Kilka dni w sierpniu

„Piekarz z Obłuża dał cały wypiek chleba. Każdy na swój sposób chce pomóc. Widać solidarność w społeczeństwie” – wspominał strajkujący stoczniowiec. Co 40 lat temu działo się w Trójmieście?

17.08.2020

Czyta się kilka minut

Upamiętnienie poległych w 1970 r. było jednym z postulatów strajkujących w sierpniu 1980 r. Na zdjęciu: montaż ołtarza polowego przed odsłonięciem Pomnika Poległych Stoczniowców. Gdańsk, 6 grudnia 1980 r. / WOJTEK LASKI / EAST NEWS
Upamiętnienie poległych w 1970 r. było jednym z postulatów strajkujących w sierpniu 1980 r. Na zdjęciu: montaż ołtarza polowego przed odsłonięciem Pomnika Poległych Stoczniowców. Gdańsk, 6 grudnia 1980 r. / WOJTEK LASKI / EAST NEWS

Przełom lipca i sierpnia 1980 r. zapowiadał się w Polsce – mimo wszystko – spokojnie.

Lipcowe strajki na Lubelszczyźnie zakończyły się po zrealizowaniu postulatów protestujących. „O tych strajkach lipcowych niewiele wiedziałem, bo też środki masowego przekazu nie informowały, co się właściwie działo” – wspominał Jan Szylak z tczewskich zakładów Predom-Metrix.

Choć do Trójmiasta jak co roku licznie przybywali turyści, pogoda nad polskim Bałtykiem była raczej marna – chłodno i deszczowo, co nie sprzyjało wylegiwaniu się na plaży. Redaktorzy „Dziennika Bałtyckiego” pocieszali swych czytelników galeriami fotografii upalnych plaż z poprzednich lat.

Problemów tych nie mieli członkowie Biura Politycznego KC PZPR, którzy – przekonani, że sytuacja w kraju jest opanowana – udali się, na czele z pierwszym sekretarzem Edwardem Gierkiem, specjalnym samolotem na wakacje na słoneczny Krym.

Pod pomnikiem Sobieskiego

W pierwszych dniach sierpnia chyba najważniejszym wydarzeniem dla środowiska trójmiejskiej opozycji było zwolnienie – 3 sierpnia, po trzech miesiącach odsiadki – Dariusza Kobzdeja i Tadeusza Szczudłowskiego.

Obaj otrzymali wyrok za zorganizowanie i poprowadzenie uroczystości patriotycznych w dniu – zakazanego przez władze Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej – święta Konstytucji 3 maja. Wiec zorganizowali, jak to w Gdańsku, pod pomnikiem Jana III Sobieskiego na Targu Drzewnym. Antypeerelowską wymowę tego pomnika zwiększał fakt, że pierwotnie został on wzniesiony w 1898 r. na Wałach Hetmańskich we Lwowie; po 1945 r. przewieziono go do Gdańska i tutaj ponownie ustawiono.

Dzięki sieci kontaktów opozycji demokratycznej los Kobzdeja i Szczudłowskiego zwracał uwagę. W ich intencji w trójmiejskich kościołach, a także na terenie kraju, prowadzono modlitwy i głodówki protestacyjne.

Zwolnienie obu zatrzymanych uczczono imprezą, która odbyła się w sobotę 9 sierpnia w obszernym mieszkaniu „opozycyjnego” małżeństwa w Gdańsku-Wrzeszczu. Zaproszono kilkadziesiąt osób, które należały do głównych organizacji opozycyjnych Trójmiasta – były to: Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża, Ruch Młodej Polski i Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela – albo z nimi sympatyzowały. Od kilku lat inteligenckie organizacje opozycyjne działały tutaj intensywnie w środowisku robotników, spośród których kilkoro znalazło się w gronie zaproszonych.

