Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie warto przytaczać przykładów, niech Państwo otworzą telewizję w dowolnym momencie i posłuchają "debatujących polityków". Czasem po prostu nie wiadomo, o co chodzi, a czasem błędy gramatyczne (stylistyczne to pestka) są tak poważne, że nie można tego ścierpieć. Przypominam przy okazji, że jest ustawa dotycząca ochrony języka polskiego, którą posłowie nagminnie łamią.
Wiem, że politycy przychodzą z różnym wykształceniem, z różnych warstw społecznych i niekoniecznie nauczyli się przyzwoitej polszczyzny, ale to nie jest żadne wytłumaczenie. W okresie międzywojennym też było wielu takich polityków i proszę przeczytać wystąpienia Rataja czy Witosa. To była znakomita, barwna polszczyzna. Nieustanne dewastowanie języka polskiego, nagminne używanie błędnych sformułowań, które powoli przejmują nawet ludzie dobrze po polsku mówiący, oraz produkowanie śmiesznych i nonsensownych neologizmów prowadzi do tego, że nie da się o niczym sensownie rozmawiać, a ponadto, na skutek przekazu telewizyjnego, powoduje upowszechnianie złej polszczyzny w narodzie.
Dostrzegam tu zadanie dla Ministerstwa szumnie nazwanego: Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Rozumiem, że trudno karać każdego polityka za kalanie języka polskiego i że trudno - a przydałyby się - wprowadzić egzaminy dla polityków ze znajomości naszego języka, ale są inne dostępne metody. Było znane dyktando, ale tu chodzi o słowo mówione i o fonetykę, przede wszystkim prawidłowe wymawianie końcówek.
Z podobnym problemem musi radzić sobie Kościół i Kościół wypracował sposób, a mianowicie istnieją tak zwane gotowce kazań, które tylko w niektórych miejscach trzeba wypełnić własną wstawką. Dzięki temu księża z ambony niekoniecznie mówią zawsze mądrze, ale chociaż poprawnie. Sposób ten doskonale można by zastosować do przemówień parlamentarnych. I tak większość posłów nie ma nic do powiedzenia, a zabierają głos tylko dlatego, że albo im się zdaje, że mają coś do powiedzenia, albo dlatego, że potem są rozliczani z liczby wystąpień czy zadanych pytań. Otóż gotowce byłyby dla nich zbawieniem, a nam by przyniosły wielką ulgę. Trzeba by tylko zostawić miejsce na to, o czym w danej sytuacji mowa. Na przykład: "Panie Marszałku, Wysoka Izbo, protestuję przeciwko zwiększeniu liczby (i tu wstawić na przykład: liczby dzieci, autostrad, parowozów, podatków), gdyż uważam, że nie leży to w interesie społecznym, a także moja partia nie zgadza się na ten projekt". I jak ładnie.
Natomiast wspomniane Ministerstwo mogłoby doprowadzić do wydania podręcznika, który podejmowałby temat języka polityki i języka polityków, a podręcznik ten powinni obowiązkowo czytać nie tylko politycy, ale także chętni do udziału w polityce, czyli uczniowie i studenci. W ten sposób wyrazilibyśmy szacunek dla tradycji narodowej, o której teraz wszyscy bez przerwy się wypowiadają.
Francuzi są niemal maniakalni w obronie dobrej francuszczyzny i w obronie przed inwazją klonów z języka angielskiego. Jest to postawa, którą całkowicie popieram, chociaż wiadomo, że wojna z angielskim (amerykańskim raczej) nie na wszystkich frontach się powiedzie. Jednak dzięki temu nie tylko debata publiczna staje się możliwa, ale także możliwe jest zrozumienie własnej literatury. Gdyby zapytać o wiele słów używanych w poezji Mickiewicza, to jestem pewien, że większość polityków nie wiedziałaby, o co chodzi. Szacunek do tradycji, do kultury narodowej, to przede wszystkim szacunek do języka. Bez języka lepiej milczeć, a dewastowanie języka jest dewastowaniem polityki.