Wymiary sprawiedliwości

Krzysztof Kwiatkowski, minister sprawiedliwości: Brak odpowiedzialności na etapie tworzenia prawa grozi zapaścią polskiego sądownictwa. Frywolność legislacyjna parlamentarzystów powoduje gwałtowny wzrost spraw wpływających do sądów. Rozmawiała Elżbieta Isakiewicz

22.06.2010

Czyta się kilka minut

Krzysztof Kwiatkowski, minister sprawiedliwości / fot. Wojciech Gadomski /
Krzysztof Kwiatkowski, minister sprawiedliwości / fot. Wojciech Gadomski /

Elżbieta Isakiewicz: Gdy tu do Pana szłam, pod bramą Ministerstwa pikietowała grupka obywateli wściekłych na wymiar sprawiedliwości. Wie Pan o tym?

Krzysztof Kwiatkowski: Oczywiście. Poprosiłem współpracowników, żeby się z nimi spotkali i wysłuchali ich postulatów, kierowanych, jak się okazuje, nie tyle pod adresem wymiaru sprawiedliwości, co władz samorządowych. Często gdy ludzie czują się niesprawiedliwie potraktowani przez różnego rodzaju instytucje, obarczają za to wymiar sprawiedliwości. Mam świadomość, że duża grupa Polaków rzeczywiście ocenia go negatywnie. Kiedy jednak rok temu Krajowa Rada Sądownicza spytała o ocenę profesjonalizmu sędziów, większość nie miała wątpliwości, że jest on wysoki. Były to głównie osoby, które bezpośrednio zetknęły się z wymiarem sprawiedliwości, a te zdecydowanie negatywnie nastawione przyznawały, że wiedzę o nim czerpią zasadniczo z mediów.

To ja pozwolę sobie przytoczyć opinię obywatelki, która z wymiarem sprawiedliwości się zetknęła: "Występowałam w sądzie w charakterze oskarżyciela posiłkowego w sprawie wypadku, w którym zabito mi rodziców. Oskarżony szybko zrezygnował z adwokata, bo jego rolę przejął sędzia. Tego, co przeżyłam, nie da się opisać. Sędzia nawet nie starał się stworzyć pozorów normalnego procesu". Na portalach internetowych jest zatrzęsienie podobnych relacji. Sondaże potwierdzają: dwie trzecie z nas jest przekonanych, że polskie prawo faworyzuje przestępców, a gnębi pokrzywdzonych. Czy Pańskim zdaniem trzeba je zaostrzyć?

Nie ma zero-jedynkowej odpowiedzi na tak postawione pytanie. Odpowiedzialny urzędnik państwowy powinien szukać rozwiązań elastycznych, reagujących na bieżące wyzwania, czyli zaostrzać przepisy, gdy przestępczość w jakimś obszarze znacząco rośnie. Przykład: w ostatnich latach, a szczególnie miesiącach, obserwowaliśmy wciąż rosnącą liczbę brutalnych napaści na policjantów.

Pamiętamy szczególnie tę ostatnią, gdy nastolatkowie w biały dzień zamordowali na przystanku autobusowym w Warszawie policjanta. Był na urlopie. Zwrócił im uwagę, że niszczą wiatę. Podjął interwencję w imieniu nas wszystkich. Przeanalizowałem obowiązujące w Polsce przepisy, porównałem je z tymi, które funkcjonują w krajach europejskich, i dostrzegłem ciekawą zależność: tam, gdzie dają one większą ochronę funkcjonariuszom i nakładają większą odpowiedzialność karną na tych, którzy podnoszą na nich rękę, ilość napaści na stróżów prawa jest na ogół znacznie mniejsza.

Zaproponowałem więc zmianę tych przepisów, są już w parlamencie.

***

Przestępczość w Polsce maleje czy rośnie?

