Jezus jest Indianinem

"Tradition not addiction - tradycja, a nie uzależnienie - takie hasło widnieje w centrum indiańskiej wioski Chisasibi, na północy kanadyjskiego Quebecu. Współcześni Indianie Kanady żyją w rozdarciu między tradycją przodków a nowoczesnością przyniesioną przez cywilizację białych. W ich wioskach tradycji trzeba szukać ze świecą. Znakiem cywilizacji jest uzależnienie od alkoholu i narkotyków. Pozbawieni naturalnego środowiska stają się ofiarami nowoczesności.

24.11.2006

Czyta się kilka minut

Wioska Chisasibi; indiański namiot na tyłach domu /
Wioska Chisasibi; indiański namiot na tyłach domu /

Region Nord-du-Québec rozciąga się powyżej 49 równoleżnika szerokości geograficznej północnej. Obejmuje obszar 840 tys. km kwadratowych, co stanowi 55 proc. całego terytorium Quebecu (dla porównania: łączna powierzchnia Francji i Niemiec to blisko 900 tys. km kwadratowych). Region dzieli się na dwie części: Nunavik na północy i Zatokę Jamesa na południu. Całość zamieszkuje raptem 39 tys. mieszkańców.

Istnieje tylko jedna droga lądowa, aby dostać się na północ. To Route de la Baie James. Asfaltowa szosa prowadzi z małej miejscowości Matagami do Radisson, gdzie zaczyna się kompleks wielkich elektrowni wodnych, i dalej do indiańskiej wioski Chisasibi. Potem asfalt zastępuje żwirówka, która kończy się nad samą Zatoką Jamesa.

Do Matagami, które jest "bramą północy", dzieli nas 678 km. Między Radisson a Matagami nie ma nic, prócz jednego prostego zajazdu i czterech indiańskich wiosek, w odległości ok. 100 km na zachód od szosy.

Tu, w Chisasibi, Wemindji, Eastmain i Waskaganish mieszkają Indianie (Amérindiens) z plemienia Kri (Cris), należący do algonkińskiej rodziny językowej. Na północ od nich są już tylko osady Inuitów (Inuit), czyli - po naszemu - Eskimosów.

W stylu uniwersalnym

Jeśli ktoś żyje jeszcze obrazem Indian z książek Karola Maya, amerykańskich westernów czy enerdowskich filmów o Winnetou, ten musi się przygotować na niespodziankę. Bo niewiele z tamtej - przerysowanej zresztą - atmosfery można znaleźć we współczesnych indiańskich wioskach.

W kilkutysięcznej wiosce Chisasibi dominują osiedla uniwersalnych domów, jakie mogłyby stanąć w każdym amerykańskim stanie czy w każdej kanadyjskiej prowincji. Jedynie budynek centralny, spełniający rolę miejsca zgromadzeń i centrum administracyjnego, nawiązuje w architekturze do indiańskiego tipi.

Jednak jeśli się dobrze przypatrzeć, indiańskie namioty są wszędzie: na tyłach każdego domu stoi drewniana konstrukcja, nie obłożona już skórami, lecz folią, plastikiem i blachą. Niektórzy twierdzą, że mieszkają w nich najstarsi Indianie - ci, którzy odmówili przeprowadzenia się do domów zaofiarowanych im przez rząd. Inni mówią, że spełniają one rolę sakralną.

W Chisasibi jest wszystko: szkoła, poczta, dwie filie banków, przedszkole, kilka sklepów, szpital i... arena sportowa do gry w hokeja, a na obrzeżach wioski stadion bejsbolowy. Zdziwienie wywołuje widok kilkuletnich Indian, ubranych w stroje Nike i Adidasa, i trenujących hokej pod okiem młodego, białego chłopaka. Białych w wioskach indiańskich mieszka zresztą niewielu. Jedynie ci, którzy przebywają tutaj czasowo, by podjąć pracę nauczyciela, pracownika samorządowej administracji albo portu lotniczego.

Bo w każdej wsi jest lotnisko, z którego codziennie odlatują samoloty do innych wiosek indiańskich, a także do Montrealu i większych okolicznych miast. Widok stewardów w białych uniformach spożywających obiad w restauracji hotelowej w Waskaganish nikogo tutaj nie dziwi. A także to, że hotel jest w każdej wiosce.

Suche rezerwaty

Waskaganish. W restauracyjnym menu próżno szukać tradycyjnych potraw, a choć morze za oknem, łosoś w sałacie jest prosto z puszki. Przy stołach siedzą całe indiańskie rodziny. Królują hamburgery, frytki, sałatki w amerykańskim stylu. Kelnerka pyta, czy podać włoski czy francuski sos do sałatek. Widok tej starej Indianki, podającej białym hamburgery, wywołuje mieszane uczucia. Jedno jest pewne: północnoamerykańska kultura konsumpcyjna skutecznie wyparła kulturę tradycyjną.

Nikt tu nie nosi butów ręcznie szytych ze skóry, wszyscy mają na nogach białe buty sportowe. Zresztą, indiańskich butów próżno też szukać w sklepiku z pamiątkami, w którym najwięcej jest naczyń jednorazowego użytku i zabawek made in China. Artystyczne rękodzielnictwo prawie nie istnieje. Wiele jest tego powodów. Jednym z nich - drastyczne zerwanie kontaktu z tradycyjną kulturą przeszłości.

Z drugiej jednak strony sami Indianie wcale nie chcą, by ich kulturę zamykać w kategoriach cepeliowsko-folklorystycznych. Zaprzyjaźniony profesor z Uniwersytetu Montrealskiego opowiadał o perypetiach swojej żony, która jest autochtonką (Indianką z pochodzenia) i artystą plastykiem jednocześnie. Instytucje kulturalne odmawiają jej prawa do miana rodzimego artysty (autoch­tonicznego), gdyż - jak jej powiedziano - nie szyje butów ze skóry karibu.

Na pytanie, z czego więc żyją Indianie, nie jest łatwo odpowiedzieć. Sytuacja materialna ludzi z plemienia Kri na północy Quebecu jest lepsza niż innych Indian zamieszkujących rezerwaty koło Montrealu. Na mocy porozumienia podpisanego z rządem prowincji, w zamian za prawo do budowy wielkiego kompleksu hydroenergetycznego na rzece La Grande, Indianie Kri otrzymali ziemię wraz z szerokimi prawami samorządowymi.

Rozróżnia się ziemię kategorii I, gdzie powstają wioski indiańskie, oraz ziemię kategorii II, gdzie Indianie mają wyłączne prawo do łowiectwa, myślistwa i rybołówstwa. Zajęcia te są uznawane za pracę zarobkową, a Indianie otrzymują za nie pensję. Dzięki temu coraz więcej z nich wraca do starych zawodów. Nad brzegiem Zatoki Jamesa nieopodal Chisasibi na wyjście w morze czekają dziesiątki indiańskich łodzi, zaopatrzonych w spalinowe silniki. We wsiach rozwijają się także handel, usługi i budownictwo.

Rozwiązanie to jest często przywoływane jako wzorcowe dla innych prowincji Kanady, gdzie Indianie mieszkają najczęściej w rezerwatach. Niestety, rezerwaty wzmacniają mentalność getta i uzależnienia od pieniędzy rządowych, których Ottawa nie szczędzi. Nie stymuluje to jednak życia w rezerwatach, gdzie większość Indian żyje z pieniędzy socjalnych bądź z przemytu papierosów. Powszechnie mówi się o dużym alkoholizmie, narkotykach i tendencjach samobójczych, które dotykają ich mieszkańców. Powstają więc tzw. suche rezerwaty (réserve s?che), gdzie nie można nabyć alkoholu.

Wszystko to staje się przyczyną emigracji do miasta, np. Montrealu, gdzie żyje ok. 30 tys. Indian. Ale z rezerwatu ucieka się nie tylko do miasta: wraca się także do lasu, bo - jak powiedział stary Indianin, cytowany w oficjalnym dokumencie kościelnym - "rezerwat to piekło, las to niebo".

Kłopot z wiecznymi ostępami

W Chisasibi kościół katolicki i anglikański stoją naprzeciw siebie przy wjeździe do wioski. W Waskaganish, prócz zaniedbanego kościoła anglikańskiego i misji katolickiej, jest jeszcze zbór zielonoświątkowy. Obok duży namiot, w którym akurat trwa modlitwa. Jedna z katolickich świątyń jest pod wezwaniem Pierwszych Męczenników Kanady. Ta kościelna mikrogeografia pokazuje także duchową sytuację chrześcijaństwa, które wciąż nie jest tu "u siebie".

Północ Quebecu, jak cała północna Kanada, to tereny określane wciąż jako misyjne, podlegające Kongregacji Ewangelizacji Narodów. W ośmiu północnych diecezjach Kanady pracuje 107 kapłanów diecezjalnych i zakonnych: jeden na 2 tys. mieszkańców. Ale biorąc pod uwagę odległości, trudności komunikacyjne, różnorodność kulturową i językową wiernych, a także wiek pracujących tu księży, jest to ilość znikoma. Biskup Mancini z Montrealu opowiadał mi o reakcji biskupa diecezji Moosonee, gdy ten dowiedział się o śmierci jednego ze swych kapłanów. "Straciłem jedną czwartą mojego prezbiterium" - miał powiedzieć ze smutkiem.

Kościół katolicki, w odróżnieniu od Kościoła anglikańskiego nie ma powołań tubylczych. Jak podkreślili kanadyjscy biskupi w raporcie przygotowanym przed tradycyjną wizytą ad limina w Watykanie, podstawowym problemem jest obowiązujący w obrządku łacińskim celibat: dla Indian pozostawienie po sobie potomstwa jest kwestią niezwykle ważną.

Innym problemem Kościoła jest inkulturacja. Od trzech dziesięcioleci w Kanadzie można obserwować przebudzenie kulturowej, a także religijnej tożsamości Indian. Kościół jest zaś wciąż bardzo rzymski i bardzo europejski, tzn. kulturowo obcy. Poszukiwane są nowe formy wyrazu, ku czemu silnym impulsem były wizyty Jana Pawła II w 1984 i 1987 r. Na spotkaniu w sanktuarium Huronów Papież powiedział, że "Chrystus poprzez członki swojego ciała sam jest Indianinem".

Praktyczne zastosowanie tej teologicznej formuły nie jest jednak proste. Popularność wspólnot zielonoświątkowych i innych sekt z ich żywiołową modlitwą pokazuje, że - o czym mówią sami biskupi - katolicka, statyczna liturgia wciąż nie wyraża indiańskiego ducha. Zresztą wystarczy spojrzeć na architekturę kościołów stawianych w indiańskich wioskach, które równie dobrze można by zbudować na amerykańskim południu albo na polskich Kurpiach.

Chrześcijaństwo jest wciąż religią białych przybyszów. I choć minęły prawie cztery wieki od czasów Pierwszych Męczenników - jezuickich misjonarzy, którzy zginęli z rąk Indian - sytuacja wiele się nie zmieniła. Zmieniła się scenografia działalności misyjnej, zmieniły się społeczeństwa, ale pozostał swoisty konflikt między indiańską "krainą wiecznych łowów" a chrześcijańskim niebem.

Choć Pierwsi Męczennicy Kanady byli ofiarami Indian, to ludzie ginęli po obu stronach. Gdy w 1984 r. Europa świętowała 500-lecie odkrycia Nowego Świata, Indianie z obu Ameryk wystosowali dokument, w którym przypomnieli, że dla nich był to początek toczącej się od wieków eksterminacji i że wśród Indian też byli "ukrzyżowani".

U siebie

Podczas tegorocznej parady z okazji Dnia Kanady wśród wielu nacji, które przeszły ulicą Ste Catherine, byli też Indianie. Ale nie oni stanowili większość. Liczniejsze, bardziej kolorowe i lepiej zorganizowane były grupy chińska, japońska, filipińska czy nawet duńska. W defiladzie szło jedynie kilku Indian z flagami. Żaden nie miał tradycyjnego stroju. Trudno było też wyczytać dumę z ich twarzy.

Ta obecność i nieobecność zarazem Indian na narodowej defiladzie jest znamienna: symbolizuje ich zagubienie w świecie, w którym przyszło im teraz żyć.

Indianie Quebecu, jak zapewne wszyscy pierwotni mieszkańcy ziem odkrytych i skolonizowanych przez Europejczyków, są na etapie konstruowania nowej tożsamości. W ich sytuacji nie ma rozwiązań idealnych. Każdy wybór zmusza do rezygnacji z czegoś. Pozostanie w lasach - to pozbawienie się dóbr technicznych, które przynosi cywilizacja. Życie w rezerwacie, gdzie co prawda można funkcjonować według własnych praw i zwyczajów, daje poczucie izolacji we własnym kraju. Zamieszkanie w mieście i zmieszanie się z wielokulturowym społeczeństwem owocuje utratą odrębności.

Czy jest więc wyjście? Jedno jest pewne: wśród Indian Kanady rośnie świadomość, że to oni, bardziej niż ktokolwiek inny, są na tych ziemiach u siebie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2006