Być jak Keith Jarrett

Podśpiewujący, wściekły i nieprzejednany. Wydał właśnie nową płytę – prosto z serca jazzu.

24.06.2013

Czyta się kilka minut

Keith Jarrett / Fot. Tom Le Goff / CORBIS
Keith Jarrett / Fot. Tom Le Goff / CORBIS

Trzej wielcy jazzowi pianiści: Chick Corea, Herbie Hancock i Keith Jarrett spotykają się w niebie. Corea mówi: „Słuchajcie, ponoć Bóg powiedział, że jestem najlepszym pianistą na świecie”. „Nie, nie, nie – odzywa się Hancock – to o mnie Bóg tak powiedział”. „Koledzy – mówi wreszcie Jarrett – niczego takiego o żadnym z was nie mówiłem”.


DLACZEGO ZACHWYCA


Stary jazzowy żart dobrze pokazuje pozycję Keitha Jarretta na jazzowym Olimpie. Jest Jarrett i... długo, długo nic. Dlaczego?

Są trzy proste odpowiedzi. Po pierwsze, koncert koloński. Wieczorem, 24 stycznia 1975 r., gdy w gmachu opery kolońskiej skończył się już normalny, repertuarowy spektakl, na scenie wydarzyła się historia. Za sprawą początkującej, 17-letniej promotorki Very Brandes zza kulis wyszedł 29-letni, raczej mało znany amerykański pianista, by po całodziennej podróży z Zurychu małym renault 4 zasiąść przy nieodpowiednim jak na tak wielką salę fortepianie i zaimprowizować muzykę, która przeszła do kanonu nie tylko jazzu czy pianistyki, ale i popkultury. Sprzedany w przeszło 3,5 milionach egzemplarzy album „The Köln Concert” słychać dziś nie tylko w domach entuzjastów muzyki, ale także na telefonicznych centralach czy w hotelowych lobbies. Sam Jarrett wyznał kiedyś, że najchętniej spaliłby wszystkie egzemplarze tej płyty. Improwizowany koncert powinien się bowiem wydarzyć i przeminąć. Krążek pozostaje jednak najlepiej sprzedającą się płytą instrumentalną solo oraz drugim po „Kind of Blue” Milesa Davisa najchętniej kupowanym nagraniem jazzowym.

Drugi powód legendy Jarretta związany jest z kaszlem. Choć sam często zagłusza swoją grę własnym śpiewem, stękaniem czy pojękiwaniami, absolutnie nie toleruje jakiegokolwiek hałasu dobiegającego z widowni. Kiedy Jarrett gra, nikt nie ma prawa kaszlnąć, kichnąć czy – tym bardziej – uwolnić migawki aparatu fotograficznego. Pianista wielokrotnie przerywał koncerty, gdy jego uszu dobiegł choćby szmer. Co więcej, zdarzało mu się ubliżać niezdyscyplinowanej publiczności, nie przebierając w słowach. Nie wytrzymali tego organizatorzy festiwalu Umbria we włoskiej Perugii i w roku 2007 r. podziękowali Jarrettowi za współpracę. Ponoć w tym roku festiwal i pianista mają się ze sobą pojednać.

Ekscentryczne zachowanie Jarretta stało się pożywką m.in. dla fałszywego profilu pianisty na Twitterze: @angryjarrett w swoich 140-znakowych, uroczo aroganckich, egocentrycznych i – jak sama nazwa wskazuje – wkurzonych postach zaleca wszystkim słuchaczom wyposażenie się przed koncertem w opakowanie pastylek na gardło, a kolegom muzykom radzi stosować wobec zbyt głośnych fanów gaz pieprzowy. Choć ktoś oczywiście podszywa się tu pod Jarretta, sam pianista także nie słynie z uprzejmości. Jak podsumował go niedawno dziennikarz „New York Timesa”: „Choć potrafi być bardzo hojny, tylko nieliczni określili go kiedykolwiek mianem sympatycznego”.

Tym bardziej niezwykłe było jego wystąpienie podczas ubiegłorocznego recitalu solo w Carnegie Hall. Po kilku pogodnych i efektownych improwizacjach Jarrett podszedł do mikrofonu, by wyznać zgromadzonym, że ma dzisiaj na sobie spodnie, których nie nosił od 25 lat. Nie chodzi tylko o to, że są niewygodne – zwierzał się wirtuoz – są jakby obce... Po czym dodał: „Tak więc w tej aurze dnia nieodpowiednich spodni, chciałbym przeprosić za wszystko, co kiedykolwiek powiedziałem”.

