Bieda-jadło-biznes

Czy najnowsze kłopoty brytyjskiej firmy Deliveroo to zapowiedź schyłku modelu biznesowego branży jadłokurierskiej? Mam nadzieję.
w cyklu WOŚ SIĘ JEŻY

01.04.2021

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Oglądając mecze piłkarskie, warto czasem spojrzeć poza boisko. A zwłaszcza na otaczające murawę reklamy. I tak w czasie środowego meczu Anglia-Polska na Wembley królowały tam elektroniczne banery z napisem „Deliveroo”. I nie był to przypadek. Deliveroo jest od 2019 roku jednym z głównych sponsorów angielskiej drużyny narodowej. Na dodatek akurat tego samego dnia ta największa brytyjska firma dostarczająca posiłki na wynos wchodziła na londyńską giełdę. Debiut okazał się jednak porażką. Korporacji udało się zarobić na niej o 30 proc. mniej, niż planowała. I to też nie był przypadek. Tylko efekt walki toczącej się wokół samej firmy oraz jej całego jadłokurierskiego modelu biznesowego. Walki, którą można spokojnie nazwać walką klasową w warunkach późnego XXI-wiecznego kapitalizmu.

Deliveroo nie jest bowiem pierwszą lepszą firmą jadłokurierską. Lubi o sobie mówić, że spopularyzowała (a przynajmniej popchnęła naprzód) cały ów model biznesowy. Oficjalna legenda głosi, że na pomysł wpadł jej założyciel William Shu. Był początek ubiegłej dekady i ten Amerykanin chińskiego pochodzenia pracował wtedy w londyńskim oddziale banku Morgan Stanley. Jak na ambitnego korpowyrobnika przystało, w zasadzie nie wychodził z biura. Irytowało go, że choć głodny i zajęty, musi za każdym razem powtarzać żmudny proces zamawiania, wybierania i czekania na dostawę życiodajnego pokarmu, którym mógłby się zapchać przy klawiaturze. A i tak często kończyło się „wizytą w nocnym Tesco”. Podzielił się tym odczuciem ze szkolnym kolegą, programistą Gregiem Orlowskim. Razem stworzyli aplikację do łatwego zamawiania jedzenia. Podobno przez pierwszych osiem miesięcy Shu sam rozwoził jedzenie swoim skuterem.

Oczywiście legenda o pionierstwie jest mocno przesadzona. Jadłoapki istniały już wtedy od paru lat. Zwłaszcza w Ameryce, gdzie pojawiły się równolegle z wejściem do gry smartfonów. Początkowo prym wiodły jednak narzędzia sieciowych restauracji franczyzowych, takich jak Pizza Hut czy Papa Johns’. A startupy w stylu GrubHub, Just Eat albo Bolt stawiały dopiero pierwsze kroki, nie mogąc uzyskać efektu skali. Nowatorstwo firm takich jak Deliveroo polegało wówczas na tym, że kasowały opłatę po obu stronach dostawczego procesu: działkę brały zarówno od restauracji wydającej posiłek, jak i od klienta posiłek zamawiającego. Szybko zrozumiały też, że nie muszą nikogo zatrudniać. Tylko płacić „wolnym kurierom” na zasadzie akordu.


Czytaj także: Rafał Woś: Wyhamuje czy nie wyhamuje


Był rok 2013. W 2014 do gry wszedł gigant tzw. gig economy (zwanej w Polsce czasem „gospodarką fuszki” albo „ekonomią chałtury”) Uber, ze swą usługą Uber Eats. I wtedy ruszyła lawina. W roku 2015 w krajach takich jak Wielka Brytania czy USA zamawianie przez internet przeskoczyło jedzenie na telefon. A Deliveroo nie zwalniali tempa. To oni jako jedni z pierwszych postawili na tzw. kuchnie widmo. Wyszli po prostu z założenia, że nie ma sensu dzielić się zyskiem z prawdziwymi restauracjami. Można przecież postawić własne – prowizoryczne punkty, w których stłoczeni na małej przestrzeni wolni kucharzo-kurierzy (a de facto samozatrudnieni mikroprzedsiębiorcy lub wypożyczeni z agencji pracy tymczasowej przed poddostawcę bezrobotni) przygotowują posiłki na wynos. Dziś – po roku pandemii – ten model zaczyna się przyjmować wszędzie. Także w Polsce. Deliveroo operuje w kilkunastu krajach na świecie, w tym ośmiu Unii Europejskiej. Zatrudnia ok. 2 tys. pracowników stałych. I „współpracuje” z kurierami w liczbie ponad 50 tys.

