Kaszubski szok

Sto lat temu Pomorze Gdańskie wróciło do Rzeczypospolitej. Ale euforia jego mieszkańców szybko ustąpiła rozczarowaniu: Polska okazała się nie taka, o jakiej marzyli. Przynajmniej na początku.

10.02.2020

Czyta się kilka minut

Wkroczenie wojsk polskich do Pucka – „zaślubiny Polski  z morzem”, 10 lutego 1920 r. / NAC
Wkroczenie wojsk polskich do Pucka – „zaślubiny Polski z morzem”, 10 lutego 1920 r. / NAC

Zdawałoby się, że w takim momencie – gdy armia bolszewicka zbliża się ku stolicy Polski, niepodległej od półtora roku – inne troski zejdą na plan dalszy. Jednak w lipcu 1920 r. posłowie uznali, że sprawa jest na tyle pilna, iż trzeba również jej poświęcić uwagę.

„Nie taką Polskę sobie ludność Pomorza wyobrażała, nie do takiej Polski przez setki lat tęskniła – mówił 8 lipca 1920 r. w Sejmie poseł Izydor Brejski. – Rozgoryczenie jest wielkie, i niechęć do Polski zatacza coraz szersze kręgi”. „Ludność nie jest zadowoloną ani z administracyjnych władz, ani z wojska, ani z rozporządzeń ministerialnych (...) nie waham się oświadczyć, że ideał Polski najbardziej obniżył na Pomorzu żołnierz, który do nas przyszedł” – wtórował mu następnego dnia Feliks Bolt, poseł i zarazem ksiądz. „Gdybym zaczął mówić o władzy wykonawczej wojska (...) o nadużyciach, które dzieją się na Pomorzu, to trzeba by tomy pisać, ażeby ten temat wyczerpać” – grzmiał poseł Stanisław Wachowiak.

W podobnym tonie mówili inni posłowie, wskazując na wrzenie na Pomorzu. Kilka lat później działacz kaszubski Jan Karnowski stwierdzi nawet: „Ta awersja doszła do takiego stadium, że poważnie myślący ludzie obawiali się o utratę korytarza pomorskiego”. Obawy były słuszne: latem 1920 r. do Warszawy docierało coraz więcej sygnałów o oburzeniu ludności Pomorza i zbieraniu podpisów pod petycjami do Ententy – to ona decydowała po I wojnie światowej, co i komu przypadnie w Europie – by niektóre powiaty pomorskie przyłączyć do Wolnego Miasta Gdańska. Albo, na powrót, do Niemiec.

Wielka euforia…

A przecież zaledwie pół roku wcześniej było zupełnie inaczej. Entuzjazm mieszkańców Pomorza dla odrodzonej Polski był wtedy ogromny. Oddziały Wojska Polskiego, które w styczniu i lutym 1920 r. zajmowały tereny przyznane Polsce traktatem wersalskim, witano z radością. Wznoszono bramy powitalne, miejscowi działacze wygłaszali podniosłe mowy.

Kulminacją była uroczystość „zaślubin” Polski z morzem 10 lutego 1920 r. w Pucku. Wysłannik „Gazety Gdańskiej” pisał, że „ulice były wprost za ciasne na pomieszczenie wojska i delegacji i widzów napływających ze wszech stron. Wszak nawet z drugiego końca Polski przybyła delegacja lwowska”. „Drogi były zatłoczone pieszymi i furmankami – wspominał Jan Netzel. – Takiej masy ludu kaszubskiego na pewno nigdy nie było w Pucku”.

Uroczystości odbywały się w asyście wojska, salutów armatnich i przemów. Ksiądz Józef Wrycza odprawił mszę i wygłosił patriotyczne kazanie. Wreszcie na maszt wciągnięto polską flagę, a dowódca wojsk zajmujących Pomorze, gen. Józef Haller, wrzucił do Bałtyku dwa platynowe pierścienie, ofiarowane mu przez gdańskich Polaków. Netzel wspominał, że „jakaś kobieta krzyknęła: »Czegośmy pożądali, tegośmy doczekali«”.

Jak to możliwe, że w kilka miesięcy cały ten entuzjazm zniknął? Zaniepokojony Sejm zapragnął się tego dowiedzieć. Uchwalono niezwłoczne, że na Pomorze uda się specjalna komisja w składzie dziesięciu posłów (wśród nich ks. Bolt i Brejski). Od 27 lipca do 1 sierpnia komisja przebywała na Pomorzu, organizując spotkania z władzami cywilnymi i wojskowymi oraz z przedstawicielami ludności w Toruniu, Grudziądzu, Tczewie, Kościerzynie, Pucku, Wejherowie i Kartuzach. Na posiedzenia zapraszano też delegacje ludności, celem przedstawienia skarg.

