Jakoś to nie będzie

Konserwy są dla turystów. Na koniec świata, jaki znaliśmy, najlepszy jest owies.

28.12.2019

Czyta się kilka minut

Piotr Czuryłło z żoną Claudią i dziećmi, maj 2019 r. / ŁUKASZ PĄCZKOWSKI / ŁUKASZ PĄCZKOWSKI
Piotr Czuryłło z żoną Claudią i dziećmi, maj 2019 r. / ŁUKASZ PĄCZKOWSKI / ŁUKASZ PĄCZKOWSKI

Na kartce wypisz powtarzające się czynności z ostatnich trzech tygodni. Te, bez których mógłbyś się obejść, jak kino czy wizyty na siłowni, możesz od razu skreślić: liczy się jedynie to, od czego zależy jakość życia czy wręcz przeżycie. Nie lekceważ drobiazgów. Nosisz na przykład soczewki kontaktowe? Ulica, przy której mieszkasz, o poranku korkuje się przed skrzyżowaniem, na którym łączy się z trasą szybkiego ruchu? No to pomyśl, co zrobisz, kiedy w sklepach zabraknie soczewek. Albo którędy wydostaniesz się z domu, gdy wszyscy w okolicy będą próbować tego samego.

Dokładnie przeanalizuj tygodniowy plan zajęć całej rodziny i zastanówcie się wspólnie, dlaczego funkcjonuje on właśnie w taki sposób. W tej chwili na pewno wydaje ci się oczywiste, że dziecko z przedszkola odbiera żona, bo ma bliżej. Po drodze z pracy musi jednak przejechać na drugi brzeg rzeki. Oczywiście, to drobiazg. Dopóki istnieją mosty.

Rozejrzyj się dokładniej po okolicy. Jak daleko macie do lasu, który może dać wam schronienie i opał? Czy umiałbyś bezpiecznie ściąć drzewo? Przefiltrować wodę z rzeki, gdyby zabrakło jej w kranach? Wreszcie – co wiesz o sąsiadach? Czy któryś z nich dysponuje umiejętnościami, które ułatwiłyby wam przetrwanie?

Za dużo pytań? W głębi duszy już wiesz, że to nie one są problemem, lecz odpowiedzi. Każda kolejna uświadamia ci, jak krucha jest skorupka rzeczywistości, której zawdzięczasz wygodne i bezpieczne życie. I to, że na jej brak jesteś kompletnie nieprzygotowany.

Lepiej już było

– Prowadziłem ostatnio zajęcia terenowe z nastolatkami – głos Piotra Czuryłły w telefonie słabnie i narasta w zależności od siły sygnału sieci komórkowej, który łatwo zgubić pośród warmijskich lasów. – Na biwaku poprosiłem jednego z uczestników o pokrojenie cebuli. Chwilę później prawie siłą wyrwałem mu z ręki nóż – relacjonuje. – Rozumie pan? Nastolatki nie potrafią już kroić nożem!

Swój nóż Czuryłło ma przy sobie niemal zawsze. Żona ma własny. Starsze dzieci również. W garażu rodzina trzyma z kolei „bug-out bags”, indywidualne zestawy ewakuacyjne, w skład których wchodzą, prócz śpiwora i sprzętu biwakowego, także latarki, liny, zapasowa odzież i porcje żywnościowe na trzy doby.

– W każdej chwili możemy opuścić dom dosłownie w piętnaście minut. Wiem, bo to systematycznie ćwiczymy – zapewnia Czuryłło. – Oczywiście to tylko jeden ze scenariuszy, na który się przygotowujemy. Założenia są takie, że najdłużej, jak się da, próbujemy zostać w domu. Mamy tu generator prądu, panele solarne, nie zabrakło kominka, który może ogrzać dom. Zgromadziliśmy też zapasy żywności, leków i wody.

Mieszkający koło Olsztyna Czuryłłowie to chyba najbardziej znana rodzina polskich preppersów, czyli osób przygotowujących się na koniec świata opartego na dotychczasowych, przewidywalnych zasadach. Weterani wywiadów prasowych, zaprawieni także w pozowaniu fotografom i występach przed kamerą.

Półżartem mówią o sobie, że stali się nieformalnym biurem prasowym około ­30-40 tysięcy Polaków zainteresowanych tematyką prepperingu. Większość rodzimych preppersów unika dziennikarzy. Znudziły ich protekcjonalne komentarze i kolejne pytania o życie po katastrofie nuklearnej.

– Jesteśmy preppersami w takim znaczeniu, w jakim byli nimi nasi pradziadowie, którzy gromadzili opał i zapasy na sezon zimowy nawet wtedy, gdy poprzednia zima była łagodna – wykłada prepperskie credo Czuryłło. – Nie żyjemy w poczuciu ustawicznego zagrożenia, nie kontestujemy zdobyczy cywilizacji ani porządku publicznego. Od reszty społeczeństwa różni nas tylko odpowiedź na pytanie, czy świat, w którym żyjemy, może się rozlecieć na kawałki w kilka dni. Nie należymy do tych, których uspokaja myśl, że jakoś to będzie. Dlatego moje dzieci grają w gry wideo i siedzą w internecie, ale też celnie strzelają z łuku. Przyda im się, kiedy jakoś to jednak nie będzie.

Co do przewidywalności jutra Czuryłło zdania nie zmienił. Do lasu ciągnęło go już w dzieciństwie. Początkowo się go bał. Z czasem, ucząc się go od leśników i doświadczonych myśliwych, zrozumiał, że natura może być sojusznikiem, jeśli tylko traktuje się ją z respektem i po partnersku, a nie jak surowiec do eksploatacji. Działkę budowlaną pod dom wybrał więc w pobliżu lasu, otoczoną jeziorami, z dala od dużych węzłów komunikacyjnych, fabryk, elektrowni i innych obiektów, które mogłyby być celem potencjalnego ataku lub poważnej awarii. Przed zakupem Czuryłło przejrzał nawet mapy geologiczne terenu, które pokazywały, że okolica obfituje w wody gruntowe.

Na pytania o realność zagrożeń, przed którymi chce chronić siebie i rodzinę, Piotr Czuryłło przez lata odpowiadał tak samo: wskazując na obecność rosyjskich wyrzutni rakietowych w obwodzie kaliningradzkim, jakieś 100 kilometrów w linii prostej od jego domu. Dziś, jak twierdzi, bardziej niepokoi go co innego: – Dużo czasu spędzamy w terenie, także po to, by się nauczyć okolicy. Mieliśmy tu mnóstwo oczek wodnych, kanałów i strumyczków wpadających do większych cieków – wylicza. – Ostatniego lata wyschły praktycznie wszystkie.

A więc wojna

Kilka lat temu Czuryłło założył fundację promującą preppering. Prowadzi również komercyjne szkolenia. Tematyka kursów kręci się nie tylko wokół zasad przetrwania na łonie przyrody. Preppering, jak twierdzi Czuryłło, powinien zacząć się od domu.

Od sprawdzenia, w jakim stopniu gospodarstwo domowe jest uzależnione od dostaw energii i wody z ujęć centralnych („kuchenkę gazową można w każdej chwili dopiąć do butli, płyta indukcyjna bez prądu nadaje się najwyżej na cel na strzelnicy”).

Od oszacowania potrzeb żywieniowych gospodarstwa domowego. Człowiek potrzebuje około czterech litrów wody pitnej dziennie. Czteroosobowej rodzinie na tydzień potrzeba zatem 112 litrów – najlepiej gazowanej, bo można ją przechowywać dłużej od zwykłej. W każdym domu nie powinno zabraknąć także zapasu żywności na kilkanaście dni – przecież wystarczy parę dni ostrzejszej zimy, nieprzejezdne drogi i na prowincji już mogą wystąpić trudności z zaopatrzeniem sklepów. Dobrze urządzona piwnica pomieści bez trudu kilkadziesiąt słoików z wekami, parę kartonów gotowych dań turystycznych, a na najczarniejszą godzinę: zapas cukru, mąki oraz dwa, trzy worki ziarna. Doskonałym źródłem energii jest zwłaszcza owies. Można go zemleć na mąkę, ale da się też z niego szybko zrobić pożywną owsiankę, która błyskawicznie stawia na nogi. W piwnicy warto schować też generator prądu, a jeśli w okolicy nie ma wścibskich sąsiadów – także aparaturę do destylowania alkoholu. Doświadczenia ostatnich konfliktów w Jugosławii i na Ukrainie pokazały, że w ciężkich czasach najlepszą ­walutą staje się alkohol. Kto nie chciałby na chwilę zapomnieć o grozie sytuacji?

– Nie zachęcam do łamania prawa – podkreśla z uśmiechem Czuryłło. – Chodzi raczej o wskazanie kierunku: zamiast gromadzić produkty, lepiej mieć surowce, narzędzia i umiejętności do wytworzenia tych produktów. Korpus prepperskich doświadczeń pokazuje, że najprostsze rozwiązania okazują się najtrwalsze. Nie polecam na przykład wiertarek elektrycznych. Warto mieć w domu także model na korbę. I nauczyć się, jak wypalić w drewnie otwór o jednolitej średnicy.

Encyklopedią wiedzy o przetrwaniu był w Polsce również kanał internetowy Adolfa Kudlińskiego, byłego żołnierza zawodowego, zwanego „pierwszym polskim preppersem”. Swoje gospodarstwo w Świętokrzyskiem Kudliński przekształcił w niemal samowystarczalną twierdzę. Panele słoneczne na dachach zaopatrywały go w energię elektryczną, w piwnicy trzymał kilkaset toporów, kilofów i innych narzędzi, a w okolicy zakopał blisko 30 tys. litrów wody w szczelnych zbiornikach. Miał też warsztat kowalski i ogród, w którym prócz warzyw uprawiał zioła lecznicze. W internecie Kudliński chętnie dzielił się swoją wiedzą zielarską. Ostrożeń warzywny na reumatyzm i problemy skórne. Wyciąg z korzenia hortensji na choroby nerek i układu moczowego, a przeciw gorączce – napar z kory wierzby. Suszony piołun i wrotycz na pasożyty przewodu pokarmowego. Niestety, działalność edukacyjną „pierwszego polskiego preppersa” przerwał wyrok trzech lat więzienia za nielegalne posiadanie broni palnej.

Tymczasem zainteresowanych tematyką przetrwania – jak twierdzi Piotr Czuryłło – przybywa z roku na rok w tempie geometrycznym. Kilka lat temu na jego szkoleniach przeważali młodzi mężczyźni zafascynowani militariami, sztuką surwiwalu i niezbędnymi do tego gadżetami. Dziś pojawiają się i emeryci, którzy w przygotowaniach na najgorsze dostrzegli szansę na znalezienie wspólnego języka z wnukiem grającym w gry o zombie, i naukowcy, którzy w trakcie badań nad zmianami klimatycznymi doszli do wniosku, że dla ludzkości nie ma już ratunku. Gdyby skleić z tych motywacji mapę największych polskich lęków, okaże się, że – mówi Czuryłło – największym z nich pozostaje jednak wojna.

– Kiedy wybuchł konflikt na Ukrainie, naszą stronę odwiedzono w trzy dni ponad 80 tysięcy razy – podlicza. – Wcześniej liczbę wejść szacowaliśmy na ­300-400 dziennie.

Znaleźć punkt E

Karolina Wikiel, analityczka ryzyka w jednym z warszawskich towarzystw ubezpieczeniowych: – Pamiętam chwilę, kiedy dowiedziałam się o ataku Rosji na Ukrainę. Siedziałam na zebraniu. Luty, marznący deszcz, całe miasto w korkach. Mąż gdzieś w Warszawie, bo jego praca polega na ustawicznych wizytach u klientów. A nasza córka w przedszkolu. Nagle pomyślałam: co byś zrobiła, gdybyś była przedszkolanką, a w Warszawie nagle pojawiłyby się „zielone ludziki”? Zostałabyś z cudzymi dziećmi czy pognałabyś do swojego? Aż mi się zimno zrobiło.

Karolina nie ma w szafie ani jednej bluzy w kolorach maskujących. Nie zrobiła też pozwolenia na broń palną ani nie kupiła sprzętu do biwakowania w lesie. Nie interesuje jej nawet to, jak z kory zrobić napar na gorączkę. Jej scenariusz to błyskawiczna ewakuacja.

– Po tamtym doświadczeniu zaczęłam czytać fora prepperskie, polskie i zagraniczne, kupiłam też kilka książek na temat surwiwalu. Aż dodarło do mnie, że to ślepa uliczka. Mamy się z rodziną przygotowywać do życia w Puszczy Kampinoskiej? – chichocze, ale szybko poważnieje. – W pracy zajmuję się tworzeniem algorytmów do oceny ryzyka kredytowego, w podobny sposób podeszłam więc do ryzyka, które może grozić naszej rodzinie.