Generalnie maleje. To trend utrzymujący się od kilku lat. Liczba przestępstw zmniejsza się wszędzie tam, gdzie podnosi się poziom życia, a kurczy strefa ubóstwa. W Polsce od dłuższego czasu mamy do czynienia ze wzrostem gospodarczym, można więc przypuszczać, że tendencja malejąca ma z tym faktem ścisły związek. Dlatego w Ministerstwie Sprawiedliwości - co zapewne wielu zdziwi - musimy być wyczuleni także na wskaźniki gospodarcze, bo niewykluczone, że gdyby z jakichś powodów kryzys dotarł również do naszego kraju, moglibyśmy obserwować ponowny wzrost przestępczości. Trzeba też podkreślić, że spadek dotyczy najcięższych zbrodni: morderstw, rozbojów. Są jednak sfery, w których przestępczość rośnie, na co ma wpływ np. rozwój techniki. To między innymi przestępstwa seksualne wobec dzieci, nagabywanych często przez internet. Przyznam, że jako ojciec dwóch małych synów, do tego rodzaju spraw, w których ofiarami są najmłodsi, czyli najbardziej bezbronni, podchodzę ze szczególną wrażliwością i takiej samej wymagam od innych.

Zdymisjonował Pan szefa prokuratury rejonowej w Bartoszycach za brak właściwego nadzoru nad sprawą molestowania kilkuletniej dziewczynki. Emocje osobiste odegrały w tej decyzji jakąś rolę?

To była moja pierwsza decyzja personalna, kiedy byłem jeszcze prokuratorem generalnym. Trudna, ale i przemyślana. Chodziło o poważne zaniechanie działań w tej sprawie, brak staranności. Nie wahałem się też odwołać szefowej prokuratury w Katowicach, która wyraziła zgodę na udostępnienie jednemu z miesięczników czytanych przez młodzież fotografii o charakterze pedofilskim, a pochodzących z materiałów dochodzeniowych. Na decyzjach personalnych jednak się nie kończy. Ważne jest skuteczne prawo. Dlatego zaostrzyliśmy przepisy kodeksu karnego dotyczące pedofilii, wprowadziliśmy obowiązek leczenia farmakologicznego zmniejszającego popęd seksualny przestępcy, także po opuszczeniu więzienia. W razie sprzeciwu wraca za kratki. Dlaczego? Ponieważ ta grupa sprawców bardzo często popełnia te same przestępstwa również po opuszczeniu więzienia.

Ostro. W sprawach kastracji farmakologicznej protestowały organizacje broniące praw człowieka.

Zanim zdecydowaliśmy się na wprowadzenie takiego rozwiązania, przypatrzyliśmy się dokładnie, jak to jest w innych krajach. Terapia farmakologiczna nie będzie stosowana, gdyby się okazało, że stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia czy życia skazanego. Obligatoryjnie przed orzeczeniem tego środka sąd wysłucha biegłych lekarzy psychiatrów, psychologa oraz seksuologa. Prawem ma rządzić rozum, nie ideologia. Dlatego raz trzeba je zaostrzać, a raz wprowadzać rozwiązania, które można określić jako liberalne.

Na przykład?

W naszych więzieniach odbywa karę zbyt wiele osób, które mogłyby odkupić swe winy niekoniecznie w celi. Mówię o tych, którzy np. nie płacą alimentów, albo o pijanych rowerzystach. W więzieniach odbywa się swoista rywalizacja między wychowawcami i funkcjonariuszami służby więziennej, którzy chcą osadzonego zmienić na lepsze, a współwięźniami, którzy chcą, żeby wyszedł stamtąd gorszy. Więc czy jest w interesie społecznym, żeby te osoby trafiały do więzień? Moim zdaniem - nie.

Dlatego od września ubiegłego roku obowiązują przepisy o karze pozbawienia wolności w dozorze systemu elektronicznego, czyli dzięki technice nadzorujemy sprawcę. Ten dozór pozwala na monitorowanie, gdzie skazany się znajduje, czy nie łamie warunków odbywania kary. To się budżetowi państwa opłaca: taki człowiek może pracować, więc ma z czego płacić alimenty. Gdyby siedział w więzieniu, kosztowałby podatnika 2300 zł miesięcznie, poddany dozorowi - kosztuje kilkaset.

A jaki sposób znalazł wymiar sprawiedliwości na pijanego rowerzystę?

