Historie pękniętej pomarańczy

Oglądamy świat w fazie Pęknięcia. Te wiersze stają się historią wielu pęknięć: wewnętrznych, międzyludzkich, światowych, historycznych, metafizycznych.

06.12.2007

Czyta się kilka minut

Okładka Andrzeja Dudzińskiego przypomina sfotografowaną gdzieś w Kosmosie eksplodującą planetę: gorące cynobry, intensywnie świecąca żółć i czerwony krąg wokół niej. Naprawdę Dudziński nałożył dwa zdjęcia: jedno przedstawia pomarańczę, na drugim z jednego punktu wybiegają łamane linie pęknięć w tynku. Sekwencja pęknięć będzie w książce kontynuowana: każda parzysta strona zawiera fotografię. Kolejne stadia tego samego uszkodzenia, pęknięcia inne. Pomarańczę przekazał artysta poetce.

Cały cykl plastyczno-tekstowy okazuje się pomysłem znakomitym. Dudziński fotografuje to, co jest przypadkiem. Zwykłe pęknięcie na ścianie staje się przedstawieniem artystycznym, gdyż ktoś - wydobywając je obiektywem, a następnie kadrując - nadał mu odrębny, autonomiczny i intencjonalny status. Ewa Lipska, podobnie jak Dudziński, pilnie obserwuje rzeczywistość. O ile jednak on daje najpierw obraz realistyczny, który dopiero wtórnie się metaforyzuje, o tyle poetka zabiera się do świata od razu z deformującą metaforą, o dalekiej zresztą, peiperowskiej jeszcze genealogii. To, co dzieje się na drugim etapie, jest oczywiście bardzo złożone, w każdym razie także utwory Lipskiej stają się historią wielu pęknięć: wewnętrznych, międzyludzkich, światowych, historycznych, metafizycznych.

Autorka kontynuuje oryginalny i osobny model wiersza. Najnowszą książkę różnicuje, częściowo skryty, podział na dwa rodzaje poezji i dwóch nadawców. Zwykłe "Lipskie" wiersze zostały tu włączone czy nawet: narracyjnie podporządkowane cyklowi dłuższych tekstów, od "Pomarańczy Newtona" otwierającej książkę, poprzez "Pomarańczę Newtona Pochodzenie", "Pomarańczę Newtona Los" i jeszcze dwie inne "Pomarańcze...", aż do finałowej "Pomarańczy Newtona Grawitacji". Tych sześć "Pomarańczy Newtona" można by pewnie wyodrębnić i czytać jako poemat (w tej formie już się Lipska kiedyś wypowiadała).

Skąd zamiana jabłka Newtona na pomarańczę? Chodzi, rzecz jasna, o owoc ze znanej anegdoty, interpretowanej teologicznie czy raczej antyteologicznie przez Byrona. Newtonowi spadające jabłko miało się skojarzyć z powszechnym prawem grawitacji, upodobniło się w ten sposób do Księżyca. Po wiekach Huxley pisał o konieczności odpodobnienia, różnicowania. Także u Lipskiej pojawią się kwestie (anty) teologiczne. Jeśli zaś idzie o kwestię drugą, to zapewne jedną z podstawowych diagnoz Lipskiej dałoby się sformułować tak: kłopot dzisiejszego świata polega również na tym, że jest on aż nadto niezróżnicowany. Może dlatego jabłko może się zmienić w pomarańczę? Ten drugi przedmiot bliższy jest zresztą regularnej kuli, stąd zaś płynniej do metaforyki kosmicznych rozgrywek: "Żółta tenisowa piłka/trafia w środek światła"; "Na tej bilardowej ziemskiej kulce/tyle się zdarzyło". Może Lipska czyni w ten sposób literacką, pokoleniową aluzję do słynnej "pomarańczy globu" Barańczaka?

Niewykluczone, że jest to żartobliwa pułapka, otwierająca zasadniczą poznawczą aporię. Pomarańcza zamiast jabłka - a dlaczego nie? Nie ma na to pytanie dobrze uargumentowanej odpowiedzi. Naiwne "bo u Newtona było jabłko" byłoby tylko kompromitującym pomieszaniem języków. Co jednak nie oznacza, że da się o Lipskiej mówić wyłącznie za pomocą przepisywania jej wierszy. Podkreślam jedynie, że każde wyjaśnienie - nie tylko przecież wiersza! - jest zaledwie chybotliwą hipotezą, logiki zaś okazują się zwodniczymi projekcjami.

Oto początek wiersza "Klamka": "W mosiądzu słońca/wygląda jak młoda/Greta Garbo". Jakie by tu było tertium comparationis? Profil klamki na przykład z główką lwa i profil aktorki? Kombinowałbym inaczej. Greta Garbo tak miała wyglądać w finałowej scenie "Królowej Krystyny", by jej twarz nie wyrażała nic, dopiero widzowie dopisali sobie wszystko. Klamka też sama z siebie nic nie wyraża, dopiero użytkownik-interpretator nadaje znaczenie. Chyba właśnie tak się w tym wierszu dzieje: "Ma w sobie/rozkład jazdy/naszych rąk" - następny fragment (nb. też podjęcie pięknie opracowanego przez Barańczaka motywu) odkrywa znaczenia, w tym przypadku wzruszające.

Poznawcza aporia może też oznaczać nieuniknioną samozwrotność. "Rzucam przed siebie kilometry./Kości do gry./Przedłużam iluzję.//Na poboczach wstawiam lustra złudzeń./Miraże wiecznego pomysłu" ("Coraz dalej"). Nie tyle poruszamy się w pewnej przestrzeni egzystencjalnej, ile tę przestrzeń sami kreujemy. Zbiorowo, pojedynczo. Może nawet nie poznajemy czegoś uprzedniego, lecz tylko błądzimy wyłącznie w świecie interpretacji? Jak należy się spodziewać, nieuzasadnionych żadnymi pewnymi regułami. "Mijam dadaistyczne granice./Karuzele wielojęzycznych nocy".

Ale wracam do niepewności, hm, bardziej pojedynczych. Wspomniałem wcześniej o występujących w tomie dwóch podmiotach. Nie jest to jednak podział nieprzekraczalny, różnica polega głównie na tym, że mówca-obserwator w poematowym cyklu "Pomarańczy..." przybiera (ironicznie, a jakże) rolę postaci przemawiającej z apokaliptycznym wzmocnieniem. Lipska przedstawia świat w fazie (zaryzykuję dużą literę) Pęknięcia. Przemawiająca osoba, rozpoławiając się, łączy zarazem obie perspektywy - pojedynczą i tę drugą, w której dochodzi do katastrofy wszystkiego. Idzie teraz o to, by tę pojedynczość, jednostkowość oddzielić (dlatego powołałem się wcześniej na Huxleya). Jedną z form ocalającego odróżnienia jest świadomość zagrożenia. Wtedy odkrywa się, powstaje: "ja". Cytowany wiersz kończy się znakomitym paradoksem: "Coraz dalej/jest coraz bliżej/mnie". Wszystko jest o tyle, o ile mnie - definitywnie, ostatecznie - dotyczy.

Wydobywam się, ocalam także poprzez relację z drugim. W jednym z najbardziej niesamowitych wierszy tomu ("Zachwyt") bohaterka oznajmia: "Ścinam ci/trawę z ust". Do kogo mówi? Pewnie do żarłocznej, czyhającej ziemi. Ale prawdopodobne też, że do kochanej osoby, której grób pielęgnuje, wyodrębniając ją z nieistnienia.

Niestety, tomik, więc też jakieś wszystko, kończy się groteskowym odwróceniem: człowiek spada z drzewa na pomarańczę. Owszem, jest to ironiczna wersja opowieści o Upadku pod wiadomym drzewem. Tyle że ta agnostyczna ironia bierze się z bardzo poważnej postawy egzystencjalnej.

Ewa Lipska, "Pomarańcza Newtona", Kraków 2007, Wydawnictwo Literackie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (43/2007)