Istnieje odmiana prepperingu zwana miejskim surwiwalem. Adepci uczą się w nim m.in., jak sprawić, by w pełni funkcjonalny dom wyglądał z zewnątrz na opustoszały i splądrowany, i zniechęcić w ten sposób potencjalnych rabusiów. Analiza przebiegu konfliktu na Ukrainie, a wcześniej wojny w Jugosławii i w Iraku pokazała Karolinie coś znacznie cenniejszego – istnienie cezury, po której ucieczka staje się praktycznie niemożliwa: – Preppersi mają ukryte zbiorniki z benzyną i podziemne magazyny żywności. Naszym zabezpieczeniem będzie świadomość, gdzie na osi eskalacji konfliktu zbrojnego leży coś, co nazywamy w żartach punktem E, czyli ostatni dogodny moment na ewakuację – tłumaczy. – Właśnie wokół tego zbudowaliśmy rodzinną strategię przetrwania.

Mąż był początkowo sceptyczny. Z czasem udało się go jednak przekonać do dwuetapowego planu. Jeśli sytuacja w Polsce zaogni się do poziomu ostrzegawczego, który oszacowała Karolina, rodzina przejdzie w tryb oczekiwania. To etap pierwszy.

– Bierzemy urlopy albo kilka dni zwolnienia, córka oczywiście także zostaje w domu. Wycofujemy oszczędności z banków, pakujemy walizki, najważniejsze dokumenty i pamiątki rodzinne od dawna mam zresztą spakowane w trzy wodoszczelne worki. Z karty kredytowej, którą utrzymujemy jedynie w tym celu, kupuję loty do Londynu i Oslo, każdy u innego przewoźnika. I czekamy.

Jeśli sytuacja w kraju się nie uspokoi, rodzina opuści Polskę: – W obydwu potencjalnych miejscach ucieczki mamy przyjaciół, w ostateczności urządzimy więc sobie kilkunastodniowy urlop.

Na pytanie, czy warto ćwiczyć takie scenariusze, Karolina ma gotową odpowiedź. W formie pytania: – A czy ktoś, kto idzie na kurs pierwszej pomocy, zakłada, że zemdleje na ulicy albo udławi się kluską?

50 lat samotności

Preppering wykiełkował na podatnym gruncie nuklearnej histerii lat 50. XX wieku, kiedy Stany Zjednoczone na poważnie szykowały się do wojny atomowej, a rząd namawiał obywateli do budowy przydomowych schronów. Kryzys ekonomiczny drugiej połowy dekady przyspieszył ten proces: wielu obywateli wyrosłych w epoce New Dealu nagle straciło wiarę w stabilność amerykańskiego mocarstwa. To wtedy Harry Browne, pisarz, ekonomista i działacz Narodowej Partii Libertariańskiej, zaczął objeżdżać Stany z cyklem seminariów, w których zalecał daleko posuniętą nieufność wobec instytucji federalnych i propagował ideę gospodarczej samowystarczalności. Ziarno zostało zasiane.

Lata 60. to już Don Stephens, popularny ówcześnie futurolog i architekt promujący ideę odwrotu od cywilizacji opartej na wielkomiejskim przemyśle. W głośnej książce „Retreater’s Bibliography” z 1967 r. Stephens przekonywał Amerykanów do samowystarczalności budowanej na harmonii z przyrodą; jako jeden z pierwszych zaczął mówić o recyklingu i zamianie energii słonecznej na elektryczność. W kolejnej dekadzie jego myśli podchwyci Kurt Saxon, który w serii publikacji zacznie używać terminu „survivalist” w odniesieniu do ludzi, którzy nie wierzą, że bezpieczną przyszłość może im zapewnić państwo. W kolejnych latach ruchy amerykańskich retreatersów i surwiwalistów zaczną się od siebie oddalać: pierwsi zaczną opowiadać się jednoznacznie za ekologią i wycofaniem na łono natury, natomiast drugich rzuci w stronę ruchów paramilitarnych (w serii książek „The Poor Man’s James Bond” Saxon, były działacz American Nazi Party, będzie wręcz zachęcać współobywateli do przydomowej produkcji broni, napalmu, trucizn i materiałów wybuchowych). Śledztwa FBI po latach dowiodą istnienia powiązań pomiędzy amerykańskimi surwiwalistami a Davidem Koreshem, liderem sekty Gałąź Dawidowa, który w kwietniu 1993 r., na wieść o nakazie aresztowania, zabarykaduje się wraz ze współwyznawcami na farmie w Waco w Teksasie. W strzelaninie z agentami i w pożarze zabudowań śmierć poniesie 74 wyznawców Koresha i czterech funkcjonariuszy.

