Jak ucywilizować franczyzę

Ta walka toczy się po cichu, choć jest przecież do bólu realna. To bój o choćby częściowe zmiany na rynku franczyzy w Polsce. Na którym duży może wszystko, a mały prawie nic.
w cyklu WOŚ SIĘ JEŻY

26.11.2020

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Wczoraj rozmawiałam do późnej nocy z młodym chłopakiem. Była to trudna rozmowa. Chciał się poradzić, czy wejść we franczyzę. Po wysłuchaniu mojej opowieści podjął decyzję, że jednak nie wejdzie” – opowiada Agnieszka Nowak. Jest założycielką i szefową Stowarzyszenia Ajentów i Franczyzobiorców. Organizacja powstała na początku tego roku. Skupia ludzi, którzy na własnej skórze doświadczyli, że wejście w model franczyzowy bardzo łatwo może się skończyć zadłużeniową pętlą i rozbitym życiem. Stowarzyszenie kierowane przez Nowak specjalizuje się w relacjach ze znaną siecią sklepów spożywczych. 

Kilka dni temu Stowarzyszenie zorganizowało kolejną konferencję w Sejmie. Jej celem jest zwrócenie uwagi na systemowy problem z polską franczyzą. Na czym on polega? Mówiąc w największym skrócie: na braku jakichkolwiek regulacji polskiej franczyzy, co jest niemal podręcznikowym przykładem, że wolny rynek w praktyce prowadzi nas do dżungli. A w dżungli rządzi ten, kto jest większy i potrafi konkurenta szybciej upolować.

Mrówki i słonie

Problem franczyzy jest w zasadzie bardzo podobny do tego, który znamy z polskiego rynku pracy. Tu naszą zmorą są od dobrych 15 lat umowy śmieciowe, czyli de facto wyjęcie relacji pracownik-pracodawca z reżimu kodeksu pracy i udawanie, że przecież mamy tu do czynienia z relacją równych sobie partnerów. Tym „partnerom” nikt nie powinien przeszkadzać – w końcu bowiem wynegocjują optymalny wolnorynkowy kontrakt. Tylko, że to fikcja. Bo pracodawca i pracownik to nie są równoprawne podmioty. Mrówka nie może potrącić słonia. Słoń bez wysiłku rozdepcze jednak mrówkę. Czy można w tej sytuacji argumentować, że są to równe sobie podmioty, bo oba to „stworzenia boże”? A przecież w przypadku franczyzy jest bardzo podobnie. Tu też mamy do czynienia ze stronami, które nie są sobie równe. Prawo traktuje je jednak tak, jakby były, co oczywiście premiuje dużych graczy. Ci gracze zaś tę swoją przewagę wykorzystują – bo czemu mieliby tego nie robić, skoro działają legalnie? 

Zanim przejdziemy do praktyki, odrobina kontekstu. Franczyza jest – jak wiadomo – rodzajem użytecznej biznesowej innowacji. Cytując znawcę problemu prawnika Rafał Adamusa, to „ekspansja gospodarcza oparta na współpracy autora pomysłu biznesowego, który już odniósł sukces, z licznymi, drobnymi inwestorami dysponującymi odpowiednim kapitałem i czasem na prowadzenie własnej działalności gospodarczej, ale według cudzego pomysłu”. Jej historia sięga XIX wieku, gdy w modelu franczyzy swoje wynalazki monetyzowali twórca maszyny do szycia Izaak Singer (nie mylić z pisarzem-noblistą) czy autor receptury coca-coli John Pemberton. Moda na franczyzę we współczesnym rozumieniu tego słowa to jednak druga połowa XX wieku, a za jej najważniejszego pioniera uchodzi oczywiście sieć restauracji McDonalds. 


Polecamy: WOŚ SIĘ JEŻY – autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek w serwisie "Tygodnika Powszechnego"


Do Polski franczyza zawitała wraz z kapitalizmem. Znawca zagadnienia Daniel Dziewit – autor dwóch świetnych książek na ten temat – wskazuje, że okres ten można podzielić na dwie fazy. Pierwsza była pionierska i wówczas model faktycznie dość dobrze służył rozwojowi przedsiębiorczości, zapewniając satysfakcjonujące marże zysku obu stronom: zarówno właścicielom franczyzy, jak i drobnym przedsiębiorcom prowadzącym swoje sklepy czy punktu usługowe pod rozpoznawalnym logo. Po tej fazie przyszedł jednak moment nasycenia rynku. Franczyza przestała być samograjem i pojawiła się ostra konkurencja. Problem w tym, że franczyzodawcy nadal oczekiwali sowitych zysków. W tym właśnie momencie zaczęło się wykorzystywanie przez franczyzodawców swojej przewagi nad pracującymi w modelu franczyzy przedsiębiorcami. To był moment, gdy wielu z nich zaczęło odkrywać, że „partnerami” sieci franczyzowych są tylko na papierze. A w rzeczywistości odgrywają rolę podwykonawców, na których można bez problemu i w zgodzie z obowiązującym prawem przerzucić większą część kosztów prowadzenia biznesu. 

Zakupy w spożywczaku

Wszystko dlatego, że standardowa umowa franczyzy daje jednej stronie ogromną przewagę nad stroną drugą. Wyobraźmy sobie niewielki sklep spożywczy działający w modelu franczyzowym. Formalnie prowadzi go franczyzobiorca. Nazywany też potocznie (choć nie jest to w pełni precyzyjne) „ajentem”. Jedyną sferą, w której ten franczyzobiorca ma faktyczną suwerenność, są sprawy pracownicze. To sprytny ruch ze strony sieci, bo przecież w ten sposób dokonują one faktycznego outsourcingu (czyli zlecenia na zewnątrz własnej struktury) najbardziej wrażliwej części każdej działalności gospodarczej. W efekcie jakiekolwiek regulacje propracownicze (podwyżki płac, podwyższenie składek) stają się zmartwieniem franczyzobiorcy. Sieć umywa ręce. Może się nawet rytualnie oburzyć na podwykonawcę, gdy dojdzie do jakiegoś skandalu albo głośnego aktu wyzysku. 

