Dobra wiadomość, zła wiadomość

Wizje senne u Indian północnoamerykańskich stanowiły fundamentalną warstwę rzeczywistości. Umiejętność śnienia pielęgnowano od dziecka, co pomagało stymulować wyobraźnię.

30.08.2021

Czyta się kilka minut

Louise Erdrich. Paryż, 23 września 2012 r. / ULF ANDERSEN / GETTY IMAGES
Louise Erdrich. Paryż, 23 września 2012 r. / ULF ANDERSEN / GETTY IMAGES

Stara Zhaanat uważała, że wszystko zaczęło się psuć, odkąd biali ponazywali miejsca imionami księży, podróżników i polityków. Z powodu arogancji przybyszów, lekceważących prawdziwe historie, które się wydarzały w tych miejscach, takie jak śnienie, jedzenie czy umieranie, przestały do nich przychodzić zwierzęta, zaczęły wymierać nawet lecznicze rośliny, które Zhaanat zbierała całe życie. Albo przeniosły się w inne, nieznane, nawet jej, miejsca. Ale zachłanność tych chimookomaanag była niezmierzona: w połowie XX w. postanowili odebrać Czipewejom nawet i te jałowe resztki ich dawnej ojczyzny.

W mieście gubią dusze

Mądrość pokoleń, hart ducha liderów, odpominanie słów i wydarzeń – spod pióra Louise Erdrich, najważniejszej bodaj indiańskiej autorki, wyszła kolejna znakomita powieść, zawierająca diagnozę przetrwania niewielkiej społeczności Czipewejów (znanych też jako Odżibuejowie; sami nazywają siebie Anishinaabe). Po obu stronach granicy kanadyjsko-amerykańskiej żyją dziesiątki grup Czipewejów. Erdrich dostała właśnie literackiego Pulitzera za powieść „The Night Watchman” (Nocny stróż). Jej tłem jest dramatyczny epizod ze współczesnych dziejów jednej z tych grup, z rezerwatu Turtle ­Mountain w Dakocie Północnej, tuż przy granicy z Kanadą. Wywodzi się z niej sama autorka, choć urodziła się i wychowała poza rezerwatem.

Louise Erdrich (ur. 1954) ma czipewejsko-francusko-niemieckie pochodzenie, jest autorką siedemnastu powieści, ale w Polsce znamy ją tylko z debiutanckich opowiadań, swoistej kroniki rodzinnej „Leki na miłość” (wyd. w USA 1984, u nas 1998) i jednej powieści – „Klub śpiewających rzeźników” (2003).

W „Nocnym stróżu” narracja jest niespieszna, akcji w niej stosunkowo niewiele, a gdy krystalizuje się wątek kryminalny, autorka niejako się z niego wycofuje, pozwalając, by intryga toczyła się i rozwiązała sama, na poboczach głównej opowieści. Mimo że ten wątek jest szczególnie aktualny dzisiaj, bo nawiązuje do ujawnianych w ostatnich latach tragicznych statystyk przemocy wobec indiańskich kobiet w USA i Kanadzie. Prezydent Joe Biden zadeklarował, że rząd USA podejmie „energiczne działania”, by wyjaśnić tysiące przypadków zaginięć i morderstw tubylczych Amerykanów. Jednym z działań jest wzmocnienie ustawy o zapobieganiu przemocy wobec indiańskich kobiet.

Wróćmy do powieści. Oto po przeprowadzce z rezerwatu do Minneapolis ginie siostra głównej bohaterki, Vera. Przedsiębiorcza i dzielna Patrice-Pixie, córka Zhaanat, rusza na jej poszukiwanie, ale na podróż z rezerwatu i śledztwo w wielkim mieście ma zaledwie kilka dni – tyle daje jej pracodawca w fabryce tak zwanych łożysk klejnotowych do zegarków, pracującej dla ministerstwa obrony, zbudowanej na terenie rezerwatu (postaci Pixie i Zhaanat są fikcyjne, fabryka istnieje do dziś). Odnosi połowiczny sukces: przywozi nowo narodzone dziecko siostry. Podejrzewa, że Vera wpadła w łapy przestępców seksualnych.