Kilkanaście dni temu weszła w życie przygotowana w Ministerstwie Sprawiedliwości duża nowelizacja kodeksów karnych, która pozwala na łączenie kary ograniczenia wolności z obowiązkiem prac społecznie użytecznych. Dotąd wobec niegroźnych przestępców sądy zwykle orzekały kary pozbawienia wolności w zawieszeniu. Wystarczyła kolejna drobna kolizja z prawem, a nasz rowerzysta już stawał się recydywistą i trafiał do więzienia na kilkanaście miesięcy. Zamiast tego będzie teraz częściej plewił miejskie klomby czy też czyścił chodniki na oczach swoich sąsiadów. To ma znacznie większe oddziaływanie resocjalizacyjne niż zakład karny.

Rozwiązania, o których Pan mówi, funkcjonują we współczesnych systemach sprawiedliwości. A mnie ciekawi, w jakim stopniu nasz system zdołał wymknąć się poprzedniemu, PRL-owskiemu?

W wolnej Polsce stworzyliśmy choćby całkiem nowe przepisy związane z ustrojem gospodarczym. Obowiązujący kodeks karny zastąpił ten z 1969 roku. Odkąd jesteśmy w Unii Europejskiej, w niektórych obszarach nasze przepisy muszą dostosować się do prawodawstwa przyjętego w Europie.

Ilu sędziów orzekających w PRL nadal wyrokuje?

Mniej niż 20 procent. Na prawie 10 tysięcy osób na tym stanowisku, większość rozpoczęła pracę już po 1989 roku.

***

Czy Unia Europejska nie ma zakusów, by zagarniać swymi regulacjami coraz to nowe przestrzenie wolności?

Przyznam, że bywam w tej kwestii rozdarty. Bo z jednej strony mam świadomość, że w większości krajów cywilizowanych dynamika życia skłania ustawodawców do poszerzania zakresu regulacji, jak choćby w przypadku przestępstw dokonywanych za pomocą internetu czy korupcji tzw. białych kołnierzyków. Z drugiej strony nie wyleczyłem się jeszcze z romantycznych wizji świata niespętanego nadmiernymi przepisami. Ale jako minister sprawiedliwości patrzący na ten dylemat bez emocji, dostrzegam niepodważalne korzyści, które wynikają dla polskiego prawa z przynależności do UE.

Unia dała nam wiele skutecznych narzędzi do współpracy międzynarodowej. Najlepszy przykład: europejski nakaz aresztowania. W zeszłym roku na wniosek Polski na tej podstawie trafiło do nas prawie 5 tys. osób ściganych za przestępstwa popełnione w naszym kraju. Wkrótce dzięki polsko-hiszpańskiej inicjatywie zacznie obowiązywać nowa dyrektywa, tzw. Europejski Nakaz Ochrony, dotyczący ofiar przemocy, w tym domowej. Gdy taka osoba znajdzie się w dowolnym kraju Europy, będzie jej przysługiwać identyczna ochrona prawna jak w ojczyźnie, sprawca nie będzie mógł się do niej zbliżyć.

Tragedia smoleńska uzmysłowiła, że gdybyśmy mieli z Rosją takie regulacje prawne w sprawach karnych jak z innymi krajami UE, moglibyśmy choćby powoływać wspólne zespoły śledcze, korzystać z nowoczesnych technik przesłuchań świadków na odległość, w tym w systemie telekonferencji. Nasi prokuratorzy nie musieliby za każdym razem jeździć do Moskwy i odwrotnie.

Dlaczego z Rosją takich regulacji nie mamy?

Z powodu wieloletnich zaniedbań. Na początku czerwca gościłem w Polce Aleksandra Konowałowa, swojego rosyjskiego odpowiednika, i zaproponowałem projekt takiej umowy. Była to pierwsza wizyta w Polsce ministra sprawiedliwości Federacji Rosyjskiej od 15 lat! Przez ten czas nie zawarto ani jednego porozumienia. Teraz rozpoczęliśmy negocjacje nie tylko na temat umowy dotyczącej spraw karnych, ale i cywilnych, tak by przez współpracę sądów ułatwić życie m.in. przedsiębiorcom czy rozwodzącym się małżeństwom polsko-rosyjskim.