W pierwszych dniach września – pokonana armia bolszewicka była już w odwrocie, a państwo ocalone – komisja przedstawiła szczegółowy raport. Liczył wiele stron i wymieniał szereg zażaleń, niekiedy bardzo szczegółowych.

...i wielki zawód

Trzeba jednak pamiętać, że przyczyny tak poważnego zawodu ludności Pomorza życiem w odrodzonej Polsce były złożone.

Oddzielone przez ponad stulecie ziemie polskie przeszły ogromną metamorfozę od końca XVIII w., kiedy to Rzeczpospolita zniknęła z map Europy. XIX-wieczna rewolucja gospodarcza i komunikacyjna odbyła się na Pomorzu w ramach państwa niemieckiego. W efekcie po lutym 1920 r. rynki zbytu pomorskiego rolnictwa znalazły się za granicą (niemiecką lub gdańską). Oznaczało to też odcięcie rolników i rybaków od zaopatrzenia w artykuły pierwszej potrzeby, narzędzia i części zamienne do maszyn, które produkowano w Niemczech.

Ministerstwo dawnej Dzielnicy Pruskiej, które zarządzało przejętymi od Niemiec terenami, starało się temu zaradzić przez drobiazgowe przepisy regulujące handel. Wprowadzono też granicę celną między Pomorzem a pozostałą częścią Polski. Wywarło to skutki odwrotne do zamierzonych. Jak pisano w sprawozdaniu komisji sejmowej, „metoda (...) w teorii doskonała, okazała się w praktyce na dłuższą metę nad wyraz szkodliwą, krępującą i podcinającą wszelką inicjatywę prywatną”, która wiodła „najprostszą i najkrótszą drogą do ekonomicznej ruiny”.

Jednak największą katastrofę przyniosła miejscowej ludności decyzja władz, by zrównać kurs używanej na Pomorzu marki niemieckiej z marką polską – podczas gdy faktyczny kurs marki niemieckiej był znacznie niższy i w warunkach kryzysu w Niemczech spadał o wiele szybciej niż kurs marki polskiej. Granica celna sprawiła, że ceny wielu artykułów w markach niemieckich były znacznie niższe na Pomorzu niż w pozostałych częściach Polski. Dla tutejszej ludności oznaczało to ruinę – zarówno ze względu na utratę wartości pieniądza, jak i na fakt, że różnicę kursową wykorzystywali spekulanci, zdolni wykupywać cały asortyment i wywozić przez granicę dzięki „układom” z celnikami.

W raporcie komisji sejmowej pisano o zrównaniu kursów, iż „z tego źródła, jak z puszki Pandory, płynie wszystko zło, na które bezsilnym okiem patrzy każdy patriota (...) Twórca tego prawa lwią część odpowiedzialności za obecne stosunki na Pomorzu, za utratę Warmii i ziemi mazurskiej, winien wziąć na siebie”. Chwilę wcześniej bowiem, 11 lipca 1920 r., na Warmii i Mazurach odbył się plebiscyt, w którym przytłaczająca większość głosujących opowiedziała się za pozostaniem w Niemczech. Autorzy raportu uznali najwyraźniej, że sytuacja na Pomorzu przyczyniła się do tak wielkiej klęski Polski podczas plebiscytu.

Konflikt nierozwiązywalny

Opór ludności budziła też obsada stanowisk. Wcześniej administracja była w ogromnej większości niemiecka, przez co na Pomorzu brakowało polskich urzędników. Jak pisze Janusz Kutta, w połowie 1921 r. na całym tym terenie mieszkało ledwie 2800 osób z wyższym wykształceniem (oczywiście sam fakt posiadania wykształcenia nie oznaczał, że ktoś nadaje się do służby publicznej). Co więcej, znaczna część tych osób nie pochodziła z Pomorza – trafiały tu od lutego 1920 r., głównie z Galicji (gdzie wcześniej zdobyły doświadczenie w spolonizowanej tam administracji) i teraz objęły większość kierowniczych stanowisk na Pomorzu. Jednak jako nie swoi były traktowane z niechęcią przez ludność, która znów czuła się wykluczona. Szczególną niechęć – jak się zdaje, podzielaną przez członków sejmowej komisji – budzili urzędnicy-Żydzi, których „bezwarunkowo ze wszystkich gałęzi administracyjnych doszczętnie usunąć trzeba”.

