Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tyle że Gruzja stała się zakładnikiem Saakaszwilego: jego odejście byłoby sukcesem Kremla. Ale Gruzja z Saakaszwilim nie może liczyć na przyjęcie do struktur zachodnich, nawet na skromną zachętę w postaci NATO-wskiego "Planu dla członkostwa". Dla przeciwników poszerzania Sojuszu o Gruzję (i Ukrainę) - Niemców, Włochów, Francuzów - fakt, że Saakaszwili dał się wciągnąć w "siłowy scenariusz", jest dyskwalifikujący. Tymczasem Rosja korzysta z dobrej (dla siebie) pogody i umacnia swą pozycję: spacyfikowawszy Gruzję, występuje dziś w roli jedynego mediatora konfliktu o Górski Karabach - przywódcy Armenii i Azerbejdżanu, spierających się o ten region, pospieszyli niedawno do Moskwy, by tam dyskutować o Karabachu.
Kreml się spieszy: chce stworzyć na Kaukazie Południowym fakty dokonane, nim nowy lokator Białego Domu zacznie się zastanawiać, czy Kaukaz w ogóle go interesuje. A Rosjanie już zaczynają testować Baracka Obamę: w dzień po wyborach w USA prezydent Rosji zagroził rozmieszczeniem w Kaliningradzie rakiet krótkiego zasięgu, jeśli Stany będą kontynuować projekt tarczy w Polsce i Czechach. Dla Polski to groźby bez znaczenia, bo już dziś mamy sytuację asymetryczną: Rosja ma w Kaliningradzie (i na Białorusi) arsenał ofensywny (np. rakiety SS-21), a Polska nie ma środków obronnych - aby obronić się przed SS-21, trzeba by mieć system typu "Patriot". I tak koło się zamyka. Wracamy do pytania: jak prezydent Obama postrzega rosyjską wizję świata?