Niemniej powinniśmy chyba nieźle się wysilić, żeby cywilizować ten nasz system. Czytam wyniki badań docent Elżbiety Łojko, która zadała sędziom pytanie, czy wydawane przez nich wyroki uważają za sprawiedliwe, i skóra mi cierpnie: aż 57 procent odpowiedziało, że nie! Przecież to świadectwo wystawione jakości polskiego prawa. Pan się z tym zgodzi?

Wiem, że część sędziów ma poczucie niedoskonałości przepisów, w oparciu o które orzekają. Dlatego kładę ogromny nacisk właśnie na jakość prawa, które powstaje w moim resorcie. Nie przypadkiem jedną z moich pierwszych decyzji było powołanie komisji kodyfikacyjnej prawa karnego, pracuje także taka sama komisja w obszarze prawa cywilnego. Ich zadaniem jest wskazywanie, jakie niezbędne zmiany należy wprowadzić w przepisach, i ich przygotowywanie.

Zakres prac komisji cywilnej jest niezwykle szeroki: od przepisów gospodarczych, które mają ułatwić życie przedsiębiorcom, po sprawy związane z prawem rodzinnym. Ostatnio przyjęliśmy zmianę, która na pewno ucieszy dziesiątki tysięcy rodziców w Polsce. Do tej pory, gdy po rozwodzie jedno z nich utrudniało drugiemu kontakt z dzieckiem, to drugie w praktyce było bezsilne. Zdecydowaliśmy się na rozwiązanie sprawdzone w krajach Beneluksu: rodzic utrudniający relacje płaci bardzo dotkliwe kary finansowe na rzecz byłego małżonka. To działa! I pokazuje, że przepisy nie mogą być oderwane od realiów życia.

Tak jak ten nakazujący ograniczenie w miastach prędkości do 50 km/h? Tworzono go kilka lat temu z pełną świadomością, że nie będzie przestrzegany właśnie dlatego, iż jest oderwany od realiów życia. I ludzie się z niego śmieją.

Nieuchronność kary jest niezbędnym warunkiem, aby obywatel prawo szanował. Wielu z nas wydawać się może, że wprowadzone przepisy są absurdalne, ale często zdarza się, że na pozór niedorzeczne przepisy, np. kodeksu drogowego, którego Ministerstwo Sprawiedliwości nie jest autorem, wpływają na nasze bezpieczeństwo.

***

Przywołał Pan przed chwilą przedsiębiorców, którym wymiar sprawiedliwości chce ułatwić życie. Niedawno upublicznili wstrząsające informacje o tym, jak ich wymiar sprawiedliwości poniewiera, dziesiątki z nich skazując na bankructwo, łamiąc życie ich rodzinom, choć nie popełnili przestępstwa. Ma im Pan coś do powiedzenia?

Proszę wierzyć, że podejmujemy szereg działań, aby ułatwić im prowadzenie działalności. Kiedy jakiś czas temu zwrócili się do mnie z postulatami, bardzo obszernie i wyczerpująco się do nich odniosłem. Jeszcze kilka lat temu toczyła się w Polsce szeroka dyskusja, czy nie dochodzi do nieuprawnionego wykorzystywania prokuratury do celów politycznych lub propagandowych, także w przypadkach spektakularnych zatrzymań przedsiębiorców. Wyciągnęliśmy z tych doświadczeń wniosek, że należy oddzielić funkcję prokuratora od politycznej funkcji ministra sprawiedliwości, że trzeba stworzyć system niezależny od zmian politycznych. I stało się to 31 marca.

Nie boi się Pan, że ta nowa prokuratura szybko się zautonomizuje i stworzy państwo w państwie?

Taki argument przytaczali przeciwnicy zaproponowanych przez nas rozwiązań. Dla mnie najważniejsze jest, żeby prokuratura była niezależna od jakichkolwiek ewentualnych nacisków politycznych. Bo tylko taka gwarantuje większe bezpieczeństwo obywateli.

Pan naprawdę uważa, że możliwe jest uwolnienie polskiego wymiaru sprawiedliwości od przekleństwa upolitycznienia?

