Indie, Dickens i godność

Do filmów, które próbują opowiadać o nędzy, nie psując humoru widzom z klasy średniej, dołączył "Slumdog. Milioner z ulicy". Obraz Danny’ego Boyle’a pod wieloma względami jest jednak wyjątkowy.

03.02.2009

Czyta się kilka minut

Indyjskie dzieci, przedwcześnie dorosłe i zmuszone do przetrwania w okrutnym świecie biedoty, są sprytne mądrością ulicy, pełne woli przetrwania, pomysłowości i siły. Potrzebują nadziei i odrobiny szczęścia – nie litości. /fot. materiały dystrybutora /
Indyjskie dzieci, przedwcześnie dorosłe i zmuszone do przetrwania w okrutnym świecie biedoty, są sprytne mądrością ulicy, pełne woli przetrwania, pomysłowości i siły. Potrzebują nadziei i odrobiny szczęścia – nie litości. /fot. materiały dystrybutora /

Niewiele jest dziś w Europie miejsc, gdzie napotkać można jeszcze tzw. "dickensowską nędzę". Wywiedziony od nazwiska wielkiego powieściopisarza, przymiotnik ten coraz częściej zarezerwowany jest w naszej świadomości dla zjawisk, które skończyły się wraz z XIX wiekiem. Oczywiście, słyszymy o biedzie Afryki, środkowej Ameryki i Azji - są to jednak terytoria odległe i obce, opisywane w raportach Human Rights Watch i na mało popularnych, wewnętrznych stronach gazet. "Dickensowska nędza" stała się we współczesnej świadomości czymś niemal abstrakcyjnym. Nieliczne przypadki z otaczającej nas rzeczywistości, potwierdzające realność głodu, chorób i przestępczości narodzonej z nędzy, utwierdzają ludzi "pierwszego świata" w przekonaniu, że ten okrutny, bezwzględny świat na zawsze zamknięty został między okładkami "Olivera Twista". Odgrodziwszy się od rzeczywistości nieletnich sierot, żałosnych kalek i kobiet upadłych, nie mamy chęci do niej wracać - a już na pewno nie w literaturze i innych sztukach, od których coraz częściej oczekujemy jedynie rozrywki.

Nie psując humoru

W przeciwieństwie do stylizowanej biedy, którą znamy choćby z filmów Chaplina, prawdziwa nędza nie jest fotogeniczna. Stąd, jeśli w ogóle zdarza się, by hollywoodzki reżyser zstąpił do piekieł biedy i rozpaczy, gdzie ludziom czegoś w dramatyczny sposób braknie - możemy mieć niemal stuprocentową pewność, że chce opowiedzieć o cudownym wyzwoleniu z cierpienia, przemianie, która wyprowadzi bohaterów w nowe, lepsze życie. Prostytutka grana przez Julię Roberts znajduje prawdziwą miłość w objęciach milionera; zakochany w balecie chłopiec z robotniczej rodziny nazwiskiem Billy Elliot ląduje na scenie Royal Albert Hall; nawet narrator dramatycznych losów dzieci z faweli Rio de Janeiro wyrywa się z biedy, by sfotografować i opowiedzieć historię biedoty z Miasta Boga. Do listy filmów, które próbują opowiadać o nędzy, nie psując przy tym humoru widzom z klasy średniej, dołączył w tym roku "Slumdog: Milioner ze slumsów". I choć pod wieloma względami obraz Danny’ego Boyle’a nie odbiega od konwencji hollywoodzkiego feel-good-movie, jest jednak wyjątkowy.

Bohaterami tej opowieści są dwaj bracia, Jamal i Samil Malik. Urodzeni w bombajskim slumsie, wychowani bez rodziców na bezlitosnej ulicy, wyrośli na dwóch zupełnie różnych ludzi. Starszy, Salim, twardy i przedsiębiorczy, zostaje członkiem świty lokalnego gangstera; od życia chce władzy, niezależności, a nade wszystko pieniędzy. Jamal, delikatny i pełen współczucia, marzy tylko o odnalezieniu towarzyszki dziecięcych lat, ukochanej, pięknej Latiki. Jedyną szansą, by odnaleźć i odzyskać dziewczynę, jest występ i wygrana w teleturnieju "Milionerzy". Chłopak ze slumsów dociera do finału: nikt nie wierzy, że może mu się udać, jest nawet podejrzany o oszustwo i trafia na posterunek policji, gdzie odsłania kulisy źródeł swej wiedzy. Zadziwieni policjanci pozwalają mu wrócić do studia; stąd już tylko dwa kroki do szczęśliwego zakończenia, które spłynie na ekran w postaci tanecznej sceny jak z hollywoodzkiego musicalu.