Autorka, sama mieszkająca w Minneapolis, przedstawia wielkie miasto jako zagrożenie dla Indian. Jej bohaterowie tracą tu duszę i zapominają, kim są. Pixie wraca, bo jest jedyną żywicielką rodziny, nie może sobie pozwolić na utratę pracy w fabryce. Ma też do odegrania ważną rolę w rozwikłaniu innej intrygi, uknutej w politycznych salonach Waszyngtonu.

Biali dobrodzieje

Chodzi o spisek grupy senatorów w latach 50. ubiegłego wieku, którego celem było ni mniej, ni więcej, tylko „rozwiązanie” plemion indiańskich, czyli zerwanie zawartych z nimi w XIX w. traktatów, gwarantujących, że Indianie oddają ziemię w zamian za coroczne płatności i „protekcję rządu”. Oficjalnie chodziło o nakłonienie Indian do samodzielnego życia, zgodnie ze standardami dominującego, a więc nieindiańskiego społeczeństwa; senatorowie mówili o „emancypacji”, „wolności”, „równości” i „sukcesie”. W rzeczywistości celem była likwidacja federalnego zarządu powierniczego nad ziemią indiańską i różnych świadczeń gwarantowanych plemionom przez rząd.

„Świadczenia rządowe można porównać do dzierżawy. Rząd USA wziął w dzierżawę cały kraj” – mówi jeden z bohaterów. Bez tej formy „opieki” rządu społeczności tubylcze traciły i tak ograniczoną suwerenność terytorialną, bo odtąd ich ziemia podlegała prawom rynku, a wspólnoty indiańskie, oficjalnie nazywane „plemionami”, traciły rację bytu. Innymi słowy, tubylcy mieli stać się ubogimi Amerykanami indiańskiego pochodzenia.

Thomas Wazhashk, bohater Erdrich, lider, który stanie do walki grupy o przetrwanie, ujmuje to tak: „Od czasu do czasu rząd przypomina sobie o Indianach. I kiedy to robi, zawsze próbuje rozwiązać Indian. Emancypacja. Chcą nas uwolnić od bycia Indianami. Gdy pozbędą się nas, problem indiański będzie rozwiązany. Usiłują udawać, że nie podpisali kontraktu o zapłacie za dzierżawę”. Wazhashk postanawia zrobić wszystko, żeby problem pozostał. Żeby nie nastąpiło „rozwiązanie”.

Strategia wodza Piżmaka

Postać Thomasa Wazhashka jest wzorowana na Patricku Gourneau (aka ­Aunishenaubay), dziadku pisarki ze strony matki, który jako przewodniczący rady plemiennej Czipewejów z Turtle Mountain kierował ich oporem przeciw wrogiemu ustawodawstwu, a prócz tego pracował jako stróż nocny we wspomnianej fabryce łożysk.

Inspiracją dla „Nocnego stróża” były, jak pisze Erdrich w posłowiu, listy Gourneau zachowane przez jego córkę, czyli matkę pisarki. Wyedukowany w szkołach z internatem dla Indian (nie wszystkie szkoły dla Indian zasłużyły sobie na tak ponurą sławę jak ich odpowiedniki w Kanadzie), starannym kaligrafowanym pismem układał listy, które słał swoim dzieciom w latach 1953-1954, a więc wtedy, kiedy Kongres uchwalił rezolucję (1 sierpnia 1953 r.) odbierającą Indianom „przywileje” i orzekającą, że mają oni podlegać prawom stanowym, tak jak wszyscy inni obywatele. Gourneau – nocny stróż i wódz – zainicjował niesłychaną akcję mobilizowania współplemieńców, zbierania podpisów pod listem protestacyjnym, kopiowanym na powielaczu, a także wysłania delegacji do Waszyngtonu, by przeciwstawić się rezolucji w Kongresie. Czipewejowie z Turtle Mountain byli pierwszą grupą, która stawiła opór.

Kilka lat temu Erdrich zapowiadała, że kończy z pisaniem powieści, ale listy dziadka – znowu przywołuję wyjaśnienia autorki – skłoniły ją do zmiany zdania i powrotu do niegdyś zarzuconego projektu zbadania „terminacji” (rezolucja zaczęła tzw. termination era w stosunkach rząd federalny–plemiona indiańskie). Dopiero listy podsunęły jej właściwą perspektywę, dzięki nim zrozumiała, jak niszczycielski był w swych zamiarach projekt federalny i jak doniosłe znaczenie miał wysiłek jej dziadka i innych członków wspólnoty.