Owszem. Tylko trzeba polubić słowo "ciągłość". Kiedy zostałem ministrem, w gmachu podniosły się głosy, że teraz pewnie opanuje go łódzki desant. Niesłusznie. Podjąłem niewiele decyzji personalnych i żadna nie miała klucza geograficznego. Jestem przeciwny rewolucjom personalnym, bo przygarnianie przyjaciół i znajomych często nie przekłada się na jakość merytoryczną ich pracy. W niektórych krajach Europy polityczna jest wyłącznie funkcja ministra sprawiedliwości, ewentualnie pierwszego zastępcy. Wiceministrowie, nie mówiąc już o dyrektorach, zostają.

Z tego, co było tu dotychczas powiedziane, na wizerunek wymiaru sprawiedliwości wpływa negatywnie jakość polskiego prawa i ciągotki polityków, by brało ono udział w ich starciach. Ale wyniki badań odsłaniają też inne patologie, takie jak istnienie Polski układowej, tej z małych miejscowości, gdzie sytuację starającego się o sprawiedliwość Kowalskiego determinują lokalne powiązania towarzysko-biznesowe. Autentyczny przykład: w S. sędzia grilluje z miejscowym komendantem policji i prezesem tutejszego banku, który obydwu dał kredyt na dom. Pewnego dnia prezes potrąca na pasach dziecko Kowalskiego. Sędzia prezesa uniewinnia. Dwie dekady demokracji nie wystarczyły, żeby wymiar sprawiedliwości poradził sobie z lokalnymi klikami. Dlaczego?

Nie ma takiego środowiska zawodowego, które przy całej swej złożoności byłoby idealne. Nie chciałbym jednak, aby na wizerunek sędziowski wpływały zachowania jego pojedynczych reprezentantów. Przypadki, jakie pani wskazała, zdarzają się, choć nigdy nie powinny mieć miejsca. W środowisku sędziowskim nie ma miejsca dla ludzi, którzy sprzeniewierzają się etyce zawodowej. Zawsze będę takie przypadki piętnował. Zdaję sobie też sprawę, że z podobnym zjawiskiem przychodzi zmierzyć się każdemu społeczeństwu na świecie.

Ale może nie w takiej skali? Aż 65 procent Polaków twierdzi, że wymiar sprawiedliwości jest skorumpowany.

Gdybym uważał, że problemu nie ma, nie proponowałbym zmian w ustawie o ustroju sądów powszechnych, a uczyniłem to.

Słychać opinie, o czym Pan z pewnością wie, że środowisko prawnicze nie jest zainteresowane prawdziwą reformą, bo dobrze mu tak, jak jest; że minister sprawiedliwości jest zakładnikiem korporacyjnej lojalności.

Nikt nie zdejmie z ministra sprawiedliwości obowiązku włączania się w proces usprawniania systemu prawnego. Staram się to czynić. Wraz ze znowelizowaną ustawą o ustroju sądów powszechnych wejdą w życie mechanizmy, które pobudzą samodoskonalenie środowiska sędziowskiego. Sam często zastanawiałem się, co zrobić, żeby bardziej profesjonalni i aktywni sędziowie - a to dominująca większość - nie wykonywali pracy za tych gorzej radzących sobie z powierzonymi obowiązkami. Pierwszym krokiem są tzw. oceny okresowe, które proponujemy, a które będą dawać obraz jakości pracy sędziego. Wymiaru sprawiedliwości nie da się naprawić metodą rewolucyjną. Tu jest potrzebna metoda systematycznie czynionych kroków.

Zanim zaczną one przynosić znaczące efekty, co ma zrobić zwykły Kowalski, gdzie się zwrócić, gdy dozna krzywdy?