Trzeci zaś powód, dla którego Jarretta otacza aura kultu, to jego trio. Gdy w kolorowych, elektrycznych latach 80. na listach przebojów królowali Michael Jackson, Olivia Newton-John czy The Police, Jarrett wraz z perkusistą Jackiem DeJohnette’em i basistą Garym Peacockiem postanowili grać akustycznie standardy spod znaku wielkiego amerykańskiego śpiewnika lat 40. i 50. Ku własnemu zdziwieniu muzycy robią to już 30 lat, mając na swym koncie kilkaset koncertów i 20 wspólnych płyt. W pewnym sensie przypadła im rola serca jazzu – z jednej strony wierni tradycji i klasycznemu formatowi: fortepian plus sekcja rytmiczna – z drugiej fundamentem ich muzyki jest pełna otwartość na nieustanną improwizację.


ENERGIA I CHRONICZNE ZMĘCZENIE


Bezkompromisowy – to słowo dobrze pasuje do Jarretta. Jedyną osobą, której postanowił się podporządkować, był Miles Davis. Na jego życzenie przesiadł się z fortepianu do elektrycznego pianina. Jak przyznaje z dumą, w całej historii muzyki XX w. jedyną osobą, dla której warto było się ugiąć, był właśnie Miles. Jednak nie sposób nazwać Jarretta uczniem legendarnego trębacza. Podczas gdy niemal wszyscy, którzy kiedykolwiek mieli okazję stać z Davisem na jednej scenie, nie potrafią przepuścić okazji, by podzielić się tym, jak wielki wpływ wywarł na ich dalszą twórczość, Jarrett zapytany, co wyniósł ze spotkania z Milesem, odpowiedział: „Miałem okazję widzieć go prawdziwie szczęśliwym i silnym, miał wtedy bardzo dobry okres. Był w dobrej formie”.

Choć dyskografia Jarretta obejmuje przeszło 100 pozycji, trudno uznać go za uczestnika muzycznego przemysłu. Jarrett nie bywa. Nie ma strony internetowej (jedynie jego fani przekazują sobie plotki na temat zbliżających się koncertów i nowych płyt na nieoficjalnej stronie keithjarrett.org). Nie bierze też udziału w projektach specjalnych, nie występuje gościnnie u innych artystów. W Europie trudno go namówić na koncert w auli położonej dalej niż 2 godziny lotu od jego domu w Szwajcarii. Poza tym oprócz największych sal USA koncertuje jeszcze w Japonii.

Do Kraju Kwitnącej Wiśni ma stosunek szczególny. Tam w listopadzie 1976 r. nagrał materiał na album „Sun Bear Concerts”. W owych czasach wydawanie płyty z improwizowaną muzyką fortepianową solo należało do rzadkości. Wydanie boxu zawierającego taką treść na 10 płytach analogowych było prawdziwą ekstrawagancją. Od tego czasu Jarrett zatrzymuje się w Japonii zawsze w tym samym hotelu i śpi w tym samym pokoju.

W 1996 r. jego karierę na dwa lata przerwała choroba znana dziś jako zespół chronicznego zmęczenia. Jarrett nie tylko nie mógł grać. Był tak osłabiony, że nie był w stanie podnieść klapy instrumentu. Nawet z najbliższymi nie miał siły rozmawiać dłużej niż kilka minut. Gdy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, nie był w stanie wyjść z domu, by kupić żonie prezent. Zaczął więc schodzić do swojego domowego studia i grał minutę, dwie, trzy. Nagrane wtedy taśmy zapakował i położył pod choinką – dla Rose Anne. Później materiał ten ukazał się na płycie pod tytułem „The Melody At Night, with You”.

Tyle o Jarretcie lubi wiedzieć kultura popularna. Jednak czy to wystarczy, by być muzycznym Bogiem?