Bez litości

Gdyby (skądinąd znakomicie napisany) scenariusz "Slumdog Millionaire" trafił w ręce np. Rona Howarda, wyszedłby z niego cukierkowy film o miłości w egzotycznych dekoracjach. Na szczęście Danny Boyle, pomny mocnych punktów "Trainspotting", swego głośnego filmu z 1996 r., potrafi w mówieniu o nędzy wznieść się ponad sentymentalizm. Nerwowa, szarpana, pełna dynamizmu narracja - żywo przypominająca styl opowiadania Fernando Mereillesa z "Miasta Boga" - porywa widzów w wir wydarzeń i nie zostawia ani chwili na rozczulanie się historią o miłości. Znakomici aktorzy - i ci dziecięcy, i ci starsi - kreują na ekranie pełnokrwiste, przekonujące postaci, w których autentyczność nie wątpimy nawet w najbardziej melodramatycznych scenach. Reżyser nie próbuje wziąć widzów na litość ani nie pozwala im się czuć wygodnie: bohaterowie "Slumdog" nie potrzebują naszej litości. Jeśli próbujemy litować się nad nimi, czujemy się równie głupio i nieszczerze jak dwójka bezradnych Amerykanów w jednej ze scen filmu, próbująca unieważnić nieznośną sytuację, której są świadkami, z pomocą studolarowego banknotu wetkniętego w dziecięcą dłoń. Te dzieci, przedwcześnie dorosłe i zmuszone do przetrwania w okrutnym świecie indyjskiej biedoty, są sprytne mądrością ulicy, pełne woli przetrwania, pomysłowości i siły. Potrzebują nadziei i odrobiny szczęścia - nie litości.

Malując tło swej historii, Boyle tylko po części jest współczesnym Dickensem. Nie upiększa życia indyjskiej biedoty, nie daje widzom powodów do poczucia wyższości - ale też nie epatuje brutalnymi obrazami i nie znajduje przyjemności w pokazywaniu zaiste dickensowskiej nędzy w naturalistycznym zbliżeniu. Tym wyważonym podejściem zraził sobie dwie grupy widzów tak kompletnie różne, że aż dziw, iż po obejrzeniu "Milionera ze slumsów" obydwie podniosły krzyk pełen oburzenia. Zdaniem lewicowych amerykańskich intelektualistów, "Slumdog" jest jedynie kolejnym nieuczciwym, hollywoodzkim obrazem, eksploatującym nędzę Indii. W środowiskach amerykańskich i brytyjskich imigrantów z Indii oburzano się, że zamiast podziwiać skok w nowoczesność, jaki stał się udziałem tego kraju w ostatnich dekadach, Boyle i spółka skupiają się na tych wstydliwych aspektach życia, na które wielu indyjskich patriotów chciałoby patrzeć tak, jak zachodni czytelnicy Dickensa patrzą dzisiaj na opisy nędzy XIX-wiecznego Londynu.

***

Są jednak jeszcze inni widzowie: mający kiedyś okazję na własne oczy zobaczyć kawałek świata, którego pięknie wystylizowaną wersję pokazuje na ekranie Boyle; znający choć trochę zapach Indii, niepodobny do żadnego z europejskich zapachów, i magiczny klimat tego wielkiego, pełnego zdumiewających kontrastów kraju, rządzącego się własnymi, niepojętymi dla Europejczyków prawami. Ci, którzy byli i widzieli, wiedzą bowiem, że pod niezmierną, ale zawsze przyozdobioną girlandami kwiatów i pomalowaną na najdziksze kolory nędzą Indii jest wielka godność, duma i niegasnąca nadzieja na inne, lepsze życie.

SLUMDOG. MILIONER Z ULICY - reż. Danny Boyle, scen. Simon Beaufoy, zdj. Anthony Dod Mantle, występują: Dev Patel, Freida Pinto i inni, prod. Wielka Brytania / SA 2008. W kinach w Polsce od 27 lutego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2009