Idea fakira

Trwa druga tura eliminacji, jest kiepsko ze strzałami, ale coraz bardziej ciekawie w tabelach. Ba, można się nawet zacząć cieszyć pierwszymi prawdziwymi fajerwerkami, jak choćby cudną pogonią Amerykanów za Słoweńcami, dopadaniem ostatniego żywego na trawie (ach, bramkarz Handanović uchylający się przed pociskiem piłki, smaczny i straszny zarazem rarytas) czy zwycięstwem Duńczyków w najbardziej zapalczywym meczu turnieju, tą nową duńską wersją "Pożegnania z Afryką", a zwłaszcza z Kamerunem, od razu sfilmowaną, z Bendtnerem w roli Redforda.

22.06.2010

Czyta się kilka minut

Ich mecz był tym, czym tekst pornograficzny wobec epiki, same gorące sytuacje miast żmudnego gromadzenia faktów, co kibic lubi najbardziej, zwłaszcza jeśli doktorat pisał z Parnickiego. Bo kibic to oksymoroniczne połączenie sprzedajności i uczuciowości, to podmiot liryczny utworów pisanych przez innych; odda się natychmiast temu, co wprost, od razu gołe i atrakcyjne i jeszcze się tym wzruszy.

Skoro o doktoratach mowa, cieszy również coming out jajogłowych, docierające do mnie coraz szerzej z uniwersyteckich katedr, z literackich oberży wyznania o miłości do futbolu, który, jak wiadomo, przez długie lata był oficjalnie i poprawnie "przedpokojem faszyzmu", "emocjonalną dżumą" (jak nosi tytuł modnej rozprawy o futbolu francuskich socjologów Brohma i Perelmana) czy "mordownią dla proletariatu, tłumiącego w nim nudę swej mechanicznej egzystencji". Co prawda tłum ludzi na Krakowskim Przedmieściu o 13.30 wydaje mi się wciąż zbyt gęsty, skoro w tym samym czasie gra Honduras z Chile, ale można chyba stwierdzić, że po okresie strzykania na futbol śliną żółtą od gitanów (bo oczywiście najbardziej opluwają piłkę lewicowi intelektualiści z Dzielnicy Łacińskiej), przyszła postpolityczna chwila tolerancji i oddechu. Jak mówi skłócony z Saint-Germain-de--Pr?s filozof Alain Finkielkraut, który mecze z synem mieszkającym w Stanach omawia codziennie przez telefon, "jest czystą hipokryzją lub społecznym snobizmem negowanie władzy, jaką ma nad nami rozrywka i zabawa".

Tak, szczególnie dobrze bawią się Francuzi. Ileż to już rozpraw i książek zdążyli napisać od czasu sławetnego gestu Zidane’a i nawet od nie mniej już słynnej ręki Henry’ego, która podzieliła autorów na dwa obozy. "O jedną rękę za dużo. Miara i rozpasanie: stan futbolu", brzmiał tytuł książki socjologa Paula Yonneta, rzucającego na kapitana trójkolorowych najgorsze etyczne klątwy. Odpowiadał mu filozof Pourriol, który w eseju "Pochwała brzydkiego gestu" brał w obronę Zidane’a, przywołując Corneille’a i Racine’a, a później bronił Henry’ego cytatem z "Brudnych rąk" Jeana-Paula Sartre’a: "Jakże ci zależy na czystości, chłopaczku! Jakże się boisz pobrudzić rączki (...) Czystość jest ideą fakira i mnicha. Wy, intelektualiści, wy, burżujscy anarchiści, powołujecie się na nią, by nic nie robić".

Kto by dwa miesiące temu spodziewał się jednak, że ręka Henry’ego to dopiero uwertura do prawdziwych rękoczynów i do prawdziwych książek, które teraz zostaną napisane. Bo przecież trzeba będzie opisać ten obraz, jak przedstawiciel Francuskiej Federacji Futbolu ucieka po krzakach z porzuconego przez trójkolorowych w geście buntu treningowego boiska, wspina się po zboczu szybciej niż góral z przemytem i rzuca przekleństwa na piłkarzy, na świat cały, na to całe zakichane życie, krzycząc, że Francji już nie ma i nie będzie.

Albo oddać sprawiedliwość chwili, gdy trener Domenech, syn katalońskiego anarchosyndykalisty, wyrzucony przez piłkarzy z autobusu, odczytuje ich oświadczenie wymierzone w niego samego z autoironiczną miną pirata u Polańskiego, który zjada podane mu ratatouille ze szczurów. Tak, dobra mina do złej gry, rzadko kiedy słowa tak dobrze i dokładnie zdołają wyrazić rzeczy, jak w tym przypadku.