Ale twarz pionierów „gospodarki fuszki” to tylko jedna strona medalu. Czy słyszeli Państwo o Indeksie z Leeds? To baza danych zbierająca informacje o sporach pracowniczych w krajach Europy (głównie zachodniej). Według tego indeksu Deliveroo jest rekordzistą świata. Przynajmniej jeśli chodzi o liczbę sporów ze swoimi pracownikami – których oczywiście za pracowników nie uważa. Wlicza się w to zarówno próby zorganizowanych protestów kolektywnych (zbiorowe i skoordynowane wylogowanie się podwykonawców z systemu), demonstracji czy sporów indywidualnych (nierzadko sądowych) – najczęściej oczywiście na tle płacy, naliczania wynagrodzenia oraz warunków zatrudnienia. Te spory nie są zresztą takimi sporami, co to mogą się zdarzyć w najlepszej rodzinie. To zinstytucjonalizowany wyzysk, który jest integralną częścią modelu biznesowego „ekonomii fuszki”. Według doniesień brytyjskiej prasy Deliveroo ma specjalne konto z ponad 100 mln funtów na wypłacanie odszkodowań na wypadek, gdyby musieli się cofnąć w tej czy innej jednostkowej sprawie. 

Ostatnie miesiące to dla Deliveroo czas ostrej jazdy. Z jednej strony pandemia stworzyła jadłodostarczycielom warunki pod ekonomiczne eldorado. Dzięki swej rosnącej sile mogą coraz łatwiej eliminować z rynku pojedyncze i grające według normalnych reguł restauracje. To ekonomiczny blitzkrieg, podobny do tego, który swego czasu drobnemu handlowi detalicznemu urządziły spożywcze dyskonty w realu, a potem giganci typu Amazon w internecie. 


Polecamy: Woś się jeży - autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek w serwisie "TP"


Jednocześnie Komisja Europejska od paru miesięcy odgraża się, że przyjmie wreszcie rezolucję regulującą rynek tego typu platform. Oczywiście jadłokurierzy, wiedząc o tym, nie pozostają bierni i zwiększają swoją lobbingową obecność w Brukseli. Ale zostaje jeszcze na szczęście poziom krajowy. W lutym 2021 roku holenderski sąd najwyższy orzekł, że jeśli ktoś wygląda jak pracownik i zachowuje się jak pracownik, to powinien być… pracownikiem. Mimo że Deliveroo woli traktować go jako „wolnego kuriera”. W styczniu sąd powszechny w Barcelonie wydał podobny wyrok w sprawie wniesionej przez 741 rowerzystów Deliveroo. Nawet na wyspach jadłodostawcy mają coraz większe kłopoty. Kilka dni przed środową giełdową premierą grupa niezależnych dziennikarzy śledczych z The Bureau of Investigative Journalism opublikowała tam raport na podstawie analizy faktur kurierów Deliveroo. Wynikało z niego, że co trzeci zarabia mniej niż legalna brytyjska stawka godzinowa (obecnie wynosi ona 8,91 funta dla pracowników powyżej 23. roku życia). Pewien kurier z Yorkshire dostawał… 2 funty za godzinę. 

W ten sposób wracamy do klęski Deliveroo, którą była środowa pierwotna oferta publiczna. Jest ona bowiem bezpośrednio związana z opisanym powyżej modelem biznesowym firmy. Oczywiście pewna grupa inwestorów (zwłaszcza instytucjonalnych) mogła odmówić wejścia w ich udziały z przyczyn pryncypialnych. W końcu niektórzy nie lubią, jak wokół ich inwestycji jest w mediach zbyt dużo szumu.

Ale druga (i chyba znacznie większa) grupa potencjalnych kupców uciekła z krzykiem właśnie z powodu tego, że Deliveroo nie rokuje zbyt dobrze. Jadłokurierskie korporacje działają bowiem na bardzo niskiej marży zysku. Dzieje się tak dlatego, że ich główną przewagą nad konkurentami nie jest wcale wygodna apka - taką apkę może mieć dziś absolutnie każdy. Oni prowadzą od lat wyniszczającą wojnę na niskie ceny. Realnie istniejące restauracje już (do spółki z covidem) wykończyli. Teraz jednak muszą się bić między sobą.

Wyzysk tysięcy kurierów i biedakucharzy jest wpisany w model. Ich bunty udaje się firmom neutralizować w dzisiejszym świecie rozbitej w proch i pył klasy robotniczej. Ale jeśli przyjdą regulacje (nieważne, czy z nakazu sądów, czy polityków) to korporacje takie jak Deliveroo nie będą zyskowne. A po co komu akcje niezyskownych przedsiębiorstw?

Dawno dawno temu Marks pisał o takich momentach, że oto na naszych oczach „kapitaliści gryzą się we własny ogon”. To znaczy: na własnej skórze odczuwają negatywne skutki własnego postępowania. Jeśli o mnie chodzi, to życzę im… wytrwałości. Niech gryzą siebie samych mocniej i mocniej. Tak mocno, by sobie te ogony wreszcie poodgryzali. A regulacja na jadłodostawców i restauracje-widmo winna nadejść jak najszybciej. Bo wystarczająco dużo złego uczynili już tkance społecznej w imię maksymalizacji swego własnego zysku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej