Przewodnik po Triduum Paschalnym

Święta możemy przeżywać w poczuciu, że gdzieś na głębokim poziomie rzeczywistości klamka zbawienia zapadła. Z tego możemy też czerpać wewnętrzny pokój w zmaganiach z losem.

26.03.2024

Czyta się kilka minut

Wielki Czwartek w Bazylice Grobu Pańskiego, kwiecień 2023 r. // Fot. Ammar Awad / Reuters / Forum
Wielki Czwartek w Bazylice Grobu Pańskiego. Jerozolima, 13 kwietnia 2023 r. // Fot. Ammar Awad / Reuters / Forum

Chcąc głębiej przeżyć Święta Wielkanocne, trzeba wyjść poza stereotyp sprowadzający je do Niedzieli Zmartwychwstania oraz „lanego poniedziałku”. Ten ostatni zresztą jest już po Świętach – stanowi dzień powszedni przedłużonego Okresu Wielkanocnego. Rok liturgiczny oferuje święte Trzy Dni (Triduum Sacrum), które możemy celebrować na sposób medytacyjny – przechodząc od powagi (nie smutku!) Piątku Męki, poprzez stan zawieszenia w Sobotę Ciszy, do dziwnego splotu wyciszenia i pieśni w kulminacyjny Wieczór i Poranek.

Te wyjątkowe dni liczymy od wieczora do wieczora, jak starożytni Żydzi. Dlatego Wielki Piątek zaczyna się czwartkowym skupieniem uwagi na Mistycznej Wieczerzy – nie tyle ostatniej, ile raczej ostatecznej. Chciejmy odczuć wagę faktu, że biblijne wyobrażenie spełnienia naszych losów przy Bogu to bankiet, ucztowanie ze Stwórcą. A najważniejszy obrzęd wspólnoty Jezusa to spotkanie przy stole, sakralny posiłek. Jeśli z jednej strony można zrozumieć pragnienie przeżywania tego momentu maksymalnie uroczyście, to z drugiej strony pompatyczna liturgia może przeszkodzić odczytaniu samej istoty gestu Pana.

WIELKI CZWARTEK

Wielki Czwartek z pewnością nie jest „dniem księdza”. To skandaliczne, że gest Syna Bożego, myjącego swoim uczniom stopy jak niewolnik, bywa przysłaniany deklamacjami na cześć ludzi powołanych do służby, a traktowanych jak książęta.

Zobacz także nagranie Triduum: Wielki Czwartek

Goście Wieczerzy Pańskiej

Wziął chleb i go rozdzielił, później wziął kielich i puścił w obieg wokół stołu. Powiedział, że sam jest tym chlebem i winem. Jego słowo i gest znaczą: wszystko, co Moje, jest wasze i wszystko, co wasze, jest Moje. Wchodząc we wspólnotę stołu z innymi „gośćmi Wieczerzy Pańskiej” – będącymi, jak w słynnym filmie Bergmana, gromadą połamańców, żebrakami Ducha – wchodzimy w głęboką wspólnotę (komunię) z samym Bogiem. Wchodzimy w rzeczywistość umierania Jezusa razem z nami, żebyśmy mogli razem z Nim wstać ze śmierci.

Tak więc w czwartkowy wieczór, będący wigilią Piątku Ukrzyżowania, możemy się na nowo poczuć zaproszeni przez Jezusa do wspólnego z Nim stołu. Oczywiście, wiele osób jest poranionych nauczaniem zaciemniającym Ewangelię lub wręcz będącym jej karykaturą. Nauczono nas wykluczać siebie lub innych ze wspólnoty Mesjasza ucztującego z grzesznikami. Czujemy się zbrukani tysiącem powszednich odruchów, ciąży nam obwarowanie komunii świętej – posiłku Bożych biedaków – zastrzeżeniami podszytymi groźbą. Lub na odwrót, występujemy właśnie w roli strażników świętości, której nie może tknąć nieczysty. Warto na te lęki i uprzedzenia rzucić światło bijące z Pisma.

