Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Koniec prezydentury Bronisława Komorowskiego zbiegł się z podpisaniem przez niego kontrowersyjnej dla wielu katolików ustawy o leczeniu niepłodności. Nie można jednak zachowywać się tak, jakby przez całe 5 lat był zajadłym wrogiem Kościoła.
Sprawa Mszy św. za ustępującego prezydenta jest delikatna. Najpierw pojawiły się informacje, że w ogóle taka się odbędzie, a potem portal Pch24.pl zasugerował, że weźmie w niej udział kard. Kazimierz Nycz. Następnie okazało się, że autor tej notki informację wyssał z palca i nawet nie skontaktował się z biurem prasowym archidiecezji, by sprawę potwierdzić. Rzecznik warszawskiego metropolity zdementował wszystko w specjalnym komunikacie.
Już od pierwszej zapowiedzi o wspomnianej Mszy, pojawiła się w sieci krytyka. Nie tyle samej liturgii, co intencji, która brzmi tak: „w intencji Bronisława Komorowskiego i jego Małżonki, sprawowana w podziękowaniu za jego służbę narodowi i o Boże Błogosławieństwo na przyszłość dla całej prezydenckiej rodziny”. Szczególnie po stronie konserwatywnej pojawiły się głosy, że w kontekście niedawno podpisanej ustawy dziękczynna część tej intencji jest nie na miejscu. A obecność wysokiej rangi duchownego mogłaby być odczytana jako akceptacja dla tego podpisu.
Stąd wspomniany komunikat nie tylko dementuje kwestię obecności kard. Nycza podczas zapowiadanego wydarzenia, ale również deklaruje solidarność hierarchy ze zdaniem prezydium Konferencji Episkopatu Polski, w którym została wyrażona negatywna opinia wobec decyzji prezydenta.
Dementi ze strony rzecznika archidiecezji było jak najbardziej potrzebne, ale jego opublikowanie ma również negatywne konsekwencje. W zasadnie podawane informacje wpleciony został komunikat o zaangażowaniu warszawskiego Kościoła w organizację Mszy inaugurującej prezydenturę Andrzeja Dudy. Po co ta informacja w komunikacie dotyczącym wyraźnie Bronisława Komorowskiego oraz kard. Nycza?
Wrażenie jest takie, jakby kard. Nycz tym komunikatem odcinał się od odchodzącego prezydenta, a swą uwagę kierował już tylko ku nowemu. Paradoksalnie może to uderzyć w wizerunek metropolity, bo przecież większość ludzi wie, że przez 5 lat był z Komorowskim w dobrych stosunkach, nierzadko z nim współpracując i korzystając z jego poparcia. Gdy przegrał wybory, można go już koniunkturalnie porzucić? – mogą zapytać katoliccy wyborcy ustępującego prezydenta.
Nie sądzę, by taka była faktyczna intencja warszawskiego pasterza. Ale w mediach już poszedł przekaz pod tytułem „Kard. Nycz nie odprawi Mszy za Komorowskiego”. Dobrze wiemy jak działają współczesne media i jak wybiórczo ludzie odbierają informacje. Niuanse się zagubią, a wielu czytelników i widzów z newsów zrozumie tyle, że hierarcha porzucił przegranego pod pretekstem in vitro.
Sprawa jest też delikatna z tego powodu, że stołeczna archidiecezja korzystała na dobrych relacjach z prezydentem oraz lokalną Platformą Obywatelską. Bez ich poparcia nie byłoby na przykład wielomilionowych dotacji na Świątynię Opatrzności Bożej. Tego, że kard Nycz ma na głowie tę budowę, nie można na niego zrzucać. Wszak przyszedł do Warszawy, gdy prace już były zaawansowane, a ich zatrzymanie nie wchodziło w grę. Stąd zrozumiałe jest poszukiwanie funduszy na dokończenie z rozmachem zaprojektowanego gmachu. Ale korzystanie z przychylności władzy ma swoją cenę. Dziś to widać jak na dłoni. Dla przeciętnie zorientowanego Polaka rozumowanie pójdzie tu prostymi torami: jak na Świątynię potrzebował miliony, to z rządzącą partią był przyjacielem, ale jak partia dostaje zadyszki, a jej kandydat na prezydenta przegrywa, to nawet Mszy nie chce mu odprawić.
Jasne, że to uproszczenie skomplikowanej sytuacji. Ale przewidując taki rozwój wypadków, kard. Nycz właśnie powinien odprawić Mszę dla Bronisława Komorowskiego i jego rodziny. Pomimo sprawy z in vitro. Już wiemy, że ma w tej kwestii inne zdanie. Zresztą gdyby nawet w elegancki sposób powiedział o tym podczas kazania, to z pewnością nikt by się za to nie obraził.
Nie wiem, czy miałaby to być Msza, o której już wiemy, że się odbędzie, czy może inna specjalna liturgia w katedrze. To jest do przemyślenia. Natomiast zostawienie tej historii tak, jak jest, bez wątpienia położy się cieniem na lubianym przecież w Warszawie kardynale Nyczu.