Jaki Kościół, taka wiara. I odwrotnie.

Parafia ma przed sobą przyszłość tylko pod warunkiem, że pomoże człowiekowi odnaleźć punkt odniesienia w Chrystusie, a przestanie być miejscem prowadzenia handlu wymiennego z Bogiem.

15.08.2022

Czyta się kilka minut

Kościół parafialny pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Sarbinowie,  woj. zachodniopomorskie. 9 sierpnia 2021 r. / PIOTR KAMIONKA / REPORTER
Kościół parafialny pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Sarbinowie, woj. zachodniopomorskie. 9 sierpnia 2021 r. / PIOTR KAMIONKA / REPORTER

Bywa że tym, co nam przeszkadza w mszy, jest obecność innych ludzi, z księdzem i organistą włącznie. Dlatego po przyjęciu „chleba, który zstąpił z nieba”, i powrocie do ławki, klękamy, zamykamy oczy i skupiamy się na Panu Jezusie. Chcemy być z Nim sam na sam, tylko ja i mój Pan. Z rozpędu mówimy „Ojcze nasz”, ale słyszymy „Ojcze mój”.

Ci, których nazywamy braćmi i siostrami, nie dość, że nie pomagają, to jeszcze przeszkadzają nam w modlitwie, czyli w zaopatrywaniu się w towary pierwszej potrzeby, które można nabyć tylko w kościele, jak zdrowie, pomyślne wyniki egzaminów, szczęśliwa podróż i lepsza praca. O to się modlimy, zapominając, że „jeśli Chrystus jest naszą nadzieją tylko w ziemskim życiu, to jesteśmy bardziej godni pożałowania niż wszyscy ludzie” (1 Kor 15, 19).

Skąd wzięło się uprzedmiotowienie liturgii i jej sprywatyzowanie? Dlaczego parafia, podstawowa komórka Kościoła, stała się sieciówkowym punktem usługowym ślubno-chrzcielno-pogrzebowym?

Dozorcy popiołów

W editio tipica (oryginale łacińskim) „Mszału rzymskiego” czytamy: „Fratres, agnoscamus peccata nostra, ut apti simus ad sacra mysteria celebransa”, co w wolnym przekładzie znaczy: „Bracia, uznajmy nasze grzechy, abyśmy z właściwym nastawieniem przystąpili do sprawowania świętych obrzędów”. W polskich kościołach zaś słyszymy: „Przeprośmy Boga za nasze grzechy, abyśmy mogli godnie sprawować Najświętszą Ofiarę”. A więc to Bóg ma zmienić swoje nastawienie do nas, a nie my do Niego. Tak jakby to Bóg się na nas gniewał, a nie my na Niego. Drżymy przed Bogiem, już nawet nie w obawie przed piekłem, ale ze strachu, że przestanie nam sprzyjać. Dlatego idziemy do kościoła, żeby jakoś tę sprawę z Bogiem załatwić. Na mszy każdy sobie swoją marchewkę skrobie, ofiarowując Bogu „ofiarę mszy świętej” i komunię w tej oto określonej intencji.

Wiele pokoleń teologów, kaznodziejów i katechetów pracowało na obecny stan chrześcijaństwa. W niejednym katechizmie na pytanie „co to jest sakrament?” pada odpowiedź, że to obrzęd religijny rozumiany jako widzialny znak lub sposób przekazania łaski Bożej, ustanowiony przez Chrystusa. A więc nie o obecność Chrystusa chodzi, ale o łaskę. Czyli o co? Słowo to nabrało znaczenia pejoratywnego: nie rób łaski, łaski bez! A jeśli kojarzy się z czymś pozytywnym, to z jakąś energią, która w magiczny sposób przemienia nasze życie. Chcąc tę energię uzyskać, trzeba ładować akumulatory, czyli regularnie przyjmować sakramenty. Wtedy Bóg, jakby w drodze wdzięczności, że o Nim pamiętamy i Go prosimy, „udzieli potrzebnych nam łask”. Dlatego bywa, że zaczynamy prowadzić handel wymienny: my dajemy Bogu mszę czy posty, a On nam owe łaski.

Dopóki ten handel się dokonywał, dopóty społeczność kościelna jakoś funkcjonowała. Ale w momencie, kiedy lekarze zaczęli przedłużać nam życie, meteorolodzy ostrzegać przed burzami, psychologowie leczyć emocje, a prawnicy skutecznie bronić przed niesprawiedliwością, zapotrzebowanie na msze zaczęło spadać.

Obecnie najczęściej zamawia się mszę o zdrowie, zwłaszcza przed poważną operacją, i za zmarłych. Widać, że w sytuacjach krańcowych zaczynamy się rozglądać za nienaruszalnym punktem oparcia dla rozumu i serca, który pozwoliłby nam poczuć się bezpieczniej. Stąd kurczowe trzymanie się „koronek” i „strażowanie przy popiołach”, jak mówi Franciszek, czyli przy tradycji. Jednak opieranie się na tym wszystkim już nie dodaje człowiekowi odwagi, o czym świadczą skutki pandemii. W przeszłości klęski żywiołowe i wojny powodowały wzrost praktyk nabożnych. Covid przerzedził szeregi wiernych. Do czego więc wracać? Podpowiedź przychodzi od człowieka, którego tzw. przedni katolicy i patrioci odsądzali od czci i wiary.

