Kastracja systemowa

Ustawa "kastracyjna", zaostrzająca kary i zmuszająca pedofilów do poddania się leczeniu, miała nam dać poczucie bezpieczeństwa. Jednak pozostanie ono złudzeniem, dopóki przestępcy seksualni nie będą w Polsce leczeni skutecznie.

05.01.2010

Czyta się kilka minut

Zaczęło się we wrześniu 2008 r. od sprawy Krzysztofa B., 45-letniego kazirodcy z Grodziska koło Siemiatycz, który przez 6 lat więził i gwałcił nastoletnią córkę. Kilka dni po ujawnieniu sprawy Donald Tusk zapowiedział zaostrzenie kar dla pedofilów oraz wprowadzenie "chemicznej kastracji". "Nie sądzę, żeby wobec takich indywiduów, takich kreatur, można było zastosować termin »człowiek«" - powiedział.

Proces legislacyjny dotyczący leczenia i karania pedofilów potoczył się w tempie jak na polskie warunki ekspresowym: ustawa "kastracyjna" przeszła przez Sejm we wrześniu 2009 r., a dwa miesiące później doczekała się podpisu prezydenta.

Jakoś to będzie

Sprawie towarzyszył pojęciowy chaos. Ustawa, podobnie jak jej wcześniejsze zapowiedzi, niewiele miała wspólnego z robiącym karierę hasłem "chemicznej kastracji pedofilów": prawo zakłada nie kastrację, a farmakologiczne, tymczasowe ograniczenie popędu; dotyczy nie tyle samej pedofilii, co przestępstw seksualnych przeciw nieletnim (nie każdy pedofil jest przestępcą; nie każdy z tych przestępców ma stwierdzoną medycznie pedofilię).

Nowelizacja kodeksu karnego zakłada nowe typy zbrodni: zgwałcenie osoby poniżej 15. roku życia oraz zgwałcenie kazirodcze - te czyny będą zagrożone karą nie mniejszą niż 3 lata pozbawienia wolności. Karane będzie też uwodzenie dzieci przez internet oraz publiczne propagowanie pedofilii. Ustawa wprowadza, w odniesieniu do niektórych sprawców, obligatoryjne leczenie, polegające na farmakologicznym obniżaniu popędu oraz psychoterapii (prowadzone ma ono być ambulatoryjnie lub w zakładach zamkniętych), a także zatrzymanie sprawcy, który się od niego uchyla. O tym, czy osadzony kwalifikuje się do przymusowego leczenia na wolności, biegli zadecydują 6 miesięcy przed upływem wyroku.

Największe kontrowersje wywołała część nowelizacji dotycząca leczenia oraz izolowania sprawców: z jednej strony rozgorzał spór o prawa człowieka, z drugiej - o to, czy państwo jest przygotowane do wcielenia nowego prawa w życie.

Część fachowców odniosła się do zmian przychylnie. Uczestniczący w tworzeniu prawa prof. Zbigniew Lew-Starowicz czekał na nie 20 lat. - Ta ustawa wymusza nareszcie powstawanie zamkniętych ośrodków terapeutycznych - ocenia znany seksuolog.

Jakub Śpiewak z Fundacji Kidprotect.pl, od lat zajmującej się problemem pedofilii, zwraca z kolei uwagę na wprowadzenie nowych typów przestępstw: - Ściganie internetowych uwodzicieli sprawi, że możliwe będzie reagowanie, zanim popełniony zostanie czyn pedofilski. Ale najważniejsza zmiana to przymusowa farmakologia w połączeniu z psychoterapią.

- Państwo zaczyna interesować się sprawcą nie tylko w sensie represyjnym, ale też profilaktycznym - komentuje Emilia Naumann, warszawska adwokatka reprezentująca w sądach ofiary pedofilów, ale zaraz zastrzega, że samo zaostrzenie represji nie odniesie skutku, bo najważniejsza jest nieuchronność kary.

Jeśli zapytać o największe wady ustawy, odpowiedź będzie prosta: nakłada na państwo obowiązki, których nie jest ono w stanie wypełnić. Przygotowane przez ministerstwo sprawiedliwości przepisy wymagają rozporządzeń ministra zdrowia: wykazu zakładów ambulatoryjnych oraz ośrodków zamkniętych. Rozporządzeń jak na razie brak. Ministerstwo nie potrafi nawet podać wstępnej listy ośrodków i ich lokalizacji. Przedstawiciele resortu zdrowia uspokajają: - Ustawa zacznie obowiązywać za sześć miesięcy, pierwszych postanowień sądowych o poddaniu podejrzanego lub oskarżonego obserwacji sądowo-psychiatrycznej można się więc spodziewać w połowie 2010 r., a pierwszych skazanych pod koniec roku - mówi Piotr Olechno, rzecznik prasowy ministerstwa.