Jednocześnie utarg przekazywany jest do sieci. I dopiero sieć oddaje franczyzobiorcy jego "działkę". Wysokość tej działki bardzo często jest jednak wyliczana w sposób nieprzejrzysty, a sieci bardzo zazdrośnie bronią wglądu w swoje rozliczenia finansowe. Wielu franczyzobiorców narzeka, że franczyzodawcy zmuszają ich do zaakceptowania korekty faktur, przy pomocy których się rozliczają. Na papierze wychodzi wtedy na przykład, że franczyzobiorca poniósł niższe koszty prowadzenia działalności niż faktycznie poniósł. Co sprawia, że musi zapłacić wyższy podatek. Niższe koszty franczyzobiorcy to oczywiście wyższe koszty sieci, która w ten sposób oszczędza na… własnych podatkach. A nasz biznesmen albo bizneswoman? Ma do wyboru spośród trzech opcji: albo odbije to sobie na pracownikach, albo sam zrezygnuje z osobistego zysku, albo zostanie mu dług wobec urzędu skarbowego. Każde z tych rozwiązań jest złe.

To jednak nie koniec. Franczyzobiorcy narzekają też na brak wpływu na asortyment sklepu. Bo sieci – zgodnie z umową franczyzową – bardzo precyzyjnie określają, ile w sklepie ma być serków, ile jogurtów, a ile dań gotowych. Taki układ ma pomagać – teoretycznie – w utrzymaniu spójnego franczyzowego konceptu. Ryzyko znów jest jednak po stronie franczyzobiorcy. Dzieje się tak dlatego, że dla sprzedawcy każdy niesprzedany towar oznacza realną stratę. Niektórzy próbują więc działać po swojemu i dopasowywać zamówienia do faktycznych potrzeb klientów. Nawet kosztem „spójności z konceptem” franczyzy. Tylko, że wtedy nadziewają się na kontrole. Taka kontrola – nazywana „audytem” – jest dziwną procedurą. Przysłany przez sieć franczyzową audytor ocenia wykonanie umowy franczyzowej i może wymierzyć karę finansową. Na koniec dnia franczyzobiorca staje więc wobec dylematu. Zaakceptować straty na niesprzedanym towarze czy zgodzić się na kary od sieci. Znów wybór między złym a złym. 

Kilka kar otrzymanych od audytora może skutkować zamknięciem sklepu. Zamknięcie sklepu jest dramatem, bo franczyzodawcy wolno rozwiązać umowę w trybie natychmiastowym. Sieć gwarantuje sobie wówczas dostęp do wszystkich towarów, które da się spieniężyć w innym miejscu. Reszta asortymentu pozostaje u franczyzobiorcy. I jest to de facto jako jego dług (towaru w handlu nie kupuje się zazwyczaj za gotówkę). Dla naszego sklepiku takie nagłe zamknięcie oznacza więc powstały z dnia na dzień dług w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych. Nie mówiąc już o konieczności likwidacji miejsc pracy.

Praktyki w praktyce

Takich praktycznych efektów nierównowagi stron w modelu franczyzowym jest oczywiście więcej. Wszystko sprowadza się do tego, że w obecnej rzeczywistości prawnej duży może wszystko. A wszelkie postulaty uregulowania kwestii są przez lobby franczyzodawców odpierane argumentem, że nikt przecież nikogo do wejścia we franczyzę „z pistoletem w ręku” nie przymusza. Walczący o swoje prawa widzą to inaczej. Można od nich usłyszeć m.in. o premiach w wysokości np. 10 tys. zł za wprowadzenie do franczyzy jakiegoś nowego „partnera”. Łowiący są bardzo często postawionymi pod ścianą franczyzobiorcami, dla których ta premia to szansa na zapłacenie choćby części własnego zadłużenia wobec skarbówki albo jakiegoś prywatnego długu wywołanego zaciskaniem się franczyzowej pętli.

„Nabici we franczyzę” szukają pomocy u polityków. Na razie bezskutecznie. Zazwyczaj udaje im się przekonać do interwencji szeregowych posłów (w tej kadencji na ich głównego rzecznika wyrósł Maciej Konieczny z Partii Razem). Ale siła rażenia takich inicjatyw jest znikoma, a zazwyczaj nie udaje się zyskać zaufania mediów, które żyją zawsze innymi sprawami. Wiosną wydawało się przez moment, że udało się wsadzić stopę między drzwi. Franczyzą zainteresowali się politycy Solidarnej Polski Marcin Warchoł i Michał Wójcik. Jesienna wojna o władzę w Zjednoczonej Prawicy doprowadziła do tego, że zainteresowanie wspomnianych polityków sprawą się urwało. Franczyzobiorcy podejrzewają, że ich potężni adwersarze (czyli sieci franczyzowe) też nie próżnują i nacisnęli na inną frakcję w rządowym obozie, która zamiotła problem pod dywan. Dziś oficjalna wersja władzy jest taka, że ma powstać Kodeks Dobrych Praktyk – czyli rodzaj branżowej samoregulacji, która pozwoli uniknąć głębszej interwencji ustawodawcy w temat franczyzy. Stowarzyszenia ajentów i franczyzobiorców uważają, że to mydlenie oczu. Ale broni nie składają. Za dużo przeszli, by się teraz poddawać.  

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej