Pink Floyd, „The Piper at the Gates of Dawn"

Parę lat temu, przy okazji wydania składanki "Echoes, próbowałem wrócić do młodzieńczej fascynacji zespołem Pink Floyd. Powtórka wypadła dość ambiwalentnie...

19.11.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

Oprócz przyjemności pojawiało się również uznanie dystansujące, a co gorsza: znużenie fragmentami nazbyt już przewidywalnymi, zwłaszcza zaś pompierskimi, bo i takich nie brakowało. Znamienne jednak, że klamra tamtej dwudyskowej składanki była identyczna jak początek i koniec pierwszego longplaya Floydów "The Piper at the Gates of Dawn". Takie ułożenie ścieżek da się odczytać jako uznanie dla płyty debiutanckiej, może też jako chęć powrotu do początków, może nawet jako żal za estetyką tak szybko spełnioną i poniechaną czy wreszcie (ale to już domysł radykalny) jako sygnał przewartościowujący historię zespołu. Marcin Świetlicki, pisząc niegdyś w tej rubryce o wydanych na kompakcie pierwszych singlach Floydów, stwierdził, że te właśnie nagrania, wraz z pierwszym longiem, są nieporównanie lepsze niż wszystko, co grupa nagrała potem.

Podzielam ten pogląd. Nie żebym nie lubił "Dark Side of the Moon" czy paru innych rzeczy, ale "The Piper at the Gates of Dawn" to naprawdę inne granie. Zaskakujące muzyczne i tekstowe pomysły, zmienność i żywiołowość, partie improwizowane, eksperymenty, psychodelia i cytaty jak w muzyce konkretnej, dowcip. Dobrze, że w bardzo starannym remasteringu jubileuszowego wznowienia (40 lat od premiery) zachowano również trochę szumu i przestrzennego zagęszczenia, a także surowość niektórych stereofonicznych rozwiązań; technika sprzyja tu ideom artystycznym.

Piosenkę "Mathilda Mother" słychać jakby z oddalenia. Najpierw brzmi to niczym początek bajki, potem muzycy odjeżdżają, tekst zastępują wokalizy i nagrania rytmicznych oddechów. We "Flaming" dziecięca radość śpiewu jest niemal nierozłączna z tonem rezygnacji. W różnych miejscach zamiast spodziewanych kulminacji pojawia się coś zupełnie innego, np. chórek po rozpędzonej części instrumentalnej. To i wiele innych szczegółów złożyło się na bardzo skuteczną metodę estetyczną zaczynających swoją historię Pink Floydów.

W tej metodzie był Syd Barrett. Statystyka jest aż nadto wymowna: na 11 ścieżek pierwszej płyty osiem napisał i skomponował samodzielnie, dwa instrumentalne podpisał wraz z resztą grupy. Po rychłym zastąpieniu Barretta innym gitarzystą muzyka zespołu musiała się zmienić.

W jubileuszowym albumie pierwszy lider został zasadnie wyróżniony: do płyt zawierających "The Piper..." w wersji mono i stereo oraz świetne piosenki z pierwszych singli i warianty paru ścieżek - dołączono reprodukcję notatnika Barretta, z jego tekstami i rysunkami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2007