Jestem Sada Hanasaki

Hana Umeda jako pierwsza Polka i pierwsza tancerka spoza Japonii dostąpiła ceremonii przyjęcia imienia w szkole Hanasaki-ryu. Teraz może nauczać klasycznego japońskiego tańca jiutamai.

22.02.2021

Czyta się kilka minut

Hana Umeda, wrzesień 2019 r. / KAROLINA GORZELAŃCZYK
Hana Umeda, wrzesień 2019 r. / KAROLINA GORZELAŃCZYK

To była bardzo młoda dziewczyna. Kiedy do jej domu zapukał duchowny, jej rodzice przyjęli go i zaproponowali nocleg. Kiyohime położyła się obok Anchina. Nigdy wcześniej nie była z mężczyzną. O świcie mnich wyruszył do swej świątyni Dōjō-ji. Porzucona dziewczyna ze wstydu i żalu uciekła z domu i ruszyła za kochankiem. W świątyni rozmodlony Anchin ujrzał węża. Rozpoznał w nim dziewczynę, którą wykorzystał. Przestraszony ukrył się pod płaszczem świątynnego dzwonu. Wściekła Kiyohime wprawiła dzwon w wir tak potężny, że rozgrzany do czerwoności spalił pod swym kloszem Anchina. Wiele lat później, gdy mnichom udało się zebrać fundusze na nowy dzwon, u bram świątyni pojawiła się młoda tancerka.

– Jestem tym wężowym demonem, który wije się w ciele młodej kobiety, ale jeszcze nie chce się uwolnić. Jestem śliczna, pełna wdzięku i naiwności. Absolutnie nie mogę pokazać nikomu, co tak naprawdę kryje się pod dziewczęcą powłoką – mówi Hana Umeda, antropolożka, choreografka, performerka i tancerka jiutamai.

Fabuła legendy o Kiyohime i Anchinie brzmi jak scenariusz serialu kostiumowego Netfliksa, ale przed widzem spektaklu jiutamai historia ta rozgrywa się na niewielkiej, liczącej może dwa metry kwadratowe scenie. Tancerce towarzyszy jedynie pieśniarz, który przy akompaniamencie shamisenu wyśpiewuje swą opowieść.

Jiutamai to dosłownie taniec do muzyki jiuta – pieśni wykonywanych przed wiekami przez niewidomych wędrownych mnichów. Mai to powolny, majestatyczny ruch, bliski temu z tradycji teatru nō. Jiutamai wyróżnia przede wszystkim to, że jest tworzony i wykonywany przez kobiety. Pierwszymi były ponoć nałożnice w haremie Ōoku na zamku Edo w XVII wieku. Stamtąd jiutamai przeniknął do domów zamożnych mieszczan, samurajów, a przede wszystkim do dzielnic rozkoszy. Tam gejsze najdrobniejszym gestem, spojrzeniem, oddechem uwodziły zamożnych mężczyzn, odtwarzając przed nimi historię kobiecego cierpienia.

Choć celem tancerki jest sprawienie przyjemności mężczyźnie, jej taniec jest wyjątkową demonstracją kobiecej siły.

– Jiutamai jest tańcem mocno osadzonym w ziemi, pełnym spokoju opartego na pewności swojego miejsca – mówi Hana Umeda. – Nawet jeżeli stoisz w bezruchu, to nie jest tak, że nic się nie dzieje: wszystko, co robisz, robisz w pełni świadomie. Im jest się starszą, tym lepiej się tańczy: nie tylko dlatego, że praktyka jest dłuższa, ale też dlatego, że masz w sobie mniej lęków, mniej rozedrgania.

Na scenie tancerka w kimonie, peruce, z przykrytą makijażem twarzą staje się uosobieniem kobiecości. Jest sobą, ale i mistrzynią, która przekazała jej ten taniec – oraz mistrzynią mistrzyni. W ten sposób dochodzi do spotkania, wywołania emocji, które targały pierwszą tancerką-choreografką-bohaterką danego tańca.