Walentynowicz traci pracę

Spokój jednak był tylko pozorny. Jedna z zaproszonych, 51-letnia Anna Walentynowicz, od wielu miesięcy podlegała regularnemu mobbingowi ze strony przełożonych w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Rozpoczęto od „standardowej”, niezależnie od ustroju, metody pracodawcy starającego się pozbyć niechcianego pracownika, czyli przeniesienia na inne stanowisko i zmiany warunków świadczenia pracy. Gdy Walentynowicz sprzeciwiała się, sięgnięto po liczne szykany – mniej lub bardziej uciążliwe – i złośliwe „żarty”, w rodzaju zabierania sprzętu czy zamykania „przypadkowo” w zakładowej szatni.

W sprawie Walentynowicz trójmiejska Służba Bezpieczeństwa wywierała presję na swoje kontakty we władzach stoczni, jako że bezkompromisowa suwnicowa, jawnie rozprowadzająca wśród załogi opozycyjne ulotki, od dawna była jej solą w oku.


Czytaj także: Latem 1980 r. przez cały kraj, od morza do Tatr, przelała się fala strajkowa. W szczytowym momencie protestowało ponad 700 tys. ludzi. Polskę ogarnęła gorączka, której skala przeraziła nawet strajkujących na Wybrzeżu.


 

W piątek, 8 sierpnia, w przeddzień wspomnianego spotkania, Anna Walentynowicz otrzymuje zwolnienie dyscyplinarne z pracy, o czym informuje nazajutrz zebranych na przyjęciu gości. Wzburzony Bogdan Borusewicz, jeden z organizatorów opozycyjnego życia w Trójmieście, wychodzi na podwórze kamienicy wraz robotnikami – Bogdanem Felskim, Jerzym Borowczakiem i Lechem Wałęsą – aby tam, bez obawy o ewentualny podsłuch, nakłaniać ich do rozpoczęcia strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, największym zakładzie Trójmiasta.

Szykan wobec osób angażujących się w działalność opozycyjną było wtedy oczywiście znacznie więcej. Jednak to zwolnienie schorowanej Walentynowicz miało stać się iskrą, która rozpali stocznię, pozostającą, jak mogło się zdawać, w letargu.

Sierpniowa dynamika

W ciągu kolejnych dni grupa Borusewicza będzie intensywnie pracować nad przygotowaniem strajku. Będą drukować w pocie czoła ulotki, szkolić ludzi, sporządzać plan.

Dynamika kolejnych dni jest znana. Rankiem 14 sierpnia w wagonach trójmiejskiej Szybkiej Kolei Miejskiej, wiozących stoczniowców do pracy, ludzie Borusewicza rozprowadzają przygotowane ulotki. Borowczak, Felski i Ludwik Prądzyński podrywają do strajku Stocznię Gdańską. Na czele postulatów: przywrócić do pracy Annę Walentynowicz. Nazajutrz Andrzej Kołodziej wywołuje strajk w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Andrzej Gwiazda podrywa do strajku zakłady inżynierii elektrycznej Elmor. Dołącza komunikacja miejska i kolejne zakłady.

Przełomowego 16 sierpnia działaczki opozycyjne – Anna Walentynowicz, Alina Pienkowska, Henryka Krzywonos, Ewa Ossowska, Maryla Płońska – ratują strajk w Stoczni Gdańskiej: część przywódców, w tym Wałęsa, była już gotowa go zakończyć po tym, jak dyrekcja zdecydowała się spełnić postulaty protestujących.

Wieczorem tego dnia delegaci trójmiejskich zakładów powołują Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, który ogłasza listę 21 postulatów.