Dodatkowym źródłem zadrażnień był fakt, że władze polskie zachęcały – z konieczności – pracowników niemieckich do pozostania na stanowiskach, głównie w branżach wymagających wiedzy technicznej (jak koleje, poczta, telegraf). Był to konflikt nierozwiązywalny: ludność, pamiętająca o antypolskich szykanach, domagała się usunięcia Niemców z państwowych stanowisk. Jeśli to jednak czyniono, pogarszała się jakość usług publicznych, gdyż brakowało na miejscu fachowych polskich następców, a sprowadzanie ich budziło, jak wspomniano, niechęć. Tym większą, że urzędnicy-przybysze w administracji poczt i kolei „otrzymują o 2 klasy wyższe pobory aniżeli miejscowi urzędnicy” (zapewne była to zachęta do przenoszenia się na drugi kraniec kraju). Z podobnych przyczyn znaczna część pomorskiego duchowieństwa katolickiego pozostawała wciąż niemiecka, co też było powodem skarg na utrzymywanie na probostwach i władzach diecezjalnych w Pelplinie „księży germanizatorów”.

Jako że administrację polską budowano na Pomorzu od podstaw, władze województwa – poza mianowaniem starostów – jednostronnie narzuciły burmistrzów oraz członków rad miejskich i powiatowych. Ludności o zdanie nie pytano, z obawy o wyniki lokalnych wyborów – w niepewnej sytuacji tuż po przejęciu Pomorza. Członkowie komisji dostrzegali ten problem i doradzali daleko idące zmiany personalne. Równocześnie zaznaczyli, że „wyborów do rad miejskich z powodu przewagi niemczyzny w wielu miastach nie zaleca się jeszcze obecnie przeprowadzać”.

Wybory do Sejmu, które na Pomorzu odbyły się w maju 1920 r., też wywołały skargi. Szczególne oburzenie wyrażali robotnicy, których – zapewne ze względu na strach przed bolszewicką agitacją – policja nękała aresztowaniami i zakazami zgromadzeń. Wielu Pomorzan z tych wszystkich powodów uznawało, że traktuje się ich jako obywateli drugiej kategorii.

Jak w podbitym kraju

Najwięcej skarg jednak budziło zachowanie żołnierzy. Przysłane na Pomorze oddziały Wojska Polskiego były formowane głównie w dawnych zaborach austriackim i rosyjskim. Janusz Kutta pisze, że żołnierze nie znali „skomplikowanych dziejów Pomorza, często nie rozumieli naszpikowanego germanizmami języka miejscowej ludności, zwłaszcza zaś języka, którym posługiwała się ludność kaszubska”. W raporcie komisji sejmowej pisano, że wojsko zaczęło „ludność traktować jak naród podbity, zachowywało się jak w okupowanym kraju”.

Szczególnie złe wrażenie wśród głęboko katolickiej ludności kaszubskiej i pomorskiej budziły ekscesy żołnierzy i oficerów. W sprawozdaniu komisji sejmowej czytamy: „Do kwater prywatnych sprowadzali oficerowie prostytutki z Warszawy pod mianem sióstr, kuzynek (...) W hotelach i kwaterach urządzają oficerzy orgie pijackie z podejrzanymi kobietami, które rozbierają się do naga, tańczą, śpiewają”. Co do tego aspektu posłowie wykazali się zresztą pewnym zrozumieniem, zalecając jednak, „by w takich przypadkach zaciągano firanki, zasłony, by uniknąć zgorszenia dla mieszkańców z domów naprzeciw”.

Wielkie niezadowolenie ludności budziło także zajmowanie przez wojsko kwater i pokoi hotelowych, bezceremonialne kwaterowanie żołnierzy po domach prywatnych, a często również w budynkach szkolnych, co uniemożliwiało prowadzenie normalnej nauki.

Źle zaopatrywane i borykające się z ogromnymi trudnościami materialnymi wojsko dopuszczało się częstych rekwizycji. „W powiecie kartuskim żołnierze pewnej formacji (...) udali się z bronią w ręku w nocy o 12-tej do gospodarzy i gwałtem zabierali im siano, słomę, owies, jęczmień, żyto bez zapłaty. Było to w kwietniu. Gospodarze błagali, klękali przed najeźdźcami prosząc, że potrzebują zboże do siewu, lecz nic to nie pomogło”. Nawet jeśli żołnierze zostawiali pokwitowania, często nie były one później honorowane.

