Hades – ostatnie doniesienia

Co czuje człowiek, kiedy nie czuje własnego ciała? Kiedy porusza swoim ramieniem tak, jakby należało ono do kogoś innego? Znamy przedsmak tego uczucia - dziwne i niepokojące wrażenie obcości, kiedy człowiek budzi się ze zdrętwiałą ręką i dotyka nią własnej twarzy.

10.01.2012

Czyta się kilka minut

Spinalonga to miejsce wyjątkowo ponure. Zarośnięte, wyschnięte, pozbawione dachów ruiny potureckich domów, po których aż wstyd się przechadzać. Każdy kąt kryje w sobie pamięć niewyobrażalnego cierpienia, biedy i beznadziejnego strachu setek ludzi skazanych tu kiedyś na powolne umieranie. Niektórym z nich udało się to umieranie przeżyć, niektórzy odeszli całkiem niedawno.

Spinalonga to miejsce wyjątkowo piękne. Ruiny weneckiej fortecy dumnie spoglądają na kreteńskie wybrzeże z wysokości wzgórza, które jest wyspą - wyspy, która jest wzgórzem. Podczas przypływu błękitne fale gorącego morza rozbijają się o kunsztowną bramę fortecy. Obok maleńka przystań, do której co pół godziny przybija statek z roześmianymi turystami.

Pierwsi mieszkańcy wyspy, której okrążenie zajmuje nie więcej niż 20 minut, pojawili się w 1903 r. Zabierano ich tutaj, nie pytając o zgodę. Zaskoczeni i przerażeni domownicy nie zdążyli ich nawet dobrze pożegnać. Wielu już nigdy nie zobaczyli. O wielu z nich chcieli zapomnieć.

Najtrudniej będzie zapomnieć mieszkańcom Plaki - małej wioski rybackiej położonej na przeciwległym brzegu. Dobry pływak dałby sobie radę wpław. Codziennie rano, zabierając się do pracy, podnosili wzrok nad wodę, nad rozjaśnione słońcem mury Spinalongi, za którymi zaczyna się dwudziestowieczny Hades.

Dziś jego wąskie uliczki wypełniają wycieczki z całego świata. Pokonują tę samą drogę, co oni: wąskim, długim, zimnym tunelem zanurzają się w mikroskopijne miasto umarłych. Mijają domy bez drzwi i okien, w niektórych tylko pozostały jeszcze resztki pieców, schodów, dachów. Mijają cerkiew św. Pantaleona, Rzymianina, który przyjął chrześcijaństwo i - zanim został patronem chorych - przeżył rozciąganie na kole, smażenie w gorącym oleju, przypalanie pochodniami i topienie w morzu. Nie przeżył dekapitacji. To jego błagali o śmierć mieszkańcy wyspy, kiedy już przestawali błagać o życie.

Nieczułe ciało

Trąd niszczy zakończenia nerwowe. Powolna degradacja, odbierająca możliwość czucia czegokolwiek, rozpoczyna swoją niszczycielską podróż na peryferiach ciała, od czubków palców, i postępuje dalej. Kto przestaje cokolwiek czuć palcami, prędzej czy później zbyt mocno naciśnie nóż przy krojeniu chleba, zbyt długo potrzyma rozżarzony kawałek drewna. Każda praca związana z użyciem ostrych narzędzi, ciężkich lub gorących przedmiotów, wymagająca wykonywania gwałtownych ruchów, dla osoby zarażonej trądem może zakończyć się tragicznym samookaleczeniem.

Utrata zdolności czucia to jedna z najbardziej przerażających charakterystyk trędowatego. Powszechna obawa przed społecznościami nieczystych wiązała się nie tylko z biblijną wiarą, że ich nieszczęście jest odpłatą za grzech, i nie tylko ze strachem przed przeniesieniem zarazka. Ci ludzie, doprowadzeni do ostateczności, zbuntowani, okazywali się najniebezpieczniejszymi przeciwnikami. Opowiadano o przypadkach, gdy zrozpaczeni, wygłodniali mieszkańcy prymitywnych osad w głębi kreteńskich gór niczym dzikie zwierzęta rzucali się na mieszkańców pobliskich wiosek.

