Innego światła nie będzie

Szarość podszyta szaleństwem to mieszanka wybuchowa.

23.11.2010

Czyta się kilka minut

Ponad 100 kilometrów przed Warszawą z okien pociągów, które jadą Centralną Magistralą Kolejową, widać fabrykę płytek ceramicznych w Opocznie, jeden z najnowocześniejszych zakładów w kraju. W systemie czterozmianowym, przez 7 dni w tygodniu, 24 godziny na dobę, powstaje tam glazura we wszystkich barwach tęczy (najnowsza oferta: m.in. Palette, Polinesia, Artiga, Lagos, Lazio, Carrara).

Nie ma koloru, którego nie można byłoby kupić w Opocznie, od głębokich czerni, przez seledyny, błękity, barwy nasycone mniej lub bardziej, na bieli kończąc. Opoczno mebluje nie tylko łazienki, przedpokoje i kuchnie, ale też nasze głowy, proponując schludną, czytelną kolorystykę, nowoczesne wnętrza, czystość i porządek.

Praca wre w krajobrazie szczególnym - za fabryką rozciągają się dzielnice szarych domków jednorodzinnych, na horyzoncie majaczą pe­erelowskie bloki. Od listopada do kwietnia nad fabryką kolorów wisi szare niebo.

Oto jeden z symbolicznych węzłów polskiego krajobrazu: karnawał splątany ciasno z wielkim smutkiem. Kolorystyczne szaleństwo, które wygląda jak wyzwanie rzucone szaremu półroczu - wielkiej, trwającej do wiosny depresji.

***

Polska jest, twierdzę, nadal krajem bardzo smutnym, choć jest to smutek o innym odcieniu niż 30 lat temu. Polska jest nadal krajem ludzi ubranych w szaro-czarne barwy ochronne, choć jednocześnie są to ludzie, którzy walczą z gębą smutku, a w badaniach Eurobarometru wykazują więcej optymizmu niż średnia europejska. Polska jest krajem smutnym, choć jednocześnie krajem coraz bardziej kolorowym. I nie ma w tym zestawieniu sprzeczności.

Upewniają mnie w tym nie tylko podróże za granicę, do pobliskich krajów, w których - mimo podobnego sprzysiężenia meteorologicznego - sprawy przybierają bardziej pogodny obrót, a przechodnie rzadziej przypominają męczenników. Koronnym dowodem na potęgę tutejszej melancholii są fotografie Marka Powera, angielskiego fotografa, który przez kilka lat jeździł po Polsce, koncentrując się na miejscach i zdarzeniach przeciętnych, unikając łatwej bieda-egzotyki, tak fascynującej dla gości z zamożniejszych krajów.

Powera interesuje przede wszystkim światło, jakie panuje w Polsce jesienią i zimą. W tym świetle nasz smutek staje się bardziej zrozumiały. Na większości fotografii Powera jest ono szare i beznamiętne. Niczego nie wyostrza, nie buduje kontrastów. Niczego nie ukrywa w dwuznacznym cieniu. Nie oferuje łatwych pocieszeń ani wymówek. Światło, w jakim znalazł upodobanie angielski artysta, nie narzuca się i zdumiewa swoją łagodnością, choć równocześnie jest bezwzględne, bo wyciąga na powierzchnię każdy szczegół. Nie przynosi żadnej nadziei, choć do niczego też nie zniechęca.

Co najważniejsze, szarość nie oznacza jednostajności - liczba półtonów, delikatnych kolorów, przebłysków i mgnień jest na tych fotografiach doprawdy zdumiewająca, jakby tutejsza pogoda produkowała asortyment szarości równie szeroki jak skala kolorostyczna płytek z Opoczna. Oto wasz atut - zdaje się podpowiadać Power - zrozumcie go i zaakceptujcie, bo przecież innego światła tu nie będzie. Pokochajcie swoje nijakie światło.

Osobną sprawą jest pejzaż, któremu szarość służy za tło. Dziwny, dziwny i poplątany kraj, wielki plac budowy poprzetykany ruiną i bylejakością. Są w tych zdjęciach trudne do opisania niedopowiedzenia, może przez tę szarość właśnie dopada wrażenie, że mamy do czynienia z przestrzenią z zasady niedokończoną, zawieszoną w "pomiędzy" znacznie głębszym i znacznie bardziej poważnym niż zgrany do cna kontrast "Wschód-Zachód".

Polska Powera jest wielką niewiadomą, znakiem zapytania, stawianym jakby na przekór wszystkiemu, co zdefiniowane i oczywiste. Nawet genialne portrety, jakie wykonał w trakcie swoich podróży, nie mówią nic pewnego - twarze są skupione, odległe i pełne rezerwy, próżno szukać na nich uśmiechu. Postacie stoją na skraju mgły albo leje się na nie z góry struga szarości. Oto ludzie, o których naprawdę niewiele da się powiedzieć. Może coś w nich jest, ale może być i tak, że nic w nich nie ma.

Polska Powera to miejsca takie jak Opoczno, węzeł Sośnica, gdzie pod blachą jesiennego nieba trwa budowa największego układu komunikacyjnego w Europie, to seledyny, róże i pomarańcze, jakimi pomalowane są balkony na blokowiskach, to coraz lepsze samochody, wielkie centra handlowe, połacie nowych parkingów. Baseny po sezonie, hałdy śniegu. Potężniejąca, podszyta bylejakością i prowizorką normalność.

***

Ponieważ wszelkie, choćby najbardziej karkołomne zestawienia są w tym przypadku uprawnione, nie ma nic dziwnego w fakcie, że jest Polska krajem nieustannego karnawału i krajem wielkiego rozczarowania. Karnawał jest oczywisty, ale i rozczarowanie da się uzasadnić. Ponieważ miało być inaczej. Roiła się 20 lat temu mityczna kraina łagodności, kraj mlekiem i miodem płynący, z równymi szansami, bez wykluczonych. Miało być lżej, a rychło okazało się, że jest równie trudno, tylko w inny sposób. Ponieważ smutny jest kraj, którego mieszkańcy zmuszeni są do nieustannej walki o przetrwanie, prowadzonej w rytmie identycznym jak z fabryki w Opocznie. Zaciekłość, z jaką trzymamy się powierzchni życia, prace zlecone, trzecie etaty, fuchy, niedzielne remonty, wszystkie te elementy, jakie rzekomo muszą towarzyszyć krajom na dorobku, budzą, owszem, szczególną dumę narodową. Ale budzą też smutek, średnio rozgarnięty nawet umysł musi bowiem zdać sobie sprawę, że to marsz bez celu na horyzoncie, jak w tragicznych książkach Andrieja Płatonowa.

Są i inne przyczyny smutku. Mimo potężnego skoku cywilizacyjnego Polska jest nadal krajem niespełnionych pragnień, ruin i rozpadu. Zmieniło się tak wiele, a nikt nie wymyślił skutecznego sposobu na osłabienie siły jesiennego i zimowego krajobrazu. Kiedy mija kolejny sezon słońca i znowu budzimy się w bezlitośnie nagim pejzażu, nadchodzi idealny czas dla pełnych goryczy rozliczeń. Oto trasa kolejowa z Krakowa do Wrocławia, jedna z najstarszych w tym kraju, część transportowego kręgosłupa Polski. Po prawej stronie ruiny KWK Mysłowice, po lewej stronie, tam gdzie huta Florian, żaden ogień nie błyszczy zza szyb. W Jaworznie mężczyzna wydłubuje kawałki węgla spomiędzy podkładów, obok niego kobieta w brudnych ubraniach trzyma utytłanego psa na sznurku. Niedaleko opalają kable na gruzowisku i sypie się stacja Sosnowiec Maczki - jeden z najciekawszych budynków kolejowych w Polsce. Oto i restauracja, na schodach której znaleziono kilka lat temu kandydata na prezydenta Mysłowic - żeby zwiększyć swoje szanse w wyborach, z pomocą zaprzyjaźnionego chirurga upozorował zamach na siebie. Nawet węzeł Sośnica nie burzy poczucia głębokiego smutku, jakie musi ogarniać w trakcie tej podróży.

***

To jedna z wielu jazd przez kraj z niebywałym potencjałem; kraj stworzony do rzeczy tak wielkich, że jego mieszkańcom nie wystarcza sił na zajmowanie się drobnostkami; kraj, który zawsze znajdzie zewnętrzną przyczynę swoich niepowodzeń i boleści, jak choćby fatalna pogoda. Wiemy przecież dobrze, że gorszej pogody nie ma na całej kuli ziemskiej.

Źródeł smutku polskiego upatruję w jeszcze jednym elemencie, traktowanym jak kula u nogi w marszu ku wyśnionej przyszłości. Rozebrana do naga, jesienna i zimowa ojczyzna, oglądana z samochodu, pociągu, drogi do pracy, uświadamia, że 20 lat wolności to również dwie dekady klęski architektonicznej, urbanistycznej, co oznacza również klęskę tożsamości. Nowa Polska w swoim trendzie do ujednolicania kraj­obrazu, w niechęci do budowania odmiennych kulturowo przestrzeni, jawi się jako wierne dziecię PRL-u. Jak kraj długi i szeroki, te same domy jednorodzinne, ta sama tragedia urbanistyczna narodu, który budowę nowych dróg uważa za potrzebniejszą od budowy nowych przedszkoli. Przedmieścia Warszawy równie dobrze mogą być przedmieściami Poznania, Kraków buduje tak jak Szczecin, a Szczecin jak Białystok. Dokonaliśmy wyboru (czy raczej zaniechania), które określiło wygląd tego kraju na dziesiątki lat. Szarość do reszty pomieszała się z chaosem. Tu akurat żadnej nadziei nie widać. Pozostaje zwiesić głowę lub rżeć sarkastycznym śmiechem.