Choć w kraju wyniszczonym I wojną światową (czego doświadczyło też Pomorze, jako część głodzonych blokadą aliancką Niemiec) i nadal prowadzącym wojnę o przetrwanie (teraz – z bolszewikami) przerzucanie kosztu utrzymania armii na ludność bywało koniecznością, trudno było pogodzić się ze stosunkiem żołnierzy do ludności. Posłowie pisali: „Przy częstych potrzebnych i niepotrzebnych rewizjach w domach prywatnych zachowywali się żołnierze zazwyczaj brutalnie i bezczelnie. Zdarzało się, że młodzicy poturbowali spokojnych obywateli. Bili ich nawet po twarzy. Przy rewizjach dokonywano najrozmaitszych kradzieży”.

Rekrut ucieka przed służbą

Arogancja wojskowych, pochodzących z innych części kraju, budziła ogromną niechęć mieszkańców. W raporcie komisji pisano: „Pomorzanin, a szczególnie Kaszuba (...) zachował niesłychaną wrażliwość na bezprawie, bo żyjąc w wrogim, lecz praworządnym państwie musiał o każde prawo walczyć i koniec końcem zawsze mu to prawo, choć tylko co do litery przyznano”. Tym dotkliwsze było bezprawie doświadczane teraz ze strony własnego państwa.

Wielu z tych, którzy niedawno stawiali bramy powitalne dla Wojska Polskiego, teraz żałowało. Mąż wspomnianej kobiety, wznoszącej 10 lutego w Pucku okrzyki na cześć ojczyzny, został w październiku 1920 r. ciężko pobity przez żołnierzy, gdy odmówił użyczenia im koni. Nieprzytomnego i okrwawionego gospodarza zabrał z pola sąsiad. Co prawda żołnierze później wrócili z przeprosinami i zwrócili konie, ale krzywda została. Jak pisał Jan Karnowski: „Powiaty nasze graniczne od czasów wojen szwedzkich tak ciężkich chwil nie przechodziły”. Członkowie sejmowej komisji nie wahali się napisać nawet, że nadużycia, brutalność i pogarda ze strony żołnierzy zrodziły „nienawiść do wojska i do wszystkiego, co polskie”.

Ta rosnąca niechęć uwidaczniała się w mizernych niekiedy wynikach poboru do wojska, co było sprawą pilną ze względu na trwającą wojnę z Rosją bolszewicką. Szczególny opór budził pobór wśród tych, którzy przeżyli koszmar I wojny światowej i zdołali wrócić do domu. Jak pisze Janusz Kutta, „zdarzały się wypadki, że na stu rekrutów z Wybrzeża zaledwie trzech wstępowało do Wojska Polskiego, reszta zaś optowała na rzecz Niemiec”.

Istotnie, komisje poborowe traktowały odmowę wstąpienia do wojska jako chęć przyjęcia obywatelstwa niemieckiego i emigracji z Polski. Ze wspomnień ­Netzla wynika, że miejscowi nie zawsze to rozumieli. Ci, którzy odmówili poboru i potem usłyszeli, że automatycznie wyrzekają się polskiego obywatelstwa, w ogromnej większości starali się odwołać wcześniejsze deklaracje.

Sytuacja budziła niepokój dowództwa armii. W lipcu 1920 r. minister spraw wojskowych gen. Kazimierz Sosnkowski powołał specjalną komisję oficerską. Nadano jej duże uprawnienia: mogła, po stwierdzeniu winy, natychmiast zawieszać w obowiązkach, aresztować i oddawać pod sąd każdego żołnierza do stopnia podpułkownika włącznie. Jednak komisja przebywała na Pomorzu krótko i jej działalność przyniosła tylko chwilową poprawę.

Powolna poprawa

Tymczasem ludność pomorska radziła sobie jak mogła. Jan Netzel wspominał: „Z powodu braku sprzętu połowowego (...) sporo rybaków zajęło się nielegalnym handlem. Jeżdżono nie tylko do Gdańska, ale i na zachód”.

Do Niemiec i Gdańska dostarczano mięso, nabywając tam niezbędne rzeczy. „Najlepiej szedł sprzęt połowowy (...) Pieniędzy nikt nie trzymał, tak markę polską, jak i niemiecką. Szczególnie ta ostatnia traciła na wartości, nie tyle z dnia na dzień, co z godziny na godzinę”.