FORTEPIAN ZAMIAST SŁONIA


Gdy mówi się o początkach jego drogi, wspomina się współpracę z Milesem, jednak Jarrett był wcześniej członkiem m.in. słynnej formacji perkusisty Arta Blakeya, The Jazz Messengers, jako 19-latek tworzył znakomity kwartet Charlesa Lloyda. Wielka to frajda obserwować ich archiwalne nagrania z tamtego okresu. Pełen energii Jarrett jest na nich niekonwencjonalny nawet jak na dzisiejsze standardy. Gra całym ciałem. Jego ręce (nie tylko dłonie) z pasją atakują instrument (nie tylko klawiaturę). Grał też wtedy świetnie na saksofonie sopranowym, perkusjonaliach, i właściwie na wszystkim, co wpadło mu w ręce.

Już wtedy ten nastolatek z afro zaczytuje się w tekstach ormiańskiego filozofa i mistyka Georgija Gurdżijewa. 16 lat później nagra płytę pt. „Sacred Hymns” – solową muzyczną medytację inspirowaną jego pismami.

Jak twierdzi, dowiedział się z nich więcej o muzyce niż z rozmów z kolegami po fachu. Do dziś, gdy mówi o muzyce, używa języka, który kojarzyć można z duchowością Wschodu: „Muzyka, choć sama jest procesem, jest przede wszystkim rezultatem innego procesu, który nie ma nic wspólnego z muzyką. Kiedy myślę o improwizacji, myślę o wyruszaniu z punktu zerowego, by dotrzeć do punktu zerowego”.

Prawdziwe muzyczne początki Jarretta sięgają jego dzieciństwa w Allewtown (Pensylwania). Matka zapisała go na lekcje fortepianu, gdy miał 3 lata. Podobnie uczyniła ze wszystkimi swymi pięcioma synami. Pierwszy koncert młody Keith zagrał w wieku 8 lat. W repertuarze znalazły się wtedy utwory klasyków – Mozarta, Bacha, Beethovena, Mendelssohna, a także polskiego kompozytora Maurycego Moszkowskiego. Na koniec jednak pianista zaprezentował dwa własne utwory: „Spacer w Zoo” oraz „Pejzaż górski”. Ten pierwszy składał się z następujących części: Spacer – Słoń, Ptaki, Kangur, Spacer – Lew, Wielbłąd, Spacer – Foki, Małpy, Węże – Wyjście.

Przed ósmymi urodzinami bardzo chciał dostać słonia lub walkie-talkie. Ostatecznie jednak sprezentowany został mu fortepian. Nie lubił ćwiczyć, jednak uwielbiał grać. Niejedną noc spędził śpiąc pod swym instrumentem. Jazz odkrył dopiero jako nastolatek za sprawą płyty „Portfolio of Ahmad Jamal”.

Jego ojciec lubił słuchać nagrań popularnych w owych czasach wokalistek: Keely Smith czy Peggy Lee. Pierwsze koncerty grał Jarrett towarzysząc piosenkarkom. Zachowało się nawet kilka nagrań, na których Jarrett sam śpiewa własne utwory. Głosem posłużył się też na niezwykłej, choć niecieszącej się zbytnią popularnością płycie „Spirits”, którą latem 1985 r. zrealizował w swym domowym studio, grając jednocześnie na gitarze, fletach, saksofonie i perkusjonaliach. Manfred Eicher, szef wytwórni ECM i od ostatnich 42 lat producent wszystkich nagrań Jarretta, powiedział o nim: „Keith jest człowiekiem piosenek, piosenek, które muszą być śpiewane”.


POWAŻNA IMPROWIZACJA


68-letniego dziś Jarretta zajmują muzycznie trzy formy aktywności: jego trio, muzyka klasyczna oraz recitale solowe. Te ostatnie są jego niezwykłym pamiętnikiem. „The Melody At Night, with You” była sygnałem, że Jarrett wraca do zdrowia, i dowodem wielkiej miłości do żony. Wydany 10 lat później trzypłytowy album „Paris / London: Testament” – był zapisem emocji z czasu, gdy rozpadało się jego małżeństwo. Ostatnia płyta solo – „Rio” – to dwupłytowa widokówka z Brazylii: Jarrett jest szczęśliwy, znów zakochany – w Japonce o imieniu Akiko.