Zabobonną panikę wśród zdrowych wywoływało nade wszystko przekonanie, że stają do nierównej walki z człekopodobną istotą, która nie ma nic do stracenia, a nadto nie można zadać jej bólu, który osłabiłby jej zapał.

Ci, którzy przeżyli walkę z trędowatymi, wspominali ją niemal jak senny koszmar, w którym śmiertelny człowiek potyka się z umarłymi, przebranymi w bezbolesne ciała.

Wstyd

Serial telewizyjny, oparty na bestsellerowej powieści Victorii Hislop, pobił już w Grecji rekordy popularności. A przecież przez całe lata Grecy nie chcieli słyszeć o tym, że w ich kraju istniała ostatnia w Europie zamknięta kolonia trędowatych.

Ostatni chorzy opuścili wyspę w 1957 r. i do dziś powoli umierają na oddziale zakaźnym szpitala św. Barbary w Atenach. Manos Savvakis, socjolog, który nagrał 60 godzin rozmów z ostatnimi żyjącymi świadkami ze Spinalongi, wywołał kilka lat temu skandal w środowiskach naukowych, publikując pierwszą w Grecji monografię poświęconą mieszkańcom kreteńskiego leprozorium. Coś jednak drgnęło i - może za sprawą książki, a może serialu - ich los, po latach milczenia, znów powraca w codziennych rozmowach na greckiej ulicy. Spór nie jest łatwy, wstyd nie jest oczywisty, problem trudny do rozwiązania. Decyzja o przymusowym uwięzieniu podejrzanych o nosicielstwo choroby Hansena, o skazaniu ich na egzystencję w ruinach porzuconych przez osmańskich osadników domostw, na skalistej, bezpłodnej wyspie, bez wody, dachu nad głową i - przynajmniej przez pierwsze lata - stałej pomocy lekarskiej, nie daje się łatwo usprawiedliwić. Nawet jeśli mieszkańcy leprozorium otrzymywali od rządu greckiego stałą, choć niewysoką zapomogę finansową.

Ich los woła o pomstę do nieba, dopóki... nie wyobrazimy sobie alternatywy: w bogobojnym społeczeństwie kreteńskim początku XX wieku, w którym trędowaty nosi nieusuwalne biblijne znamię nieczystego, wykluczenie i stygmatyzacja dokonuje się o wiele wcześniej, nim żandarmi wprowadzą chorego na pokład łodzi. Naturalnym miejscem jego zamieszkania są groty skalne w kreteńskich górach, naturalnym sposobem walki o życie żebractwo lub złodziejstwo, w chwilach ostatecznej rozpaczy agresywny rabunek żywności.

Czy wykluczonemu lepiej żyć w ukryciu?

Wojna

Wśród kilku cudem zachowanych zdjęć z czasów niemieckiej okupacji Krety jest i takie, na którym nazistowski lekarz wojskowy, doktor Seeger, wizytuje wyspę. Jest tu jednak wyłącznie z zawodowej ciekawości - wykluczenie ma najwyraźniej także i swoje dobre strony: niemieckie wojsko na wszelki wypadek pozostawia trędowatych ich własnemu losowi, ograniczając się do postawienia na plaży w Place kilkuosobowego patrolu. Jego żołnierze, na oczach mieszkańców, rozstrzelają w 1942 r. kilku młodych uciekinierów, próbujących wpław opuścić wyspę.

Spinalonga w tamtych latach to już małe, nadzwyczaj dobrze zorganizowane miasteczko: główna ulica została odnowiona, część domostw i sklepików odmalowano, obok kafenejonu pojawiła się niewielka tawerna, w której można dostać zupę rybną. Kobiety zdołały wywalczyć sobie prawdziwą kamienną pralnię, odnowiono pamiętające jeszcze Turków zbiorniki z wodą deszczową.