Mój przyjaciel kpi dziś z określenia "kartezjański kwadrat" użytego tydzień temu po meczu Francji z Urugwajem; tłumaczę, że ich powolna gra sprawiała wrażenie, iż Francuzi zamiast biegać, chociaż myślą, więc może i są na boisku. Lecz nie, ma rację Przedstawiciel, nie ma Francji i nie było, i powraca niepokojące pytanie o ideę fakira: bo może to wszystko jest karą za grzech pierworodny, za zbrukanie rajskiej murawy ręką Henry’ego? Jakiś nowy Cioran napisze wkrótce dzieło "O niedogodności bycia zakwalifikowanym"; Ireneusz Kania zapewne już część przełożył. Tymczasem inny filozof z Dzielnicy Łacińskiej, Mathias Roux, tłumaczy, że nie "można wymagać od kogoś rycerskiego zachowania i zarazem składać mu na barki ogromną ekonomiczną stawkę. Ponieważ znikome są szanse, by futbol powrócił do amatorstwa, prawdopodobnie kiedyś zdechnie". A dzisiejszą słabość i niepopularność trójkolorowych nawet w ich własnym kraju wyjaśnia "przemocą kapitalistycznego wywłaszczenia", której piłkarze stają się ofiarą: już jako młodzi chłopcy, pochodzący z najgorszych często przedmieść, muszą wytrzymywać ogromne presje; od dwunastego roku życia profesjonalizuje się ich i trzyma w odosobnieniu. Często zmusza się ich do szybkiej stabilizacji, nakłania do małżeństwa, aby kontrolować ich życie prywatne; żaden wielki klub nie ma ochoty inwestować w sępa sobotniej nocy. Jak zatem mają odzyskać niewinność i świeżość, kiedy trafiają do narodowej drużyny?

Zostawmy Saint-Germain-de-Pr?s, Francuzów, i przejdźmy na chwilę do innych ruin. Do Włochów, Hiszpanów, Anglików, a nawet Niemców, do podstaw Unii Europejskiej w rozkładzie. To jak na razie drużyny-monady, kompletnie nieprzeniknione, nie bardzo wiadomo, czy jest całkiem już z nimi nie tak, czy jednak dobrze, choć nie najlepiej; posiadają, jak to się mówi, piłkę, jakoś prą do przodu, mają w meczach przewagę, grają niby dobrze, a jednak źle, niby źle, a jednak okaże się, że dobrze? Już zmęczeni czy jeszcze nie otwarci, już słabi czy jeszcze nie rozgrzani, już przeklęci czy jeszcze nie pobłogosławieni? W meczach, które rozgrywają (ale też w wielu pozostałych meczach tego mundialu), wyjątkowo silnie uobecnia się przypadek, królewski przypadek, jaki rządzi futbolem bardziej niż wszelkim innym sportem. Odbita przypadkowo piłka, przypadkowa ręka, przypadkowa decyzja sędziego, przypadkowa bramka. Wiadomo od zawsze, że futbol to, jak mówią na najgorszych przedmieściach, zjawisko wyjątkowo aleatoryczne, ale zawsze wydawało mi się, że futbol pozostaje grą, w której drużyny mocne wymuszają przypadek na swoją korzyść.

Na razie nie zawsze się tak dzieje. To, co los zgotował Niemcom w pojedynku z Serbią, zamieniając po pół godzinie mecz z potencjalnie wygranego w klęskę, lecz jeszcze łudząc po drodze możliwością odmiany (tak jakby pod czarną suknią fatum rozbłysły na chwilę różowe majteczki), czyli karnym zmarnowanym przez Podolskiego, nie mogło nie wywołać zdumienia.

Jednakże nie ma co się dziwić, es muss sein. Owszem, wciąż mnie nachodzi idea fakira, chciałbym, żeby wszystko było jasne i przejrzyste, żeby bramki padały tylko po takich akcjach, jak Duńczyków i Amerykanów w meczach drugiej rundy, po sążnistych strzałach (strzał sążnisty: strzał, po którym z ust kibica wyrywa się stęknięcie), a nie po kiksach, żeby nie było bramek nieuznanych (znów Amerykanie), bramek nieprawidłowych, czerwonych kartek idiotycznie pokazanych (jak ta usuwająca Kakę), karnych ohydnie wymuszonych (oczywiście przez Włochów, jak w meczu z Nową Zelandią; mnie też kiedyś wydali stary kwit na loterię zamiast banknotu), kretyńskich przepisów kretyńskiej FIFA, która nakazuje dublować karę, dyktując po ręce karnego i usuwając z boiska winnego, przez co ciąg dalszy meczu nie ma żadnego sensu - lecz to wszystko należy do jajogłowych żalów, podczas gdy wokół toczy się po prostu życie w całej swej nielogiczności, w całym swym chaosie, w całej swej umowności praw, w całym swym skłębieniu skutków innych niż zamiary.

Dlatego z tego tygodnia mundialu najbardziej zapamiętam dwie ręki Serbów, tę pierwszą w meczu z Ghaną i zwłaszcza tę drugą, niemal identycznie i cudownie powtórzoną, w meczu z Niemcami. Vidić wyciągnięty w powietrzu jak Nurejew, w cudnej pozie tancerza-ptaka, Vidić wyciągnięty jak struna, ekspresjonistyczna rzeźba nowego człowieka, który może więcej, Vidić dotykający bez sensu piłki, jakby wiodła go jakaś przemożna siła, impuls śmierci lub lepszego życia, poza tym istnieniem i poza futbolem, Vidić osiągający w swym hiperabsurdzie wolność, o której piłkarzom i nawet nam się nie śniło.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2010