Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Każdy żyjący w złudzeniu, że należy do świata jakiejkolwiek elity, spogląda od owej soboty w lustro. Ponuro, bo pierwszy z brzegu, najpłytszy podręcznik historii, z których wiele ludzie elit mają przewertowane, barwnie opowiada, jak kończą klęczące elity, gdy budzą się rześcy rewolucjoniści. Znalezienie się w składzie elit w czasach pobudki to pech, bycie w elicie na chwilę przed tzw. ostatecznym zwycięstwem, jak się wyraził prezes – to pech pechów. Z racji przeróżnych historycznych zwycięstw, te ostateczne działają na wyobraźnię najpełniej. Stąd chyba, od tyłu do głowy wpada myśl paniczna, by jak najprędzej wypisać się z elit i natychmiast zapisać do PiS-u. Nie będzie to wcale proste ani przyjemne, na pewno też nie będzie się wiązać ze zmianą pozycji.
Prezes nie wskazał precyzyjnie, komu ma za złe, kto konkretnie klęczy, nie powiedział też, przed kim i jak zwykle w takich przypadkach, zostawił swemu ludowi wolność w definiowaniu ostatecznym. W jego stwierdzeniu zawarta jest zagadka, owszem, nietrudna, ale jest. Automatycznie i najprędzej powinien się z nią uporać pisarz. Zawsze w takich przypadkach pisarze podejmowali trud objaśniania świata masom. Pisarze powinni być i na froncie ideowym, i na froncie robót, i na frontach wielkich marszów. Jest to tradycja wśród pisarzy, zwłaszcza tych, co są z ludem, a nie z elitami. Tak też szczęśliwie się stało i tym razem.
Na wszystkich wymienionych frontach znalazł się Piotr Zaremba i w swej frontowej korespondencji z soboty dał ujście jedynemu dopuszczalnemu w takiej okoliczności stylowi. Dzięki żwawości tego pióra wiadomo już nieco więcej, bo i to, kogo na oku ma prezes, myśląc o elitach, a kogo nie. „Idą wszystkie stany, regiony, pokolenia – donosił wartko Zaremba dla portalu „wPolityce.pl” ze środka tłumu – przeważają skromne ubrania, ogorzałe, robotnicze twarze. (...) Kobiety pytane, po co tu przyszły, mówią jak Pietrzak: żeby Polska była Polską. »Panie redaktorze, tylko niech pan to opisze po polsku«, grozi mi żartobliwe palcem starszy pan. Wiem, o co mu chodzi. I czuję się tu jak w domu”.
Widać tu, że pisarz zatrzymał się w poprzedniej, słusznie finiszującej epoce. Jest jeszcze jedną nogą w elicie, na klęczkach konwenansu. Być może w relacji z następnego marszu Zaremba się podniesie i prostym, ogorzałym językiem, po polsku, szerzej opisze, „o co chodzi”. Dla większej jasności. Wtedy wszyscy, nie tylko on, poczujemy się jak w domu.