Wiadomości o wojnie docierają do mieszkańców leprozorium rzadko, najczęściej dzięki sobotnim pokazom w kinematografie. Wyspa ma bowiem swoje kino i generator prądu. Przewrotność losu: podczas gdy w pobliskich wioskach okupowanej Krety ludzie giną z głodu i marzną na śmierć (słynna zima 1942 r.!), garstka wypędzonych i zapomnianych przez świat nieczystych na swojej maleńkiej wyspie-fortecy korzysta bez przeszkód z darów Czerwonego Krzyża i skromnej państwowej zapomogi pieniężnej. Nowy gubernator wyspy, Emmanuel Remundakis, wie, jak pozyskiwać coraz to nowe fundusze na remont lazaretu, wie, jak umiejętnie grać na nieczystym sumieniu tych, którzy od ust sobie odejmą, byle półmartwi mieszkańcy leprozorium nie stracili cierpliwości.

Ci, którzy próbowali zapomnieć o swoich wygnanych sąsiadach lub po cichu płakali nad ich losem, teraz z zazdrością spoglądają w rozświetlone żółtym elektrycznym światłem okna tureckich budek po drugiej strony wody. Prąd elektryczny to przed wojną przywilej największych kreteńskich miast. W 1939 r. wioski i miasteczka wokół Spinalongi tonęły nocą w ciemnościach. Kiedy po dwóch latach skromne zapasy żywności zgromadzone przez ich mieszkańców wylądują na niemieckich ciężarówkach, ci, którzy bali się odwiedzać swoje zarażone trądem dzieci, popłyną na wyspę, by błagać o resztki ze stołu nieczystych.

Buntownicy

Latem 1939 r. do przystani na wyspie przybija pasażerski statek wiozący dwa tuziny kolejnych pasażerów. Przybywają z Aten. Po niekończącej się morskiej podróży są u kresu sił - niektórych tylko cudem udaje się odratować po nieudanych próbach targnięcia się na życie. Z trudem przychodzi im włączyć się do społeczności zamieszkującej wyspę.

Dotąd do kolonii trafiali najczęściej niepiśmienni, prości rolnicy, głównie ze wschodniej części Krety. Tym razem jest inaczej. Dwudziestu czterech ateńczyków zostało tu przysłanych za karę: to dobrze wykształceni, młodzi mieszkańcy stolicy, którzy w ateńskim szpitalu dla zakaźnie chorych podnieśli bunt przeciwko nieludzkim warunkom, w jakich przyszło im żyć. Z czasem przejmują funkcje organizacyjne na wyspie - ich przywódca, adwokat w sile wieku, Nikolaos Papadimitriou, wkrótce wygra wybory gubernatorskie i dokończy szereg prac rozpoczętych przez Remundakisa.

Z końcem lat 30. Spinalonga będzie już miała mistrza fryzjerskiego, aktora, nauczycieli, dziennikarza i inżyniera. Na zapomnianej przez Boga i ludzi wyspie, zamieszkanej przez nie więcej niż 200 niepełnosprawnych - w sporej części przykutych do łóżek - mieszkańców, pojawi się salon fryzjerski Steliosa Vandisa (kręcił wąsy "na Vanizelosa", greckiego premiera, o którym mawiano, że ma najprzystojniejszy wąs w całym chrześcijańskim świecie), kino z cotygodniowymi projekcjami (jedyny bunt, jaki podnieśli mieszkańcy leprozorium przez pół wieku jego istnienia, wybuchł wskutek niedowiezienia na czas kolejnego filmu), powstanie szkoła podstawowa, a redaktor Yannis Salomonidis założy "Gwiazdę Spinalongi", wydawany w 50 egzemplarzach tygodnik, który - przekazywany z rąk do rąk i sczytywany wieczorami w kafeteriach - nie zachował się do naszych czasów w ani jednym egzemplarzu.

Śmierć przed śmiercią

Co czuje człowiek, kiedy nie czuje własnego ciała? Kiedy porusza swoim ramieniem tak, jakby należało ono do kogoś innego? Znamy przedsmak tego uczucia - dziwne i niepokojące wrażenie obcości, kiedy człowiek budzi się ze zdrętwiałą ręką i dotyka nią własnej twarzy. Niełatwo wyobrazić sobie, że niemal całe ciało ogarnia ten rodzaj bezwładnej nieczułości. Tak jak trudno przedstawić sobie własną śmierć. Najwyraźniej śmierć i ten chorobliwy brak czucia mają zbyt wiele wspólnego. Nie tylko dlatego, że zapowiada on nieuchronność śmierci. Również dlatego, że sam jest już śmiercią. Ciało trędowatego umiera na długo przed nim. Daje mu tę podłą i nieproszoną satysfakcję przyglądania się własnemu umieraniu, doświadczania jego kolejnych, nieuniknionych faz.