Schyłek epoki Gierka

Dlaczego strajki rozlały się na całe Trójmiasto i dalej na kraj? Powodów było wiele. Optymistyczne obietnice i krótkotrwały – oraz w gruncie rzeczy pozorny – dobrobyt rządów Gierka szybko ustąpiły gospodarczej zadyszce. Robotnicze protesty w Radomiu w 1976 r. zostały stłumione niesłychanie brutalnie. Dwa lata później nadeszła tzw. zima stulecia, która ukazała słabość centralnie sterowanej gospodarki. Załamała się komunikacja i transport, a gigantyczne osiedla bloków z wielkiej płyty – ogrzewane przez centralne elektrociepłownie – zamieniły się w lodownie po tym, jak w wyniku siarczystych mrozów popękały magistrale cieplne i grzejniki.

Tymczasem państwowe i partyjne media – innych niemal nie było – nieustannie powtarzały, że kraj odnosi sukcesy. W rytualnym sprawozdaniu z obrad Biura Politycznego KC PZPR, zamieszczonym w lipcowym „Dzienniku Bałtyckim”, pisano: „W kolejnym punkcie obrad BP zapoznało się z informacją o realizacji postanowień w sprawie unowocześnienia funkcjonowania handlu wewnętrznego w latach 1979–1985. Stwierdzono, iż wprowadzone innowacje (...) przynoszą wymierne efekty”.


Czytaj także: Latem 1980 r. przez cały kraj, od morza do Tatr, przelała się fala strajkowa. W szczytowym momencie protestowało ponad 700 tys. ludzi. Polskę ogarnęła gorączka, której skala przeraziła nawet strajkujących na Wybrzeżu.


 

Przeciętny Polak stwierdzał coś innego. Wszędzie brakowało podstawowych produktów. Także sprzętu ochronnego dla robotników, który musieli oni często zdobywać własnym sumptem. Jak mówili na początku strajku robotnicy jednego z elbląskich zakładów, pracujący w nim kierowcy stawali przed dylematem: albo zdobędą części zamienne do swych służbowych pojazdów dzięki własnej przedsiębiorczości (w ówczesnych warunkach często łatwiej było o pieniądze niż o dostępność części), albo utracą możliwość zarobkowania.

Ale, przede wszystkim, coraz trudniej było kupić codzienne produkty żywnościowe. Zdobycie mięsa – lecz również artykułów gospodarstwa domowego czy choćby butów – wymagało szczęścia, układów i wytrwałości fizycznej, niezbędnej przy staniu w wielogodzinnej kolejce.

Jednak nawet odstanie swojego w „ogonku” nie gwarantowało powodzenia, jako że często towar okazywał się niezdatny do użytku. Celnie podsumował to Zbigniew Jujka, zmarły w zeszłym roku autor wieloletniego cyklu satyrycznych rysunków w „Dzienniku Bałtyckim”, który w numerze z sierpnia 1980 r. zamieścił wyobrażenie pracującego pełną parą zakładu opatrzonego tablicą: „Wytwórnia Odrzutów z Eksportu”.

Listy postulatów

„Lata 1976–1980, lata propagandy – jak to obecnie się nazywa – sukcesu, dały tyle do myślenia, że ten chaos, bałagan, zadłużenia, prześladowania, korupcja długo nie mogą istnieć” – wspominał stoczniowiec Edmund Soszyński.

„W partii i rządzie narasta złudna mania sukcesu, przywódcy oszołomieni swym bałwochwalstwem zaczynają grzęznąć w bagnie. Największe budżety idą na partię, organa bezpieczeństwa i nierentowne budowle” – wtórował mu Edward Bernatowicz, strażnik w Zarządzie Portu Gdynia.

„Widzieliśmy, że partia rozeszła się ze swymi ideałami, jeśli w ogóle kiedyś jakieś miała” – wspominał pracownik Zakładów Radiowych Radmor.


Czytaj także: Oprowadzając gości z całego świata po Europejskim Centrum Solidarności, często słyszymy pytanie: dlaczego to właśnie Gdańsk stał się tak ważnym ośrodkiem protestu?


 

Szczególne oburzenie robotników budziły oficjalne związki zawodowe, w których wybory były – jak wszędzie w PRL – fikcją, jako że głosować można było wyłącznie na kandydatów ustalonych „wyżej”. Całkowita spolegliwość takich „działaczy” wobec władz sprawiała, że byli oni w niektórych zakładach otoczeni powszechną niechęcią. I byli tego świadomi. „Nasi aktywiści są naprawdę aktywni. Członkowie egzekutywy uciekli. Grupowi partyjni uciekli. Działacze ZSMP [Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej] uciekli” – wspominał początki strajku w gdyńskiej Stoczni Józef Kuczma.

Postulat powołania wolnych związków zawodowych znalazł się na liście 21 postulatów MKS-u – jako pierwszy.

Ale poza wspólnymi postulatami w każdym z zakładów strajkujący mieli także swoje własne, specyficzne dla siebie żądania. Ich przegląd ukazuje bezmiar zamętu w gospodarce PRL. I tak, w Elblągu kierowcy jednego z przedsiębiorstw na pierwszym strajkowym wiecu pytali: „Dlaczego brak[uje] części zamiennych i chcąc zarobić kierowca sam musi się o nie starać i ponosić koszty?”; „Dlaczego kierowcom nie płaci się za pomoc i rozładunek materiałów na budowie?”; „Dlaczego brak odzieży ochronnej i roboczej?”.

Szczególnie często domagano się zrównania różnego rodzaju świadczeń z tymi, które otrzymywali pracownicy milicji, SB i wojska. W Komitecie Wojewódzkim PZPR w Gdańsku, jak pisze Anna Machcewicz, urzędnicy skrupulatnie zestawili wszystkie postulaty z kilkuset zakładów strajkujących na terenie ich województwa. Zestawienie to liczy 13 stron.

Pamięć o Grudniu

W Trójmieście strajk był ogromnym przeżyciem dla robotników – w pamięci wszystkich pozostawała przecież krwawa pacyfikacja protestów w grudniu 1970 r., a także powiązana z nią wtedy kampania propagandowa władz, mająca dyskredytować strajkujących.

Pewien pracownik Radmoru, który teraz strajkował, a wcześniej w 1970 r. pełnił obowiązkową służbę wojskową, wspominał, jak to dziesięć lat wcześniej usłyszał od swego dowódcy, że „na ulice Gdańska wyszli folksdojcze i mówią, że Gdańsk nie jest polski”. Potem mówiono że na mieście doszło do chuligańskich wybryków stłumionych przez milicję; o licznych ofiarach śmiertelnych i skatowanych zabraniano mówić.

Edward Appel, ekonomista ze Stoczni Gdańskiej, wspominał: „Mijały kolejne rocznice grudniowych wydarzeń, stoczniowcy domagali się, by pozwolono na uczczenie pamięci pomordowanych kolegów – w jakikolwiek sposób. Chcieli przecież bardzo niewiele. Złożyć jakiś wieniec, zapalić świeczkę. Musieli to robić ukradkiem, po kryjomu, ryzykując każdorazowo wolność osobistą, a już co najmniej – pobicie”.

Dlatego teraz wielu wahało się z przystąpieniem do strajku, a organizujący strajk opozycjoniści za wszelką cenę chcieli uniknąć wychodzenia z protestami na ulice. Natomiast upamiętnienie ofiar Grudnia ‘70 znalazło się od początku na liście postulatów strajkujących.

Swoje miejsce w strajku

Mimo tej pamięci o Grudniu, mimo lęku, po początkowych wahaniach do strajku przystąpiła większość robotników Trójmiasta. Przygotowywano się jednak na najgorsze.

W Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni nakazano natychmiastowe opuszczenie zakładu wszystkim tym, którzy nie chcieli strajkować, a także kierownikom i działaczom PZPR. Kto nie chciał się zastosować, był wyprowadzany siłą, często wśród drwin i upokarzających ceremonii.