Zapytany o tryb wprowadzania zmian, prof. Lew-Starowicz odpowiada niechętnie: - Dla mnie to, co jest, to już wielka sprawa. A że kolejność powinna być inna, to przy tej euforii schodzi na drugi plan.

Satysfakcji nie kryją politycy, którzy przy niespotykanym w Polsce konsensie (400 posłów za, tylko jeden przeciw) wprowadzili nowe prawo.

Legislacyjny owczy pęd

Votum separatum jednego parlamentarzysty uznano by zapewne za efekt pomyłki - takie zdarzają się w Sejmie często - bądź, w najlepszym razie, za przejaw ekscentryczności, gdyby nie to, że ów głos pochodzi od byłego ministra zdrowia i psychiatry z wieloletnim doświadczeniem - Marka Balickiego.

- Ta ustawa to wynik nasilającego się w Polsce populizmu - ocenia związany z lewicą poseł. - I niedobry skutek nieszczęsnej wypowiedzi premiera.

Według Balickiego nowe przepisy nie odniosą zamierzonego skutku, bo przymus jest sprzeczny z istotą jakiejkolwiek terapii. Poza tym, dowodzi były minister, przymus ten narusza prawa człowieka. - Opinia publiczna została oszukana - twierdzi Balicki. - Środki farmakologiczne mogą krótkotrwale obniżyć popęd, nie rozwiążą jednak problemu.

Były minister zdrowia zwraca też uwagę na tryb wprowadzania prawa: - Gdyby wcześniej były badania, potem raport, wnioski byłyby zapewne inne. Również wprowadzanie przepisów, które nie mogą być wcielone w życie z powodu braku infrastruktury i wydzielonych środków, jest nieodpowiedzialne.

Balicki dodaje, że ośrodki mogły powstać dużo wcześniej, bez nowelizacji kodeksu karnego, bo artykuł 95a od dawna mówi, że sąd może orzec umieszczenie sprawcy w ośrodku zamkniętym lub nakazać leczenie ambulatoryjne: - Co z tego, skoro zabrakło aktów wykonawczych i przepis pozostał martwy. Podobnie może być z tą ustawą.

Jakub Śpiewak i mec. Emilia Naumann przyznają: ustawa nie stanowi gwarancji powstania ośrodków. Śpiewak: - Ich stworzenie nie jest proste. Trzeba ustalić, jak powinny wyglądać, jakie kwalifikacje mają mieć osoby zatrudnione, jaki ma być program ich pracy i w jaki sposób powinny być zabezpieczone.

Naumann: - Nie powinny być wyznaczane "z łapanki". Uzgodnienia między resortami powinny się zacząć jeszcze przed wprowadzeniem ustawy.

Krzysztof Bajor, seksuolog z Lublina, zauważa inny problem: - Jest w Polsce tylko 150 fachowców, ale na pewno nie wszyscy będą chcieli się tym zająć, bo to bardzo ciężka praca, a ośrodków brak. W tak krótkim czasie to wszystko nie zadziała.

Skąd więc tak nieoczekiwany konsens i błyskawiczny tryb? Za odpowiedź mogą posłużyć badania nastrojów społecznych (według przeprowadzonego niedługo po wypowiedzi premiera sondażu OBOP-u dla "Dziennika", 69 proc. Polaków poparło pomysł "chemicznej kastracji"; wedle ogłoszonego w tym samym czasie sondażu TVN 24, 60 proc. byłoby skłonne poprzeć kastrację chirurgiczną). Hipotezę o populistycznych motywach wprowadzenia zmian potwierdzają posłowie. Również ci, którzy ustawę... poparli.

Bolesław Piecha, poseł PiS i były wiceminister zdrowia: - Ustawę oceniam bardzo krytycznie. Zabrakło studium wykonalności: jak leczyć i czy są wypracowane procedury. Zapomniano o tym, że pedofil, u którego wystąpią po podaniu leków obniżających libido skutki niepożądane, będzie mógł skarżyć lekarzy lub państwo w sądzie.

Dlaczego klub PiS zagłosował "za"? - Przyznaję, to typowy owczy pęd, zachowanie pod sondaże - mówi Piecha. - Również mojej partii i moje osobiście. Jest mi z tego powodu głupio. Nie zdawałem sobie sprawy, że państwo nie jest do tych zmian przygotowane.