Hana

Hana Umeda od dziecka słyszała, że jest pół-Polką, pół-Japonką. Choć jej matka, Agnieszka Żuławska-Umeda, jest japonistką, a ojciec, Yoshiho Umeda, zapisał się na kartach najnowszej historii Polski jako japoński bohater Solidarności, nie mówiła po japońsku. W pierwszą świadomą podróż do Japonii wyjechała mając 19 lat. Jej „japońska połówka” miała odnaleźć tam swój dom. Tymczasem czuła się bardzo samotna.

Gdy ciotka zabrała ją na spektakl teatru kabuki, zaintrygował ją pokazywany tam taniec. Postanowiła się go nauczyć. Rodzina Umedy związana jest ze słynnym rodem perukarzy w teatrze kabuki – rodziną Kamoji. Teatralna rodzina dała Umedzie dużo mocniejszy mandat do wejścia w świat tradycyjnego tańca niż same japońskie rysy. Ciotka zaprowadziła ją na pierwsze zajęcia do mistrzyni Nishikawy Fukushino.

– Wciąż nie mówiłam po japońsku, ale jakoś udawało nam się dogadać. To był taniec: tańczysz, pokazujesz, powtarzasz. Bardzo szybko nawiązała się między nami bliska relacja. Po lekcji szłyśmy razem na kawkę albo na kolacyjkę. Równolegle uczyłam się japońskiego, więc im więcej byłam w stanie powiedzieć, tym dalej mogła zajść nasza rozmowa. Kiedy po dwóch latach wracałam do Polski, mistrzyni sama zaproponowała, bym zaczęła uczyć: by dalej praktykować, nie przerywać tańca.

Tokijyo

Swoją obecną mistrzynię Hana poznała w Polsce, podczas jej europejskiego tournée.

– Hanasaki Tokijyo jest jedną z najwspanialszych osób pod słońcem! – mówi Umeda, napełniając uśmiechem każde słowo tego zdania. – Moja mistrzyni jest jednocześnie wymagająca i wyrozumiała. Ma w sobie siłę pozwalającą jej rzeczywiście przejmować się losami osób, które ma wokół siebie: jak matka dla dzieci, która jest głównie zainteresowana tym, co się z nami dzieje.

Mistrzyni Tokijyo przez siedem kolejnych lat, przy okazji występów w Polsce czy kolejnych pobytów Hany w Tokio, wprowadzała ją w świat jiutamai: uczyła kolejnych choreografii i pracy z ciałem.

– Jeżeli za dużo zaczniemy myśleć, głowa odcina się od ciała. Widać to w postawie i ruchach – mówi Hana. – Moja mistrzyni umie trafiać w bardzo konkretne punkty w ciele, z których bierze się impuls do danego ruchu. Kiedy to opanujemy, wychodzimy poza formę i szukamy sposobu najpełniejszego opowiedzenia danej historii. To wyjście z formy nie sprawia, że ruchy czy pozycja ciała jakkolwiek się zmieniają. Czasem jest to spojrzenie, oddech, minimalnie dłuższa pauza i wolniejszy ruch: to wszystko może zbudować, uwolnić emocje, które wypełnią cały spektakl.

W październiku ubiegłego roku Hana dostąpiła natori, czyli przyjęcia do rodziny.

Natori

– W samolocie, jeszcze zanim wystartowaliśmy, pan steward przynosi mi kieliszek szampana i list: „Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem Pani osiągnięć w tańcu jiutamai i już teraz chcielibyśmy pogratulować zdobycia tytułu mistrzowskiego w tej szlachetnej sztuce. 24 października będziemy z Panią myślami na scenie teatru nō w Cerulean Tower w Tokio. Pozostajemy do Pani dyspozycji podczas podróży. Załoga rejsu Warszawa-Tokio”.

Bezpośrednie loty do Japonii często obsługują absolwenci warszawskiej japonistyki. Umeda o natori pisała w internecie – internauci dzięki zbiórce crowdfundingowej pomogli jej pokryć koszta ceremonii. Po wylądowaniu czekał na nią… test na koronawirusa i przymusowa kwarantanna. Dwa tygodnie izolacji spędziła jednak w doskonałych warunkach: w stworzonym przez jej mistrzynię Mubio-anie – centrum kultury tradycyjnej.

