Ich oczami

Głównym motywem 76. rocznicy wyzwolenia Auschwitz-Birkenau będzie los dzieci. Nie tylko dlatego, że zgodnie z prawami przemijania większość żyjących dziś więźniarek i więźniów miała w obozie kilka-kilkanaście lat.

25.01.2021

Czyta się kilka minut

NA OKŁADCE: fragment niemieckiego zdjęcia przedstawiającego żydowskie kobiety i dzieci wywiezione z Węgier przed komorą gazową w Auschwitz-Birkenau, maj 1944 r. / OKŁADKA: MAREK ZALEJSKI // FOT. ALAMY / BEW / MONTAŻ TP-ONLINE
NA OKŁADCE: fragment niemieckiego zdjęcia przedstawiającego żydowskie kobiety i dzieci wywiezione z Węgier przed komorą gazową w Auschwitz-Birkenau, maj 1944 r. / OKŁADKA: MAREK ZALEJSKI // FOT. ALAMY / BEW / MONTAŻ TP-ONLINE

13 grudnia 1943 r. Primo Levi ma 24 lata. Ukrywa się we włoskich górach z niewielkim i mizernie uzbrojonym oddziałem partyzanckim. Faszystowska milicja przypadkiem zagarnia ich obozowisko. Levi, absolwent studiów chemicznych w Turynie, błyskawicznie kalkuluje w myślach. Jeśli przyzna, że jest partyzantem, trafi na ciężkie śledztwo i tortury. Dlatego mówi, że jest „obywatelem włoskim rasy żydowskiej”. Akurat w tym równaniu z jedną niewiadomą popełnia fatalny błąd.

Zanim jednak pozna piekło Auschwitz, przez kilka tygodni wraz z dziesiątkami żydowskich rodzin wegetuje w obozie w Fossoli koło Modeny. Tam od polskich i chorwackich uchodźców dowiadują się, co czeka Żydów wywożonych na Wschód. Ich transport ma wyruszyć 22 lutego 1944 r. Cel nieznany. Ale przygotować się muszą na 15 dni podróży.

W książce „Czy to jest człowiek” Levi będzie potem wspominać ostatnie godziny przed wyruszeniem w drogę: „I nadeszła noc, a była to taka noc, że oczy ludzkie nie powinny były jej oglądać i żyć dalej. Wszyscy to czuli: żaden ze strażników ani włoskich, ani niemieckich nie miał odwagi przyjść i zobaczyć, co robią ludzie, którzy wiedzą, że mają umrzeć”.

Dalej pisze: „Każdy pożegnał się z życiem we właściwy sobie sposób. Niektórzy modlili się, inni pili ponad miarę, jeszcze inni haniebnie szukali zapomnienia w ostatniej namiętności. Ale matki z tkliwą starannością przygotowały pokarm na drogę, umyły dzieci, spakowały bagaż, a o świcie druty kolczaste pełne były suszącej się bielizny dziecięcej; nie zapomniały ani o pieluszkach, ani o zabawkach, poduszkach i setkach drobiazgów im tylko znanych, bez których dzieci w żadnej sytuacji obejść się nie mogą. Czy i wy nie postąpilibyście tak samo? Czy gdyby was jutro mieli zabić razem z dzieckiem, czy dalibyście mu dzisiaj jeść?”.


CZYTAJ WIĘCEJ

DODATEK SPECJALNY: Oczami dzieci. Auschwitz, Majdanek, Łódz – koszmar nie mija >>>


To pytanie pozostanie już bez odpowiedzi: ilu dorosłych – rodziców, dziadków, krewnych i przypadkowych opiekunów – poszło w czasach Zagłady na śmierć, bo nie chciało opuścić tych najmniejszych? Ilu zrobiło to z pełną świadomością, a ilu intuicyjnie, tłumiąc wątpliwości, podsycając złudne nadzieje i uciszając pierwotną wolę przeżycia?

Ilu do ostatnich chwil usiłowało ukoić dziecięce przerażenie? Służyły temu – jak pisał Levi – ulubione zabawki, które nagie maluchy niosły aż do komór gazowych. Ślady tamtych chwil przetrwały pod ziemią. Przed laty przy komorach Birkenau znaleziono małego porcelanowego kotka. Z kolei w Sobiborze, w miejscu, gdzie działało prowizoryczne krematorium, archeolodzy odkopali na wpół spaloną Myszkę Miki.

Jaką zabawkę dałbyś swojemu dziecku, gdyby szło na śmierć?

▪ ▪ ▪

W najmroczniejszym etapie Zagłady, gdy mordowanie przybrało skalę i metody industrialne, opieka nad dzieckiem drastycznie zmniejszała szanse na przeżycie. A podczas selekcji na rampie w Auschwitz-Birkenau oznaczała praktycznie wyrok śmierci.

