Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zabieram się do chwalenia Heleny Eriksson i Charlotty Ericson (współfirmującej “Loveberries" autorki tekstów i kompozytorki) z należną nieśmiałością, bo zdaje się, że przesłanie swoich piosenek adresują one głównie do kobiet. “I’m a woman made of stone" - śpiewa Eriksson w otwierającym krążek utworze, by kończyć następny słowami “Let the summer loose behind / As your love is leavin’ mine". Bohaterka tych tematów bywa czasem zakochana i czasem szczęśliwie (wtedy każda chwila jest jak cukierek toffi), ale nawet jeśli nieszczęśliwie, nie odbiera jej to siły. Faceci nic nie rozumieją, ale w końcu to tylko faceci. Oczekiwany prom właśnie przypłynął, a smutki zostają na brzegu. Smakuje herbata w wypełnionej słonecznym światłem kuchni. Przez życie można iść lekkim krokiem, jak lekkie są te piosenki.
Od wielu tygodni jasny, skandynawski głos Heleny Eriksson nie chce mnie opuścić, podobnie jak nie mija przyjemność słuchania zgrabnych solówek saksofonu, fletu, fortepianu elektrycznego czy organów Hammonda, napędzanych odważnie idącą do przodu sekcją rytmiczną i przyspieszanych jeszcze przez instrumenty perkusyjne. Nie, to nie jest jazz, to nie jest przywoływany w jednym z tematów Zappa, ale przecież nie jest to także pop. Po prostu jedenaście dobrych i bardzo dobrych piosenek, do słuchania na spacerach w jesienne popołudnia.