Granice porządku

Każdy z bohaterów Eustachego Rylskiego jest człowiekiem w cieniu, postacią pękniętą, mroczną, pozbawioną złudzeń, na dobrą sprawę przegraną. Nie chcę przez to powiedzieć, że autor "Wyspy popada w schemat. Wszystko można Rylskiemu zarzucić, ale nie to, że się powtarza i przynudza.

16.05.2007

Czyta się kilka minut

Eustachy Rylski /fot. M. Skwarczek /Agencja Gazeta /
Eustachy Rylski /fot. M. Skwarczek /Agencja Gazeta /

Najnowszą książkę Eustachego Rylskiego otwiera opowiadanie "Dziewczynka z hotelu »Excelsior«". Równo 20 lat wcześniej to samo opowiadanie zamykało tom "Tylko chłód", książkę graniczną i poniekąd pechową. Po jej ogłoszeniu Rylski zarzucił pisanie prozy artystycznej, i to na długie lata. Powrócił na scenę literacką całkiem niedawno - zrazu niezauważenie (jego powieść "Człowiek w cieniu", mimo wyróżnienia Nagrodą Literacką im. Józefa Mackiewicza, przeszła bez większego echa), chwilę później nad wyraz spektakularnie, jako autor entuzjastycznie przyjętego "Warunku". Pierwsza z dwu ogłoszonych po długiej pauzie powieści ukazała się w roku 2004, druga rok później.

Ponieważ lubię i cenię pisarstwo Eustachego Rylskiego, nie życzę jego najnowszej książce, by funkcjonalnie i symbolicznie odegrała rolę wspomnianego tu zbioru opowiadań z roku 1987. Trochę uspokaja mnie to, że aktualna "Dziewczynka z hotelu »Excelsior«", ta otwierająca tom "Wyspa", pojawia się w zmienionej wersji. Skoro więc tekst nie został ściśle powtórzony, to i powtórki z zakresu recepcji twórczości Rylskiego, mam nadzieję, nie będzie.

Puste miejsce

Warto przypomnieć: w 1984 roku ukazały się dwie mikropowieści pod jedną okładką "Stankiewicz. Powrót". Ów dyptyk był debiutem książkowym czterdziestoletniego podówczas Eustachego Rylskiego. Czytelników zachwyciła wyrazista fabuła i staroświecka epicka forma, przywodząca na myśl klasyczną prozę XIX-wieczną. Akcja opowieści została osadzona w realiach rosyjskiej wojny domowej: świetnie napisana proza historyczna, bynajmniej niealuzyjna (a mamy rok po zniesieniu stanu wojennego), pojawiająca się w oficjalnym obiegu wydawniczym - to musiało robić wrażenie. Tego wrażenia nie udało się jednak podtrzymać: trzy opowiadania wypełniające "Tylko chłód" zostały - nomen omen - chłodno przyjęte. Może dlatego, że był już rok 1987, czas wystąpień innych pięknych debiutantów, choćby Pawła Huellego i Piotra Szewca, bo chyba nie dlatego, że Rylski porzucił kostium historyczny i w drugiej książce zamieścił opowiadania o tematyce współczesnej.

Dlaczego tyle uwagi poświęcam sprawom recepcji? Ano dlatego, że twórczość prozatorska Rylskiego każe myśleć o regule, zgodnie z którą sposoby czytania dzieł oraz preferencje lekturowe czytelników wyraźnie dominują nad samymi dziełami. Autor "Stankiewicza" pojawił się na scenie literackiej jako pisarz w pełni ukształtowany, dojrzały, świadomy tego, co i jak chce pisać. Począwszy od debiutu, w jego pisaniu właściwie nic - w wymiarze warsztatowym, estetycznym - się nie zmienia, co potwierdza także książka najnowsza. Gdzie zatem jest czynnik różnicujący odbiór jego książek?

Odpowiedzi dostarczył sam pisarz. W jednym z wywiadów, komentując sukces "Warunku", powiedział: "Koło tej książki nie dlatego jest tyle szumu, że ona jest taka dobra, tylko dlatego, że trafiła w puste miejsce". Pisarz miał na myśli próżnię tematyczną, czyli to, że nikt - poza nim - nie pisze dziś z rozmachem o takich sprawach, jak honor, poświęcenie, męstwo. Ale i o próżni formalno-gatunkowej - uzupełniając komentarz pisarza - należałoby powiedzieć. Siłą rzeczy, efektowna powieść historyczno-awanturnicza utrzymana w stylu retro, z klarowną i bliską polskiemu sercu fabułą (epoka napoleońska), odznaczająca się narracyjnym ładem i szlachetnym stylem, nie mogła przejść niezauważona. I nie przeszła.

