Inteligent wyklęty patrzy na Smoleńsk

Elity odcinają się od ludu, przypisują mu myślenie magiczne. Bo „dzikie” masy musi dzielić od oblężonego królestwa rozumu przepaść.

23.04.2017

Czyta się kilka minut

Manifestacja Obywateli RP, Warszawa, 10 kwietnia 2017 r. / Fot. Michał Dyjuk / FORUM
Manifestacja Obywateli RP, Warszawa, 10 kwietnia 2017 r. / Fot. Michał Dyjuk / FORUM

Kolejną godzinę przeglądam publikacje naukowe i próbuję znaleźć punkt zaczepienia w twardych danych. Na próżno. Za chwilę zamkną bibliotekę, a ja znów zostanę z niczym. W Polsce na pewno istnieją jakieś elity! Przecież ciągle słyszę o nich od polityków, czytam w gazetach...

Badania pokazują, że „elity kulturalne” nie uczestniczą w kulturze w stopniu, jaki sobie wyobrażamy; „elity finansowe” nie mają pieniędzy i wielopokoleniowej stabilności, jaka definiuje je w krajach zachodnich; nie mamy nawet tworzących odrębną klasę społeczną „elit politycznych”, porównywalnych z francuskimi czy rosyjskimi (ale to chyba dobrze?).

W poszukiwaniu polskich elit jedynym możliwym do pochwycenia tropem okazują się więc mity. Głęboko zakorzenione, lecz nieprecyzyjne wyobrażenia o etosie inteligenta, jego misji i statusie społecznym (zwykle zbyt niskim). A zwierciadłem, w którym od niepamiętnych czasów przegląda się tak rozumiany inteligent, jest żywioł ludowy. Jego tożsamość zmieniała się w kolejnych dekadach – u Gombrowicza był to parobek, u Barei rozwydrzony socjalizmem chłoporobotnik, w „Dniu świra” Koterskiego robotnicy kujący beton pod domem Adasia Miauczyńskiego, „żeby se czasem kałamarz nie pospał godzinkę dłużej kapkę”.

Inteligent wyklęty, skazany na niezrozumienie ze strony tych, dla których się poświęca. Jak w klasycznym tekście Hegla o dialektyce spojrzeń pana i niewolnika: tak rozumiana elita istnieje jedynie odbita w oczach wyobrażonego innego. Im bardziej tego innego egzotyzuje, im bardziej poniża go, ośmiesza, tym skuteczniej wytwarza samą siebie jako klasę społeczną.

Z pewnego punktu widzenia temu właśnie służą kanony – estetyczne, polityczne, nawet kulinarne. Znamy określone książki, jemy pewne potrawy, głosujemy na określone partie również po to, by odróżnić się od tych, którzy nie rozumieją, co „się je”, co „się nosi” albo... w co „się wierzy”. Ci, którzy nie znają kanonu, są obcy, gorsi, stają się przedmiotem drwiny. Ta drwina często ma zinstytucjonalizowany charakter, stając się wspólnotowym rytuałem. Dawniej mógł to być śmiech z Molierowskiego mieszczanina, nieudolnie naśladującego reguły szlacheckiego świata. Dziś analogiczne doświadczenia mogą nam zapewnić szyderstwa ze skarpetek do sandałów, wąsów Janusza czy klaskania w samolocie. Albo – jak pokazuje niedawna rocznica – z „religii smoleńskiej”, którą rytualnie wyszydzamy, po raz tysięczny znęcając się nad wybuchającymi parówkami i epatując zdjęciami „rozszalałej tłuszczy” pod Pałacem Prezydenckim.

Współczesne elity, odcinając się od ludu, chętnie przypisują mu myślenie mityczne, magiczne albo religijne, same sytuując się po stronie racjonalności i nauki. Im bardziej „dzikie” czy „niedojrzałe” będą masy, tym wyraźniej zarysuje się granica dzieląca je od oblężonego królestwa rozumu. Napawanie się obrazami „religii smoleńskiej” stanowi doskonały przykład takiej strategii. Chciałbym zaproponować odwrócenie tej logiki – spojrzenie na opis świata budujący tożsamość elit właśnie jak na mitologię. Dostrzeżenie i nazwanie tej mitologii wydaje mi się ważne, bo jest szkodliwa, ukrywa rzeczywiste mechanizmy społeczne, ekonomiczne czy polityczne i zastępuje je zabetonowanym podziałem na dwa obce plemiona.

