Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jezus zachowuje się tak, jakby nigdy nic złego pomiędzy Nim a uczniami nie zaszło. Jakby nie było ani aresztowania, ani procesu, ani tym bardziej szubienicy. Owszem, na Jego ciele wciąż widać ślady po tych przeżyciach, ale Jezus się z nimi nie obnosi, przeciwnie, pokazuje je tylko na wyraźne - mniejsza, że małoduszne - życzenie, np. Tomasza.
Znowu, jakby nic się nie stało złego, apostołowie spotykają się z Jezusem jak dawniej, najczęściej przy stole, przy posiłku. Z tą jednak różnicą, że Jezus, wciąż ten sam, jakim Go znali sprzed śmierci, ale nie taki sam. To Jego pojawianie się i znikanie nie jest, przepraszam, zabawą w chowanego, ale pokazuje, w jaki sposób Jezus żyje nadal teraz i tutaj. Chcąc Go zobaczyć i usłyszeć, wcale nie trzeba ruszać się z miejsca, jak to bywało dawniej. Jeśli Jezus był w Jerozolimie, nie było Go w Kafarnaum. Od momentu śmierci jest wszędzie, co się przecież rozumie samo przez się. Bóg jest miłością, a miłość nie może ścierpieć rozłąki, zawsze dąży do współżycia z tym, kogo kocha. Na tym polega Jezusowe zmartwychwstanie; można je nazwać kochaniem.
Jezus nie przychodzi więc do swoich z krzyżem, włócznią, cierniową koroną, biczem, gwoździami i pozostałymi atrybutami przypominającymi Jego mękę i nasze pohańbienie. Przychodzi na posiłek - na kolację, na śniadanie. Dzieje się tak dlatego, że Jezus kocha nas, jak się to mówi, miłością miłosierną. Warto się przyjrzeć bliżej temu określeniu, pamiętając, że nasza mowa "nas zdradza", czyli odzwierciedla to, co tam kryje się w naszej duszy na dnie.
Można zapytać, po co dodajemy do miłości określenie miłosierna, skoro już samo słowo "miłość" oznacza łaskę, miłosierdzie, litość. Wyznając komuś miłość, zapewniamy go, że jesteśmy mu łaskawi, a więc bezinteresowni, że nawet jeśli nasze wyznanie zostanie odrzucone, to owszem: zaboli nas to bardzo, ale nie spowoduje zmiany naszego nastawienia. Odrzucenie wywoła tylko litość i miłosierdzie, a to znaczy, że choć odepchnięci, nadal temu, kto nas odrzuca, będziemy okazywać łaskawość, miłość, przychylność. Jednym słowem Boże miłosierdzie wyraża się nie tyle w przebaczaniu - Bóg się nie gniewa, więc i przebaczać nie musi - ile w tym, że Bóg nas pożałował, że użalił się nad nami.
Dowodem na takie rozumienie miłosierdzia jest Jan Paweł II, który tę niedzielę ustanowił. Oto jak o jego podejściu do rzeczywistości mówi Leszek Kołakowski w książce pod tytułem "Kościół w krainie wolności": "Żadnych potępień, gniewu, oburzenia, gróźb; są słowa miłości, przebaczenia, szacunku dla różnych form ludzkiego życia i dla życia samego".
Niedziela Miłosierdzia, a zatem wypadałoby mówić o koronce do Bożego miłosierdzia, odmawianej "na przebłaganie za grzechy nasze i świata całego". Owszem, Bogu z naszej strony należy się: "proszę o wybaczenie", ale to nie Boga trzeba błagać o powrót do nas. Spróbujmy ubłagać siebie samych o litość nad Bogiem.