Chirurżka ze Szczebrzeszyna: feminatywy rozwiązują język

Maciej Makselon, polonista: Dzieci naturalnie korzystają z feminatywów, bo podążają za logiką języka. Nikt nie uważa, że ulegają wpływom feministek i lewaków.

05.03.2024

Czyta się kilka minut

Absolwentki Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków, lipiec 2015 r. // Fot. Beata Zawrzel / REPORTER
Absolwentki Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków, lipiec 2015 r. // Fot. Beata Zawrzel / Reporter

Katarzyna Kubisiowska: Jak Pan reaguje na słowo „ministra”?

Maciej Makselon: Ambiwalentnie. To słowo oczywiście już funkcjonuje w języku, nie możemy więc powiedzieć, że to niepoprawna forma. Ale sam chętniej sięgam po formę utworzoną zgodnie z rodzimą tradycją słowotwórczą, czyli po tę „ministerkę”.  Premierka, ministerka, magisterka. Tak samo jak dziennikarka, aktorka, piosenkarka. Nie mówimy przecież dziennikara, aktora i piosenkara. Zatem: ministerka, nie ministra. Ale oczywiście nie mam żadnej mocy narzucać komuś tę formę.

To dlaczego feminatywy utworzone zgodnie z prawidłami języka budzą tyle skrajnych emocji?

Przede wszystkim dlatego, że są uznawane za demonstrację polityczną. Feministyczną, genderową, lewacką. Dla mnie to jest o tyle absurdalne, że jeżeli chcemy znaleźć najwięcej lewaków i lewaczek, to powinniśmy się udać do przedszkola. Dzieci naturalnie korzystają z feminatywów, bo podążają za logiką języka. Skoro jest nauczycielka i nauczyciel, skoro jest pielęgniarka i pielęgniarz, do których dopasowujemy formy czasowników, to dlaczego ta symetria nagle ma zanikać w przypadku form związanych z zawodami o wysokim prestiżu? I jeśli pięciolatkę zapytamy, kim chce być,  to ona najpewniej powie, że kosmonautką, a nie kosmonautą. Ale dla niej trudne do zrozumienia jest to, że – by wykonywać jakiś zawód – na poziomie gramatycznym musiałaby zmienić płeć.

Feminatywy są więc dla polszczyzny naturalne?

Tak, a upolitycznianie ich oddolnego powrotu jest po prostu szkodliwe. Inną kwestią jest to, że do części z nich nie jesteśmy przyzwyczajeni, słabo osłuchani. A jest w nas tendencja do tego, by własne doświadczenie traktować jak ostateczny punkt odniesienia: „jeśli ja czegoś nie znam, to znaczy, że tego nie powinno być”. I przed tym się bronimy.

Przed czym jeszcze?

Często słyszę argument, który sprawia, że opadają mi ręce, tj. że feminatywy wprowadzają językowy zamęt. Bo reżyserka to jest już takie pomieszczenie, marynarka to element garderoby, więc te wyrazy zostały „zarezerwowane”. W przypadku maskulatywów dziwnym trafem homonimia nam w niczym nie przeszkadza. Grafik może przygotowywać nam plakat, ale możemy w grafik również coś wpisywać, adwokat może bronić nas w sądzie, a po rozprawie możemy sięgnąć po butelkę z adwokatem. Nagle, gdy sprawa ma dotyczyć kobiet, to „o matko, pogubimy się w tym skomplikowanym świecie”. Ale jak? Jak się pogubimy? Przecież słowa osadzamy w kontekście. Jeśli kobieta mówi, że jest pilotką, to jakie jest prawdopodobieństwo, że zawodowo zamienia się w wyrób skórzany? Takiego zagrożenia nie ma. Kiedy mówimy, że idziemy zwiedzać zamek, to raczej nie chodzi o zamek w drzwiach lub zamek w spodniach, prawda? Skoro nie mamy problemu z pilotem, który służy do zmieniania kanałów, to jaki mamy mieć z pilotką?

Inny argument: niektóre słowa – np. architektka czy chirurżka – są trudne do wymówienia.