Klasycy gatunku

Większość analiz publicystycznych poświęconych „ludowi smoleńskiemu” czy „religii smoleńskiej” zamienia się po kilku akapitach w coś między kopaniem leżącego a narcystyczną fantazją erotyczną. Nie służą zmienianiu świata ani nawet próbie zrozumienia go. Zaspokajają jedynie potrzebę wspólnoty, utrwalając społeczne podziały. Łatwo i przyjemnie komentować absurdalne pomysły, których nie podzielamy, wspólnie śmiać się z pułapek helowych, gorszyć ekshumacjami...

Kamieniami milowymi tak rozumianego „mitu smoleńskiego ludu” są kolejne wywiady prof. Zbigniewa Mikołejki. Już rok po katastrofie („Dziennik Zachodni”, 24 kwietnia 2011 r.) wybitny filozof religii demaskował przebiegły plan Jarosława Kaczyńskiego, który próbuje „przekształcić to, co polityczne, w to, co religijne”. Pierwotnie kluczowe dla koncepcji „religii smoleńskiej” było więc poczucie manipulacji, której grupa polityków cynicznie dokonuje na „ludzie”. Jednak manipulacja ta była możliwa dlatego, że reguły „religii smoleńskiej” doskonale odpowiadają naturalnym predyspozycjom znacznej części społeczeństwa. Wynika to, według Mikołejki, z chłopskiego dziedzictwa, we współczesnej Polsce połączone zostały bowiem bez niezbędnej debaty „dwa obce sobie światy, dwa narody”. Naród szlachecki (którego tradycją była walka o niepodległość) i ten drugi – „tradycja chłopa pańszczyźnianego, który był zwierzęciem przypisanym do ziemi, kimś stanowiącym czyjąś własność, żyjącym bez perspektyw i w ciasnej przestrzeni, bez doświadczenia społecznego, za to ze ślepą nienawiścią w sercu”. W wywiadzie udzielonym po trzech latach od katastrofy dla prof. Mikołejki jest już oczywiste, że u źródeł nowego, heretyckiego wyznania leży dojmujące poczucie klęski, które w połączeniu z myśleniem spiskowym rodzi uczucie nienawiści skierowane przeciw potężnemu, lecz nieuchwytnemu przeciwnikowi.

Trudno w tym kontekście nie przywołać innych wypowiedzi tego samego autora, który nie tak dawno przekonywał na łamach „Gazety Wyborczej”, iż „sukces Jarosława Kaczyńskiego polega na tym, że zawarł on sojusz z chamem, czyli z Edkiem”, a matki „wózkowe” (odwieczny wróg profesora!) „stały się częścią armii Kaczyńskiego (...) kupione programem 500 plus i mają w nosie naszą wolność”.

Nie jest to, w żadnym razie, język jednego autora, jednego periodyku czy nawet jednego środowiska. O „herezji smoleńskiej” Cezary Michalski pisał na łamach „Newsweeka” w 2011 r., by cztery lata później identyczną diagnozę (i bardzo podobny tekst) powtórzyć w „Krytyce Politycznej”. W 2013 r. (cykliczność felietonów i wywiadów smoleńskich to kolejne potwierdzenie ich rytualnego charakteru) ten sam autor pisał pogardliwie o „tłumie smoleńskim”. To określenie przywołuje z kolei „OKO.press” w tegorocznym artykule pt. „Smoleński tłum napadł na Obywateli RP”. Podobne przykłady można mnożyć w nieskończoność.

Za mało posypki

Doskonałe podsumowanie elitarystycznych fantazji o ciemnym ludzie przynosi niedawny, szeroko komentowany tekst Stanisława Skarżyńskiego dla „Gazety Wyborczej” pt. „My, milczący kibice Prawa i Sprawiedliwości”. Czytamy m.in.: „Dopiero Donald Tusk, wyjeżdżając do Brukseli, zdobył się na to, żeby pokazać temu narodowi gest Kozakiewicza. I nic dziwnego: po siedmiu latach użerania się z Kaczyńskim w Sejmie i Gowinem wewnątrz partii, po słuchaniu o tym, że ma krew ofiar katastrofy smoleńskiej na rękach (...) w końcu powiedział »dość«”.

Granica dzieląca elity i masy jest tu przyjmowana jako coś oczywistego. Elity łączą w sobie platońską trójcę prawdy, piękna i dobra, są jednak coraz bardziej zmęczone „użeraniem się” z ludem – przekupnym, podatnym na histerię, a przede wszystkim pałającym nienawiścią do elit, której wyrazem jest „religia smoleńska”.

Mamy tu do czynienia z przeniesieniem w XXI wiek sarmackiej legendy o dwóch zamieszkujących Polskę plemionach. To współczesna wersja historii o szlachcie, czyli nieustraszonych potomkach Jafeta, i chłopach, czyli synach Chama, którzy nadają się tylko do orania ziemi i wykonywania poleceń. Chłopski bunt przeciw panom jest jakąś abominacją, złamaniem praw boskich, absurdalnym karnawałem, który musi się skończyć tragicznie. I tak właśnie, według Skarżyńskiego, zakończą się rządy PiS, a wraz z nimi „ten model ustroju, w którym elity ponoszą odpowiedzialność, a naród się dąsa, wybrzydza i narzeka, że za mało kolorowej posypki”.

Cały ten tekst składa się z doskonale znanych literaturze klisz, mitów i stereotypów. Lud przedstawiony jako rozwydrzone dzieci, elity same siebie krytykujące za niepotrzebne przyjęcie rodzicielskiej roli... W innych wariantach tego mitu lud porównywany jest do szaleńców, dzikich albo... kobiet, jak w anegdocie Adama Michnika, który – parafrazując Marksa – porównał Polskę do niewiasty, która „zapomni się i odda się na krótko jakiemuś łajdakowi. A potem trzeźwieje i wszystko wraca do normy”.

Nie wiem, czy wszystkie te określenia mają jakąkolwiek moc diagnostyczną wobec „mas”. Na pewno jednak mówią wiele o tych, którzy takim językiem opisują świat: ujawniają silnie uwewnętrznione poczucie wyższości, ale też uwikłanie w rasowe i klasowe stereotypy czy mizoginistyczne uprzedzenia.

Kluczowym składnikiem wyższościowej mitologii współczesnych polskich „elit” jest właśnie wyobrażenie „smoleńskiego ludu”. Opowiadając wieczorami przerażające historie o Macierewiczu i Sakiewiczu, tworzymy ludożercę i szaleńca, którym można straszyć niegrzeczne dzieci. Najciekawsze jest jednak to, że jeżeli zestawimy ten system wyobrażeń z krytykowaną tak chętnie „mitologią smoleńską”, z łatwością zauważymy, że jest pod wieloma względami jej dokładną kopią. Świat wyobrażeń ma równie co ona oderwany od rzeczywistości i w tym samym stopniu oparty na pogardzie, wykluczeniu i plemiennej solidarności.

Kapłani przegranych

Z czego dokładnie składa się mit ciemnego ludu? Na potrzeby tego tekstu przeanalizowałem metodami semiotycznymi kilkadziesiąt artykułów prasowych, w których nagłówkach albo treści pojawiają się określenia „lud smoleński”, „religia smoleńska” lub pokrewne. Badałem to, w jaki sposób wyznawcy rzekomej „religii” są opisywani i definiowani, a także jakich kategorii używa się dla wyjaśnienia ich motywacji.

Analiza pozwala na wyróżnienie czterech podstawowych motywów, powtarzających się w większości z nich. Są nimi: 1) poczucie, że „religia smoleńska” jest wiarą przegranych, usprawiedliwiających w ten sposób własne porażki; 2) poczucie estetycznej wyższości nad jej wyznawcami; 3) przypisywanie dominującej roli prowadzącym lud kapłanom; 4) przypisywanie przeciwnikom irracjonalności przez nadmierne eksponowanie wątków spiskowych.

Mit „smoleńskiego ludu” narodził się więc jako opowieść o religii przegranych, którzy nie mogąc się pogodzić z własnym odtrąceniem, fantazjują na temat spisków i zamachów. Jest to wariant popularnej teorii psychologicznej, w której problemem jednostki czy grupy może być brak umiejętności wzięcia odpowiedzialności za własne postępowanie i uparte poszukiwanie kozła ofiarnego.