***

Polska tożsamość wije się w kleszczach marnej pogody, resentymentu, nieustannej pretensji do świata, meteorologii, historii i teraźniejszości. Rozmowy o pogodzie stają się w gruncie rzeczy rozmowami o polityce. Polski pejzaż wewnętrzny nadal nie jest pejzażem człowieka dumnego ze swoich osiągnięć - to krajobraz zbudowany przez osobnika ciężko skrzywdzonego przez los, genetycznie nakierowanego na klęskę, nieufność i cierpienie.

Czy mogło być inaczej? Czy przypadkiem nie za bardzo uwierzyliśmy, że wymarzony świat jest przede wszystkim karnawałem i wolną sobotą? Czy małe miasta po sezonie, choćby te najbardziej zadbane, mogą obyć się bez smutku? Czy nie jest przypadkiem tak, że napisany w 1972 r. tekst Jana Krzysztofa Kelusa zachowuje wstrząsającą aktualność, mimo że fiaty zostały zastąpione przez golfy?

Różan, cichy Różan

trochę bzu, trochę róż

rzeka jest nieduża

miasteczko na wzgórzach

stary bruk

dobry bruk

Różan by uciszył

wielkomiejski ból

tam zostać księgowym

pragnął Sławek Król...

Nie wiem, Sławku, czy wiesz

że w domu na rynku krzywym

nie znajdziesz już starej gospody

i beczek pachnących piwem

Nowa, jasna, przeszklona

knajpa na tysiąclecie

szklane domy nad rzeką

bloki jak w całym powiecie

Fiaty, fiaty, fiaty,

las anten z rynku na pola

na raty, na raty, na raty,

ryczy nowa radiola

I tylko nie wiedzieć czemu

tak jak w czterdziestym szóstym

ludzie niosą swój smutek

jak martwe główki kapusty

I tylko nie wiedzieć czemu

szesnaste miejsce na świecie

w konkursie na samotność

zdobył księgowy w GS-ie

"Różan"

Jakiekolwiek budować uzasadnienia, to oczywiste, że w polskim krajobrazie wewnętrznym (krajobrazie, który - dodajmy - dlatego jest tak istotny, że promieniuje na zewnątrz, zaraża, nakłada na to, co rzeczywiste, to, co wypracowane w psychice) nadal zdarza się bardzo często jesień. Samolot, który rozbija się przy podejściu do lądowania, potwierdza obawy i lęki, a znany wokalista Grabaż osiąga sukces, krzycząc do mikrofonu: "Żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch..." (17 tygodni na liście przebojów Programu III, dwa razy pierwsze miejsce). W tym krajobrazie poeta Wojciech Wencel, przerażony ogólną korozją państwa polskiego po 10 kwietnia 2010 r., deklaruje się jako zwolennik powrotu "do wybranych metod walki cywilnej, która podczas okupacji zabezpieczała Polaków przed wpływami niemieckiej propagandy".

Żadne Opoczno nas nie zmyli. Oto wisielcze pętle, w których bujamy się z masochistyczną przyjemnością. Zdania jak trucizny, tym smutniejsze, że zarażają słuchaczy i czytelników mitem ziemi przeklętej.

Wyłania się z nich jeszcze jeden szczegół posezonowego pejzażu: polska szarość ma szczególne nuty, więcej w niej niż gdzie indziej szaleństwa, energii, gniewu i nieprzepracowanej rozpaczy, której tyle wsiąkło w ziemię, że wyłazi przy każdej okazji.

Szarość podszyta szaleństwem to mieszanka wybuchowa. Polska depresja jesienna jest stanem, który niewiele ma wspólnego z dawną gnuśnością Obłomowa. Polski smutek już od dawna nie leży na kupie zeschłych liści, nie zajmuje się, jak napisał Andrzej Stasiuk w "Dzienniku pisanym później", dłubaniem w nosie. Polski smutek pędzi na złamanie karku, niezłym samochodem, po coraz lepszych drogach, pędzi z domku jednorodzinnego na przedmieściach, przepychając się między ciężarówkami, żeby doścignąć wymarzony świat, wciąż na wyciągnięcie ręki i wciąż nie do złapania.

Trochę jak na zdjęciu fanów Ceramiki Opoczno, które znalazłem w internecie: na trybunie stadionowej, pod niskim okapem nieba, płoną gwałtownym światłem race, podświetlając złowieszczy i dwuznaczny napis: "Dla ciebie rozpętamy piekło".

Obok napisu, w deszczu i nadciągającym wyraźnie zmierzchu, kulą się pod parasolami kibice.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2010