Jak to się skończy, pójdziemy do kina

Mieszkańcy domów opieki mogą stanowić aż połowę ofiar epidemii w Hiszpanii. Seniorzy, którzy mieszkają samodzielnie, mają łatwiej. Co nie znaczy, że łatwo.
z Barcelony

20.04.2020

Czyta się kilka minut

Starsza para w drodze na zakupy. Dzielnica Gotycka w Barcelonie, Hiszpania, 7 kwietnia 2020 r. / JORDI BOIXAREU / ZUMA PRESS / FORUM
Starsza para w drodze na zakupy. Dzielnica Gotycka w Barcelonie, Hiszpania, 7 kwietnia 2020 r. / JORDI BOIXAREU / ZUMA PRESS / FORUM

Żyją same albo z mężem, z kotami. W Barcelonie albo na jej obrzeżach, czasem na wsi. Jedne zbliżają się do osiemdziesiątki, inne ją przekroczyły (te drugie podkreślają z powagą, że są od tych pierwszych dużo starsze). Każda, wiadomo, na emeryturze. Wcześniej były pielęgniarkami, urzędniczkami, zwiedzały świat. Nasze rozmowy trwają dziesięć minut, dwadzieścia, godzinę. Nie zawsze na temat. Częściej nie, bo łatwiej jest rozmawiać o wszystkim.

María Teresa, Montse, Pilar, Enriqueta – mają ten sam problem. Czas jakby się rozciągnął. Zawsze było go dużo, teraz jest jeszcze więcej.

Tego jeszcze nie było

Montse nie trzeba zadawać wielu pytań. Jak tylko orientuje się, po co dzwonię, zaczyna z precyzją relacjonować swój plan dnia. Plan to słowo nieprzypadkowe: Montse wszystkie zajęcia rozpisuje w zeszycie dzień wcześniej. Ze strachu przed lenistwem. Drobiazgowo rozpisana codzienność to broń, która ma chronić przed godzinami na kanapie.

– Życie w kwarantannie? – dopytuje, czy dobrze zrozumiała. Gdy potwierdzam, prezentuje rozpiskę: – Pobudka o 10.30, ale to dlatego, bo późno chodzimy spać, oglądamy filmy do pierwszej, drugiej w nocy. Po śniadaniu ja czytam, on włącza komputer, aby się trochę oderwać od rzeczywistości.

On – to przyjaciel Montse. Bardzo jej pomógł po stracie męża i jednego z synów. Żyją razem (w weekendy i wakacje) i osobno (w tygodniu). Kwarantanna zmusiła ich, by wspólny czas wydłużyć. Montse na towarzystwo nie może narzekać.

– O pierwszej, to ważne, wychodzimy ćwiczyć na balkon. Trzeba rozruszać mięśnie – kontynuuje. – Rozmawiamy, potem przychodzi pora posiłku. Zwykle każde przygotowuje coś dla siebie. Do sklepu poszliśmy w trakcie kwarantanny może dwa, trzy razy. Raczej wychodzę ja, bo jestem młodsza.

Montse zaczyna się śmiać: ta „młodsza” ją trochę bawi, skończyła przecież 78 lat.

– W trakcie jedzenia oglądamy wiadomości, ale tylko te o czternastej – Montse uważa, że informacje o wirusie najlepiej ograniczyć do minimum. – No, może jeszcze wieczorem włączamy, żeby zobaczyć, czy coś się zmieniło, sprawdzamy liczbę zachorowań. No i jeśli jest konferencja prasowa, ktoś z rządu, to chcemy być na bieżąco. Poza tym już nic!


CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>


Czas między informacjami popołudniowymi i wieczornymi mija Montse na czytaniu, oglądaniu Netfliksa albo spektakli katalońskiego teatru. Czasem słuchają jazzu, bo tak się składa, że jej przyjaciel bardzo lubi jazz. – I tak mijają dni, nie mam na co narzekać!

Z tym, że czasem mózg upomina się o narzekanie. Np. wtedy, gdy męczy ją już krążenie po mieszkaniu. Cały dzień to samo: kuchnia, łazienka, salon. Tęskni za zapachem morza i wolnością, której wcześniej nie doceniała. Albo gdy leży w łóżku, patrzy w sufit i w głowie pojawia się pytanie: po co tu właściwie jestem?

– Człowiek chciałby się na coś przydać, nie wiem, choćby coś innym ugotować. Ja nie mogę nic! – Montse czuje przecież, że uczestniczy w wydarzeniu historycznym. Czegoś takiego jeszcze nie było. Porównać może to tylko do grypy hiszpanki, o której opowiadali jej rodzice. A w tym wszystkim ona, zupełnie nieużyteczna! Ale wtedy powtarza sobie: – Nie ma na co narzekać, jestem i tak uprzywilejowana. Mam się do kogo odezwać, syn i wnuki zdrowe, gracias a Dios. Nie wszyscy mają tyle szczęścia.