Muzyka klasyczna towarzyszyła mu od zawsze. Twierdzi, że grając muzykę poważną, nauczył się improwizacji. Jarrett nie łączy jednak światów jazzu i klasyki. Jak mówi: „W pewnym momencie przestajesz być muzykiem jazzowym czy muzykiem klasycznym – po prostu grasz Mozarta, albo grasz Bacha”. Nie powstrzymało go to jednak przed zaproszeniem na wspólny koncert Chicka Corei. Dwóch jazzmanów brawurowo wykonało razem Koncert e-moll Mozarta na dwa fortepiany i orkiestrę. Dwa lata wcześniej, w roku 1983, ukazała się płyta, która zapoczątkowała kultową serię wydawniczą z muzyką poważną ECM New Series: „Tabula Rasa” z muzyką Arvo Pärta. Wykonał ją Jarrett wraz z genialnym łotewskim skrzypkiem Gidonem Kremerem. Jeszcze w tym roku, w listopadzie, ukazać się ma w tej serii dwupłytowy album zawierający sonaty Bacha na fortepian i skrzypce w wykonaniu Jarretta i amerykańskiej skrzypaczki Michelle Makarski. Spotkali się przed laty w studio podczas pracy nad płytą „Bridge of Light”, zawierającą w całości klasyczne kompozycje pianisty.


„KIEDY MNIE MDLI...”


Teraz na sklepowych półkach czeka nowa płyta Jarretta w trio – „Somewhere” – wydana dla uczczenia 30-lecia wspólnej pracy pianisty z Garym Peacockiem i Jackiem DeJohnette’em. Album jest rejestracją koncertu, który w lipcu 2009 r. zagrali razem w Lucernie. Aż 4 lata trzeba było czekać na pojawienie się tego nagrania, bo, zwyczajnie, panowie nie zeszli tego wieczora ze sceny zbyt zadowoleni. Podobnie jak 38 lat temu w Kolonii, Jarrett nie był zadowolony z instrumentu, na jakim przyszło mu grać. Peacock nie mógł zdzierżyć brzmienia, jakie w tej sali dobywało się z jego kontrabasu. Do tego jeszcze bileter nie rozpoznał żony pianisty i gdy ktoś zajął jej miejsce, odesłał ją do ostatniego rzędu, całą pierwszą połowę koncertu stała tuż przy rozgrzanym reflektorze oświetlającym jej małżonka. Nie był to więc zbyt udany wieczór. Był to jednak udany koncert. Muzycy, którzy z zasady nie ustalają przed wejściem na scenę, jakie utwory będą grać, sporo miejsca poświęcili wtedy muzyce Leonarda Bernsteina. Jego „Somewhere”, z musicalu „West Side Story”, dało tytuł całej płycie, a także stało się przyczynkiem do kompozycji Jarretta „Everywhere”. Po niej zagrali też Bernsteinowskie „Tonight”.

Choć krytycy zgodnie twierdzą, że płyta „Somewhere” to jedno z najlepszych nagrań tria Jarretta od lat ta, muzyka nie zmienia w jego muzycznym kosmosie niczego. Bo nie w tych piosenkach tkwi niezwykłość muzyka, lecz w jego głosie. Jak wiadomo, Jarrett nie przebiera w słowach. Gdy zapytano o jego ekspresyjny styl gry, odpowiedział: „Ja wymiotuję muzykę. Kiedy cię mdli i chcesz puścić pawia, to nie będziesz siedział spokojnie, bo się udławisz”. Jednak jego głos jest wyjątkowy przede wszystkim w sensie muzycznym. Od wczesnych płyt z lat 60., przez koncert koloński, europejski kwartet z Janem Garbarkiem, eksperymenty, monologi czy wreszcie owo wielkie trio. Jego głos zmieniał się przez te lata, jednak od początku miał w sobie to coś, co sprawia, że słuchacz jest ciekawy, co pianista powie – co i jak zagra. W zbiorach Manfreda Eichera jest przeszło 100 koncertów Jarretta. Na płycie ukazała się dotąd jedynie połowa z nich. Kiedy nie widzimy go na czerwonych dywanach czy na wypełnionych po brzegi najbardziej prestiżowych scenach świata – Jarrett z pewnością dalej gra.  


Keith Jarrett Trio (Keith Jarrett, Gary Peacock, Jack DeJohnette) „Somewhere”, ECM 2013.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2013