i świetne wspomnienia o Borysie Pasternaku.

Na końcu hit numeru – jak wyżywić się przy pomocy tego, co rośnie na łące. Widać inteligencja przewidywała, że nadejdą chude czasy, bo jest tam przepis na sałatkę z lebiody i kawę z dmuchawców.

I oto środkiem bulwaru ciągnie znajomy „stary” redaktor. Wyciuchana marynarka, wymięta teczuszka – akurat ten w czasach pierestrojki musiał wyglądać dokładnie tak samo – pomyślałem. Wyszedł pewnie z knajpy, w nieodległym Domu Dziennikarza, bo wygląda, jakby spożył przed chwilą jakąś „kawę z dmuchawców”.

– Ha, Pasza! No i co tam czytasz?

– Uśmiejesz się! Tak wyglądały gazety w twoich czasach.

Stary redaktor jednak się nie obśmiał: – Efimow, bracie, to był odważny człowiek. Przełamywał zakazy cenzury dla Pasternaka i Lidii Czukowskiej. A długi „Horyzontu” płacił potem drukarni z własnej kieszeni. Kiedyś byliśmy młodzi, kiedyś mieliśmy ideały, napędzaliśmy tę całą głasnost’-srasnost’, a pierestrojka była nasza.

– A dziś?

– Dziś wyszło na to, że daliśmy się okraść. Pisaliśmy swoje teksty, a oni kradli. Za kradzione kupowali mercedesy, fabryki, zakładali banki. Potem zapukali do naszych gazet. Tak byliśmy tym zaaferowani, że nie zauważyliśmy, jak zza pleców lekko wstawionego demokraty wychynął niewysoki blondyn z KGB. I to był nasz koniec. Dziś została nam tylko „kawa z dmuchawca”.

Redaktor siąknął nosem i pożegnał się pośpiesznie. Znów zostałem sam na ławeczce.

Jeden mój znajomy z Krakowa mówi, że ludzie dzielą się na takich, co myślą Excelem, oraz takich, co myślą Wordem. Pewno dziennikarze należą do tej drugiej kategorii. Chociaż? Na przedostatniej stronie „Horyzontu” znalazłem informację, że jeden numer miesięcznika kosztował 15 kopiejek. Cena za roczną prenumeratę to rubel osiemdziesiąt. Szybko sprawdziłem w internecie, że dziś za jeden archiwalny „Horyzont” trzeba wybulić sto rubli.

Wiem, że świat się zmienił, ruble i kopiejki już nie te co kiedyś. Ale jednak „nominalnie” zrobiłem interes życia. Jak się okazuje, na ideałach można porządnie zarobić w dłuższej perspektywie – przynajmniej nominalnie. Cokolwiek powiedzieć: na małą kawę z dmuchawca powinno wystarczyć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2013