Nie ma tyle szczęścia np. przyjaciółka Montse, która mieszka sama. Na co dzień sobie radzi, ale ostatnio miała ochotę na pieczonego kurczaka. I to właśnie zapach, który rozniósł się po domu, sprawił, że poczuła się dziwnie. Jakby ktoś jej tę samotność uwypuklił.

Nie mają tyle szczęścia również niektórzy mieszkańcy domów opieki.

Za drzwiami domów opieki

Komputer, przyznaje 75-letnia Enriqueta, to jej okno na świat. Dzięki niemu codziennie je śniadania z rodziną. Każdy przy ekranie, machają do siebie przez Skype’a. Na nim ogląda ulubione seriale, te kryminalne, zwykle skandynawskie. Musi być jakaś intryga, inaczej szybko traci zainteresowanie.

– Chciałam się tu przeprowadzić – mówi Enriqueta o swoim domu opieki. – Choruję na przewlekłą chorobę, pomyślałam, że tak będzie lepiej. I jest! Każda z nas ma wygodny pokój, jest nawet mały ogródek.

We wtorki spotykała się ze znajomymi z klubu książki, w czwartki szła na wykłady do osiedlowego domu kultury. Teraz jest kwarantanna i zostały tylko te seriale. Wszyscy siedzą w osobnych pokojach, za zamkniętymi drzwiami. Na posiłki schodzą w dwóch turach. W drodze do windy jest stolik z żelem, tu dodatkowo dezynfekują ręce.

Na początku Enriquetę to denerwowało. Bo co to znaczy, że nie może wyjść z pokoju? Że córka nie jest w stanie jej nic przekazać, nawet przez drzwi? Teraz, gdy widzi, co stało się w innych ośrodkach, jest wdzięczna. – Dbają o nas przesympatyczne dziewczyny. Przychodzą codziennie, w maseczkach i rękawiczkach, żeby zmierzyć temperaturę – Enriqueta nie czuje strachu, bo widzi, że sytuacja jest pod kontrolą. – Nie mieliśmy żadnego przypadku wirusa.

Tego samego nie może powiedzieć Clara, 25-letnia edukatorka, która pracuje w domu opieki w Barcelonie. Nigdy nie stresowała się tak, jak przez ostatnie trzy tygodnie.

– Brakuje personelu, od jakiegoś czasu robię za pielęgniarkę, choć to nie moja praca – tłumaczy. Jej ośrodek jest publiczny, przyjmowane są do niego osoby o różnych profilach. Pięćdziesięcio- i stulatkowie. Niektórzy są całkiem zdrowi, inni potrzebują pomocy przy najprostszych czynnościach. Chorzy na schizofrenię, uzależnieni od narkotyków. Albo byli bezdomni, którzy w pewnym momencie z ulicy trafili do ośrodka. Każdy wymaga innego podejścia, inaczej też reaguje na kwarantannę.

– Maseczki i uniformy dostaliśmy dopiero, gdy zmarły pierwsze osoby – mówi Clara. – Wcześniej radziliśmy sobie, jak mogliśmy: robiliśmy maseczki z papieru toaletowego, później używaliśmy dentystycznych.

W dzień przed naszą rozmową w ośrod- ku zmarły kolejne cztery osoby. Dla Clary to trudne, bo od trzech lat pracowała z nimi, byli dla niej jak rodzina. O pomocy, jaką uzyskali od państwa, mówi krótko: – Moim zdaniem zostawiono tych ludzi na śmierć.

Pod maską uśmiechu nie widać

W hiszpańskich mediach historie o domach opieki, w których w ciągu tygodnia umiera do kilkunastu osób, pojawiają się regularnie. Szacuje się, że ich mieszkańcy mogą stanowić aż połowę ofiar wirusa w Hiszpanii.

Wielu pracowników i właścicieli ośrodków łączy podobne przekonanie: zapomniano o nas. W mediach społecznościowych publikują prośby o pomoc, jak choćby o zabranie do domu tych, którzy nie wykazują na razie symptomów choroby. Na początku kwietnia kataloński rząd wydał pozwolenie i koordynuje takie działania.

– Nie wiem, czy inny rząd poradziłby sobie w Hiszpanii lepiej – zamyśla się Laura, pracownica domu opieki na Majorce. – Nie sądzę, myślę, że mogłoby być nawet gorzej. Na taki kryzys nikt nie był przygotowany.