Jak to się stało, że przez 20 lat nie wybudowano ośrodków leczenia pedofilów?

Balicki: - Za mojej kadencji seksuologia była już w tzw. koszyku negatywnym, czyli nie miała dotacji państwowych. Uważam to za błąd lewicy, ale akurat rząd Belki nie mógł tego zmienić. Dziś seksuologia jest nadal lekceważona.

Piecha: - Było wiele innych, konkurencyjnych rzeczy do załatwienia. A leczenie pedofilów to znacznie trudniejsza materia, niż się wszystkim wydaje.

Bogu świeczkę, a diabłu kastrację

Trudności nie kończą się na infrastrukturze i zapewnieniu odpowiedniej liczby fachowców. Ośrodki zamknięte dla pedofilów to tykająca bomba ze względu na klimat społeczny wokół sprawców.

Zapowiedzią tego, co może się stać, gdy rząd - bez konsultacji ze społecznościami lokalnymi - ogłosi listę ośrodków, były niedawne wydarzenia w Koszalinie. Pogłoska o powstaniu tam jednego z ośrodków wywołała obywatelski zryw (1300 podpisów mieszkańców), pokazując przy okazji, jak słowa premiera o "kreaturach" znalazły oddźwięk w wypowiedziach Polaków.

Zamieszanie wybuchło w marcu 2009 r., gdy jedna z lokalnych gazet podała, że ministerstwo zdrowia zamierza zlokalizować ośrodek w budynku szpitala psychiatrycznego w dzielnicy Rokosowo. Mieszkańcy argumentowali: zakład to zagrożenie dla miejscowych dzieci.

W akcji zbierania podpisów uczestniczyła Arleta Pytlak, mieszkanka dzielnicy i matka dwójki dzieci. - Ci ludzie będą przecież wychodzić na przepustki, może będą uciekać, i co wtedy? - pyta. Jak mówi, budynek szpitala to dobre miejsce na inne, "bardziej społecznie użyteczne inicjatywy", choćby dom samotnej matki. Ośrodki może i są potrzebne, ale dlaczego na Rokosowie? Pedofile? Arleta Pytlak uważa, że premier powiedział słusznie, bo to nie ludzie, a zakała narodu. Umieściłaby pedofilów w koszarach poradzieckich, kilkadziesiąt kilometrów od Koszalina. Bo stamtąd pedofil, nawet jeśli ucieknie, tak szybko do koszalińskich szkół czy przedszkoli nie dojdzie.

W sprawę ośrodków zaangażowali się lokalni politycy, w tym głosujący za ustawą "kastracyjną" (a więc również za wybudowaniem ośrodków zamkniętych) posłowie.

Poseł Jan Kuriata z PO zastrzega, że nie opowiedział się po żadnej ze stron: - Broniłem jedynie prawa mieszkańców do tego, by nic się nie działo bez ich woli.

Na pytanie, czy poparłby ministerstwo zdrowia, gdyby oficjalnie zgłosiło Koszalin jako miejsce ośrodka, nie odpowiada wprost: - Oczywiście, posłowie lokalni, którzy głosowali za ustawą, nie powinni chować głowy w piasek. Na razie nie zostałem jednak przez resort zdrowia dostatecznie uzbrojony w argumenty za ośrodkiem.

Poseł Czesław Hoc (PiS), podobnie jak Kuriata z okręgu zachodniopomorskiego, w lokalnej prasie zadeklarował: "Nie chcemy, by Koszalin kojarzył się z ośrodkiem dla pedofilów (...) Nie chcemy, by koszalinianie poznawali albo tłumaczyli, co to jest dla dziecka zły dotyk. Co to jest trauma (...) Co to są perwersje, co to są dewiacje" (cytat za portalem koszalin24.info).

Hoc zapewnia, że nie jest przeciwko ośrodkom, a sprzeczność między głosowaniem w Sejmie a działaniami w Koszalinie jest pozorna. Jak mówi, trzeba postępować wedle zasady "Myśl globalnie, działaj lokalnie":

- Jeszcze dam się poznać jako obrońca ośrodków - zapowiada. - Będę tłumaczył ludziom, że są potrzebne. Ale nie w Koszalinie. Bo Koszalin, przypomina poseł, to region turystyczny:

- Pogłoska, że ktoś mógł uciec z takiego zakładu, zmniejszy nasz potencjał.

Choć w sprawie ośrodka w Koszalinie żadne decyzje nie zapadły - lokalni politycy dostali nawet z ministerstwa zapewnienie: "nic o was bez was" - casus Rokosowa to kolejny dowód, że grunt pod ustawę "kastracyjną" nie został starannie przygotowany.