Tu także ważna jest data - rok 2005 to czas, kiedy "Warunkowi" przyszło konkurować o względy publiczności czytającej z takimi powieściami jak "Paw królowej" Doroty Masłowskiej czy "Lubiewo" Michała Witkowskiego. Przez znaczną część konserwatywnie usposobionej publiczności wymienione tu utwory młodych pisarzy oraz tytuły - by tak rzec - z tej samej półki były mniej lub bardziej jawnie kontestowane; zostały rozpoznane jako książki modne i przereklamowane, a nawet horrendalne. W tym sensie także ujawniło się "puste miejsce", bo skoro "krzykliwe" dzieła zostały odrzucone, to i stały się nieobecne. I tutaj z odsieczą - choć na pewno nie taka była intencja autora - przyszedł Eustachy Rylski, pisarz nad wyraz solidny, staroświecki, poważny, dla wielu wprost zachwycający. "Puste miejsce" zostało wypełnione.

Ręka majstra

Wspomniałem już o zmienionej wersji opowiadania "Dziewczynka z hotelu »Excelsior«", pierwszego z czterech utworów wypełniających "Wyspę". Rylski nie tylko skrócił i zdyscyplinował tę opowieść, ale i usunął finałowy segment tekstu, a także odrobinę przekształcił kluczową scenę zbliżenia miłosnego dwojga bohaterów. Z tych na pozór kosmetycznych operacji można wyczytać bodaj coś ważnego. Co? O tym za chwilę.

Pierwotnie tytułowa bohaterka tego opowiadania była kimś w rodzaju współczesnej Świtezianki. Ta trzynastoletnia dziewczynka wzbudziła erotyczną fascynację znudzonego, podstarzałego wczasowicza. Mała kłamczucha i czarownica - jak się okazało w usuniętym finale - pojawiła się na bałtyckiej plaży po to, żeby omamieni przez nią mężczyźni o brudnych myślach kończyli marnie w zimnym morzu. Tymczasem w nowej wersji nie tylko mamy jedną ofiarę bez zapowiedzi kolejnej, ale i odpowiedzialność za pedofilski flirt z małą plażowiczką całkowicie i jednoznacznie obciąża starszego pana, śmiertelnie zmęczonego życiem i skłóconego z żoną księgowego. To już nie jest historia fatalnej przygody zaznanej z fatalną kusicielką, lecz fatalnego doświadczenia z samym sobą. Ze starej wersji ocalała poznawcza niepewność: być może dziewczynka z hotelu "Excelsior" jest tylko przewidzeniem, postacią z fantazji seksualnej księgowego, osobą tak nierealną jak ów hotel, którego w kurorcie po prostu nie ma. Nową zaś "bohaterką" odnowionego utworu jest - jakkolwiek to dziwnie zabrzmi - norma (zasada).

Nie znaczy to wszelako, że w najnowszej książce Rylski objawił się jako moralista. Jeżeli powiedziałem wcześniej, że z przekształcenia opowiadania na otwarcie można coś ważnego wyczytać, to miałem na uwadze dominantę problemową "Wyspy". Jest nią właśnie norma, kwestia wyznaczenia jej granic, możliwość jej przekroczenia czy relatywizowania. W pierwszym opowiadaniu chodzi o normę obyczajową, w drugim o normę klasową, w trzecim - choć nie jestem tego pewien - o normę psychiatryczną, wreszcie w czwartym o normę tyleż obyczajową, co teologiczną. Nie chciałbym zresztą przesadnie przywiązywać się do pojęcia normy; z powodzeniem można tu podstawić którąś z pokrewnych kategorii, na przykład porządek.

Nie od dziś wiadomo, że siłą i ozdobą pisarstwa Rylskiego są kreacje głównych bohaterów (acz postaciom epizodycznym również niczego nie brakuje). W każdym z czterech opowiadań "Wyspy" mamy do czynienia z nienaganną konstrukcją tego rodzaju. Są to postacie na przemian pospolite i wyjątkowe: ów nieszczęsny księgowy, następnie wielki, umierający pisarz-emigrant, upodobniony w ogólnym zarysie do Gombrowicza (opowiadanie "Dworski zapach"), prowincjonalna gąska i ofiara wakacyjnego romansu ("Jak granit"), wybitny, zbuntowany ksiądz-playboy na progu - przynajmniej do pewnego momentu - watykańskiej kariery (opowiadanie tytułowe). Bez względu na rodowód społeczny czy kwalifikacje moralno-umysłowe każdy z tych bohaterów - by posłużyć się tytułem powieści Rylskiego - jest człowiekiem w cieniu, postacią pękniętą, mroczną, pozbawioną złudzeń, na dobrą sprawę przegraną. Nie chcę przez to powiedzieć, że autor "Wyspy" posługuje się jedną i tą samą matrycą personalną, że popada w schemat. Tak oczywiście nie jest. Wszystko można Rylskiemu zarzucić, ale nie to, że się powtarza i przynudza.