Jeśli usłyszał wyrok - apelować do sądu drugiej instancji. Dzięki działaniom podejmowanym w naszym resorcie w całej Polsce funkcjonuje sieć ośrodków pomocy pokrzywdzonym z powodu przestępstwa. Pomagają im tam prawnicy, ale też psychologowie. W tym miesiącu Ministerstwo wydało kilkaset tysięcy broszur "Prawa i obowiązki obywatela w sądzie i prokuraturze". Informacje w nich zawarte mają ułatwić odnalezienie się na poszczególnych etapach postępowania, w konkretnej roli procesowej: świadka, oskarżonego bądź powoda. Są bezpłatne. Można je znaleźć w sądach i prokuraturach w całym kraju. Tysiące Polaków pisze wnioski do ministra sprawiedliwości i to jest też właściwa droga.

Ile ich napływa rocznie?

W ubiegłym roku było ich prawie 30 tysięcy.

Czego najczęściej dotyczą?

Treści orzeczeń, ich wykonania, przewlekłości postępowań sądowych i prokuratorskich.

A ile aktualnie toczy się postępowań dyscyplinarnych przeciwko sędziom?

Ponad 120.

***

No to przejdźmy do kolejnej patologii: ciągnących się niemiłosiernie procesów. Sprawiedliwość po latach przeczy idei sprawiedliwości. Jakie Pan podjął kroki, żeby wyroki zapadały szybciej?

Ten rok traktuję w tym zakresie jako priorytetowy. Od stycznia jesteśmy jednym z czterech krajów w Europie, w których funkcjonuje tzw. e-sąd, czyli elektroniczne postępowanie upominawcze. Bez opuszczania domu, przez internet, można złożyć tam wniosek. Sąd rozstrzyga go w takim samym trybie. To szczególnie ważne dla ludzi dochodzących w sądzie swych należności, np. za wykonaną pracę czy niezapłacony rachunek. Takich spraw jest milion dwieście tysięcy! Jeśli w ten sposób rozpatrzymy ich część, skróci się kolejka w sądach tradycyjnych. Ale to jeszcze nie koniec.

Właśnie wprowadziliśmy bezpłatny elektroniczny dostęp do ksiąg wieczystych dla wszystkich obywateli. Następnym krokiem, który już przygotowujemy, będzie możliwość złożenia wniosku i uzyskania wypisu z księgi wieczystej on-line. Jesienią zaczynamy wprowadzać elektroniczne nagrywanie rozpraw - skończą się pretensje, niejednokrotnie uzasadnione, że w protokole nie ma tego, co było powiedziane na sali. Takie rozwiązanie funkcjonuje w wielu krajach i znacznie przyspiesza procedury sądowe. Sądownictwo ma być przyjazne obywatelom.

A ile trzeba władować w nie pieniędzy, żeby tę przyjaźń przyspieszyć?

Nie zaczynałbym od liczenia pieniędzy, tylko od przeglądu tzw. zakresu kognicji polskich sądów, czyli spraw wpływających do sądów powszechnych. Wie pani, ile ich było w 2009 roku? Prawie 12 milionów, o dwa i pół miliona więcej niż pięć lat temu. Nawet najsprawniejszy system takiego tempa nie wytrzyma.

To skąd ten wzrost się bierze?

Składa się na to wiele czynników, m.in. frywolność legislacyjna parlamentarzystów. Dowód: w tym roku przegłosowali przepisy, zgodnie z którymi każdy obywatel może złożyć do sądu wniosek o pomniejszenie opłaty komorniczej. Nie rozumiem, dlaczego posłowie po prostu nie obniżyli taksy komorniczej, tylko wrzucili do sądów około 200 tysięcy nowych spraw. Mówię swoim kolegom i koleżankom parlamentarzystom, że brak odpowiedzialności na etapie tworzenia prawa może skutkować zapaścią polskiego sądownictwa. Co nie znaczy, że gdybym miał większy budżet, to nie wiedziałbym, co z nim zrobić. Pieniądze poszłyby na polepszenie obsługi administracyjnej obywateli, czyli na dodatkowe etaty asystentów sędziego, usprawnienie pracy sekretariatów.