Preppersi lat 90. będą uważani za grono nieszkodliwych dziwaków szykujących się pod dyktando przemysłu, którym zdąży do tej pory obrosnąć ten ruch, do praktycznie nierealnej apokalipsy. Zachodni świat ostatniej dekady XX wieku żyje przecież w błogim przekonaniu o „końcu historii”, który przynosi sojusz neoliberalizmu i demokracji. Obudzi się dopiero 11 września 2001 r.

Słowa prezydenta Busha, który w orędziu do narodu stwierdzi, że USA są znowu w stanie wojny, zbiegną się w czasie z audycjami telewizyjnymi, w których byli żołnierze na zaproszenie stacji ponownie będą tłumaczyć Amerykanom, jak uszczelnić łazienkę na wypadek ataku gazowego i w co wyposażyć przydomową spiżarnię, gdyby wojsko wprowadziło stan wyjątkowy. W tym samym czasie w wynikach wyszukiwania ­Google po raz pierwszy pojawi się określenie „preppers”.

W jedności siła

Współcześni preppersi, jak wyjaśniał BBC Tom Martin, szef American Preppers Network, nie chcą być dłużej utożsamiani z „jeszcze jedną grupą paranoików żyjących dniem zagłady”. Ich celem, poza przetrwaniem, jest przede wszystkim edukacja. Wiele postulatów pionierów ruchu prepperskiego, choćby idee Dona Stephensa, są przecież bardzo bliskie celom współczesnych ekologów czy trendowi zero waste, który zachęca do ograniczenia konsumpcji. I choć amerykańscy preppersi wciąż szkolą się na każdy scenariusz (jest wśród nich także inwazja kosmitów, a nawet epidemia nieznanej dotąd choroby, która zainfekowanych zmieni w zombie), uwaga środowiska coraz bardziej koncentruje się na przygotowaniu na konsekwencje katastrof naturalnych i zmian klimatycznych. Ludzie, którzy wiedzą, jak utrzymać możliwie najwyższy poziom życia bez użycia zdobyczy cywilizacji technicznej, będą przecież naturalnymi liderami w sytuacji, kiedy spełnią się dystopijne wizje klimatologów.

Deklaracja „jestem preppersem” długo była równoznaczna z odmową uczestnictwa w strukturach społecznych – zauważył ostatnio antropolog Chad Huddleston na łamach „Washington Post”. Dla jego współczesnych liderów kluczowa staje się tymczasem właśnie odpowiedź na pytanie, jak w obliczu wyzwań klimatycznych zacieśnić więzi lokalne i uczynić silniejszymi małe społeczności. Bohaterem prepperskiego eposu przestaje być dzielna jednostka zbuntowana przeciw kłamliwemu systemowi. Jej miejsce zajmuje wspólnota, która razem stawia wyzwania suszom i huraganom.

– Nasze osiedle – ciągnie Czuryłło – pod wieloma względami jest również samowystarczalne. Mieszka tu spec od telekomunikacji, botanik, mamy człowieka od pierwszej pomocy, myśliwych oraz łuczników. Regularnie organizujemy ćwiczenia, podczas których sprawdzamy się w różnych scenariuszach, nawet najbardziej ekstremalnych. Dorośli ćwiczą na przykład zimowy marsz po zanurzeniu w lodowatej wodzie. Coś takiego nie może ci się przytrafić po raz pierwszy, kiedy będziesz walczyć o przetrwanie.

Pytanie o to, czy uczestnicy takich manewrów naprawdę wierzą, że szlifowane umiejętności przydadzą się im w praktyce, Czuryłło słyszy chyba zbyt często, bo reaguje na nie kontrolowanym, ale jednak zauważalnym zniecierpliwieniem: – Większość z nas – odpowiada po chwili – traktuje to jak zabawę. Niczym nie ryzykujemy, jeśli się okaże, że niepotrzebnie ćwiczyliśmy. A złośliwymi komentarzami nie przejmujemy się od dawna.

Ten się śmieje – mówi Czuryłło – kto najdłużej pozostanie przy życiu. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2020