W opowiadaniu „Proszę państwa do gazu” Tadeusz Borowski naszkicował straszną scenę. Autentyczną, z obozowych wspomnień – z rampy, po przybyciu kolejnego transportu:

„Oto idzie szybko kobieta, śpieszy się nieznacznie, ale gorączkowo. Małe, kilkuletnie dziecko, o zarumienionej, pyzatej twarzy cherubinka biegnie za nią, nie może nadążyć, wyciąga rączki z płaczem: – Mamo, mamo!

– Kobieto, weźże to dziecko na ręce!

– Panie, panie, to nie moje dziecko, to nie moje! – krzyczy histerycznie kobieta i ucieka zakrywając rękoma twarz. Chce skryć się, chce zdążyć między tamte, które nie pojadą autem, które pójdą pieszo, które będą żyć. Jest młoda, zdrowa, ładna, chce żyć.

Ale dziecko biegnie za nią, skarżąc się na cały głos:

– Mamo, mamo, nie uciekaj!

– To nie moje, nie moje, nie...!

Aż dopadł ją Andrej, marynarz z Sewastopola. Oczy miał mętne od wódki i upału. Dopadł ją, zbił z nóg jednym, zamaszystym uderzeniem ramienia, padającą chwycił za włosy i dźwignął z powrotem do góry. Twarz miał wykrzywioną wściekłością:

– Ach ty, jebi twoju mat – blad’ jewriejskaja! To ty od swego dziecka uciekasz! Ja tobi dam, ty kurwo!

Chwycił ją wpół, zadławił łapą gardło, które chciało krzyczeć, i wrzucił ją z rozmachem jak ciężki wór zboża na auto.

– Masz! Weź i to sobie! Suko! – i cisnął jej dziecko pod nogi.

– Gut gemacht, tak należy karać wyrodne matki – rzekł esman, stojący przy samochodzie. – Gut, gut ruski.

– Małczi! – warknął przez zęby Andrej i odszedł do wagonów”.

W tym fragmencie jest cały Borowski. Niczego nie ukrywa i nie stępia ostrych kantów. Ale też nie ocenia, tylko między wierszami pyta: co byś zrobił na jej miejscu?

▪ ▪ ▪

Mordercę i ofiarę dzieli bezdenna przepaść. Nieprzekraczalna przepaść między złem i niewinnością, przemocą i byciem bezbronnym, między dalszym życiem i nagłą śmiercią. Jednak od czasu do czasu głosy mordercy i ofiary – chociaż zdaje się to herezją – brzmią jak dwa podobne dźwięki.

Jaacov Gabai – grecki Żyd zmuszony do pracy w Sonderkommando, które obsługiwało komory gazowe i krematoria Birkenau – zapamiętał scenę jakby z surrealnego koszmaru: „Raz przyprowadzili węgierską dziewczynę z dwudniowym dzieckiem, prawdziwym noworodkiem. Wiedziała, że musi umrzeć. Tamtej nocy nie mieliśmy nic do roboty. Siedzieliśmy wkoło, jej też daliśmy stołek, żeby usiadła, jeszcze coś do jedzenia i papierosy. Zaczęła nam opowiadać, że jest śpiewaczką. Tak przegadała jakieś pół godziny. My siedzieliśmy przed piecami. Obok nas siedział holenderski esesman, dość miły, dobry facet. Też się przysłuchiwał. Kiedy tamta skończyła, wstał i powiedział: »Dobra, nie możemy tu sobie tak siedzieć, teraz kolej na śmierć«. Dziewczyna powiedziała: »Zabij najpierw mnie. Nie chcę widzieć mojego dziecka martwego«. Wtedy Holender wstał, przyniósł broń, strzelił i wrzucił ją do pieca. Potem wziął niemowlę, bum-bum, skończyło się”.

Historia ta odbija się dalekim echem w relacji, którą przed laty słyszałem na wystawie w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Ekspozycję poświęcono kolaborantom w procesie Zagłady, m.in. ukraińskim wachmanom czy litewskim szaulisom [formacja policyjna odpowiedzialna za zbrodnie na ludności żydowskiej i polskiej – red.]. Jeden ze sprawców rozstrzeliwał całe żydowskie rodziny. Opowiadał o tym beznamiętnie, bezbarwnym głosem. Odnosiło się wrażenie, że czyta nudną instrukcję obsługi. Gdy jednak zapytano, do kogo wpierw się strzela, do rodziców czy dzieci – wyraźnie się obruszył, jakby urażony banalnością pytania. Oczywiście, że na początek do rodziców. Przecież nie wolno pozwolić im patrzeć na śmierć ich dzieci.