Opuszczających gdyńską stocznię wprowadzano na wózek akumulatorowy, by pokazać ich robotnikom; wśród gwizdów odbierano im przepustki i wyprowadzano. Gdy w poniedziałek 18 sierpnia do stoczni wrócił z urlopu pierwszy sekretarz stoczniowej Podstawowej Organizacji Partyjnej (były to komórki PZPR w zakładach), wkrótce i on został wprowadzony „na wózek”. Jak wspominał Józef Kuczma, Andrzej Kołodziej oznajmił zebranym stoczniowcom: „»To jest złodziej waszych pensji (...) Na przepustce ma wypisany zawód technolog, to my mu dopiszemy I sekretarz, niech się nie wstydzi« (...) gwizdy i wyzwiska nie mają końca”.

W drugim dniu strajku w gdyńskiej stoczni nie wpuszczano na teren zakładu większości kobiet – uznając zapewne, że tak będzie lepiej dla ich bezpieczeństwa. Jednak „męski” strajk nie potrwałby długo, gdyby nie wsparcie wielu z nich. Józef Kuczma wspominał, że pracownice stoczniowej stołówki „zostały na całą noc, by rano podać nam gorącą strawę”.

Genowefa Klamann z Biura Projektowego Stoczni Gdańskiej wspominała: „Swoje miejsce wśród strajkujących znalazłam zgłaszając chęć pomocy przy wykonywaniu prac związanych z wyżywieniem »pierwszej linii frontu«, tzn. uczestników obrad plenarnych”. I dalej: „My kobiety (...) już od rana operowałyśmy nożami krojąc chleb, kiełbasę, przygotowując kanapki, by co rychlej nakarmić tych, co po krótkiej nocy skierują swe kroki tam, gdzie można coś przegryźć”.


Czytaj także: Solidarność to lekcja, którą trzeba odrabiać również dziś, na nowo. Bo świat jest ciągle dynamiczny – co pokazują wydarzenia na Ukrainie i Białorusi.


 

Wiele działaczek opozycyjnych miało wkrótce przekonać się, że mimo wielkiej pracy i ryzyka nie ma dla nich miejsca w obieralnych komitetach strajkowych ani potem we władzach nowego związku.

Wkrótce strajkującym pomagali też ludzie spoza zakładów. „Społeczeństwo Gdyni spontanicznie składa dary dla strajkujących. Piekarz z Obłuża dał cały wypiek chleba (...) Każdy na swój sposób chce pomóc strajkującym. Teraz widać tę solidarność w społeczeństwie” – wspominał pewien stoczniowiec. „Gdy ofiarodawca przywoził żywność, to Andrzej [Kołodziej] ogłaszał, kto to przywiózł, a my dziękowaliśmy oklaskami” – opisywał inny.

Starano się pomóc na różne sposoby. Rencista Bohdan Rawicz wspominał, że gdy poprosił w sklepie o kilka kilogramów masła, sprzedawczyni odmówiła mu, powołując się na limity sprzedaży dla jednej osoby. Ale gdy oznajmił, że jest to przeznaczone dla strajkujących stoczniowców, „z zauważalnym lękiem odważyła mi w dwóch porcjach (aby być lojalną wobec nakazów) żądany artykuł”.

Tego się nie zapomni

Telewizja, pozostająca pod kontrolą władz, usiłowała zohydzić strajkujących w oczach społeczeństwa. „W dzienniku telewizyjnym ukazała się (...) podana złowrogim i ponurym głosem spikera (...) informacja o trwających w Stoczni Gdańskiej i portach Gdyni i Gdańska przerwach w pracy i olbrzymich stratach, jakie one powodują (...) jeśli tak będzie nadal, to Polsce będzie bardzo trudno wyjść z długów, jakie powstaną z tego powodu” – wspominała Teresa Łyszkowska, nauczycielka z Gdyni, która przebywała wówczas w Warszawie.