Jeżeli jesteśmy w stanie powiedzieć źdźbło, dżdżownica, furtka, to jesteśmy też w stanie powiedzieć architektka i chirurżka. W 2022 r. w Lublinie zostały przeprowadzone badania empiryczne, które miały sprawdzić, czy faktycznie istnieje realny problem z wymową tych słów. I wyszło, że 97,3 procent badanych (tu trzeba zaznaczyć, że bez wady wymowy) chirurżkę i architektę wypowiedziało bezbłędnie za pierwszym razem. Pozostałe 2,7 procent poradziło sobie z tym słowem po chwili wahania lub autokorekcie. Polki i Polacy są dumni z tego, jak trudny jest nasz język, z tych łamańców. „Grzegorz Brzęczyszczykiewicz, Chrząszczyrzewoszczyce, powiat Łękołody”, „w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”. Chełpimy się nimi, popisujemy. No, chyba że trzeba powiedzieć „chirurżka”, to wtedy nagle język nam staje w gardle okoniem.

Jak przekonać ludzi, by język okoniem nie stawał?

Nie chodzi teraz o to, by nakłaniać do używania feminatywów. Ta sprawa powinna być bardzo prosta i opierać się na indywidualnych decyzjach. Chcesz używać feminatywów? Używaj. Nie chcesz ich używać? Nie używasz. Ale przede wszystkim szanuj wolę drugiej osoby! To jest absolutna podstawa. Jeżeli twoja koleżanka chce, byś zwracał się do niej przy pomocy feminatywu, zrób to. Tak samo jak ona szanuje twoje prawo do językowego samostanowienia i mówi do ciebie Darku, nie Dareczku, jeśli wolisz tę pierwszą formę.

Czyli Elżbieta Witek ma prawo w czasie wywiadu zwrócić uwagę dziennikarce, że chciałaby być nazywana marszałkiem, a nie marszałkinią?

Przecież to jest kwestia kultury osobistej. To Elżbiety Witek miałaby potencjalnie dotyczyć ta forma. Dlaczego mielibyśmy nazywać kogoś tak, by źle się z tym czuł? Pani Witek nie lubi feminatywów? To ich wobec niej nie stosujmy.

Bardzo Pan wyrozumiały.

Ale warto też zwrócić uwagę na szerszy kontekst. W poprzedniej kadencji Sejmu pani Witek, która pełniła funkcję marszałka Sejmu, nie respektowała woli posłanek, które – no właśnie – chciały być posłankami, nie zaś posłami. Zwracam na to uwagę z kronikarskiego obowiązku, bo nie uważam, że powinniśmy stosować zasadę „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom”. Zawsze powinniśmy szanować wolę osoby, której dana forma dotyczy. Elementarne.

Samostanowienie kontra narzucanie?

Słynne „narzucanie feminatywów” to jest coś, co zwykle wprawia mnie w zdumienie. Bo gdy zapytamy ludzi, którzy się na to skarżą, na czym polega wspomniane narzucanie, zazwyczaj odpowiadają, że są one wszędzie „wciskane  na siłę”. Czyli jak? Czyli tak, że na przykład ktoś w tekście użyje słowa „chirurżka”. I to jest to wciskanie na siłę, narzucanie? Podjęcie suwerennej decyzji językowej, sięgnięcie po poprawną formę, po którą po prostu ma się ochotę sięgnąć, jest narzucaniem? Ale wypisywanie, że to jest niszczenie języka, że wydziwianie, że tak nie wolno – czyli podejmowanie próby ośmieszenia i odmówienia komuś prawa do korzystania z tego słowa – to już nie ma nic wspólnego z narzucaniem? Coś tutaj nie gra.

Jak zadziałał ten eksperyment, kiedy przed występem publicznym został Pan przedstawiony jako redaktorka, polonistka i nauczycielka akademicka?

On miał sprawić, by ludzie się zastanowili, dlaczego przedstawianie mężczyzny jako kobiety budzi w nas sprzeciw, a przedstawianie kobiety jako mężczyzny już nie. W swoich social mediach czasami zwracam się zresztą do ludzi za pomocą form „widziałyście”, „zrobiłyście” lub „widziałyśmy” i „zrobiłyśmy”, bo większość obserwujących to kobiety właśnie. I w każdym tygodniu dostaję – a kiedyś dostawałem codziennie – oburzone wiadomości od panów, którzy piszą, że skoro nie zwracam się do nich, to oni nie będą słuchać. A wtedy ja zwracam się z zapytaniem: „A jak czują się kobiety, kiedy całe życie zwracamy się tylko do mężczyzn?”.

Bo do stu kobiet powiemy: przybyłyście tutaj. Ale jak już pojawi się wśród nich jeden mężczyzna, to zmienimy na „przybyliście tutaj”. I wszystkie panie na poziomie językowym stają się od razu niewidoczne.

Żeby była jasność: rodzaj męskoosobowy jest generyczny, tj. w teorii obejmuje obie płci, zdaję sobie z tego sprawę. Chodzi o to, by zauważyć inną perspektywę.

Językoznawców ze starszego pokolenia feminatywy jednak drażnią, np. profesora Jerzego Bralczyka.

Mnie może razić słowo „jesieniara”. Mam do tego prawo. Problematyczne byłoby jednak, gdybym zaczął wykorzystywać autorytet, by wmawiać ludziom, że to słowo jest „be”, tylko dlatego, że nie jestem do niego przyzwyczajony, że godzi w moje subiektywne odczucia estetyczne.

Ale już profesor Jan Miodek zmienił zdanie: początkowo wobec feminatywów sceptyczny, z czasem je zaakceptował.

Kiedy człowiek o takiej pozycji i z takim autorytetem jest w stanie publicznie zmienić do czegoś stosunek, to dla mnie tylko świadczy o jego wielkości. Sam obawiam się, że gdy będę miał lat pięćdziesiąt, góra sześćdziesiąt, to nie zachoruję na paskudną przypadłość noszącą nazwę: „Moje zdanie ma wagę równą faktom”. To jest choroba, która dotyka najczęściej białych, heteroseksualnych, uprzywilejowanych mężczyzn z określoną pozycją.

Najstarsze polskie feminatywy?

One są nawet starsze niż sam język polski. Na przykład prasłowiańska dḷžnica, czyli żeńska odpowiedniczka dłużnika. A polszczyzna narodziła się właśnie z języka prasłowiańskiego. Znajdziemy je również w Biblii Jakuba Wujka z 1593 r. – i każdym kolejnym tłumaczeniu Biblii – gdzie jest „prorokini Anna”.  Feminatywy są również obecne w innych językach słowiańskich – chorwackim, słowackim, ukraińskim. Nikt w Czechach nie powie o kobiecie, że jest doktorem, bo jest przecież doktorką. W „Lilijach” Mickiewicza natrafimy na zbójczynię, w archiwach miejskich Krakowa na hersztkę bandy, i tak dalej, i tak dalej.

Czas przyznania kobiecie praw wyborczych to urodzaj feminatywów?

Kiedy kobiety wywalczyły sobie dostęp do funkcji, których wcześniej nie mogły pełnić, to naturalnie zaczęły powstawać nazwy żeńskie, bo – cytując „Poradnik Językowy” z roku 1901 – tego różnica płci wymagała od logiki językowej. Nie znaczy to oczywiście, że nagle feminatywy stały się zupełnie powszechne. Tak samo, jak udział kobiet w radach nadzorczych czy na wysokich stanowiskach nie stał się nagle powszechny. Ale widzimy zdecydowany wzrost liczby feminatywów, nie tylko w prasie feministycznej, bo też w konserwatywnym „ABC”, które było mocno związane z Obozem Narodowo-Radykalnym. Jednocześnie w dwudziestoleciu przeciw feminatywom występowała radykalna grupa feministek, która stwierdziła, że prawdziwa emancypacja nastąpi wtedy, kiedy w języku w ogóle nie będzie płci, a zamiast tego jedno określenie na wszystkich.

Feminatywy za PRL-u?

Powoli zanikały. Popularność zyskują formy typu: „pani doktor” czy „doktor powiedziała”. Które też – żeby była jasność – nie są wytworem czasów komunizmu. One pojawiły się właśnie w dwudziestoleciu międzywojennym. Wtedy zresztą językoznawcy walczyli z nimi z pełną zaciętością, określając je na przykład mianem „potworków językowych”. Bo skoro „doktor” to „powiedział”. A jeżeli „powiedziała”, to przecież kobieta, czyli „doktorka”.

No, a to zanikanie feminatywów?

Pokażę to na przykładzie wspaniałego słowa istniejącego w języku polskim: „kierowczyni”. Ono narodziło się w grudniu roku 1912 – dokładnie w tym samym czasie, co słowo „kierowca”, co wiemy dzięki umiejętnościom szperaczym Jacka Dehnela. Właśnie w grudniu 1912 r. magazyn „Lotnik i automobilista” rozstrzygnął konkurs na polski odpowiednik zapożyczenia francuskiego: „szofer”. I ta kierowczyni ładnie w języku się osadziła, funkcjonowała w prasie codziennej, w prasie fachowej i tak dalej. Ale zaczęła zanikać, kiedy w 1951 r. wydano rozporządzenie o pracach zabronionych kobietom. Zakazano im wykonywania ponad 100 zawodów.

Bo?

Dla „dobra” kobiet. Wiadomo, takie rzeczy zawsze są „dla dobra” grupy, której się czegoś zabrania. Tu chodziło o ochronę macierzyństwa. A jeżeli zmniejszyła się liczba kobiet zajmujących się kierowaniem pojazdami, górnictwem czy hutnictwem, to słowa na ich określenie miały mniejszą rację bytu, bo przecież język służy nam do opisywania rzeczywistości. Z kolei sześć lat później Zenon Klemensiewicz pisał, że stosowanie feminatywów to brak postępu językowego. Należy więc zaprzestać korzystania z odwiecznej tradycji języka polskiego, tj. tworzenia form żeńskich, ale wyłącznie w stosunku do… zawodów uznawanych za prestiżowe. Po feminatywy sięgać można, a nawet należy, ale tylko do opisania zawodów uznawanych za niższe: sprzątaczka, pielęgniarka, kosmetyczka, fryzjerka.

Los feminatywów po 1989 roku?

Obserwujemy wykładniczy wzrost ich obecności.  W 2019 r. również Rada Języka Polskiego zweryfikowała swoje wcześniejsze – dość sceptyczne – stanowisko i zaczęła zalecać korzystanie z feminatywów twierdząc, że jak największa symetria rodzajowa jest pożądana w języku. Teraz już możemy powiedzieć, że proces używania feminatywów nie zostanie zatrzymany.

Czy powoływanie się na tradycję językową jest jedynym argumentem za używaniem feminatywów?

Ja w ogóle nie postrzegam tego jako argumentu za używaniem feminatywów. To, że coś w języku było, nie znaczy, że koniecznie trzeba do tego wracać. Jednak w dyskusjach, które się toczą, tradycja nie jest przywoływana zwykle jako argument, lecz jako kontrargument dla tych, którzy twierdzą, że to nowomoda, że to wymysł współczesnych feministek. Tradycję przywołuje się tu więc raczej w ramach sprostowania nieprawdziwych informacji.

Ba, niektórzy nawet mówią, że to nie tylko „nowomoda” ale i „nowomowa”, co jest już kompletną bzdurą. Nowomowa to przecież nie są nowe słowa, tylko język systemów totalitarnych, który służy manipulacji.

To czemu właściwie służą feminatywy?

Chociażby oddawaniu w języku różnorodności świata. Jacek Wasilewski, wspaniały językoznawca, przytaczał kiedyś zagadkę. Ojciec i syn jadą autem, mają wypadek, na miejscu ginie ojciec, a syn w stanie ciężkim trafia do szpitala. Na salę wchodzi chirurg, by przeprowadzić operację, patrzy i mówi: „Nie mogę operować, to jest mój syn”. No i pojawiają się pytania. Czy syn miał dwóch ojców? A może był adoptowany? Otóż nie. Chirurg była kobietą. Kiedy słyszymy formę męską, która rzekomo jest uniwersalna, to w naszej głowie pojawia się zwykle obraz mężczyzny. Potwierdzają to wszystkie badania psycholingwistyczne. I tutaj, żeby zagadka była zagadką, to się przydaje. Ale czy obecność kobiet w języku, który przecież ma oddawać rzeczywistość, zawsze powinna być zagadkowa?

Maciej Makselon, styczeń 2023 r. // fot. Mirosław Stelmach / REPORTER

Maciej Makselon (ur. 1990) jest redaktorem literackim, nauczycielem akademickim, popularyzatorem wiedzy na temat języka polskiego. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Chirurżka ze Szczebrzeszyna