Elegancko wyjaśniła to w audycji w Tok FM (15 kwietnia 2014 r.) prof. Krystyna Skarżyńska, która tłumaczyła, że „lud smoleński” to ludzie, których „łączy poczucie niesłusznej krzywdy, ale i wyższości wobec tych, którzy mieli ich skrzywdzić. To tożsamość specyficznych ofiar – takich, które czują się lepsze. Lokują przyczyny tego, że są ofiarami, w jakichś nadzwyczajnych wartościach własnych”. Skarżyńska słusznie zauważyła też, że „podział smoleński” nie jest nowy, lecz nałożył się na przepaści już istniejące w społeczeństwie – „wpisał się w podział na przegranych i wygranych, na tych, którzy mają bardziej tradycyjną i bardziej nowoczesną wizję Polski”.

Jeżeli spróbujemy tę logikę odwrócić, rzekoma „religia smoleńska” okaże się fantazją elit, które tworzą w ten sposób korzystny dla siebie obraz mas jako nieudaczników niepotrafiących wziąć odpowiedzialności za własne porażki. Mit „ludu smoleńskiego” pozwala powtarzającym go utrzymywać przyjemne przekonanie o własnej wyższości, impregnuje na autokrytykę, zabija zdrową chęć do poprawiania własnych błędów. Jak tu się oburzać na jakiś drobny skandalik we własnych szeregach, gdy za płotem czekają dyszące nienawiścią masy z pochodniami i widłami?

Skądinąd mit, pierwotnie traktujący o nieudacznikach, od ponad roku opowiada całkiem inną historię. Przecież to „smoleńskie masy” i ich skazani na wymarcie kapłani wygrali ostatnie wybory parlamentarne! Czy mit „smoleńskiego ludu” nie stał się dla tych, którzy sami siebie chętnie postrzegają jako elity, narzędziem usprawiedliwienia własnej porażki? Myśmy wszystko robili wspaniale, a po ośmiu latach sielanki i raju na ziemi ciemny lud wybrał Kaczyńskiego. Interesujący zwrot akcji, prawda?

Istotnym komponentem mitu „smoleńskiego ludu” jest kwestia estetyczna. Kiedy czytam kolejne teksty, w których nagłówkach pojawia się „sekta smoleńska”, mogę być niemal pewny, że jednym z argumentów będzie kwestia gustu. „A granice estetyki?Śmierć ofiar zwolennicy spisku ilustrują przykładami pękającej parówki” – mówiła rok temu do swojej rozmówczyni Joanna Cieśla z „Polityki”. Także w cytowanym już „wywiadzie założycielskim” prof. Mikołejko „kwestię smaku” uznaje za czynnik ostatecznie skazujący „religię smoleńską” na porażkę.

Lud, postrzegany jako żywioł irracjonalny i destrukcyjny, nie jest zdolny do stworzenia czegokolwiek. Dlatego w teorii „religii smoleńskiej” niezwykle istotną funkcję pełnią kapłani. Choć zwykle nie mówi się o tym wprost, to jacyś przedstawiciele elity (Kaczyński, Macierewicz) musieli zdradzić swoją klasę, żeby dla mas przygotować ów oszałamiający koktajl. Dlatego „religia smoleńska” to nie tylko żywioł wyznawany przez oszalałe masy, lecz także cyniczny plan. Smoleńsk jest tematem, który zmyślnie podgrzewają politycy (oczywiście prawicy).

Każdy ma swoje spiski

Ostatnim kluczowym komponentem wizji ludu w oczach elit jest przypisywanie mu irracjonalności. Wyznawcy „smoleńskiej religii” nie nadają się na partnerów do dyskusji, gdyż przebywają poza światem rozumu. Dowodem mają być wyznawane przez nich teorie spiskowe.

Owszem: bywają one niesamowicie głupie. Bywają też śmieszne. Nie powinniśmy jednak lekceważyć ich ani poprzestawać na wyszydzaniu (choć bywa ono skuteczną strategią). Powinniśmy je rozumieć i poznawać. A przede wszystkim śledzić rzeczywiste teorie spiskowe, a nie nasze własne fantazje zbudowane na podstawie tego, co ktoś nieopatrznie rzucił cztery lata temu na konferencji. Bo teorie spiskowe – mimo całego absurdu – obnażają rzeczywiste słabości współczesnej nauki i polityki.
W miarę postępu specjalizacji naukowcy mają coraz większy problem z komunikowaniem swoich osiągnięć. Rosnący poziom wykształcenia społeczeństwa sprawia, paradoksalnie, że ludzie zapoznani z podstawami fizyki, chemii czy historii stają się bardziej podatni na bajania anty- szczepionkowców, teoretyków płaskiej Ziemi czy tropicieli prastarego Imperium Lechitów. Do tej samej grupy zjawisk zaliczyć można teorie spiskowe na całym świecie otaczające dramatyczne katastrofy oraz gwałtowne wydarzenia polityczne. Problem w tym, że budowanie na podstawie tego rodzaju zjawisk spolaryzowanej wizji irracjonalnych mas i racjonalnych elit jest absurdalne. Pułapki irracjonalności dotyczą wszystkich. Nie ma przedstawicieli „elit”, którzy znaliby się na wszystkim. Każdy z nas, gdy tylko przekroczy wąskie granice własnej specjalizacji, staje się podatny na manipulację, szarlatanerię, pseudonaukę.

Jeżeli w naukę i edukację, zwłaszcza w obszarach newralgicznych, nie wprowadzimy mechanizmów zabezpieczających – również w jakiś sposób opartych na szacunku czy przynajmniej uwzględnieniu potrzeby społecznej przynależności – to nauka poniesie porażkę. Ludzie nie będą chcieli korzystać ze szczepionek, walczyć z globalnym ociepleniem ani wierzyć w wyjaśnienia zamachów podawane przez oficjalne komisje, jeżeli będą mieli poczucie, że przychodzą one ze świata otoczonego murem pogardy i poczucia wyższości.

Pod wieloma względami elitarystyczne fantazje na temat ludu same okazują się... teorią spiskową. Zwalniają z myślenia i planowania, zastępując je prostymi podziałami na dobro i zło. PiS przedstawiony tu zostaje jako potężna, mroczna sieć, a w związku z tym opozycja nie musi mieć żadnego programu pozytywnego.

Czas postelity

A może żyjemy już w świecie postelitarnym? Wciąż możliwe (i niestety coraz powszechniejsze) jest rozwarstwienie majątkowe. Elity polityczne mogą wytworzyć lokalne, krajowe czy wręcz globalne układy zapewniające im zachowanie władzy, a nawet jej dziedziczenie. Ale czy mogą jeszcze istnieć elity intelektualne i kulturalne? Czy możliwy jest elitaryzm oparty na samej tylko władzy symbolicznej i kapitale kulturowym w dobie powszechnego kształcenia wyższego, wyrównania się gustów i możliwości wypowiedzi, jaką każdemu oferuje internet?

Może wyśmiewanie cudzego gustu i zachowań służy zamaskowaniu faktu, że sami nie bardzo wiemy, jak należy się zachować i czym się zachwycać? Może szydzenie z teorii spiskowych ma odwrócić naszą uwagę od tego, że poza własną specjalizacją tak naprawdę coraz mniej rozumiemy świat? Może cementowanie prostych podziałów politycznych na „partie elitarne” i „antyelitarne” ma uprościć nam wybory w sytuacji, gdy nie potrafimy ocenić dyskutowanych w przestrzeni politycznej propozycji dotyczących ekonomii czy służby zdrowia? W świecie organizowanym przez mit wystarczy tylko sprawdzić, czy dany pomysł jest „nasz”, czy „ich”, żeby wyrobić sobie na jego temat zdanie.

Mityczny inteligent, który po przodkach odziedziczył sny o demokratyzacji, oświacie i równości, doświadcza właśnie skutków spełnienia tego marzenia. Nie bardzo mu się one podobają, więc pragnie wrócić do czasów, gdy o emancypacji ludu tylko się dyskutowało. Tworzy sobie wizję „wózkowych”, „Januszów” albo „smoleńskiej tłuszczy” i przeglądając się w ich oczach, czuje się ponownie bezpieczny. Jest uciśniony, wyklęty, odrzucony i niezrozumiany, ale znów mieszka w świecie, który rozumie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2017