Stół niegodnych

Kto ma prawo do uczty Jezusa, a kto „spożywa wyrok na siebie” (por. 1 Kor 11, 29), przyjmując mistyczny pokarm niegodnie? Kontekstem przestrogi, żeby nie sięgać po Chleb i Wino „nie rozpoznając Ciała”, jest w Pierwszym Liście do Koryntian opis egoistycznych zachowań na spotkaniach. Jeśli manifestuje się podziały oraz dba wyłącznie o siebie („jeden jest jeszcze głodny, drugi już pijany”), to kościelna agapa nie jest Wieczerzą Pańską, nawet jeśli powtórzymy na niej słowa i gesty Jezusa z Wieczernika. Odróżnienie zwykłego posiłku od karmienia się Ciałem Pana polega nie tyle na poprawnej teologii (nie mieli jej apostołowie podczas swej „pierwszej komunii”), ile na zlekceważeniu faktu, że spotykający się wokół stołu sami są Ciałem Chrystusa. Nie wystarczy czcić Jezusa pod postacią Chleba i Wina. On czeka na uczczenie Go w siostrach i braciach, którzy są obok i w których skrycie mieszka.

Problem z godnym przyjęciem komunii ma więc przede wszystkim osoba egoistyczna i nienawistna – natomiast w przypadku codziennych zbłądzeń i potknięć może wystarczyć szczere westchnienie: „Boże, bądź miłościw!” (por. Łk 18, 13). Warto pamiętać, że starożytni chrześcijanie prosili o sakrament rozgrzeszenia tylko przy poważnych upadkach – natomiast świadomość bycia niegodnym komunii i żal z tego powodu właśnie od niegodności uwalniają.

Czynić na Jego pamiątkę

Wielki Czwartek z pewnością nie jest „dniem księdza”. To skandaliczne, że gest Syna Bożego, myjącego swoim uczniom stopy jak niewolnik, bywa przysłaniany deklamacjami na cześć ludzi powołanych do służby, a traktowanych (i często zachowujących się) jak książęta. Nie, wieczór Mistycznej Wieczerzy to moment konfrontacji z pokorą Boga i Jego darem z siebie, wyprzedzającym naszą gotowość do spotkania. Zaskoczeni objawieniem, że „nie my ukochaliśmy Boga, lecz On nas ukochał” (1 J 4, 10), możemy przeżyć doświadczenie Zacheusza – który nie przyjął Jezusa wskutek swego nawrócenia, lecz nawrócił się wskutek Jezusowych odwiedzin (por. Łk 19, 1-10).

To jest dzień Syna Bożego zastawiającego stół biedakom, przyjmowanym do Bożej rodziny. Dobrze jest (choć prawo kościelne nie przymusza) wziąć tego wieczoru udział w Eucharystii. Dobrze jest odkryć moc słów skierowanych do każdej i każdego z wierzących: „To czyńcie na Moją pamiątkę”. Tak, to jest powiedziane do każdego i każdej, bo chodzi o to, żeby karmiący się Ciałem i Krwią (czyli konkretem człowieczeństwa) Jezusa naśladowali Jego oddanie Ojcu i ludziom – oddanie Ojcu właśnie poprzez (!) oddanie ludziom.

A po nabożeństwie lub zamiast niego (jeśli tak się ułożą okoliczności) może warto urządzić wspólnie z kilkorgiem bliskich skromną, lecz starannie przygotowaną kolację, przeżyć chwilę odnowienia wzajemnej bliskości w momencie, gdy Jezus modli się, „żeby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie” (J 17, 21). Możemy w kręgu rodziny lub przyjaciół spróbować się nawzajem przyjąć, doświadczyć więzi, przenikania się serc. A może – za przykładem Jezusa, schylającego się z miednicą i ręcznikiem do stóp apostołów – postaramy się usłużyć komuś w pobliżu na poziomie jakichś całkiem przyziemnych potrzeb?

WIELKI PIĄTEK

Nieporozumieniem jest robienie z krzyża oskarżenia pod adresem własnym lub cudzym, epatowanie makabrą Męki, żeby się dręczyć, że to przeze mnie.

Post i wdzięczność

Piątek Ukrzyżowania to dzień postu, którego sens łatwo zgubić. Po pierwsze, nieporozumieniem jest nazywać „postem ścisłym” zjedzenie trzech posiłków w ciągu dnia w sytuacji, gdy na świecie żyją miliony osób z trudem zdobywających (lub nie!) jeden posiłek dziennie. Można się postarać – jeśli ktoś jest w stanie – przejść tego dnia na same napoje, ewentualnie zjeść coś jeden raz. Ale nie chodzi wcale o katowanie siebie głodem w ramach żałoby po Ukrzyżowanym. Dzień Krzyża świętujemy w powadze, lecz nie w smutku, w uproszczeniu naszych potrzeb, lecz bez prób uświęcania masochizmu. Chodzi o uzmysławianie sobie, że żyjemy „nie samym chlebem” (por. Mt 4, 4). O świadomość własnego ubóstwa, o modlenie się poczuciem braku – o odkrycie, że jesteśmy do bólu głodni miłości. Chodzi też o współodczuwanie z wieloraką biedą świata, o którego życie walczy Chrystus.