W Trójmieście władze rozpuszczały plotki, że w stoczniach niewielkie grupy „wichrzycieli” terroryzują gotową do pracy załogę, zamykając bramy, i że wielu robotników stara się wydostać z zakładów. „Dziennik Bałtycki” zamieszczał płomienne odezwy działaczy PZPR i krótkie informacje o „zakłóceniach w rytmie pracy”, zachowując równocześnie miejsce dla obszernych propagandowych doniesień o sukcesach w „akcji żniwnej”. Jednak wysiłki propagandy były skazane na niepowodzenie, gdyż protestujący pozostawali w kontakcie z ludnością Trójmiasta. Także poprzez ulotki, drukowane w większych ilościach w stoczniowych drukarniach.

W pierwszą strajkową niedzielę, 17 sierpnia, w zakładach odprawiono msze święte. Szczególnie zapamiętano 66-letniego ks. prałata Hilarego Jastaka, w czasie wojny członka Armii Krajowej, a po wojnie proboszcza parafii im. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni i budowniczego tamtejszego kościoła, który po Grudniu ‘70 otaczał opieką rodziny ofiar i gromadził informacje o skali represji.

Poproszony przez delegację robotników i niestrudzonego organizatora Bogdana Borusewicza, nie czekając na zgodę władz kościelnych, ks. Jastak poszedł do gdyńskiej stoczni. „Kiedy przyszedł moment (...) rozpoczęcia mszy, wielka masa ludzka w swoich kombinezonach roboczych powstała i zaczęła śpiewać (...) Rodziny, które tak licznie przybyły pod bramę, również głośno uczestniczyły w nabożeństwie. Widok był wzruszający – z jednej strony my, a z drugiej nasze rodziny z dziećmi i pakunkami żywności. Tego się nigdy nie zapomni. Mszę zakończyliśmy odśpiewaniem hymnu” – wspominał Bernard Pogorzelski, robotnik.

Władze ze wszystkich sił starały się obłożyć Wybrzeże blokadą informacyjną. Przebywająca przez pierwsze dni strajku w Warszawie Teresa Łyszkowska usiłowała skontaktować się z rodziną. „Od koleżanki próbowałam zatelefonować do Gdyni (...) niestety, po wielokrotnych, bezowocnych próbach połączenia zrezygnowałam (...) Poszłam na pocztę, gdzie dowiedziałam się, że nie ma możliwości uzyskania połączenia (...) [i] nie przyjmuje się ani telegramów, ani listów poleconych do Gdyni”.

Przyzwyczajeni do kłamstw w państwowych mediach, Polacy szukali na własną rękę informacji na temat tego, co działo się na Wybrzeżu. Lukę wypełniały Radio Wolna Europa i inne nadające po polsku stacje zagraniczne.

Ciąg dalszy nastąpił

Podpisanie porozumień sierpniowych i zakończenie strajków powitano po obu stronach zakładowych bram – wśród robotników oraz wspierających ich mieszkańców – z ogromną ulgą i poczuciem zwycięstwa.

Mieczysław Jagielski, który z ramienia rządu PRL prowadził rozmowy z Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym w Gdańsku, ogłosił, że „nie ma tutaj ani zwycięzców, ani zwyciężonych...”. Czy jednak rzeczywiście tak było? Jak wspominał gdyński stoczniowiec Józef Sędziak: „Przeciw komu strajkowaliśmy, skoro dygnitarzy i wyzyskiwaczy przepędziliśmy w roku 1945?”.

W istocie, ciąg dalszy miał nastąpić już wkrótce. ©

Autor jest historykiem i tłumaczem, pracuje w Muzeum Gdańska.

Korzystałem z: „Sierpień ’80 we wspomnieniach”, red. M. Latoszek; A. Machcewicz „Bunt. Strajki w Trójmieście. Sierpień 1980”; D. Karaś, M. Sterlingow „Walentynowicz. Anna szuka raju”. Za pomoc w dotarciu do relacji strajkujących dziękuję panu Dariuszowi Małszyckiemu z Muzeum Miasta Gdyni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „1980 POLSKI ROK