Jednak zarówno ona, jak i pracująca w tym samym ośrodku psycholożka Irene zgadzają się co do jednego: sytuacja pokazała, jak niedofinansowany jest ich sektor. Nie mieli narzędzi, by radzić sobie z kryzysem, wielu nie ma przygotowania. A w tym wszystkim zarabiają nieco powyżej tysiąca euro na miesiąc, przy obciążającej psychicznie pracy.

– W mediach pokazują te najbardziej dramatyczne przypadki – mówi Irene. – U nas jest spokojnie, na razie nikt nie ma symptomów. Zakładamy, że wszyscy są zdrowi.

Muszą zakładać, bo obiecane testy dotąd nie dotarły. I na razie, jak twierdzą, na to się nie zanosi – wbrew temu, co mówią w telewizji.

Gdy pytam, jak mieszkańcy ośrodka znoszą niepewność i odosobnienie, Irene pokazuje w kamerce swój uniform: – Ci, którzy mają problemy z pamięcią, bez przerwy pytają, po co się tak przebrałyśmy. Dla nich właśnie tak wyglądamy, jak przebierańcy. Trzeba im codziennie przypominać, dlaczego muszą zostać w pokoju.

Irene tłumaczy, że to, jak podopieczni domów opieki radzą sobie z kwarantanną, często zależy od warunków, w których żyją. A te w prywatnym ośrodku zależą od pieniędzy. Jeśli płacisz więcej, masz jedynkę z dużym oknem, spędzasz dzień na rozwiązaniu krzyżówek i oglądaniu telewizji. Płacisz mniej, to jesteś w pokoju ze współlokatorem, który po dwóch tygodniach kwarantanny irytuje cię coraz bardziej.

– Najbardziej i tak brakuje im bliskości. Przytulenia od nas, całusa na przywitanie – dodaje Laura. Pod maską nie widać nawet, czy ktoś się do ciebie uśmiecha. – Na pewno to jest dla nich duża zmiana, zwykle mieli dni wypełnione zajęciami. Ale czy byłoby im lepiej samym, nawet w dużym mieszkaniu?

Coś pozytywnego, jakiś filmik

María Teresa ma 76 lat i nie tęskni za ludźmi. Brakuje jej za to długich spacerów. Aby nie wyjść z formy, chodzi po korytarzu w swoim mieszkaniu. Tam i z powrotem, trzy razy dziennie, po 20 minut. – To już jest coś. Choć przed tym wszystkim w jedno popołudnie robiłam nawet dziesięć kilometrów! – chwali się.

Całe życie pracowała jako pielęgniarka. Kryzys sanitarny jej nie zaskoczył. – Gdy oglądałam w telewizji, jak przygotowują się chińskie szpitale, już wiedziałam, że to coś bardzo poważnego – tłumaczy. – Byłam pewna, że do nas dotrze prędzej czy później.

Wciąż rozmawia ze znajomymi z byłej pracy. Na początku kryzysu głównie o tym, co się działo w szpitalnych salach, bo potrzebowali się komuś wygadać. Teraz wolą nie mówić o niczym, co ma związek z wirusem. Stara się wysyłać im jakieś pozytywne wiadomości, czasem zabawny filmik. Z innymi znajomymi też jest w kontakcie. Nawet jeśli czasem wolałaby nie być.

– Męczy mnie jedna przyjaciółka – uśmiecha się María Teresa. – Dzwoni do mnie kilka razy dziennie i przekazuje wszystkie swoje lęki. Że wszyscy umrzemy, że nie będzie co jeść, że nasza gospodarka sobie nie poradzi…

María Teresa wie, że to prawdziwe problemy, ale nie chce się na tym skupiać. Zwłaszcza że z kwarantanną radzi sobie dobrze. Nie ma dzieci ani męża, od zawsze zależało jej, by mieć dużo przestrzeni tylko dla siebie. Tak jej najlepiej. Podejrzewa jednak, że nie wszyscy jej rówieśnicy czują podobnie: – Chyba niektórym, zwłaszcza kobietom, jest z tym ciężko, nie radzą sobie ze strachem przed samotnością. Myślą: co będzie, jeśli coś mi się stanie? Kto mi pomoże?

Chwila w towarzystwie

Podobne pytania może zadawać sobie w Hiszpanii nawet 40 proc. osób po 65. roku życia. Na poczucie osamotnienia wpływa nie tylko sytuacja mieszkaniowa (życie w parze czy z dorosłymi dziećmi nie zawsze jest gwarancją lepszego samopoczucia), ale też odczuwalny stan zdrowia.

Wiele zależy także od kultury, w której się wychowujemy. Według niektórych badań, Szwedzi życie w pojedynkę kojarzą częściej z niezależnością, a Hiszpanie – raczej z poczuciem odrzucenia i oddalenia od rodziny. Samotne w Hiszpanii czują się zwykle kobiety. One też, będąc w podeszłym wieku, częściej od mężczyzn chorują na depresję.

„Czuję, jakbym była w środku jakiegoś katastroficznego filmu” – mówi kobiecy głos w krótkim spocie, który promuje akcję „Minutos en Compañía” (Kilka minut dla towarzystwa). Od marca seniorzy mogą dzwonić na specjalny numer, pod którym czekają wolontariusze: dzięki temu mogą porozmawiać o czymkolwiek i jak długo zechcą.

O tym, jak wielu osobom doskwiera w czasie kwarantanny samotność, świadczą liczby: przez 15 dni w samym Madrycie wolontariusze odebrali prawie 4 tys. połączeń.

Z drugiej strony jest María Teresa. Albo Pilar, jej 80-letnia siostra, która, gdy pytam, czy obecność męża pomaga jej w tym czasie, szybko odpowiada ze śmiechem: – Czy on mi pomaga? Gdzie tam! On nigdy w życiu nic w domu nie zrobił! Twierdzi, że miejsce kobiety jest w kuchni. Podobnie myśli cała jego rodzina. Jak byłam młoda i powiedziałam im, że chcę skończyć studia i pójść do pracy, to spytali mnie, czy w takim razie zamierzam porzucić męża! Ale widzisz, ja od zawsze byłam feministką…

I choć orientuję się, że Pilar źle zrozumiała moje pytanie, z entuzjazmem przystaję na kilkudziesięciominutową lekcję feminizmu w wydaniu 80-letniej Katalonki (wiele was ominęło, ale przesłanie jest jedno: bądź, kim ci się tylko podoba!).

Gdy udaje mi się przebić w końcu z pytaniem o kwarantannę, Pilar znów nie zawodzi: – Jak tylko się to wszystko skończy, idziemy do kina! Tęsknię za spacerami po mieście, za chodzeniem na wystawy, koncerty. Nie mogę się doczekać wyjścia do muzeum – rozmarza się. A ja zdaję sobie sprawę, jak żadna z moich rozmówczyń nie pasuje do stereotypu niesamodzielnej staruszki.

I wtedy Pilar kończy, jakby czytała mi w myślach: – Ale, umówmy się, ja nie robię nic ciekawego, przecież jestem stara!

Nie boję się wirusa

Zawiedliśmy – zdaje się mówić dziennikarka Susana Quadrado, gdy w felietonie w dzienniku „La Vanguardia” pisze o czekaniu na śmierć w domach opieki. Pisze o ludziach, którzy zbudowali ten kraj, a teraz są kolejnym numerem w smutnej statystyce. Swój tekst tytułuje: „To nie jest kraj dla starych ludzi”.

Zawiedliśmy – wydaje się z nią zgadzać, na łamach tej samej gazety, Javier Ricou, który nazywa osoby starsze „wielkimi zapomnianymi” tej pandemii. Ale zawiedli też inni. Dziennikarz wymienia kraje, które w tym kryzysie nie otoczyły swoich seniorów wystarczającą opieką. W tym te, które nie dołączają osób umierających w domach opieki do oficjalnych statystyk.

Zawiedliśmy, w jakimś stopniu, my wszyscy – za każdym razem, gdy myśleliśmy (być może z ulgą), że „ten wirus zabija tylko starszych”.

– Nie wiem, jak w innych krajach, ale tu się seniorów nie szanuje – mówi Irene, psycholożka z domu opieki. – Jesteśmy starzejącym się społeczeństwem. Oni tylko przeszkadzają, kosztują, a nie przynoszą zysków.

Laura dodaje: – Niektórzy może nawet czują, że wirus robi im przysługę.

Nie zgadza się z tym Montse. – My się czujemy bardzo docenieni – uważa. – Młodzi wiedzą, ile dla nich zrobiliśmy. Zbudowaliśmy demokrację, a później w kryzysie pomagaliśmy im finansowo. Do tej pory niektórzy z nas, jeśli taka jest potrzeba, opiekują się wnukami.

Zresztą to wcale nie o siebie martwią się bohaterki tego tekstu.

– Przeżyłam wiele pięknych lat – mówi Pilar trochę wzruszona. – I życzyłabym swoim dzieciom tego samego, żeby mieli choć w połowie tak wygodne i barwne życie. Ale kiedy widzę, co dzieje się na świecie… Mój syn już stracił pracę, a będzie jeszcze gorzej. Ja nie boję się wirusa. Ja tak najbardziej to boję się o was. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2020