Post przeżywany jako modlitwa poczuciem braku może dać swoistą lekkość i stworzyć przestrzeń dla kontemplacji Krzyża. Jednak wyrażenie „słowo Krzyża” (logos tou staurou, 1 Kor 1, 18) trzeba poprawnie odczytać. To słowo Boga, który podnosi, a nie poniża – nie przytłacza sumienia wyrzutami, lecz uzdrawia serce. Nieporozumieniem jest robienie z krzyża oskarżenia pod adresem własnym lub cudzym, epatowanie makabrą Męki, żeby się dręczyć, że to przeze mnie. Kontemplacja Krzyża ma budzić nie poczucie winy, lecz wdzięczność istoty uratowanej. Co ważne – uratowanej nie przed gniewem Boga, lecz przed własnymi samobójczymi skłonnościami.

Sąd, lecz nie nad nami

Myślenie chrześcijan Zachodu zostało naznaczone interpretacją Odkupienia pochodzącą od Anzelma z Canterbury (XI w.), na dodatek upowszechnioną w wersji zwulgaryzowanej. Widzi ona w ukrzyżowaniu Jezusa karę wymierzoną Jemu zamiast nam – przez Boga, który rzekomo jest „miłosierny, ale sprawiedliwy”. Miłosierdzie Ojca miałoby więc polegać na egzekucji Syna, by móc ułaskawić resztę świata. Ta potworna wizja Boga, przejętego obrazą własnego majestatu i bezwzględnego w czynieniu zadość „prawu”, w gruncie rzeczy wcale nie zgadza się z przesłaniem Biblii.

Owszem, literalnie wiele tekstów mówi o Boskim karaniu (czy wręcz pomście), jednak uważna lektura całości Pism pozwala odkryć dojrzewanie intuicji, w myśl której rzekoma kara stanowi tylko (i aż) krzywdę wyrządzoną samemu sobie przez grzeszącego. Księga mówi: „Nieszczęście, którym ciska, wróci mu na głowę, a własna przemoc spadnie mu na ciemię” (Ps 7, 16); „Bóg (...) jeńców wyprowadza ku szczęściu, tylko oporni zostaną na wyschłej ziemi” (Ps 68, 7).

W Nowym Testamencie wybrzmi już wyraźnie nowina: „nie posłał Bóg swego Syna do świata, żeby osądził świat, ale żeby był uratowany/uzdrowiony (sōthē) świat przez Niego. (...) A to jest sądem, że Światło przyszło do świata, a ludzie ukochali raczej ciemność” (J 3, 17. 19). To nie Bóg ani Chrystus wydają wyrok, lecz wydaje go na siebie osoba uciekająca w swój wewnętrzny mrok. W przypadku świadomej konfrontacji z Jezusem takim wyrokiem jest odmowa wiary w „imię jedynego Syna Bożego” (por. J 3, 18) – które to imię brzmi przecież: „Ratunek” (Jeszua). Kto nie wierzy w ratunek i po niego nie sięga, ten ginie. To nie Bóg potępia grzesznika, lecz niszczymy się sami – a Bóg wyłącznie ocala.

Logika Pisma

Zgodnie ze słowami czwartej Ewangelii zderzenie Jezusa ze śmiercią stanowiło sąd nad światem w tym sensie, że „władca tego świata będzie wyrzucony precz” (J 12, 31). Krzyż to wyrok na dyktaturę ducha mroku, skazanie ciemności na banicję, odebranie jej panowania nad ludźmi. Jeśli męka Jezusa jest zadośćuczynieniem Bożej sprawiedliwości oraz dokonanym za nas przebłaganiem, to tylko według logiki Pisma, która (jak przypomina australijski teolog Gerald O’Collins) dogłębnie zmienia sens tych wyrażeń. Uważna lektura pozwala dostrzec, że to, co w Biblii nazwano przebłaganiem Boga, stanowi w istocie Jego inicjatywę pojednania, do której ludzie są zapraszani. Choć my obrażamy Boga, to On ze swej strony się nie obraża – Jego imię to Miłość (por. 1 J 4, 8), a miłość „nie jest drażliwa, nie podlicza zła” (1 Kor 13, 5). Krzyż to cena pojednania, lecz nie w tym znaczeniu, że Bóg wymagał czyjejś śmierci jako zadośćuczynienia lub odszkodowania.