Erdrich z czułością oddaje hart ducha mężczyzny, który ani przez chwilę nie miał złudzeń, co oznacza oferowana przez senatorów „wolność”. Nie bez powodu obdarzyła swego bohatera nazwiskiem Wazhashk, które oznacza piżmaka, niepozornego gryzonia – i bohatera mitu założycielskiego Czipewejów. To piżmak jako jedyne ze zwierząt zdołał po wielkiej powodzi podjąć z dna i unieść na powierzchnię morza grudkę – zalążek ziemi, na której zamieszkali Czipewejowie.

I to Wazhashk-Piżmak obmyśli sprytną strategię i taktykę obrony: pisanie listów do urzędników lokalnych i senatorów w Waszyngtonie, mobilizowanie lokalnych władz w obronie Czipewejów, organizację meczu bokserskiego na pokrycie kosztów delegacji do Waszyngtonu i zaprezentowanie w Kongresie grupy z Turtle Mountain jako ubogiej i „niesamodzielnej”, a więc niespełniającej warunków do „terminacji”.

Skład delegacji będzie równie nieprawdopodobny – i równie skuteczny – jak zespół obrońców aresztu w „Rio Bravo”. Tam szeryfowi-Wayne’owi ­sekundowali: moczymorda, nieopierzony żółtodziób i staruszek-kuternoga. Tu u boku Wazhashka-Piżmaka stanęli: pracownica fabryki łożysk klejnotowych, studentka, która robiła badania o warunkach życia w rezerwacie Turtle Mountain, szkolna kucharka, sędzia plemienny o imieniu Moses oraz wódz Wazhashk, czyli nocny stróż.

Erdrich nie próbowała podkolorowywać historii: nie ma tu klasycznego heroizmu, lecz żmudna praca od podstaw, ugruntowana w czipewejskim poczuciu zdrowego rozsądku i uczciwości. „Musimy rzucić wszystkie siły, którymi dysponujemy. Mają nas prawie w garści” – reaguje Wazhashk, tuszując odruchową konsternację na propozycję, by odszukać studentkę, która kiedyś prowadziła badania w rezerwacie.

Kwestia postępu

Erdrich obdarza swoich bohaterów poczuciem kąśliwego, gorzkiego humoru, dzięki czemu jej narracja unika zgubnych (dla literatury) nadęcia i uwznioślenia. Humor zresztą, o czym przypomina narratorka, został stworzony przez Nanabozho, istotę nadprzyrodzoną, która obdarowała Czipewejów rzeczami niezbywalnymi. Tak więc gdy senator Arthur Watkins, pomysłodawca rezolucji, mówi – rozumując w dawnych kategoriach ewolucjonistycznych – że „emancypacja” Indian już nastąpiła, czego dowodzą ich „postęp i zaawansowanie”, a więc nie potrzebują już „opieki rządu”, członkowie plemienia z Turtle Mountain odpowiadają, że „żaden fragment traktatu nie mówi, iż jeśli poprawi się nasza sytuacja, powinniśmy stracić naszą ziemię”. Albo tak: „Uważam, że jestem zaawansowany, bo potrafię czytać i pisać. Czy z tego powodu już nie mogę być Indianinem?”; „Nadal jesteśmy sobą, nawet jeśli dokonaliśmy postępu. Ja osobiście nie dokonałem jeszcze postępu”.

„Dobra wiadomość jest taka, że jesteśmy wystarczająco biedni, żeby wymagać od rządu utrzymania status quo” – komentuje Wazhashk wyniki raportu o kondycji rezerwatu, który stanie się koronnym argumentem i dowodem braku odpowiedniego postępu wśród Czipewejów z Turtle Mountain. „Zła wiadomość jest taka, że jesteśmy naprawdę biedni. Dobra wiadomość: hrabstwo i stan nie chcą się nami zająć. Zła: nie tylko dlatego, że jesteśmy biedni. Oni nas nie lubią. Dobra: nasze domy mają dachy. Zła: 97 proc. z nich zrobiona jest z papieru smołowego. Dobra: mamy ten raport. Zła: raport sam w sobie”.