– To przepiękne miejsce – mówi Hana – jakby dopiero co postawiony dom z okresu Edo, ale ze wszystkimi współczesnymi udogodnieniami: na parterze jest wielka sala taneczna, a na piętrze kuchnia, pokoik, łazienka.

Mistrzyni Tokijyo odwiedzała Hanę kilka razy w tygodniu.

Ceremonia natori przypomina nieco szintoistyczny ślub: wejście do rodziny. Umedę przyjmowała jej nowa matka – mistrzyni Tokijyo – oraz nowa, jiutumaiowa starsza siostra.

– Najpierw piłyśmy sake. Potem jadłyśmy zupkę przypominającą trochę noworoczny rosołek z owocami morza i algami: symbol celebracji, świętowania, dobrych życzeń. Następnie na takich małych, białych papierkach dostałyśmy po kawałku suszonej śliwki, czyli umeboshi, kawałek suszonego kalmara i kawałek trawy morskiej kombu; wszystkie są związane z życzeniami szczęścia i długo­wieczności. Wreszcie moja mistrzyni usiadła naprzeciwko mnie i wygłosiła mowę. Podarowała mi wachlarz oraz ręcznie wykaligrafowany dyplom, na którym jest napisane, że Hana Umeda staje się Sadą Hanasaki. Dostałam też drewnianą tabliczkę z moim nowym imieniem. Powinnam powiesić ją na drzwiach swojej szkoły, by było wiadomo, że tutaj uczy Sada Hanasaki. Teraz muszę do tej tabliczki dobudować szkołę.

Sada

Nazwisko Hanasaki Umeda przyjęła od swojej mistrzyni. Imię Sada to ukłon wobec Sady Yakko – pierwszej tancerki klasycznego japońskiego tańca, która pokazywała swoją sztukę poza Japonią. Umeda poświęciła jej wcześniej solowy spektakl.

– Wszystko, co robię, jest tak naprawdę podążaniem jej śladami czy może odgrzebywaniem jej śladów, które już dawno zostały przysypane śniegiem historii – mówi Sada Hanasaki.

Zarówno Tokijyo, jak i Sada Hanasaki lubią eksperymentować. Mistrzyni potrafi w swoim tańcu obok muzyki jiuta wykorzystać utwory Indian z Ameryki Łacińskiej. Najnowszy spektakl, w którym można zobaczyć taniec Umedy, to taneczny koncert science fiction „Salvage” w reżyserii Kasi Wolińskiej, który premierę miał 12 listopada w ­online’owej odsłonie działań Nowego Teatru. W odległej przyszłości, po wielkiej katastrofie, grupa ocalonych próbuje zbudować sobie świat na nowo. Obalony patriarchat symbolizuje wielka głowa – pozostałość pomnika tyrana.

– Na tych szczątkach żyjemy sobie i praktykujemy swoją zupełnie nową kulturę, opartą na równościowych relacjach – mówi Umeda/Hanasaki. – Spektakl tworzą kolejne sceny taneczne i muzyczne, w których przyszłość wyłania się z resztek przeszłości.

Wspólnie z Kasią Wolińską Umeda stworzyła choreografię opartą na zdekonstruowanej strukturze klasycznego tańca japońskiego. Tradycyjne gesty mieszają się z odwzorowaniami radzieckich pomników, figurami Isadory Duncan czy scenami z japońskiego kina lat 60.

Równolegle do pracy z artystami sztuki współczesnej Umeda/Hanasaki chce uczyć i praktykować tradycję jiutamai.

– Bardzo bym chciała osiągnąć taki poziom mistrzostwa, jaki ma moja mistrzyni, by zatańczyć jiutamai w Polsce, nie tłumacząc, o co w nim chodzi, a jednocześnie przekazując widzom całą złożoną warstwę emocjonalną tych choreografii. Od kiedy zostałam Sadą Hanasaki, mam poczucie, że nie tylko to, co robię jako tancerka jiutamai, ale w ogóle to, kim jestem, jak się zachowuję i jak daję się traktować, dotyczy nie tylko mnie, ale całej rodziny. Nie chcę, żeby nazwisko Hanasaki było szargane, i nie chcę sama przynieść wstydu swojej rodzinie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2021