Przypomnijmy sobie trzy przypowieści o miłosierdziu z 15. rozdziału Ewangelii Łukasza i zauważmy, że jest to zarazem wyjaśnienie, jak Bóg rozumie sprawiedliwość. Czytamy o pasterzu odnajdującym krnąbrną owcę, o gospodyni odnajdującej zgubioną monetę oraz ojcu dwóch synów, z których jeden go porzucił, lecz wraca. Za każdym razem mowa o radości z odzyskania zguby, a w historii syna marnotrawnego nie pada ani słowo na temat ewentualnego zadośćuczynienia za ojcowskie straty. Bardzo wyraźnie rysuje się przesłanie, że dla Boga sprawiedliwe jest odzyskanie relacji, której Mu niesłusznie odmówiono (por. Łk 15, 32), a nie ukaranie zerwania.

Sprawiedliwe jest, żebym znów pokochał Boga. A skoro nie jest sprawiedliwe, żebym służył grzechowi i pobierał od niego żołd w postaci śmierci, to sprawiedliwość Dawcy życia (której On nie egzekwuje siłą) wyraża się (jak uczy apostoł) w odpuszczeniu mi grzechów (por. Rz 3, 25-26). Nie chodzi o to, że przebaczenie miałoby mi się należeć, ale że moje nawrócenie należy się Bogu. Zaczynam być sprawiedliwy, odzyskuję prawość, gdy wierzę miłości Boga ucieleśnionej w Jezusie (por. Rz 3, 22; 1 J 4, 16). Prawdziwa skrucha, zdrowy żal za grzechy kiełkuje w glebie wdzięczności.

Walka Boga

Tak więc odkupienie oznacza, że drogo kosztowaliśmy Boga, który w osobie Syna okazał nam miłość do końca (por. J 13, 1). Krew Jezusa nie była odszkodowaniem płaconym Ojcu, lecz ceną wytrwania w miłości do nieprzyjaciół. Jak uczy Pismo, na Jezusowym krzyżu została uśmiercona nasza wrogość (por. Ef 2, 16) – uśmiercona przez utopienie w przebaczeniu: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co robią” (Łk 23, 34). Wielki Piątek to czas na kontemplację walki Pana o nasze serca, bo Pasterz wyławia z mroku owce zarażone wścieklizną i kąsające, lecz nie wypuszcza ich z objęć. Schodzi do wszystkich ludzkich piekieł, żeby tam niepokoić serca niezłomną życzliwością (inaczej: łaską). Czwarta Ewangelia łączy z ukrzyżowaniem słowa: „gdy będę podwyższony z ziemi, wszystkich do siebie przyciągnę” (J 12, 32).

Właśnie otwarciu się na to przyciąganie ma służyć lektura opisu Męki. Powtórzmy, nie chodzi o rozważanie tortur, lecz o kontemplację wytrwałości Chrystusa w byciu przy ludziach – a także odkrywanie, że On dzieli los wszystkich skrzywdzonych i poniżonych. Liturgiczna celebracja Pasji ma nas też uczyć, że choć królowanie Boga „nie jest z tego świata” (J 18, 36) – nie polega na zaprowadzaniu siłą porządku – to jednak odtrącona Miłość króluje naprawdę. Czytana w Wielki Piątek w kościołach Pasja według Jana została zredagowana w taki sposób, by to pokazać.

Uczestniczącym w Liturgii Męki Pańskiej, lub czytającym 18. i 19. rozdział Czwartej Ewangelii prywatnie, może się przydać jeszcze jedna uwaga. W tekście Biblii nieomylne jest to, co opisuje stosunek Boga do ludzi i charakter relacji, do której Bóg nas zaprasza. Natomiast spisujący natchnione intuicje autorzy podlegali różnym uwarunkowaniom, odciskającym piętno na sposobie, w jaki te prawdy wyrażali. W przypadku Ewangelii Janowej jej narracja niesie w sobie echo kontrowersji między młodą wspólnotą uczniów Jezusa a dominującym nurtem judaizmu rabinicznego. Słysząc lub czytając, że wrogami Jezusa są „Żydzi”, umiejmy w tym dostrzec wyraz uprzedzeń piszącego, który sam jest Żydem ekskomunikowanym z synagogi (por. J 16, 2). Nie pozwólmy, żeby ta ludzka domieszka w Boskiej Nowinie o „zbawieniu przychodzącym od Żydów” (por. J 4, 22) była pożywką dla antysemityzmu.