Netzel dwukrotnie wybrał się do Gdańska z mięsem, przywożąc za pierwszym razem zapas sieci. Druga wyprawa do Gdańska-Brzeźna zakończyła się spotkaniem z celnikami i konfiskatą całego towaru, którego mimo protestów nie odzyskał.

Raport komisji sejmowej, sporządzony we wrześniu 1920 r., zawierał liczne zalecenia. Nie został jednak opublikowany ani poddany pod debatę w Sejmie. Najpewniej ze względu na możliwe straty wizerunkowe – wobec trwającej rywalizacji o granice – został on utajniony i odłożony ad acta (odnaleźli go dopiero w latach 80. zeszłego wieku historycy Józef Borzyszkowski i Przemysław Hauser). Trzeba jednak przyznać, że wszystkie władze krajowe podjęły wysiłki w celu poprawienia położenia.


Czytaj także: Największa i najważniejsza - Jan Szkudliński o budowie magistrali węglowej


Choć raport maluje sytuację na Pomorzu w ponurych barwach, warto pamiętać, że trudności organizacyjne i ekonomiczne musiały być odczuwane szczególnie dotkliwie w byłym zaborze pruskim, gdzie sytuacja gospodarcza była przed I wojną najlepsza ze wszystkich trzech zaborów, a administracja, choć niemiecka, była sprawna (i przestrzegała własnych praw, w razie nadużyć obywatel mógł zaś liczyć na skuteczne odwołanie się do sądów).

W kolejnych latach sytuacja na Pomorzu ulegała stopniowej poprawie. Rozluźniano ograniczenia gospodarcze, dbano o dostarczanie najpotrzebniejszych artykułów. Mianowany dowódcą na Pomorzu gen. Zygmunt Zieliński energicznie przystąpił do zaprowadzenia karności i ukrócenia nadużyć wojska, usuwając ze stanowisk największych winowajców i mianując delegatów oficerskich przy władzach cywilnych, by uzyskać lepszą wiedzę o sytuacji. Jego działalność – być może w części oparta na wynikach prac wojskowej komisji (jej raporty się nie zachowały) – przyniosła widoczną poprawę w stosunkach między wojskiem a ludnością.

Rozpoczynała się także już dyskusja nad kwestią budowy portu położonego na terytorium Polski. Już w październiku 1920 r. podjęto decyzję o zbudowaniu pierwszego, na razie niedużego. Na jego lokalizację wybrano teren nieopodal ujścia rzeczki Chylonki. Znajdowała się tam dość duża, bo licząca wówczas ok. 1300 mieszkańców wioska. Nazywała się Gdynia.

Praca po latach wykonana

Gdy dziś spoglądamy na powrót Pomorza i Wybrzeża do odrodzonej Polski, myślimy najczęściej o milionie członków Ligi Morskiej i Kolonialnej, o błyskawicznie zbudowanym porcie, o „Białej Gdyni” (zachwycającej modernistycznymi gmachami z nowoczesnym wtedy wyposażeniem), o spektakularnej Magistrali Węglowej i kolejnych obchodach Święta Morza na terenie całego kraju.

Powrót Pomorza do Polski był dla wielkiej części jego mieszkańców wręcz szokiem – i początkowo doświadczeniem bynajmniej nie pozytywnym. Przyszłość w odrodzonej Polsce niejednemu mieszkańcowi wydawała się ponura. Jak pisał w 1922 r. Jan Karnowski: „potrzeba będzie 20-letniej pracy ostrożnej, systematycznej i kierowanej sercem i dobrą wolą, aby przywrócić ten stan psychiczny, który panował przed zajęciem”.

Piękne karty, zapisane przez tak wielu Pomorzan i Kaszubów w czasie kolejnej wojny, świadczą, że mimo krzywd i resentymentów zadanie to w znacznej mierze się powiodło. ©

Korzystałem z: J. Kutta „Druga Rzeczpospolita i Kaszubi, 1920–1939”; „Sejm Rzeczypospolitej o Pomorzu w 1920 r. Sprawozdanie Komisji Pomorskiej”, oprac. J. Borzyszkowski i P. Hauser; J. Netzel „Tak było... Wspomnienia rybaka”; J. Karnowski „Moja droga kaszubska”.

Dr JAN SZKUDLIŃSKI jest historykiem i tłumaczem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2020