A skoro już o oddalonym ryzyku repetycji i przynudzania mowa, to warto zwrócić uwagę na staranną, przemyślaną konstrukcję tomu. I tak akcja wszystkich czterech opowiadań dzieje się nad morzem: pierwsze i trzecie nad Bałtykiem, drugie i czwarte nad Morzem Śródziemnym (południe Francji i tytułowa wyspa u północnych wybrzeży Afryki). W pierwszym i trzecim opowiadaniu bohaterowie zmagają się bodaj z tworami własnej imaginacji, w drugim i czwartym mamy do czynienia z klasycznym układem, czyli pojedynkiem antagonistów. Bohaterowie dwóch opowiadań umierają w wielce znaczących, metaforycznie ujętych okolicznościach, w dwu innych dochodzi do tajemniczej zamiany ról. Tego typu symetrii i kontrapunktów jest w "Wyspie" więcej, a wszystkie one potwierdzają to, o czym wiemy od dawna: warsztatowa sprawność Rylskiego jest niebywała; tu dała o sobie znać nie tylko w obrębie poszczególnych opowiadań, ale i na poziomie kompozycji całego tomu.

Wracam do oczywistego skądinąd spostrzeżenia, że z prozą Eustachego Rylskiego najlepiej komunikują się czytelnicy o nastawieniu konsumpcyjnym i zachowawczym względem literatury. Pytanie brzmi: czy w trakcie lektury "Wyspy" posilą się tak, jak przed dwoma laty, kiedy czytali "Warunek"? Nie można mieć co do tego żadnych wątpliwości, ponieważ pisarz - z jednej strony - uwodzi soczystymi, pełnymi niespodzianek fabułami, dozuje napięcia, perfekcyjnie operuje fabularną zmyłką, z drugiej zaś strony aranżuje zajmujące, konfrontacyjne debaty. Chce, żebyśmy podziwiali zarówno jego spryt fabularyzatorski ("Dziewczynka...", "Jak granit"), jak i talent - jeśli wolno tak powiedzieć - dramaturgiczny (błyskotliwe, imponujące dialogi, jakie w "Dworskim zapachu" prowadzi starzec z przybyszami z kraju, a w "Wyspie" Konstanty z Mielczarkiem). Rzecz jasna, w opowiadaniach opartych na dialogu nie ma mowy o zaniedbaniu fabuły.

Dziura w całym

Powiedziałem już tak wiele dobrego o najnowszej książce Rylskiego, że czas najwyższy trochę pogrymasić. Z góry jednak uprzedzam, że owym grymasom poniekąd nie dowierzam, że to raczej szukanie dziury w całym. Otóż czytając opowiadania zgromadzone w "Wyspie", można dojść do przekonania, iż pisarz znajduje upodobanie w formułowaniu myśli i pouczeń nadto znajomych i oczywistych. Z "Dworskiego zapachu" można zatem wydobyć tę oto myśl, że niepodobna uciec od świata, z którego się wyszło i który nas ukształtował. W "Jak granit" wałkowane jest na wiele sposobów pouczenie, że źle się dzieje, kiedy pozór bierzemy za rzeczywistość. W "Wyspie" drażni (może drażnić) szkolna opozycja materializmu - czy raczej sensualizmu - i idealizmu. We wszystkich zaś opowiadaniach powraca jak refren nieprzezwyciężalny konflikt między wyobrażeniem i czynem, koniecznością i wyborem. Nawiasem mówiąc, i tym razem Rylski odwołał się do swoich ulubionych antynomii i sprawdzonych opozycji: młodość-starość, siła-słabość, wyrafinowanie i pańskość (różnie zresztą ujmowana) - prostactwo i chamstwo, uroda i jej brak.

Powtórzę - obiekcje te nie do końca mnie przekonują, choć pewnie można by na nich zbudować komentarz nieżyczliwy "Wyspie". Ja sam nie mam potrzeby sformułowania negatywnego komentarza. Najnowsza książka Eustachego Rylskiego jest pod każdym względem dziełem udanym. Trzeba się z tym pogodzić.

Eustachy Rylski, "WYSPA", Świat Książki, Warszawa 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2007