WIELKA SOBOTA

Nocne świętowanie zmartwychwstania, które nastąpiło przed świtem i bez świadków, ma głęboki sens, bo dotykamy czegoś, co nam się wymyka. Nie postrzegamy tego przy dziennym świetle.

Ziarno w glebie

Wielka Sobota, trwająca od piątkowego wieczoru, stanowi znaczącą pauzę w liturgii Trzech Dni. Gdy chodzi o obrzędy, to nic znaczącego się nie dzieje – skupiające powszechną uwagę błogosławienie pokarmów jest w gruncie rzeczy trochę bardziej uroczystą formą modlitwy przed posiłkiem.

Mamy do czynienia z szabatem Syna Bożego, który „odpoczął po całej swej pracy, jaką wykonał” (por. Rdz 2, 2). Jest to odpoczynek po „nowym stworzeniu” (por. Ga 6, 14-15), wewnętrznym odrodzeniu świata – ale zarazem ukryta praca Zbawiciela, złożonego do ziemi jak ziarno, żeby wykiełkować w „ciele uduchowionym” (por. 1 Kor 15, 44). Tego dnia w Liturgii Godzin czyta się poruszającą homilię z II wieku o Chrystusie schodzącym do Hadesu i zabierającym stamtąd Adama. Myśl o działaniu Pana pod powierzchnią tego, co widać, może nas inspirować w sytuacji, gdy trzeba jeszcze dokończyć świąteczne przygotowania. Ale dajmy sobie też szansę wyciszenia, adoracji w poczuciu, że gdzieś na głębokim poziomie rzeczywistości klamka zbawienia zapadła – że w zmaganiach z losem możemy czerpać wewnętrzny pokój od Zwycięzcy mroków świata (por. J 16, 33).

Sobotni wieczór rozpoczyna już Niedzielę Zmartwychwstania i zaprasza do czuwania, czyli przeżycia właściwej Wielkiej Nocy, „jaśniejącej jak dzień” (por. Ps 139, 12). Właśnie dlatego Liturgia Wigilii Paschalnej powinna się zacząć po zachodzie słońca. Swego rodzaju nocą był już Piątek Męki, „godzina ciemności” (por. Łk 22, 53). Teraz przychodzi czas na wspólnotową medytację historii zbawienia zarysowanej w Biblii, na świętowanie chrztu nowych sióstr i braci oraz odświeżenie łaski własnego zanurzenia w Duchu Świętym. To wszystko prowadzi nas ponownie do stołu Chrystusa, do celebracji, w której krzyż i zmartwychwstanie są jednocześnie obecne. Adorujemy „Baranka stojącego jako zabity” (Ap 5, 6), czyli podniesionego ze śmierci, lecz wciąż dla nas ofiarowanego. Karmimy się Tym, który tajemniczo „wypełnia wszystko we wszystkim” (por. Ef 1, 23), będąc zalążkiem absolutnej nowości istnienia.

Nocne świętowanie zmartwychwstania, które nastąpiło przed świtem i bez świadków (por. Mk 16, 2-4), ma głęboki sens, bo dotykamy czegoś, co nam się wymyka. Nie postrzegamy tego przy dziennym świetle. Jak pisał nieżyjący już francuski teolog Gustave Martelet, zmartwychwstały Jezus reprezentuje sposób bytowania przyszłego świata i nie może się manifestować w obecnej czasoprzestrzeni, bo zaburzyłby jej funkcjonowanie. Dlatego tylko się wychylił spoza horyzontu ludzkiej percepcji wobec małego grona wybranych. Wielkanocne przeżycie ma charakter poranka, jest jak chwytanie pierwszych promieni słońca, które jeszcze całkiem nie wzeszło. Kiedy wzejdzie, obecny świat przeminie i zacznie się nowy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Mały przewodnik po Wielkiej Nocy