Leszek Kołakowski twierdzi, że Kościół „ma obowiązek i prawo wspierać we wszystkich konfliktach to, co odpowiada moralnie jego wymogom, ale jeśli za każdym razem nie kładzie nacisku na nieabsolutny charakter wartości doczesnych, działa samobójczo i traci znaczenie, ponieważ jego obecność w świecie jest ważna o tyle, o ile jest obecnością Jezusa Chrystusa, to znaczy trwaniem ponadczasowego w czasowym”. Jeśli tak, to parafia ma przed sobą przyszłość, ale pod warunkiem, że pomoże człowiekowi odnaleźć ten twardy punkt odniesienia dla jego życia właśnie w Chrystusie. Pytanie tylko, w którym Chrystusie: tym z Ewangelii czy tym z wyblakłych oleodruków?

Strażnicy tacy

Przy różnych okazjach biskupi przypominają księżom, że powinni tworzyć braterską wspólnotę z parafianami. Tylko że dopóki parafia będzie traktowana jako beneficjum, braterskiej wspólnoty duszpasterzy i parafian stworzyć się nie da. Jeśli parafie stanowią dla kogoś źródło utrzymania, to automatycznie zaczyna je dzielić na lepsze i gorsze. Obecnie, gdy od pół wieku wieś się wyludnia, przybywa tych gorszych, liczących po paręset osób. Niewiele jest tam ślubów, pogrzebów i chrztów, a więc i przychody są marne. Opowiadał mi proboszcz pewnej małej wspólnoty, że za własne pieniądze, które później zwróciła mu gmina, musiał wyprawić pogrzeb samotnej staruszce, gdyż nikt z rodziny się nie zjawił. Nie w każdej parafii jest też szkoła, ksiądz nie jest katechetą, nie pobiera pensji. W takiej sytuacji księża stają przed pokusą robienia kariery. A ponieważ zasady awansu są, mówiąc najdelikatniej, mocno niejasne, prowadzi to do zakamuflowanego łapownictwa, a w sferze psychiczno-moralnej – do służalczości (oczywiście nie zawsze, znam wielu księży sprawiedliwych do szpiku kości).

Przy takiej patogennej strukturze nie da się stworzyć żadnego prezbiterium – wspólnoty księży. Chcąc awansować w instytucji, trzeba stosować różnego rodzaju nieuczciwe działania, a to z kolei sprawia, że podstawowy czynnik tworzący wspólnotę – szczerość – nie tylko nie popłaca, ale mocno przeszkadza. A tam gdzie nie ma szczerości w relacjach wikary–proboszcz–biskup, nie może też być szczerości między duszpasterzami i parafianami oraz biskupem i diecezjanami. Wciąż się przecież słyszy, że biskup na życzenie proboszcza przerzucił wikarego za karę do małej wsi. Bywa, że sami księża patrzą z góry na współbrata, który „chodzi” tylko po biednych parafiach, uważając go za mało zaradnego.

Przed trzydziestu laty podpytywałem francuskich księży, jak sobie radzą z kwestią utrzymania. Wtedy było tak, że przez ileś niedziel we wszystkich kościołach zbierano datki na ten cel. Zebrane pieniądze szły do wspólnej kasy, a potem dzielono je na pensje, odpowiednio dla wikarych, proboszczów i biskupów.

Starsi Kościoła

W wielu parafiach synodalny sposób działania istnieje tak naprawdę od dawna. Pieniędzmi, dziurą w dachu i remontem WC zajmują się parafianie za pośrednictwem rady ekonomiczno-gospodarczej, a nie jedynie proboszcz. Rada pastoralna razem z duszpasterzami wyszukuje najlepszy termin na rekolekcje, proponuje kaznodzieję, przygotowuje rodziców do pierwszej komunii (to nie pomyłka, gdyż to oni będą szykować swoje dzieci do tego wydarzenia). Rady pastoralne, zasilone przedstawicielami działających w parafii wspólnot oraz delegatów wybranych przez parafian, tworzą radę parafialną.

A co z księżmi? Co z proboszczem, wikariuszami, diakonami, lektorami i akolitami? Co z biskupem? Mając na uwadze naszą słabość i grzeszność, łatwo odnajdziemy się pośród ludu Bożego, ale nie jako ich świątobliwości, eminencje, ekscelencje, najprzewielebniejsi i przewielebni, lecz jako prezbiterzy – czyli starsi Kościoła, nie wiekiem czy nawet świętością, ale umiejętnością wspólnego wydobywania z siebie tego, co zdeponował w nas Bóg.

Wracając do początku naszych rozważań, warto przypomnieć starożytną zasadę lex orandi, lex credendi, co można przełożyć: prawo modlitwy jest prawem wiary. Parafrazując tę maksymę, można powiedzieć: jaka wiara, taki Kościół, i jaki Kościół, taka wiara. Z zastrzeżeniem, że na szczęście tylko Bóg wie, co człowiek w sercu nosi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, publicysta, poeta. Autor wielu książek i publikacji, wierszy oraz tłumaczeń. Wielokrotny laureat nagród dziennikarskich i literackich.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2022