Terapia za dwa miesiące

Jak mówią seksuolodzy, ośrodki zamknięte to tylko wierzchołek góry lodowej: państwo nie zapewnia też możliwości terapii dobrowolnej (m.in. tym, którzy nie popełnili przestępstwa), bo od lat seksuologia umieszczana jest poza usługami refundowanymi przez NFZ.

- Pamiętam listy od zdesperowanych ludzi - wspomina Lew-Starowicz. - "Panie Starowicz, pomóż pan, nie mam gdzie się leczyć". Mogę tylko rozłożyć bezradnie ręce.

Listy od chcących się leczyć dostawał też Jakub Śpiewak. - Np. od człowieka, który obawiał się, że kiedyś zrobi coś złego. "Boję się samego siebie", pisał i opowiadał, jak trudno uzyskać pomoc. To problem, na który państwo nie jest przygotowane. Mówimy: "karać, izolować". Ale co zrobić z ludźmi, którzy nigdy nic złego nie zrobili, a chcą się leczyć?

Tę diagnozę potwierdzają seksuolodzy z dużych miast (prowadzą terapię prywatnie). Co poradziliby pedofilowi po otrzymaniu podobnego listu?

Dr Krzysztof Bajor (Lublin): - U nas nie miałbym gdzie go wysłać. Skierowałbym do Warszawy, do Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Tyle że tam trafiłby na kolejki.

Prof. Maria Beisert (Poznań): - W Poznaniu takiej możliwości nie ma. Wysłałabym go do miejscowości pod Poznaniem. Jej nazwy nie wymienię, bo mógłby się zacząć wokół tego miejsca ostracyzm.

Dr Ryszard Smoliński (Wrocław): - Rozłożyłbym ręce, bo na terenie Wrocławia i, z tego, co wiem, całego województwa, takich gabinetów ani ośrodków nie ma.

Jeśli przymusowe leczenie pedofilów okaże się fikcją - na razie wiele na to wskazuje - a leczenie dobrowolne będzie wyglądało jak w opisach seksuologów, droga pedofila X - i uwikłanych w jego historię ofiar - nadal będzie wyglądała mniej więcej tak:

Zanim skrzywdzi pierwszą ofiarę, być może zwróci się o pomoc i jej nie otrzyma (choć zwykle takiej pomocy nie będzie szukał). Popełni pierwsze przestępstwo, tak jak złapany kilka tygodni temu w Wieliczce Janusz K. (zgwałcił dwie dziewczynki, potem je bił i zastraszał). Zacznie się rozprawa sądowa. Potrwa kilka lat, bo polskie sądy, co potwierdza Emilia Naumann, nie traktują takich spraw priorytetowo. - Pamiętam proces, który skończył się w pierwszej instancji po 6 latach od popełnienia czynu - wspomina Naumann. - Pokrzywdzone dzieci w chwili ogłoszenia wyroku są często dorosłymi ludźmi. Wyniszczeni i upokorzeni przedłużającym się procesem, pytają, czy to w ogóle miało sens.

Po kilku latach X wyląduje w więzieniu. Tu jego losy mogą się potoczyć różnie. Np. tak, jak opisuje Jakub Śpiewak, pamiętający dramatyczny list od więźnia, któremu odmówiono w areszcie terapii, i który był dodatkowo dyskryminowany przez klawiszy oraz współwięźniów. Albo tak, jak rzeczywistość widzi Małgorzata Pietrucha, kierowniczka oddziału terapeutycznego Zakładu Karnego nr 2 w Łodzi, która zapewnia, że zakład prowadzi solidną terapię, i jeśli tylko osadzony ma odpowiednią motywację, można mu pomóc. - O ile terapia - zaznacza - będzie kontynuowana po wyjściu z więzienia.

Jeśli wierzyć w wariant drugi, optymistyczny, X wyjdzie z więzienia umocniony, a psycholodzy na koniec przekażą mu dwa adresy łódzkich przychodni, o których słyszeli, że prowadzą bezpłatną terapię seksuologiczną. W tej pierwszej (Przychodnia Zdrowia Psychicznego na ul. Sieradzkiej) usłyszy, że seksuologa nie ma. W drugiej (Przychodnia Seksuologii, Problemów Rodziny i Patologii Więzi Międzyludzkich) rejestratorka uprzejmym głosem zaprosi na wizytę. "Ale najwcześniej za dwa miesiące. I jeśli będzie umowa z NFZ".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2010