Wciąż się zastanawiam, czy ta odpowiedź była dowodem jego absolutnego zezwierzęcenia, czy przerażającym przejawem resztek człowieczeństwa i współczucia?

▪ ▪ ▪

Henryk Mandelbaum był jednym z najszlachetniejszych ludzi, których znałem. Życie poświęcił opowiadaniu o tym, czego musiał być świadkiem. Wierzył, że w ten sposób może zmienić świat na lepsze. A opowiadał do bólu szczerze, ze szczegółami. Jak wtedy, gdy wspominał, że do garnka musiał nabierać ciepły ludzki tłuszcz, ściekający z płonących ciał, żeby polewać nim trupy i podsycać ogień.

Nie było w tych historiach nachalnego dydaktyzmu, bo Mandelbaum zostawiał słuchaczowi margines wolności – niech każdy sam dla siebie wyciąga wnioski. Wspominał, że na bok odkładali trupy najpiękniejszych dziewcząt i chłopców – jak mówił: Wenusy i Adonisy – i palili dopiero na końcu. Prosił, żeby tę historię opowiadać po jego śmierci, ale nigdy nie sugerował, jak ją należy rozumieć.

W wieku 22 lat trafił do Auschwitz-Birkenau i został wcielony do Sonderkommando. Miał fotograficzną pamięć i aż do śmierci można z nim było rozmawiać o wszystkim. Poza jednym tematem: palenia dzieci.

W książce „Ja z krematorium Auschwitz” Igor Bartosik i Adam Willma pytają Mandelbauma o dzieci. Odpowiada, że nigdy ich nie palił. Gdy rozmówcy podkreślają, że to niemożliwe, wybucha: „Ale ja tego nie widziałem! Rozmawiacie z poważnym człowiekiem, przeżyłem bardzo wiele. Nie po to tutaj przyszedłem, żeby was okłamywać. Jak nie wiem, to mówię, że nie wiem. Ja dzieci nie widziałem. Może nie było ich na mojej zmianie?”.

Jak to wyjaśnić? Bo przecież Mandelbaum na pewno palił także dzieci. Odpowiedź znajdziemy w książce kilkadziesiąt stron dalej. Na zdjęciu Mandelbaum siedzi w swoim mieszkaniu w Gliwicach. Jego dobre oczy patrzą gdzieś poza obiektyw. A za nim na łóżku stoi kilkanaście pluszowych zabawek w równych rzędach. Jego dom pełen był zabawek – misiów, kotków i piesków – nieruchomo stojących w szeregach.

Mandelbaum na pewno nie chciałby tu stawiać kropki nad i. Niech każdy sam sobie odpowie: co to znaczy?

▪ ▪ ▪

To wciąż powraca w relacjach byłych więźniów i więźniarek. Ich najstraszniejsze wspomnienie? Dzieci. Nie tylko żydowskie, ale też romskie mordowane w komorach gazowych, a także polskie, białoruskie, rosyjskie i ukraińskie – umierające z głodu, chorób, bicia i wycieńczenia.

Podczas kilku ostatnich posiedzeń Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej zasiadający w tym gremium ocaleli więźniowie – Kazimierz Albin, Władysław Bartoszewski, Halina Birenbaum, Roman Kent, Marian Turski czy Kalman Sultanik – wciąż wracali do pytania, co zrobić, aby pamięć nie bladła i nie gasła. Żeby nie stała się zimna i koniec końców nie umarła. Prosili: opowiadajcie o dzieciach. Kiedy wszystko już stanie się odległe i mgliste – może los dzieci nadal nie pozostawi ludzi obojętnymi?

Oby mieli rację. Bo co byśmy musieli powiedzieć o sobie samych, gdybyśmy zapomnieli i opuścili tamte dzieci? ©

MAREK ZAJĄC jest przewodniczącym Rady Fundacji Auschwitz-Birkenau. Przez 12 lat był sekretarzem Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. Kieruje kanałem Polsat Rodzina.


 

DODATEK DO „TYGODNIKA POWSZECHNEGO” 5/2021
redakcja: Wojciech Pięciak | okładka: Marek Zalejski / FOT. ALAMY / BEW / MONTAŻ TP-ONLINE,
| skład: Zuzanna Kardyś | fotoedycja: Edward Augustyn, Grażyna Makara
Na okładce: fragment niemieckiego zdjęcia przedstawiającego żydowskie kobiety i dzieci wywiezione z Węgier przed komorą gazową w Auschwitz-Birkenau, maj 1944 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2021