Ja dostrzegam jeszcze jedną rysę na naszym systemie sprawiedliwości, którą nazwałabym syndromem autorytetu. Kiedy Szwajcarzy zatrzymali Romana Polańskiego, moi znajomi Amerykanie nie mogli zrozumieć, dlaczego przedstawiciele elit zaangażowali się w akcję, której celem było odpuszczenie kary za popełnione przestępstwo. Przecież, dziwili się, to złamanie zasady, że wszyscy są wobec prawa równi. Do takiej postawy wychował ich tamtejszy model sprawiedliwości. Wydaje się, że przynajmniej od czasów słynnej "pomroczności jasnej", której uległ syn ówczesnego prezydenta powodując wypadek, nikogo już tu nie zdumiewa, że wobec prawa są równi i równiejsi. A Pana?

Z zasadą równości wobec prawa w pełni się solidaryzuję. Amerykanów podziwiam za konsekwencję, z jaką jej przestrzegają. To dzięki tej konsekwencji odpowiedzialności karnej nie uniknęła ani Paris Hilton, dziedziczka najzasobniejszego rodu finansowego w Stanach, ani nieletnia córka prezydenta Busha, którą przyłapano z kuflem piwa. Ale jednocześnie w modelu amerykańskim moje wielkie wątpliwości budzi możliwość porozumienia się w sprawie wyroku sędziego i adwokata oskarżonego, co zresztą było widać w historii Polańskiego sprzed 30 lat. Jego adwokat obawiał się, że sędzia nie dotrzyma ustaleń.

A głosował Pan, jak większość senatorów, przeciwko zniesieniu immunitetu Krzysztofa Piesiewicza?

Głosowałem za, bo uważam, że byłoby lepiej, gdyby senator Piesiewicz mógł przedstawić swoją wersję prokuratorowi. Tak się nie stało.

No to jeszcze raz sięgnijmy do badań: Polacy o wiele rzadziej korzystają z pomocy prawnej niż obywatele innych krajów europejskich. Czy nie dlatego, że usługi prawników są u nas bardzo drogie i że wynika to z ograniczonego dostępu do zawodów prawniczych?

Wyciągnęliśmy wnioski z tych badań. Jeszcze kilka lat temu egzamin na aplikację zdawało zaledwie kilkaset osób rocznie. Dzięki zmianom, które wprowadziliśmy, do ostatniego podeszło z powodzeniem prawie 11 tysięcy młodych ludzi. A to oznacza, że wkrótce przybędzie nam rzesza wykształconych prawników gotowych świadczyć społeczeństwu usługi: adwokackie, radcowskie i notarialne. Większa liczba prawników to większa konkurencyjność i w praktyce spadek cen tych usług.

Tylko czy będziemy chcieli z nich korzystać? Profesor Janusz Czapiński przekonuje, że główną przyczyną małej aktywności Polaków w tej dziedzinie nie są wysokie ceny, lecz niska kultura prawna społeczeństwa.

Dlatego stawiam na edukację prawną obywateli. Jestem także gorącym zwolennikiem wprowadzenia do szkół obowiązkowych lekcji edukacji prawniczej. Obywatel powinien jak najwcześniej zacząć zdawać sobie sprawę, jakie ma prawa, ale i obowiązki. Chodzi o to, żeby rozbudzać w nim potrzebę wiedzy prawniczej. Niedawno doświadczyłem na własnej skórze, że ta potrzeba w Polakach się budzi. Często między Łodzią, gdzie mieszkam, a Warszawą, jeżdżę pociągiem. Któregoś poniedziałku, jak zwykle, wsiadłem do niego przed szóstą i, jak zwykle, zamierzałem się przespać. A tu wkracza do przedziału jejmość z trzema segregatorami w ręku. "Ha! - wykrzykuje - wiedziałam, że tu pana zastanę. Pan mi poradzi, co ja mam robić z tym cholerą sąsiadem". I tak przez półtorej godziny analizowaliśmy, jak wygrać klasyczny spór o miedzę.

Krzysztof Kwiatkowski (ur. 1971) jest prawnikiem, w latach 1997-2001 był sekretarzem osobistym premiera Jerzego Buzka. Do 2007 r. wiceprzewodniczący sejmiku województwa łódzkiego. Senator obecnej kadencji. Od 2009 r. wiceminister, a następnie minister sprawiedliwości i prokurator generalny. Po rozłączeniu tych funkcji - minister sprawiedliwości. Żonaty, ma dwóch synów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2010