Od „Indian” do „Rdzennych”

Szczególnie dowcipny wątek dotyczy dwóch misjonarzy-mormonów, którzy chodzą od domu do domu w rezerwacie i przekonują mieszkańców, że są Lamanitami, potomkami Lehiego. „Jesteśmy Czipewejami, Kri, jest tu też garść Francuzów” – odpowiada Wazhashk, a na pytanie, czy kiedykolwiek zastanawiał się, dlaczego tu są, odpowiada: „Nie, bo ja to wiem. A wy nie?”, po czym wyznaje im, że bardziej niż religią interesuje się polityką i tym, dlaczego senator Watkins, również mormon, nęka Czipewejów.

Rozmowy Wazhashka z mormońskimi misjonarzami, choć zabawne, mają oczywiście gorzki podtekst, którego Indianie są w pełni świadomi: oto biali, którzy odebrali im większość ziemi, a resztę podzielili na kawałeczki i zamienili w towar, nie spoczną, zanim nie zawładną także ich tożsamością. Po tym, jak przez pomyłkę uczynili z rodzimych mieszkańców kontynentu „Indian”, zapragnęli zrobić z nich „białych Amerykanów”, których skóra (jak sądzą powieściowi misjonarze) pojaśnieje wraz z czynionym przez nich progresem. Jak się okazuje, można z nich ulepić także „Lamanitów”, a na naszym polskim podwórku na przykład „Rdzennych”. To kolejne odsłony kolonizacji.

A jednak polityka i walka o jakąś formę plemiennej suwerenności nie stanowią głównego tematu powieści. O ostatecznym wyniku rozgrywki między Czipewejami a rządem federalnym autorka informuje jednym zdaniem dopiero na ostatniej stronie. Jak w wielu poprzednich książkach, Erdrich interesuje najbardziej „etnografia dnia codziennego” Czipewejów. Wcześniej byli to mieszkańcy fikcyjnego rezerwatu w Dakocie Północnej, tym razem pisarka akcję umieszcza w prawdziwym Turtle ­Mountain.

Jaka jest ta codzienność? Jak znaleźć dobrą pracę, czyli federalną, np. jako kierowca autobusu; jak przeżyć od pierwszego do pierwszego; jak dostać podwyżkę w fabryce; jak opędzić się od ojca-pijaka. Miłosne dylematy dorastającej Patrice, lokalny rasizm, parada koni hodowanych przez jednego z mieszkańców rezerwatu, organizacja meczu bokserskiego między chłopakami z rezerwatu i spoza, rozterki białego nauczyciela boksu w rezerwacie („Czy jeśli ożenię się z jedną z waszych kobiet, zostanę Indianinem?”. „Nie – odpowiada Thomas. – Ale nadal będziemy mogli cię lubić”). Budowa kołyski, szycie kołdry, zbieranie ziół, częstowanie gości, nawet nieproszonych, pieprznym gulaszem z sarniny albo plackiem z mąki kukurydzianej czy miską suszonych jagód i gotowaną rzepą na zimno to prawdziwa historia ludu, którą chce unieśmiertelnić Erdrich. O utrzymanie tego stylu życia walczy też jej bohater Wazhashk.

Nie zabrakło wizji sennych, w których duchy przekazują Thomasowi magiczną pieśń, dodającą mu siły do walki. Wizje senne u Indian północnoamerykańskich stanowiły fundamentalną warstwę rzeczywistości, o czym przypominają antropolodzy, a Frances Densmore, która przez pół wieku prowadziła badania wśród Czipewejów, twierdzi, że umiejętność śnienia pielęgnowano wśród nich od dziecka, co pomagało stymulować wyobraźnię.

„The Night Watchman” przyniósł Erdrich Pulitzera za najlepszą powieść roku 2020. Poprzednim indiańskim autorem nagrodzonym tym prestiżowym wyróżnieniem był N. Scott Momaday z ludu Kiowa: w 1969 r. za „Dom utkany ze świtu”. Rok 2020 był podwójnym świętem tubylczych autorów, bo jednocześnie za najlepszą poezję – tom ­„Postcolonial Love Poem” – nagrodzona została Puli­tzerem Natalie Diaz, wywodząca się z grup Mohave i Gila River Indian Community.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2021