Część z najbardziej chorych właściwie nie czuje już bólu. Ich krzyki i jęki są częściej wołaniem rozpaczy, wrzaskiem duszy uwięzionej w znieczulonej skorupie ciała niż efektem fizycznego bólu. Gdy trąd zniszczy nerwy twarzy, człowiek nie czuje już zapachów, nie odbiera smaków, z wolna traci wzrok i słuch. Wyłącza się z tego świata, powoli i skutecznie.

Z fizjologicznego punktu widzenia jest to wcale niezła śmierć - bezbolesna. Lecz pozostaje ból oddzielania się duszy od ciała, w którym temu drugiemu nie daje się żadnych forów. Gnicie, puchnięcie, obumieranie, odpadanie - wszystko to są zjawiska, z którymi nasze ciało powinno poczekać, aż dusza go opuści. Lecz trąd postępuje inaczej: unaocznia nam okropieństwo śmierci we wszystkich możliwych odsłonach. Uczy, na czym polega umieranie.

Wybawienie

Trąd nierówno traktuje swoje ofiary. Niektórych dotyka szybko i dogłębnie, niszcząc ich ciała i dusze, pozostawiając u kresu bezradne kadłuby ze szczątkami kończyn, które już ani nigdzie nie pójdą, ani nie podniosą do ust kubka wody. Innych atakuje podstępnie, przez lata trwając w ukryciu, chowając się na plecach, udach lub łydkach, gdzie tylko wnikliwe oko członka komisji lekarskiej potrafi wypatrzyć niewielkie blizny i zrogowacenia.

Trędowaty z twarzą obrzmiałą guzami i kapiącymi od ropy dłońmi to wcale nie najczęstszy widok na głównej i jedynej ulicy kreteńskiego leprozorium. Większość nieczystych na pozór niczym nie różni się od zdrowych sąsiadów z lądu. Widywano na Spinalondze piękne młode kobiety, widywano przystojnych, silnych mężczyzn. Św. Pantaleon bywał świadkiem i patronem małżeństw zawieranych na wyspie, a skromny personel pielęgniarski nieraz asystował przy porodach. Bo w tym mikroskopijnym królestwie jeszcze nie umarłych, ale już pozbawionych życia inwalidów przychodziły na świat zdrowe i dorodne dzieci...

Jeden paradoks rodzi następny. Tak jak nie było wówczas dobrego miejsca dla zarażonych trądem, tak jeszcze trudniej było je znaleźć dla ich zdrowych, nowo narodzonych potomków. Choć w pierwszej połowie XX wieku wciąż niewiele wiadomo było o stopniu zaraźliwości choroby Hansena (na przykład o tym, że tylko kilka procent populacji nie posiada naturalnej odporności na jej bakcyla), doświadczenie pokazywało z całą pewnością, że trąd nie jest przekazywany genetycznie.

Dzieci urodzone na wyspie były zdrowe - musiały ją zatem zaraz po urodzeniu opuścić. Po odbyciu kwarantanny trafiały do ateńskich sierocińców albo rodzin adopcyjnych - nie jest już dziś tajemnicą, że śledzono dyskretnie ich stan zdrowia, by - jeśli zajdzie taka potrzeba - odesłać je z powrotem na wyspę, na wygnanie, które ponurym zrządzeniem losu było zarazem powrotem do biologicznych rodziców.

Rok 1941 przyniósł pierwszy ważny przełom w leczeniu trądu. Eksperymentalne środki, nierzadko po raz pierwszy stosowane właśnie na mieszkańcach kreteńskiego leprozorium, pozwalały znacznie opóźnić rozwój choroby, a w niektórych - rzadkich - przypadkach całkowicie go zatrzymać. Dopiero jednak wprowadzenie do terapii leku o nazwie Dapson (DDS) pozwoliło na całkowite wyleczenie niektórych odmian trądu - nawet jeśli tylko w najwcześniejszych fazach choroby. Był rok 1953. Rozpoczynał się powoli okres likwidacji leprozorium.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2012